Reklama

Skrobacz: W szatni od początku mówiliśmy o awansie, ale nie wychodziło to na zewnątrz

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

03 czerwca 2022, 14:19 • 11 min czytania 7 komentarzy

Niecałe trzy lata temu, w lipcu 2019 roku, Ruch Chorzów nie był pewny wystartowania w III lidze, gdy protestowali pracownicy klubu. Ostatecznie rozpoczął sezon z opóźnieniem, od 3. kolejki. Dziś „Niebiescy” w atmosferze powszechnego entuzjazmu świętują awans na zaplecze Ekstraklasy. Jednym z architektów tego sukcesu jest trener Jarosław Skrobacz.

Skrobacz: W szatni od początku mówiliśmy o awansie, ale nie wychodziło to na zewnątrz

Ile nerwów stracił przez baraże z Radunią Stężyca i Motorem Lublin? Czy awans jest wynikiem ponad stan? Co było kluczowe w zimowym oknie transferowym? W którym momencie drużyna wyhamowała i dlaczego? Czy jego nowy kontrakt był formalnością? Czy faktycznie Jarosław Skrobacz oszczędza doświadczonych zawodników? Jak odnaleźć się w I lidze? Zapraszamy. 

*

Z naszej poprzedniej rozmowy wynikało, że awans Ruchu Chorzów już teraz trudno było założyć na starcie sezonu. A jednak się udało. O ile się pan postarzał przez ostatnie dni?

Na pewno było to duże obciążenie psychiczne. Rozgrywanie barażu to nic przyjemnego, bo naprawdę kosztuje kupę nerwów. Jeden mecz o wszystkim decyduje, a my w przeciągu kilku dni mieliśmy dwa takie mecze.

Reklama

Zaraz po końcowym gwizdku z Motorem Lublin wszyscy wokół szaleli, a pan spokojnie stał i gdzieś się wpatrywał. Musiało zejść z pana ciśnienie?

Wtedy chyba już w dużej mierze zeszło. Końcówka przy prowadzeniu 4:0 przebiegała spokojnie. Trudno było zakładać, że przeciwnik w takich okolicznościach w ciągu paru minut odwróci losy spotkania. Zareagowałem powściągliwie, ale zapewniam, że w środku emocje były wielkie i tak szybko mnie nie opuściły. Jeszcze kilka dni będziemy przeżywać ten awans, ale już trzeba fedrować. Od wtorku spotykam się z władzami klubu i rozmawiamy o przyszłości.

Rozmiary wygranej z Motorem Lublin są trochę mylące co do przebiegu samego meczu. Goście długo stwarzali duże zagrożenie w ofensywie, ale brakowało im skuteczności. 

Zdecydowanie nie był to mecz do jednej bramki. Przy stanie 2:0 dopuściliśmy Firleja do sytuacji sam na sam i to głównie jego błąd, że dał się dogonić Zubkowowi, który go zablokował. No i potem Motor nie wykorzystał rzutu karnego. Wiem, że to jeden ze sloganów, ale rzut karny to jeszcze nie gol, trzeba umieć go strzelić. Tutaj, na szczęście dla nas, tych umiejętności zabrakło. Strata gola w takim momencie mogłaby spowodować u nas nerwowość, a rywale z kolei nabraliby wiatru w żagle.

Z jakim nastawieniem przystępowaliście do baraży: musieliście czy mogliście?

Reklama

Chcieliśmy z siebie zrzucić trochę presji i nie tworzyć narracji, że jeden czy drugi mecz jest o życie. Z drugiej strony, kibice w Chorzowie byli przekonani, że awans będzie nasz i to nie ułatwiało zadania w kontekście mentalnym. Na pewno nie było tak, że tylko możemy. Doszliśmy do barażu, zajęliśmy trzecie miejsce w rundzie zasadniczej i obowiązkiem było walczyć o I ligę.

Wierzyliście wcześniej w bezpośredni awans czy to zawsze było coś z kategorii „ekstra”?

Dość długo wierzyłem, że uda się dogonić Chojniczankę. U nas jednak w pewnym momencie coś się zacięło, a zespół z Chojnic – trzeba mu to oddać – punktował niezwykle systematycznie. Potrafił wygrywać mecze na styku, jak chociażby ze Zniczem Pruszków czy Hutnikiem Kraków. Strzelał gole w końcówce, za to rywale marnowali swoje sytuacje. Przy takiej formie Chojniczanki stało się jasne, że niezwykle trudno będzie ją prześcignąć.

Awans jest dla Ruchu wynikiem ponad stan?

Tak bym tego nie określił. Od początku mojej pracy w Chorzowie starałem się raczej tonować nastroje. Zarząd też był świadomy, w jakim miejscu jesteśmy i jakie są nasze możliwości. Sprowadzaliśmy piłkarzy z III ligi i to niekoniecznie najlepszych w poprzednim sezonie. Pamiętam komentarze na początku, że gdybyśmy załapali się do strefy barażowej, byłby to super wynik. Ale wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Najpierw o niczym nie myślisz, potem jednak wygrasz raz, drugi, trzeci i sam zaczynasz wyznaczać sobie coraz wyższe cele. Mówię to otwarcie: w szatni cały czas mówiliśmy o awansie. To był nasz wewnętrzny przekaz, nie wychodziliśmy z nim do mediów. Oczekiwania kibiców szły z tym w parze. Ruch jako klub wciąż wywołuje masę emocji, ludzie są z nim mocno związani. Jego wielkość i historia nie pomagały nam w II lidze. Drużyny, które do nas przyjeżdżały mobilizowały się podwójnie. Często słyszałem potem, że pod kątem ambicji i zaangażowania rozgrywały z Ruchem swoje najlepsze mecze, wznosiły się na wyżyny. Mimo to, podołaliśmy.

W I lidze trzeba będzie chłodzić rozgrzane głowy? Pchanie się teraz do Ekstraklasy mogłoby być zabójcze.

Wszystko będzie zależało od naszych możliwości w działaniu. Sądzę, że pod kątem wydatków na pierwszy zespół, znajdowalibyśmy się może nawet poza pierwszą dziesiątką w II lidze. Wiele klubów mogło sobie pozwolić na więcej i w I lidze raczej będzie podobnie. Trzeba mieć to na uwadze.

Ruch wiosną stał się pragmatyczny. Stracił zaledwie siedem goli, najmniej w całej lidze, ale też strzelił tylko 19. Takie było założenie, żeby przede wszystkim ustabilizować postawę w defensywie?

W dużej mierze tak. Udało się dzięki dwóm sprawom. Raz, że po dość poważnej kontuzji do gry wrócił Konrad Kasolik, którego forma rosła z tygodnia na tydzień. Dwa, że zwiększyliśmy rywalizację w tyłach, a już po zamknięciu okna transferowego wiele dało nam przyjście Rusłana Zubkowa. Wtedy już naprawdę mieliśmy komfort w obronie, była duża rywalizacja. Nie przeszkadzały nam jakieś choroby czy kartki, co oznaczałoby problem jesienią. A oprócz tego cała drużyna dobrze grała w defensywie, płynnie przechodziliśmy do obrony, kładliśmy na to duży nacisk.

Zubkow przyszedł do was pod koniec marca i praktycznie od razu wskoczył do składu. Jeśli tylko był do dyspozycji, grał zawsze.

Pamiętajmy, że przychodził do nas przygotowany. Do samego końca znajdował się w treningu ze swoim klubem z drugiej ligi ukraińskiej, przepracował okres przygotowawczy w Turcji, rozgrywał mecze sparingowe. Mogliśmy go w nich obejrzeć poprzez InStat. Wiedzieliśmy, kogo bierzemy, a swoją postawą na boisku wszystko potwierdził. Potrzebowaliśmy zawodnika silnego, pewnego przy stałych fragmentach i niezłego w wyprowadzeniu piłki. W tym ostatnim aspekcie przytrafiały mu się błędy, ale to się zdarza każdemu. Ten transfer bardzo nam pomógł.

Ukrainiec chyba jednak nie zostanie, o czym pisze dziennik „SPORT”. Dlaczego?

Jak mówiłem, Rusłan pomógł nam swoją postawą, ale nie zawsze wszystkie osoby decyzyjne w klubie muszą mieć tę samą opinię na dany temat. Źle by się działo, gdyby tak było. Komuś dany piłkarz podoba się bardziej, innemu mniej. Czasami dochodzą inne czynniki. Zubkow w większości meczów grał na zadowalającym poziomie, choć zdarzały mu się poważne błędy z rezerwami Śląska czy ostatnio z Motorem. Sądzę, że sprawa Rusłana nie jest definitywnie zamknięta. Nic więcej nie mogę powiedzieć.

Wiele innych kontraktów wygasa. Coś już wiadomo, poza nową umową Jakuba Bieleckiego?

Ja już wiem, ale jeszcze nie mogę mówić o tym publicznie. Musimy dograć pewne rzeczy w swoim gronie. Pamiętajmy, że tu zawsze musi być coś za coś. Nie chcemy dokonywać zmiany dla zasady. Każdy zawodnik, który do nas przyjdzie, musi być lepszy od tego, z którego rezygnujemy. Pod tym kątem analiza naszego zespołu nie jest zbyt trudna. Wystarczy przejrzeć, kto ile grał, by łatwo pewne rzeczy przewidzieć.

Zimowe okienko możecie uznać za udane, zwłaszcza jeśli chodzi obronę. Remigiusz Szywacz i Paweł Żuk też wskoczyli do podstawowego składu.

Udało nam się to skonsolidować i zrealizować założenia co do wzmocnień. I ja, i działacze wiedzieliśmy, że potrzebujemy więcej jakości, panowała tu jednomyślność, nikogo nie musiałem do tego przekonywać. Każdy widział, jak wyglądała sytuacja i ilu jesienią mieliśmy zawodników do gry w obronie.

Były też ofiary bogatszego wyboru w tyłach. Bartłomiej Kulejewski czy Filip Nawrocki wiosną grali dużo mniej. Wiadomo, że mieli problemy zdrowotne, ale po powrocie często siedzieli na ławce. 

Na tym polega rywalizacja. Ktoś był słabiej dysponowany, więc grali inni. A gdy Kulejewski czy Nawrocki dostawali szansę, to też dawali radę i nie zawodzili. Tego jesienią nam brakowało. Wtedy po kontuzji Kasolika mieliśmy olbrzymi problem, żeby sama liczba obrońców się zgadzała.

Mówił pan zimą, że potrzeba transferów i to samo mówi teraz. Romantyczna historia z drużyną, która z tymi samymi nazwiskami daje radę ligę wyżej nie wchodziła w grę?

Doskonale znam I ligę i wiem, jakie stawia wymagania. Mimo sporego ruchu transferowego w poprzednim okienku, my nawet wiosną w II lidze nadal na niektórych pozycjach mieliśmy braki. Nie zawsze mogliśmy komfortowo dokonywać zmian w trakcie meczu. Potrzebujemy więcej zawodników gotowych do walki piętro wyżej. Gdybyśmy mieli rywalizować z aktualnym stanem posiadania, bylibyśmy jednym ze słabszych zespołów w pierwszoligowej stawce. Nie ukrywam, że szukamy wzmocnień na każdą pozycję, ale na pewno najmniej zmian będzie wymagała defensywa.

Klub będzie miał takie możliwości?

Ruch to duża firma. Jest wiara, że można tu zrobić coś dobrego, zmierza to we właściwym kierunku. Zawodnicy przekazują sobie pewne informacje, wszystko gdzieś idzie w eter. U nas chce grać sporo piłkarzy, sami zgłaszają chęć przyjścia. Sądzę, że będzie z kogo wybierać, oczywiście na miarę naszych możliwości. Zapewne czasami będziemy się odbijać od ściany, co jest normalną sytuacją i również w II lidze się zdarzało. Są kluby, z którymi nie mamy szans na polu transferowym, ale niekiedy można kogoś przekonać innymi aspektami niż finansowy.

Pan kontrakt już przedłużył. To była formalność?

Wie pan, jak to jest w naszym zawodzie. Dopóki nie ma podpisów, to nic nie jest pewne i nie jest formalnością. Znamy historie, gdy ktoś był o czymś zapewniany, a dzień później wszystko się zmieniało. Propozycja ze strony klubu w sprawie nowego kontraktu wyszła już dwa miesiące temu. Rozmawialiśmy, czekaliśmy i myślę, że dopięliśmy temat w optymalnym momencie.

Musieliście mocniej pewne rzeczy przedyskutować?

Nie. Nie stawiałem nie wiadomo jakich żądań. To, co mieliśmy ustalone wcześniej, było zachowane. Została zaakceptowana szeroka lista zawodników, z którymi chcemy rozmawiać, więc wzmocnienia powinny zostać dokonane. Pierwsze efekty już widzimy.

Pozyskaliście Artura Pląskowskiego z Chojniczanki i Tomasza Swędrowskiego z Motoru Lublin. Obaj byli ważnymi ogniwami waszych rywali do awansu, co ma swoją wymowę. 

Artur miał bardzo dobrą rundę wiosenną. U nas w ataku odpalił Daniel Szczepan, ale gdy wypadł na kilka meczów, siłę ofensywną mieliśmy znacznie mniejszą. Młodzi chłopcy, których wzięliśmy na wypożyczenie, czyli Kamil Chyliński i Piotr Stępień, są utalentowani, ale to melodia przyszłości, na tu i teraz to było trochę za mało. Artur spełnia te kryteria. Swędrowski to uznany drugoligowiec, z dobrego klubu. Ma też ogranie w I lidze. Częściowo zasypuje nam wyrwę w środku pola, tutaj luka chyba była największa.

Ruch wiosną szedł jak burza, aż do przegranego spotkania z Radunią Stężyca. W dniach poprzedzających dopadła was jakaś choroba.

Tak naprawdę do dziś nie wiemy, co to dokładnie było. Na pewno nie covid, ale coś w szatni panowało. W pewnym momencie gdy tylko dzwonił nasz fizjoterapeuta, wiedziałem, że ma złe wieści i zastanawiałem się, kto tym razem wypada. Ciągle 3-4 zawodników było poza treningiem. Jedni wracali, drudzy odpadali. Męczyliśmy się z tym blisko trzy tygodnie. Niektórzy mieli bardzo wysoką gorączkę. Daniel Szczepan nie trenował przez dwa tygodnie, miał temperaturę dochodzącą do 41 stopni, stracił cztery kilogramy na wadze. Nie sprzyjało to przygotowaniom do meczów.

Z dużym wyprzedzeniem okazało się, że Michał Mokrzycki odejdzie latem do Wisły Płock. Ta wiadomość trochę podcięła skrzydła?

Nie sądzę. Muszę podkreślić, że rozmowy z Michałem i jego agentem były szczere, grali w otwarte karty. Żadnych tajemnic. Wiedzieliśmy, że jeśli Michał dostanie ofertę z Ekstraklasy, to będzie chciał odejść. Tak się stało i nie byliśmy zaskoczeni. Aż się zdziwiłem, że ta informacja wyszła chyba dopiero miesiąc po podpisaniu kontraktu z Wisłą. Michał do końca grał z pełnym zaangażowaniem, niczego w tym aspekcie nie mogę mu zarzucić. W klubie nikt się nie obrażał, nie było żadnych pomysłów z odsuwaniem od składu i tak dalej. Rozstajemy się w cywilizowany sposób.

Niech pan zapyta Foszmańczyka… no to pytamy! [WYWIAD]

Tomasz Foszmańczyk w rozmowie ze „Sportem” nie ukrywał, że niekoniecznie wykonuje już tyle powtórzeń w niektórych ćwiczeniach co młodsi koledzy. Chucha pan i dmucha na starszyznę zespołu? 

Chodzi po prosto o indywidualizację obciążeń treningowych, nic więcej. Na siłowni chłopak ważący 60 kilogramów nie pracuje z takimi ciężarami jak zawodnik ważący 85 kilogramów. Wiek to dodatkowy czynnik, który trzeba brać pod uwagę. W jednych kwestiach oznacza pracę na wyższym poziomie – na przykład w kontekście regeneracji – w innych na niższym. Zdarzało się, że w małych grach „Fosa”, „Ecik” Janoszka i inni w razie potrzeby dostawali więcej czasu po intensywnym tygodniu. Staraliśmy się nie przedobrzyć, bo wiedzieliśmy, że ci piłkarze w dobrej dyspozycji dużo nam dają. Gdy oni grali słabiej, my jako zespół też wyglądaliśmy słabiej.

Kilka tygodni wcześniej awans świętowała Miedź Legnica, którą przez rok pan prowadził. Właściciel klubu Andrzej Dadełło mówił, że również dołożył pan swoją cegiełkę do tego sukcesu, dokonując odpowiedniej selekcji i przygotowując zespół, który potem rozwinął jeszcze Wojciech Łobodziński. Jest nutka satysfakcji?

Do Miedzi przychodziłem na rok. Mieliśmy jasno sprecyzowany plan. W pierwszej kolejności trzeba było drużynę odmłodzić, wyraźnie zmniejszyliśmy koszty jej utrzymania. Panowała pandemia, pana Andrzeja nie było w Polsce, kontaktowaliśmy się przez telefon. Na pewno nie zrobiliśmy wtedy takich transferów jakie Miedź przeprowadza teraz, ale myślę, że swój cel zrealizowaliśmy. Strategia właściciela przyniosła spodziewany efekt. Nie dziwi mnie, że dziś zespół prowadzi Wojtek Łobodziński, którego z dużym wyprzedzeniem przygotowywano do tej roli. Nadal jestem z nimi w kontakcie, otrzymałem od nich gratulacje po awansie, a gdy oni świętowali, to pewnie byłem jednym z pierwszych, którzy gratulowali. Ucieszył mnie sukces Miedzi, część tych zawodników prowadziłem i selekcjonowałem.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

WIĘCEJ O RUCHU CHORZÓW:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...