Reklama

Seria zwycięstw, oczko, punkty i bajgle – najważniejsze liczby Igi Świątek

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

03 czerwca 2022, 19:13 • 15 min czytania 4 komentarze

Iga Świątek po raz drugi w karierze wygrała dziś French Open. Polka zachwyca świat tenisa, a my postanowiliśmy przedstawić wam siedem najważniejszych liczb, które definiują jej grę. Jednak spokojnie – nie jest to tekst, w którym zasypiemy was statystykami i tabelkami. Każda z podanych przez nas liczb to swego rodzaju wytrych do nowego wątku. Potwierdzenia jej klasy, dominacji oraz tego, jak sama Iga zmieniła się od momentu wygrania turnieju Rolanda Garrosa w 2020 roku.

Seria zwycięstw, oczko, punkty i bajgle – najważniejsze liczby Igi Świątek

35 – ŚWIĄTEK POBIŁA REKORD SERENY

Pisząc o liczbach związanych z Igą, trudno nie rozpocząć od tej, która w ostatnich tygodniach pojawiała się w mediach najczęściej. 34 – to liczba wygranych spotkań z rzędu przez Serenę Williams. Amerykanka dokonała tej sztuki w sezonie 2013 – który swoją drogą uznaliśmy za najlepszy sezon danej zawodniczki, patrząc w statystyki od 2000 roku. I mieliśmy ku temu solidne podstawy. Williams zdobyła wtedy niebotyczną liczbę 13080 punktów w rankingu WTA. Zwyciężyła w dwóch turniejach wielkoszlemowych – French Open oraz US Open. Do najbardziej prestiżowych zawodów dołożyła też triumfy w dziewięciu innych imprezach, w których wzięła udział. W XXI wieku żadna z tenisistek nie potrafiła tak bardzo zdominować jednego roku, jak dziewięć lat temu zrobiła to Serena.

Jednak nas nie interesuje cały sezon w jej wykonaniu, a ten wycinek, składający się na serię trzydziestu czterech spotkań. Choć wycinek to nie jest najlepsze słowo. Gdybyśmy porównali sezon do tortu, ten okres byłby jego naprawdę sporym kawałkiem. Williams rozpoczęła swój marsz na ojczystej ziemi, podczas turnieju w Miami, w którym 21 marca zagrała pierwszy mecz. Swoją drogą na Florydzie pokonała między innymi Agnieszkę Radwańską (6:3, 6:0). Następnie zwyciężyła w Charleston i ograła dwie Szwedki w Pucharze Federacji (dzisiejszy Billie Jean King Cup). Po tym przeniosła się na korty ziemne, na których żadna z rywalek nie zdołała jej pokonać. Wygrała turnieje w Madrycie, Rzymie oraz oczywiście Roland Garros.

Orlen baner

Reklama

Totalna dominacja i świetna seria zakończyła się dość niespodziewanie. Williams odpadła w czwartej rundzie Wimbledonu, gdzie przegrała z Sabine Lisicki. Niemka polskiego pochodzenia zagrała wówczas turniej życia. O tym przekonała się też wspomniana już Radwańska, która nie poradziła sobie z nią w półfinale turnieju.

Jednak Williams bez wątpienia zaliczyła kapitalną passę zwycięstw, stąd czapki z głów przed Igą, że ten wynik przebiła. Porównując obie zwycięskie kampanie, warto zauważyć, że Świątek rozpoczęła swój triumfalny marsz nieco wcześniej, bo 22 lutego, kiedy pokonała w Katarze Viktoriję Golubic. Jednak wynik Polki ma kilka cech wspólnych z tym, który wykręciła Amerykanka. Na niego również składa się triumf w Miami Open oraz w Rzymie. Wprawdzie Świątek odpuściła zawody w Madrycie, lecz tak samo jak Williams, pozostaje niepokonana na swojej ulubionej mączce.

Pokonując Coco Gauff, Iga została samodzielną liderką pod względem najdłuższej serii zwycięstw w kobiecym tenisie w XXI wieku. Zrównała się też pod tym względem z… Venus Williams. O rok starsza siostra Sereny w sezonie 2000 dobiła do 35. wygranych meczów z rzędu. Seria ta trwała od Wimbledonu do październikowego turnieju halowego w Linz. Tam przegrała w finale z Lindsay Davenport – rodaczką, którą w trakcie wspomnianej serii ograła w trzech innych finałach turniejów, w których się spotykały.

Iga zapewne znała wcześniej tę liczbę i serię, ale z opowieści. Sama nie może jej pamiętać, gdyż po prostu jeszcze nie było jej wtedy na świecie. To chyba najbardziej uświadamia, z jaką skalą talentu mamy do czynienia. Konfrontujemy Świątek z największymi tuzami kobiecego tenisa. I te porównania nie są na wyrost.

JAK RICHARD WILLIAMS DOPROWADZIŁ NA SZCZYT VENUS ORAZ SERENĘ?

108 – PRZEZ TYLE DNI IGA NIE ZAZNAŁA PORAŻKI

Bicie takich rekordów nie jest czymś, nad czym bez zastanowienia można przejść do porządku dziennego. Zmieniały się rywalki, kontynenty, nawierzchnie, ale zmianom nie ulegał tylko ostatni komunikat, wypowiadany przez arbitrów spotkań. Gem, set, mecz, Świątek. Jeżeli chodzi o poziom, seria 35. wygranych to są już Himalaje kobiecego tenisa. Tymczasem Iga doszła do tego poziomu. I biorąc pod uwagę jej przygotowanie fizyczne, dokonała tego bez butli tlenowej.

Reklama

Ostatnim razem Świątek zaznała goryczy porażki 16 lutego. Wtedy, podczas turnieju w Dubaju, lepsza od Polki okazała się Jelena Ostapenko. Dziś minęło 108 dni od tego spotkania, a ten wynik zostanie jeszcze wyśrubowany, bo przecież Iga będzie teraz miała krótką przerwę od tenisowych kortów. Oczywiście, liczymy na to, że Polka dobije i do dwustu dni bez porażki. Dodajmy, że pod względem czasowej długości serii zwycięstw Świątek również pokonała Serenę. Passa 34. wygranych młodszej z sióstr trwała od 21 marca do 1 lipca 2013 roku, czyli dokładnie 102 dni.

W tym miejscu warto docenić pracę całego sztabu Igi Świątek. O tenisie mówi się, że to najbardziej samotny sport na świecie, gdyż zawodnicy podczas meczów nawet nie mogą skonsultować się z trenerami. Jednak poza samymi meczami, tenisiści posiadają sztab z którym ściśle współpracują. Zespół Polki tworzą trener Tomasz Wiktorowski, psycholog Daria Abramowicz oraz trener od przygotowania fizycznego – Maciej Ryszczuk. Praca każdej z tych osób ma wpływ na sukces tenisistki z Raszyna. Jednak w przypadku serii zwycięstw, która trwa tak długo, warto skupić się na dwóch aspektach – przygotowaniu fizycznym Świątek, oraz taktyce przy doborze turniejów.

Ile razy w tym sezonie widzieliśmy, jak rywalki Igi w pierwszym secie toczą z nią naprawdę wyrównany bój? Zheng Qinwen po tie-breaku urwała nawet Polce seta. Jessica Pegula na początku też prezentowała się naprawdę nieźle – choć wynik 6:3 dla Świątek może sugerować coś innego. Wcześniej, w ćwierćfinale w Rzymie, Bianca Andreescu w pierwszym secie również doprowadziła do gry na przewagi. Zobaczcie na wyniki poszczególnych setów Świątek w Indian Wells. Polka przegrywała pierwszą partię w każdym z pierwszych trzech meczów, które tam zagrała. A później nie dawała rywalkom najmniejszych szans na to, by ugrały z nią cokolwiek więcej. Po prostu je deklasowała. Również – a może nawet przede wszystkim – pod względem fizycznym.

Na korcie upływają kolejne minuty, tymczasem po Polce zupełnie nie widać trudów pojedynku. Kiedy przeciwniczki zaczynają powoli oddychać rękawami po dłuższych wymianach w drugim secie, Świątek gra tak, jakby wyszła na kort dosłownie kilka minut wcześniej. Widać to w szczególności na kortach ziemnych. Tu gra jest wolniejsza, wymiany składają się z większej liczby uderzeń, przez co większe znaczenie ma wytrzymałość.

Ale być może dziś nie mówilibyśmy o tym, że Iga Świątek pobiła rekord Sereny Williams, gdyby zawodniczka i jej sztab nie kierowali się rozsądkiem podczas doboru turniejów. Tak, możemy pisać, że Polka podczas meczów wygląda jak maszyna zaprogramowana na pokonanie kolejnej rywalki. Ale jednak – w co trudno uwierzyć – Iga jest człowiekiem. Jej organizm również może być wyeksploatowany. Stąd trener Wiktorowski oraz Maciej Ryszczuk po prostu wiedzą, kiedy należy odpuścić dane zawody. Nawet, jeżeli są prestiżowe.

W tym sezonie dwukrotnie doszło do takiej sytuacji. Na początku kwietnia tego roku, kiedy gra toczyła się jeszcze na kortach twardych, Iga zrezygnowała z zawodów niższej rangi w Charleston. Powodem był… niegroźny uraz ręki. Delikatne przeciążenie. Tylko tyle. I aż tyle. Być może Polka osiągnęłaby w tych zawodach dobry wynik. Ale w obliczu całego sezonu, triumf osiągnięty kosztem dłuższej przerwy mijałby się z celem.

Podobnie było pod koniec kwietnia, kiedy Świątek pojawiła się w Madrycie. Iga uwielbia tam grać. Bo to mączka, bo to kraj Rafy Nadala, który jest jej tenisowym idolem. No i to turniej serii Masters. W tym roku pula nagród wyniosła w nim ponad sześć i pół miliona euro. Bardziej prestiżowe są już tylko Wielkie Szlemy.

Iga jest upartą i ambitną osobą, stąd nie chciała odpuszczać tych zawodów. Ale w ostatniej chwili zdecydowała się zrezygnować. Kolejny raz o wszystkim zdecydowała niegroźna kontuzja ręki.

– To jest drobny uraz, w zasadzie taki sygnał wysłany przez ciało, który ma prawo zaistnieć po tak intensywnym czasie, który przez ostatnie dwa, dwa i pół miesiąca jest udziałem Igi. Żeby zagrać na takim poziomie, naprawdę trzeba włożyć ogromny wysiłek. My musimy reagować z wyprzedzeniem. Jeżeli widzimy, że ciało zaczyna źle reagować, to my musimy z wyprzedzeniem podejmować czasami takie trudne decyzje – tłumaczył trener Tomasz Wiktorowski.

I tak Polka pojechała do Madrytu w zasadzie na odpoczynek. Miała trochę czasu dla siebie, zwiedziła między innymi Estadio Santiago Bernabeu. Po czym z bólem serca – oraz ręki – w ostatniej chwili zrezygnowała z występu.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Iga Świątek (@iga.swiatek)

Nie opłacało się podejmować ryzyka, kiedy wielkimi krokami zbliżał się jeden z najważniejszych turniejów dla Polki w tym sezonie – Roland Garros. O tym, że decyzja sztabu okazała się słuszna, przekonaliśmy się już w Rzymie, gdzie Iga wygrała. A i w Paryżu zobaczyliśmy, że Iga jest doskonale przygotowana fizycznie do trudów rywalizacji na najwyższym poziomie.

31 TENISOWYCH WYPIEKÓW

Kapitalna seria zwycięstw to jedno. Ale nie znaczy to, że Iga Świątek jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczęła grać od Quatar Open. Przecież już samo wejście w sezon miała naprawdę dobre. W Australii, w swoich pierwszych zawodach w roku, dotarła do półfinału w Adelajdzie, gdzie uległa Ash Barty. Następnie doszła do półfinału Australian Open. To były naprawdę dobre występy.

Aż trudno w to uwierzyć, gdyż od Australian Open minęły cztery miesiące, ale Iga w tak krótkim czasie jeszcze poprawiła swoją grę. Wzniosła się na wyżyny formy. Momentami ona nie tyle wygrywa, lecz wręcz deklasuje bezradne rywalki. Do tego stopnia, że Świątek często funduje im porażkę w secie do zera lub jednego ugranego przez nie gema. Czyli wyniki, które w tenisowym slangu są nazywane bagel i breadstick. Ktoś, kto wymyślał te nazwy, widocznie był wielkim fanem wypieków.

I z pewnością zostałby wielkim fanem Igi Świątek, bo w tym sezonie objazdowa piekarnia działa na pełnych obrotach. Od początku roku Polka „sprzedała” swoim rywalkom aż szesnaście bajgli. Tylko podczas Rolanda Garrosa dokonała tej sztuki aż trzykrotnie. Miało to miejsce w meczach z Łesią Curenko (6:2, 6:0), Alison Riske (6:0, 6:2) i Zheng Quinwen (6:7, 6:0, 6:2). W szczególności ten ostatni bajgiel wzbudza respekt. Polka przegrała poprzedniego seta w dramatycznych okolicznościach, gdyż prowadziła 5:2 w tie-breaku. Stawka spotkania była wysoka – awans do ćwierćfinału turnieju. Wydawało się, że druga partia będzie równie zacięta. Tymczasem Świątek po prostu zdmuchnęła Chinkę z kortu.

Mało tego, w piekarni u Igi równie dobrze sprzedaje się drugi z tenisowych wypieków. Breadstick, czyli paluszek chlebowy. Smutna i cienka niczym ów wypiek kreska, którą rywalki Świątek mogą zapisać pod koniec seta w rubryce ugranych przez siebie gemów. W ten sposób Polka zakończyła piętnaście setów w tym sezonie. Jeden z nich miał miejsce dzisiaj, w starciu z Coco Gauff. Finał wielkoszlemowego turnieju. Mecz, do którego nie dochodzi się przez przypadek, więc powinien zwiastować wyrównaną rywalizację. Tymczasem momentami oglądaliśmy w nim tenis dwóch różnych prędkości. Kosmos.

Iga dominuje do tego stopnia, że na Twitterze powstał nawet profil, o wymownej nazwie – „Did Iga Świątek bagel or breadstick somebody?”. Jak możecie się domyślać, tweety z napisem „Tak” pojawiają się tam zadziwiająco często.

55,3 – TYLE PROCENT GEMÓW WYGRAŁA NA RETURNIE (PRZED FINAŁEM ROLAND GARROS)

Oczywiście, genialnej gry Igi Świątek nie należy sprowadzać wyłącznie do jej przygotowania fizycznego. Polka wygląda lepiej praktycznie w każdym aspekcie tenisowego rzemiosła. Jednak na nas największe wrażenie robi jej poprawa w grze na returnie. Choć „poprawa” to nieodpowiednie słowo. W porównaniu do zeszłego sezonu, to wręcz przeskok.

Skuteczność Igi w tym elemencie wynosi aż 55,3%! W poprzednim sezonie Świątek wygrywała 38,2% gemów przy podaniach rywalek. Przy czym wynik z zeszłego sezonu wcale nie był zły. Spośród pozostałych zawodniczek z pierwszej dziesiątki rankingu WTA, obecnie tylko dwie mogą się pochwalić lepszą skutecznością. To Paula Badosa (40,7%) i Ons Jabeur (41,6%). Ale ponad pięćdziesiąt procent skuteczności? Żadna z nich nie zbliża się do poziomu Świątek. To jest niebotyczna statystyka. Przeciwniczki Igi równie dobrze mogłyby rzucać monetą by dowiedzieć się, czy Polka wygra gema po ich serwisie.

I wielka w tym zasługa Tomasza Wiktorowskiego. Obecny trener Świątek musi czuć szczególną satysfakcję z takiego obrotu spraw. Niewielu pamięta – lub pamiętać nie chce – że kiedy zaczynał współpracę z Polką, wybór Świątek wywołał mieszane uczucia. Wielu kibiców oczekiwało, że topowa zawodniczka znajdzie się pod skrzydłami dużego nazwiska w branży. Najlepiej zza granicy. Wiktorowski posiadał doświadczenie w pracy z Agnieszką Radwańską. Ale od czasu „Isi” znajdował się na uboczu wielkiego tenisa. Zwracano uwagę na to, że obecny trener Igi uchodzi za specjalistę od returnu. Ale równie często zadawano pytania, czy aby Świątek nie powinna skupić się na poprawie własnego serwisu.

Zapewne wygłaszając takie tezy, spoglądano w kierunku Ash Barty, której statystyka gemów wygrywanych po własnym serwisie wynosiła ponad 80%. Jednak Australijka stanowiła przy tym wyjątek. Tymczasem skuteczność serwisu Igi w 2021 roku wyniosła 75,7%. To naprawdę dobry wynik. W tym roku Polka minimalnie poprawiła się pod tym względem, gdyż wygrywa 76,2 %. Spośród wszystkich zawodniczek WTA, to wciąż najlepszy procent wygranych gemów po własnym podaniu. Ale pod tym względem, nie ma żadnej przepaści pomiędzy tenisistką z Raszyna a resztą stawki. Ta występuje na returnie. Specjalności Tomasza Wiktorowskiego.

22 21 LAT

Oczko. Od 31 maja Iga Świątek może już w pełni legalnie zamówić piwo w każdym amerykańskim barze. To wciąż młoda zawodniczka. Patrząc na jej obecną grę, trudno w to uwierzyć, ale mamy nadzieję, że wciąż nie pokazała pełni swoich umiejętności.

Z oczywistych względów Polka nie obchodziła hucznie swoich urodzin. Organizatorzy French Open o nich jednak nie zapomnieli i podarowali liderce rankingu WTA tort oraz hulajnogę elektryczną. Sama zawodniczka spędziła ten dzień w z gronem najbliższych jej osób. Wieczorem zaś obejrzała ćwierćfinałowy mecz turnieju mężczyzn pomiędzy Rafą Nadalem a Novakiem Djokoviciem. Ale tylko początek, gdyż uznała, że pora odpocząć od tenisa.

Nazajutrz ograła w ćwierćfinale Jessicę Pegulę, po czym napisała na obiektywie kamery tradycyjną dedykację. Napis brzmiał „Starzeję się, ale wciąż jestem świeża”. Następnie Świątek dodała hasztag z liczbą jej lat, ale… pomyliła się w obliczeniach i dodała sobie o jeden rok za dużo. Polka nieco zakłopotała się tą wpadką, zaczęła zamazywać palcem błąd, a po napisaniu poprawnie swojego wieku żartowała, że zapomniała już ile ma lat.

Ta liczba – a raczej liczby – są symboliczne, gdyż pokazują to, czym Świątek przekonuje do siebie kibiców. Iga nie jest starannie zaprojektowanym produktem sztabu specjalistów od PR. Ona kupuje ludzi swoją naturalnością. Jak wtedy, kiedy jest autentycznie zakłopotana tym, że strzeliła gafę i stara się ją zamazać palcem. Po czym obraca wszystko w żart.

Albo kiedy po meczu z Danką Kovinic powiedziała, że w ramach relaksu obejrzy finał Ligi Mistrzów i zrobi sobie przechadzkę po Bois de Boulogne… tylko nie potrafiła poprawnie wymówić nazwy tego parku. Nie chcąc urazić miejscowych swoim francuskim, wyszeptała ją na ucho prowadzącemu rozmowę, żeby to on ją powiedział.

Albo wtedy, kiedy podczas meczu z Alison Riske rozsiadła się wygodnie w swojej strefie i spokojnie popijała napój… po czym omal się nie zadławiła, kiedy sędzia uświadomił ją, że to nie pora na dłuższy odpoczynek, a Polka po prostu pomyliła sobie przerwy.

Nie zrozumcie nas źle – widząc takie sceny, śmiejemy się z nią, a nie z niej. Świątek pokazuje twarz normalnej dziewczyny. Bo serio, nigdy w pracy czy też szkole nie zdarzyło wam się pomylić przerw? Albo źle zapisać swojej daty urodzenia? Ot, ludzki błąd, pokazujący, że Iga Świątek nie jest postacią sztuczną.

602 – DZIŚ MIJA TYLE DNI OD FINAŁU FRENCH OPEN 2020

10 października 2020 roku. W finale Rolanda Garrosa w grze pojedynczej kobiet, który z powodu pandemii odbył się nieco później niż zwykle, naprzeciwko siebie stają Sofia Kenin oraz Iga Świątek. Niespełna 22-letnia Amerykanka jest faworytką tego starcia. Bez wątpienia rozgrywa sezon życia – w styczniu wygrała Australian Open. Był to jej pierwszy wielkoszlemowy triumf w karierze.

Ale młodej, zaledwie dziewiętnastoletniej Polski nie można było lekceważyć. Do turnieju przystępowała jako 54. zawodniczka rankingu WTA, jednak na paryskich kortach radziła sobie zadziwiająco dobrze. Każdą z wcześniejszych rywalek ograła bez straty seta. Największe wrażenie zrobił jej mecz w czwartej rundzie turniejowej drabinki. Wówczas spotkała się z Simoną Halep. Na papierze wszystko wskazywało na to, że Rumunka, wtedy liderka rankingu WTA, zakończy udział Polki w turnieju. Czwarta runda i tak była znakomitym wynikiem w wykonaniu nastolatki z Raszyna. Tymczasem Świątek rozbiła Halep 6:1, 6:2. To była deklasacja faworytki.

W finale z Sofią Kenin Polce poszło nieco ciężej w pierwszym secie, jednak wygrała go 6:4. A w drugim secie sprezentowała Amerykance breadstick, wygrywając sześć do jednego.

Dziś minęły 602 dni od momentu, w którym Iga Świątek jako pierwsza Polka w historii zwyciężyła w indywidualnym turnieju wielkoszlemowym. W ciągu niecałych dwóch lat sporo się zmieniło. Do finału Iga podchodziła już nie jako młoda, nikomu nieznana tenisistka, która mogła zaskoczyć publiczność. Świątek przystępowała do meczu z Cori Gauff z pozycji totalnej dominatorki obecnego sezonu. Faworytki, która kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa. Była w zupełnie innym położeniu niż wtedy, kiedy sama zaskakiwała kibiców.

A kogo miała po drugiej stronie siatki? Cóż, stwierdzenie że Coco Gauf znajduje się w tym samym miejscu, w którym Iga była dwa lata temu, byłoby przesadą. Amerykanka wygrała w dwóch turniejach WTA, chociaż w obu przypadkach były to zawody rangi 250. W zeszłym roku zdążyła się pokazać z dobrej strony w kilku bardziej prestiżowych zawodach. Takich, jak turniej w Rzymie, w którym w 1/8 ograła Aryne Sabalenkę, a w ćwierćfinale samą Ash Barty – choć dodajmy, że po tym, jak Australijka skreczowała. W półfinale zaś Gauff została pokonana przez… Igę Świątek. Ale ten mecz nie był spacerkiem dla naszej zawodniczki.

Ale możemy znaleźć też kilka analogii do Świątek sprzed dwóch lat. Amerykanka dopiero w marcu skończyła 18 lat. Fani tenisa za Oceanem wiążą spore nadzieje z jej osobą, upatrując w Gauff następczynię Sereny Williams. Dzisiejszy występ był jej pierwszym wielkoszlemowym finałem. Zapowiadała, że powalczy z Igą bardziej, niż zrobiła to w Miami, ale… skończyło się takim samym wynikiem. Tylko w setach było odwrotnie – w USA Iga wygrała pierwszego do trzech gemów, drugiego do jednego. We Francji najpierw do jednego, potem do trzech.

Najważniejsze, że w obu przypadkach zgadzała się zwyciężczyni.

8631

Tyle punktów w rankingu WTA ma Iga Świątek po wygranej w Paryżu. Zdecydowanie powiększyła tym samym przewagę nad resztą stawki. Pozostałe zawodniczki z pierwszej dziesiątki rankingu spisały się w tegorocznym Rolandzie Garrosie znacznie poniżej oczekiwań – żadna nie dotrwała nawet do czwartej rundy turnieju. Po French Open na drugiej pozycji zobaczymy Anett Kontaveit. Estonka w poniedziałkowym notowaniu rankingu WTA zgromadzi na swoim koncie 4326 oczek. To niemalże dwukrotnie mniej od Igi.

Patrząc na te liczby trudno dziwić się temu, że Polka jest murowaną faworytką do zwycięstwa w każdym spotkaniu, w którym występuje w tym sezonie. Nie ma wątpliwości, że jest najlepszą tenisistką świata.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Nestorzy kontra młode wilczki na ławkach trenerskich Ekstraklasy

AbsurDB
0
Nestorzy kontra młode wilczki na ławkach trenerskich Ekstraklasy

Inne sporty

Tenis

Świątek zrobiła swoje. Polki zagrają w finałach Billie Jean King Cup

Sebastian Warzecha
0
Świątek zrobiła swoje. Polki zagrają w finałach Billie Jean King Cup

Komentarze

4 komentarze

Loading...