Reklama

Och, Karol. Zaczyna się zmartwychwstanie?

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

11 czerwca 2022, 15:41 • 6 min czytania 24 komentarzy

Karol Linetty w ogóle nie powinien zostać powołany na trwające zgrupowanie, ale przyjechał, pokazał się z dobrej strony na treningach i całkiem prawdopodobne, że mecz z Holandią rozpocznie w wyjściowej jedenastce. Tym samym w 2022 roku rozegra tyle samo spotkań w podstawowym składzie reprezentacji kraju, co w zespole klubowym. Jedno.

Och, Karol. Zaczyna się zmartwychwstanie?

Pomocnik Torino ma za sobą bezapelacyjnie najgorszy rok w karierze. W Serie A wystąpił 16 razy i zebrał 899 minut. Gorzej pod tym względem wiodło mu się tylko raz – w rozgrywkach 2012/13 w Lechu Poznań, tyle że wówczas miał 17/18 lat i dopiero stawiał pierwsze kroki na poziomie seniorów. Dlatego 14 ligowych spotkań, na które złożyły się 774 minuty, można było uznać za niezły początek zdolnego juniora, a w każdym z kolejnych ośmiu sezonów grał w minimum 23 meczach. Odpowiednio w Kolejorzu, Sampdorii Genua i Torino.

Kiedy we wrześniu 2020 za 7,5 mln euro przenosił się ze stolicy Ligurii do stolicy Piemontu, wierzył, że robi krok w przód, ale z boku bardziej wyglądało to na krok wszerz. Zamiana średniaka bez większych ambicji na średniaka z większymi ambicjami, ale bez szans na ich spełnienie. Dzisiaj wiadomo, że jednak u schyłku tamtego kalendarzowego lata robił krok w tył. I to taki solidny, wykonany w siedmiomilowych butach.

Transformacja za Juricia

Już pierwszy sezon w Torino był dla niego przeciętny i wyraźnie słabszy niż wszystkie poprzednie w Sampdorii, ale dopiero przejęcie I Granata przez trenera Ivana Juricia okazało się zmianą na gorsze. Choć głównie dla Linettego, bo generalnie ekipa z Turynu zyskała. Po dwóch latach skończyła w górnej połowie tabeli – na 10. miejscu, jednak przede wszystkim Chorwat nadał jej określony styl. Uczeń Gian Piero Gasperiniego nakazał stosować wysoki, agresywny pressing, dzięki czemu zespół zaczął sprawiać problemy całej lidze.

Wg The Analyst współczynnik PPDA (czyli liczba podań, jakie rywal wymienia zanim drużyna podejmie próbę odbioru poza własną strefą obronną) Torino za miniony sezon wynosił 9,9 i był najniższy, a tym samym najlepszy w Serie A (wspólnie z prowadzoną przez Gasperiniego Atalantą Bergamo). Do tego średnia 16,7 faulu na mecz (za Who Scored) była najwyższa w lidze (druga Genoa – 14,9) i potwierdzała kierunek transformacji. Żadna ekipa w Italii nie broniła intensywniej i agresywniej, co sprawiło, że przeciwko Torino oddano najmniej celnych strzałów – 115 (za fbref.com).

Reklama

Ale nie zmiana stylu okazała się wyrokiem dla Linettego, a modyfikacja ustawienia. Jurić chciał grać 1-3-4-2-1, więc potrzebował aż czterech zawodników do środku pola, co teoretycznie powinno pomóc Polakowi. Niestety, w praktyce Chorwat rozpatrywał go jako jednego z dwóch ofensywnych pomocników ustawionych za napastnikiem, a nie któregoś z tych biegających głębiej. A Linetty zwyczajnie nie ma charakterystyki ofensywnego pomocnika.

Nie ma stóp trequartisty

Do początku listopada wychowanek Sokoła Damasławek miał szczęście, bo problemy zdrowotne gnębiły Marko Pjacę i Dennisa Praeta, więc to on sekundował Josipowi Brekalo. Nie mógłby narzekać na Juricia, że nie dostawał szans, bo dostawał, tyle że zwyczajnie ich nie wykorzystywał. W podstawowym składzie zagrał w 10 z 13 pierwszych spotkań, ale poza przebłyskami (jak w starciu z Sampdorią) nie zachwycał jako 10. Włoska prasa nie miała wątpliwości – po prostu „nie ma stóp trequartisty”, jak w Italii nazywa się piłkarzy operujących w trzeciej części boiska (ale nie napastników).

Jak Linetty w drugiej połowie listopada usiadł na ławce, tak praktycznie z niej nie wstawał. W lutym nieoczekiwanie rozegrał całe spotkanie z Venezią, następnie jako rezerwowy w kwietniu z Salernitaną i maju z Napoli. Jurić go skreślił, bo w lutym jako 10 występował nawet Tommaso Pobega, nominalnie 8. Nie było wątpliwości – czas Polaka w Turynie dobiegał końca, a początkiem powrotu do żywych ma być trwające zgrupowanie kadry narodowej.

Koło ratunkowe

Selekcjoner Czesław Michniewicz nie ukrywał, że reprezentacja ma pomóc Linettemu. – Karol normalnie nie powinien być powołany. Porozmawiałem z nim podczas pobytu we Włoszech. Sytuacja wygląda tak, że na pewno odejdzie z Torino. Transfer odmieni jego sytuację, a to powołanie to inwestycja, na której wszyscy mogą wygrać. Karol może pojechać na mistrzostwa, klub będzie mógł go spieniężyć, a ten, który go zatrudni, dostanie reprezentanta – mówił szkoleniowiec cytowany przez TVP Sport.

Ale Linetty i kadra narodowa? Cóż, to związek długi, jednak niełatwy i burzliwy. Kiedy coś mogło nie wyjść, z reguły nie wychodziło. Dawno temu na samym początku kariery pomocnika w biało-czerwonych obrobiono pokoje jego i kolegów w hotelu w Słubicach przed meczem reprezentacji Polski U-15. Później w drodze na zgrupowanie na dworcu kolejowym zwinięto mu laptopa. Ale to w sumie nic w porównaniu z tym, jak wiele lat potem Adam Nawałka okradł go z marzeń, bo zabrał na dwa turnieje finałowe – EURO 2016 i mistrzostwa świata 2018, jednak w żadnym nie wpuścił na boisko, nawet na symboliczne kilka sekund.

Reklama

Tak naprawdę Linetty miał dwa wyraźnie dobre momenty w kadrze. Pierwszy w październiku 2020 za kadencji Jerzego Brzęczka. Choć wydawało się, że został powołany jakby na doczepkę, tylko po to, żeby wszystkie pokoje w hotelu były zajęte, nagle błysnął. Tak dobrze, jak z Finlandią, Włochami oraz Bośnią i Hercegowiną nie prezentował się w dorosłej reprezentacji nigdy przedtem. Imponował szczególnie w ostatnim z wymienionych meczów. A to podał prostopadle piętą do Jacka Góralskiego. A to zastawił się z Edinem Dzeko na plecach, jakby to był pusty plecak, a nie ponad 190-centymetrowy napastnik. A to cudownie wykończył dośrodkowanie Roberta Lewandowskiego i zdobył swoją drugą bramkę w biało-czerwonych barwach. Tyle że później znów było źle – najpierw w klubie, gdzie trafił do rezerwy, a następnie w konsekwencji tego w reprezentacji.

Sousa wyciąga z kapelusza

Dlatego drugi dobry moment był jeszcze bardziej nieoczekiwany niż pierwszy. W Torino występował rzadko, do tego w najlepszym razie przeciętnie, w związku z tym nikogo nie oburzył brak pomocnika na debiutanckim zgrupowaniu Paulo Sousy. Tak musiało być.

Za to wezwanie na mistrzostwa Europy trudno było wyjaśnić. Dlaczego? Po co? Znów jakby na doczepkę, co potwierdziły czerwcowe sparingi, w których był w rezerwie, a z Rosją przed nim na murawie zameldował się 17-letni Kacper Kozłowski, który wcześniej praktycznie nie trenował, ponieważ czuł się słabo po szczepieniu na COVID-19. Zanosiło się na kolejne rozczarowanie, choć pewnie mniejsze niż w przypadku mundialu w Rosji, bo w kwalifikacjach do tamtego turnieju występował regularnie i miał prawo liczyć na cokolwiek.

Ale Sousa zaskoczył i posłał Linettego w bój ze Słowacją, a ten nie zawiódł. Zdobył bramkę, ponadto oddał jeszcze dwa strzały, zanotował dwa kluczowe podania i po jednym odbiorze oraz przechwycie. Jak na kogoś, kto właśnie wyszedł z szafy, przynajmniej przyzwoicie. Później znów na chwilę zaginął (ledwie pięć minut z Hiszpanią i ławka ze Szwecją), wrócił na eliminacje mistrzostw świata w Katarze, by ponownie zniknąć z radarów w tym roku.

Jako się rzekło – Michniewicz wyszperał go na zachętę, ale Linetty chwycił się tej szansy i nie miał ochoty wypuszczać. Dobrze spisywał się na treningach, w gierce wewnętrznej zdobył dwie bramki i wiele wskazuje, że z Holandią wystąpi w wyjściowej jedenastce. 

Wydawało się, że dla Linettego czas zmartwychwstania rozpocznie się dopiero latem po zmianie pracodawcy, jednak całkiem prawdopodobne, że pierwsze kroki na drodze do żywych wykona już dzisiaj wieczorem na De Kuip w Rotterdamie.

Czytaj więcej o reprezentacji Polski:

foto. Newspix/FotoPyk

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

24 komentarzy

Loading...