Reklama

To już 10 lat. Jak APOEL Nikozja dotarł do ćwierćfinału Ligi Mistrzów

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

28 maja 2022, 11:26 • 14 min czytania 12 komentarzy

To była największa sensacja Ligi Mistrzów w XXI wieku. Bywały rewelacje rozgrywek, jak FC Porto wygrywające finał z równie rewelacyjnym AS Monaco, jak Villarreal, Deportivo, Schalke, Monaco lub Ajax dochodzące do półfinału czy Panathinaikos, Szachtar, Bordeaux i Malaga znajdujące się w najlepszej ósemce. To jednak historie, które mieściły się w wyobraźni przeciętnego kibica, które aż tak nie szokowały. Chodziło o drużyny z krajów poważanych piłkarsko albo przynajmniej dysponujące pokaźnym budżetem. APOEL Nikozja sprzed dekady dokonywał cudów jak na swój status. Docierając do ćwierćfinału, zadziwił piłkarską Europę. Warto wrócić do tamtych wydarzeń.

To już 10 lat. Jak APOEL Nikozja dotarł do ćwierćfinału Ligi Mistrzów

Sam fakt awansu do fazy grupowej jeszcze nie stanowił wiekopomnego wydarzenia dla cypryjskich kibiców. Mogli się już z takimi rzeczami oswoić. W 2008 roku do grupy dostał się Anorthosis Famagusta Larnaka z 31-letnim Łukaszem Sosinem w składzie. Polski napastnik powoli schodził z ligowego szczytu na Wyspie Afrodyty. Był już wówczas dwukrotnym mistrzem kraju i czterokrotnym królem strzelców, najlepsze chwile miał za sobą. W tamtym sezonie po raz ostatni strzelał gole w cypryjskiej ekstraklasie. Na koniec zdołał posmakować rywalizacji z elitą europejskiego futbolu. Anorthosis zaprezentował się bardzo godnie. Każdemu rywalowi (Inter, Werder, Panathinaikos) zabierał jakieś punkty. Z Werderem dwukrotnie zremisował, z Interem po niesamowitej wymianie ciosów skończyło się na 3:3, a Greków u siebie pokonał. Porażki w Mediolanie i Atenach były minimalne, po 0:1. Sosin pierwsze trzy mecze zaczynał w wyjściowej jedenastce, w kolejnych już nie podnosił się z ławki.

PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ

Rok później po raz pierwszy w fazie grupowej zameldował się APOEL z Kamilem Kosowskim i Marcinem Żewłakowem w składzie. W kadrze znajdował się jeszcze Adrian Sikora, który niestety szybko doznał poważnej kontuzji kolana i nigdy nie powrócił do grania na optymalnym poziomie. Polacy godnie się zaprezentowali. Żewłakow strzelił gola Chelsea na Stamford Bridge (sensacyjne 2:2), a Kosowski potrafił niemiłosiernie kręcić Ashleyem Colem na skrzydle. APOEL poza punktem w Londynie wywalczył dwa remisy z Atletico. Pozostałe mecze, w tym oba z Porto, przegrywał różnicą jednej bramki.

Reklama

Jak APOEL Nikozja doszedł do ćwierćfinału Ligi Mistrzów w sezonie 2011/12

Wisła Kraków na początku

Latem 2011 ta piękna dla Cypryjczyków historia wiązała się z bólem polskich kibiców. APOEL awansował do Ligi Mistrzów po wygranym dwumeczu z Wisłą Kraków. To było ostatnie podejście „Białej Gwiazdy” do bram raju.

Przy Reymonta Wisła wygrała po efektownym golu Patryka Małeckiego, ale w rewanżu nie istniała. Rywale od początku tłamsili piłkarzy Roberta Maaskanta, którzy nie mogli się odnaleźć w cypryjskim upale i atmosferze jak w ulu stworzonej przez fanatyczną publiczność. Jakimś cudem jednak w 71. minucie udało się przeprowadzić składną akcję i Cezary Wilk zdobył bramkę na 1:2. W tamtym momencie mistrz Polski miał awans. Co było dalej, pewnie nieco starsi kibice pamiętają. Wróciły koszmary z Aten. Późniejszy piłkarz Legii Ivan Trickovski łatwo znalazł sobie miejsce w polu karnym, dograł do Ailtona, a Brazylijczyk po raz drugi w tym spotkaniu pokonał Pareikę. Koniec, kolejne rozczarowanie.

6 kilometrów więcej na mecz

Dla APOEL-u natomiast najlepsze dopiero się zaczynało. Trzeba przyznać, że w losowaniu przeciwników do grupy los sprzyjał podopiecznym Ivana Jovanovicia. FC Porto, Szachtar Donieck i Zenit St. Petersburg to zdecydowanie nie był najcięższy zestaw, jaki mogli dostać. I tak jednak na tym tle prezentowali się jak kopciuszek, który powinien być zadowolony z jakiegokolwiek punktu.

Tymczasem APOEL zaczął z grubej rury, na własnym terenie pokonując 2:1 Zenit. Goście po godzinie wreszcie prowadzili, ale potem nagle w ciągu dwóch minut stracili dwa gole. Strzelały je największe gwiazdy zespołu z Nikozji, czyli wspomniany Ailton i Gustavo Manduca. W samej końcówce Rosjanie obili jeszcze słupek.

Reklama

Manduca skorzystał na kiksie Helio Pinto, który latem 2013 roku trafił do Legii i nie do końca spełnił oczekiwania. Portugalski pomocnik piłkarsko był bardzo dobry, lecz jednocześnie wolny, fizyczność polskiej ligi chwilami go przytłaczała. Do tego dochodziły sprawy prywatne (poważne komplikacje zdrowotne po narodzinach córeczki). Inna sprawa, że Pinto dziękował Bogu, że to wszystko działo się w Polsce. – Po badaniach lekarz powiedział, że Kiara ma atrezję przełyku, czyli dosłownie ma w nim dziurę, i jeżeli szybko nie zostanie zoperowana, umrze. Urodziła się o ósmej rano, a o 18 była na stole operacyjnym. To był długi i trudny dzień, a zostałem ze wszystkim sam. Gdyby zdarzyło się na Cyprze, Kiara by nie przeżyła. Doszłoby do tragedii. Tam niewiele szpitali ma odpowiedni sprzęt i traf chciał, że w Warszawie jest taki w Instytucie Matki i Dziecka. Mieliśmy niesamowite szczęście. Czuwał nad nami anioł i to za jego sprawą trafiłem do stolicy Polski. Bardzo wierzę w Boga i jestem przekonany, że nieprzypadkowo przeniosłem się akurat do Warszawy – opowiadał w „Przeglądzie Sportowym”.

Wróćmy jednak do wydarzeń z jesieni 2011. APOEL po wymarzonym starcie poszedł za ciosem: 1:1 w Doniecku, 1:1 w Porto, 2:1 w rewanżu z Portugalczykami. Nie zawsze było to granie atrakcyjne dla postronnego obserwatora, ale dawało punkty. – Pokazaliśmy wszystkim, że jesteśmy zespołem zdolnym do obrony i ataku z taką samą skutecznością i intensywnością. Opieramy nasz styl gry na ciągłym naciskaniu i atakowaniu, starając się wykorzystać każdy wolny obszar na boisku. W każdym meczu, poza ostatnim w fazie grupowej, pokonaliśmy około 6 kilometrów więcej w ciągu 90 minut niż nasi przeciwnicy – mówił trener Jovanović.

W przedostatniej kolejce, po bezbramkowym remisie w Sankt-Petersburgu, klub z Nikozji zapewnił sobie awans do fazy pucharowej. 0:2 z Szachtarem na koniec nie miało już większego znaczenia.

Wygrane rzuty karne z Lyonem

Coś takiego jeszcze mogło się udać w sprzyjających okolicznościach. Nikt jednak nie zakładał, że APOEL w 1/8 finału może się postawić Lyonowi, w którego kadrze znajdowały się takie asy jak Alexandre Lacazette, Lisandro Lopez, Ederson, Michel Bastos czy Kim Kallstroem.

A jednak! Na własnym terenie Lyon, mimo dużej przewagi, wygrał tylko 1:0. Sprawa przed rewanżem na gorącej cypryjskiej ziemi pozostawała otwarta. Tak też faktycznie było. APOEL po dziewięciu minutach odrobił straty po bardzo składnej akcji i faworyt zaczął tracić grunt pod nogami. Doszło do dogrywki, a następnie do rzutów karnych. Piłkarze APOEL-u wykonywali je bezbłędnie, za to w czwartej i piątej serii Dionysis Chiotis obronił strzały Lacazette’a i Bastosa. Sensacja stała się faktem.

Piłkarska Europa zainteresowała się APOEL-em. Wiele faktów budziło podziw. APOEL po raz pierwszy w historii cypryjskiego futbolu dotarł do ćwierćfinału na międzynarodowym poziomie. Został pierwszym ćwierćfinalistą, który na starcie musiał przejść trzy rundy eliminacyjne, żeby awansować do grupy (Skenderbeu Korce, Slovan Bratysława, Wisła Kraków). Był też pierwszym od 1997 roku zespołem z tak skromnej ligi, który znalazł się na tym etapie Ligi Mistrzów. Wówczas rewelacją został norweski Rosenborg, ale wtedy każda liga miała jednego przedstawiciela, uczestników było szesnastu, a w futbolu nie mieliśmy jeszcze takich chorych pieniędzy jak kilkanaście lat później.

Drużyna starych obcokrajowców ze świetnym trenerem

Kadra drużyny Jovanovicia była zbudowana w… stereotypowy sposób dla cypryjskiego klubu. Mało krajowych zawodników, wielu doświadczonych obcokrajowców. Dość powiedzieć, że w rewanżu z Lyonem dziewięciu piłkarzy z podstawowego składu znajdowało się po trzydziestce. Najmłodszy Ailton miał 28 lat. W odniesieniu do Ekstraklasy mówilibyśmy o dobrych obcokrajowcach, u nas większość grałaby pierwsze skrzypce. W skali europejskiej były to jednak postaci z trzeciego i czwartego szeregu. Ailton przychodził jako zmiennik w FC Kopenhaga. Manduca był podstawowym zawodnikiem AEK-u Ateny, wcześniej zaliczył epizod w Benfice. Stoper Paulo Jorge przed przyjściem na Cypr grał tylko w Sportingu Braga. Drugi ze środkowych obrońców Marcelo Oliveira występował w greckim średniaku Atromitosie. Napastnik Esteban Solari odbił się od Almerii. I tak to mniej więcej wyglądało.

Na czym polegała tajemnica sukcesu? Z pewnością kluczowe znaczenie miała osoba trenera. Ivan Jovanović łączy awanse z 2009 i 2011 roku. W pierwszym przypadku pod jego batutą grali Kosowski, Żewłakow i Sikora. Ten pierwszy kilkukrotnie zachwalał swojego byłego szkoleniowca, polecając go do Ekstraklasy.

Marcin Żewłakow podziela opinie swojego kolegi. – To trener, który doskonale potrafi dobrać piłkarzy do swojej wizji i to zarówno pod względem umiejętności, jak i sumy wszystkich cech charakteru. U niego jedno i drugie jest niezwykle istotne. Patrząc na niektórych zawodników, czasami zastanawiałem się, dlaczego odpadali. A odpadali, ponieważ nie przykładali się do pewnych kwestii, być może nie reagowali odpowiednio na otrzymaną krytykę lub lekkie odsunięcie od składu, brakowało solidarności w ich poczynaniach. Podam przykład – Jean Paulista. Moim zdaniem zaczął z nas najlepiej w APOEL-u, kibice z miejsca go pokochali. Nie zaistniał jednak na tyle, na ile mógł. Niestety złamał nogę i później już nie wrócił na wcześniejszy poziom. Po części powodem było też to, że trener Jovanović miał kogoś innego, kto lepiej wypełniał założenia taktyczne – mówi nam ekspert TVP Sport.

 – To szkoleniowiec trochę oldschoolowy, który buduje hierarchię w drużynie i nie szuka, dziś szeroko rozumianego, partnerstwa. Najpierw jest on, dopiero później zawodnicy. On jest szefem zawodników, a nie ich przyjacielem, partnerem, kolegą. Daje ci zadania i patrzy, jak je realizujesz, również w codziennej pracy na treningach, jakie jest twoje zaangażowanie. Druga rzecz – Ivan Jovanović ma pomysł na swój zespół i dodatkowo dobrze potrafi rozszyfrować przeciwnika. Pod tym względem jest podobny do Jerzego Engela. Mówi zawodnikom, że być może będzie to i to, a gdy to nastąpi, nic nie zmieniamy, albo właśnie dokonujemy takiej i takiej roszady. Czułeś, że mecz ma przemyślany i przygotował się na kilka scenariuszy – dodaje Żewłakow.

Ivan Jovanović – trener, który nie znosi sprzeciwu

Kosowski na Twitterze opisywał Jovanovicia m.in. tak: „Gwarant sukcesu”, „Gość jest przygotowany z każdej strony, presja tylko go motywuje, no ale trzeba zapier…. i się słuchać”.

Żewłakow potwierdza, że to słuszna charakterystyka: – On nie znosi sprzeciwu. Nawet przyjęcie prawdy, ale trochę obsceniczne, będzie uznane za pewnego rodzaju niesubordynację. Możesz go oszukać tylko raz. Za drugim razem nie ma cię w drużynie. Jeśli ktoś rozumiał i akceptował to podejście, utrzymywał się w jego drużynach. Odchodząc z APOEL-u, usłyszałem od niego kilka ciepłych słów i dopiero wtedy zrozumiałem, jak on na pewne rzeczy patrzy. Do dziś mamy kontakt.

Były reprezentant Polski sam doświadczył żelaznej konsekwencji serbskiego trenera. – Kiedyś po przejściu Partizana Belgrad wiedzieliśmy, że będziemy grali co najmniej w Pucharze UEFA. Dla APOEL-u to była pierwsza faza grupowa w europejskich rozgrywkach. Trener zaznaczał, że nie ma żadnego wychodzenia z hotelu, ale ja, Kamil i dwóch innych piłkarzy nie posłuchaliśmy. Wróciliśmy na Cypr, zaprosił nas do swojej kanciapki. Nie było żadnych wstępów, od razu krótkie pytanie: byłeś? I w tym momencie jego wzrok mówił wszystko. Skłamiesz, to cię nie ma, bo i tak wiem, że wyszedłeś i tylko sprawdzam, czy potrafisz się przyznać. Wiedziałem, że nie mam wyjścia, bo inaczej już nigdy mi nie zaufa. Skończyło się na jakimś chwilowym odsunięciu od zespołu – wspomina „Żewłak”.

Generalnie jednak Ivanović nie był pozaboiskowym zamordystą. – Na co dzień nie pilnował piłkarzy. Raz wykładał zasady i patrzył, czy się ich trzymasz. Jeśli nie, to współpraca długo nie trwała, nawet jeśli byłeś super zawodnikiem. Był taki Paulo Costa, która przyszedł do nas z Anorthosis. W tamtym czasie chyba nie widziałem lepszego piłkarza na Cyprze. Wytrzymał u nas kilka miesięcy, od nowego sezonu już go nie było. Miał jakieś wymiany zdań z trenerem, któremu nie podobał się też sposób prowadzenia Portugalczyka – podkreśla Żewłakow.

Jovanović jak Juergen Klopp

O surowości Ivana Jovanovicia przed meczem z Atletico przekonał się również Adrian Sikora, przez co ominął go debiut w Lidze Mistrzów przeciwko Atletico. – Znalazłem się w kadrze, lecz na boisko nie wszedłem. W ogóle… spóźniłem się wtedy na zbiórkę i omal nie wsiadłem do samolotu. Zbiórka była w hotelu w centrum, a ja mieszkałem na przedmieściach Nikozji. Dałem sobie za mało rezerwy czasowej. Wyjechałem przed 7, gdy akurat wszyscy zawozili dzieci do szkoły czy jechali do pracy. Zrobiły się potężne korki i nie miałem jak się stamtąd wydostać. Zamiast planowanych dziesięciu minut wyszło pół godziny. Zadzwoniłem w końcu do Marcina Żewłakowa, że się spóźnię. Przekazał trenerowi, a ten kazał mi jechać prosto na lotnisko. Jakoś się wyrobiłem i tam dołączyłem do grupy, ale trenerowi chyba podpadłem i dlatego niejako za karę nie dał mi nawet kilku minut w Madrycie. Na ostatnią zmianę wszedł wtedy Jean Paulista, którego znamy z Wisły Kraków – opowiadał nam w 2018 roku.

Adrian Sikora: W Hiszpanii odstawałem, chciałem się pakować po pierwszym treningu [WYWIAD]

Piłkarz jednak cenili go i szanowali, również dlatego, że nie było u niego świętych krów. – Potrafił przywiązywać się do nazwisk, ale ty tego nie wyczuwałeś. W szatni czy podczas treningów nikomu tego nie okazywał, wszystkich traktował tak samo. Jeśli był surowy, to dla każdego, nawet dla największej gwiazdy. Ewidentnie jednak wyznawał zasadę, że dana pozycja wymagała jednej konkretnej cechy czy umiejętności. Jeśli dopatrzył się jej u zawodnika, który nie miał problemów z odpowiednim prowadzeniem się i nie notował większych wahań formy, to konsekwentnie na niego stawiał. Jest Serbem, lubi ludzi z charakterem, wojowników, którzy nie wypisują się, gdy nadchodzą ciężkie chwile – mówi Marcin Żewłakow.

Kosowski w 2018 roku na Twitterze pisał, że Jovanović z możliwościami finansowymi Legii w trzy lata zrobi z niej klub, który odpadnięcie z fazy grupowej Ligi Mistrzów będzie uznawał za słaby sezon. Czy Żewłakow podziela tę opinię? – W APOEL-u zrobił właśnie coś takiego, a kolejne awanse były coraz mocniejsze. Pytanie, czy w Polsce dostałby taki sam zakres władzy. W APOEL-u mógł wszystko. Był jak Juergen Klopp w Liverpoolu. Dobierał sobie każdego zawodnika. Pytał nas czasem o niektóre nazwiska pod kątem charakteru, życia prywatnego i tak dalej. Nie wystarczyło być dobrym piłkarzem. Musiałeś się odpowiednio prowadzić, zachowywać higienę życia. W jego drużynie nie było tumanów, takich ludzi nie tolerował.

Szkoleniowiec ten chwilami był wręcz obsesyjnym profesjonalistą, poświęcającym się piłce bez reszty. Tak pisał o nim Jonathan Wilson w „Guardianie”: „Jovanović jest religijny i przesądny, ale jego sukces zależy głównie od ciężkiej pracy. Jego oddanie piłce nożnej jest niemal zakonne. Żona i dwaj synowie mieszkają w Salonikach, pozostawiając go samego na Cyprze, aby mógł skupić się na pracy. Jego dbałość o szczegóły jest oszałamiająca, napędzana papierosami, kawą i colą. Na przykład sędzią rewanżowego meczu z Lyonem był Hiszpan Undiano Mallenco. Jovanović obserwował więc każdy mecz, który Mallenco prowadził w La Liga w tym sezonie, aby mógł nauczyć się jego nawyków i odpowiednio poinstruować swoich graczy”.

Sukces nie wziął się z przypadku.

Pogrom od Realu Madryt w nagrodę

Jovanović w 2013 roku opuścił APOEL i na dłuższy czas zniknął z radarów, pracując w Dubaju i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Od lipca Serb prowadzi Panathinaikos, w którym grają mający za sobą przeszłość w Ekstraklasie Carlitos, Fran Velez i Achilleas Poungouras. „Koniczynki” pod jego dowództwem zajęły czwarte miejsce, tracąc raptem trzy punkty do wicemistrza PAOK-u Saloniki, o czym zresztą przesądziło bezpośrednie starcie na koniec, przegrane 0:2. Wcześniej Panathinaikos nie przegrał jedenastu z rzędu ligowych meczów, tracąc w nich zaledwie trzy gole. Wydaje się, że ta współpraca ma przyszłość.

*

Po wyeliminowaniu Lyonu APOEL wiedział już, że w ćwierćfinale trafi na jakiegoś giganta. Padło na Real Madryt. Portal bleacherreport.com podkreślał 45 razy większy budżet hiszpańskiego giganta. Cypryjczycy za 10 mln euro utrzymywali drużynę, robili transfery i opłacali stadion. Real na te same cele przeznaczał 450 mln euro, a sam Cristiano Ronaldo trzy lata wcześniej kosztował ich 94 bańki. Tutaj już różnicy klas nie dało się zniwelować bieganiem i ambicją. W Nikozji „Królewscy” do 74. minuty przebijali się przez mur gospodarzy, aż wreszcie go skruszyli i strzelili trzy gole. Rewanż to już było trochę radosne granie z obu stron. Skończyło się na 5:2, a goście nawet nie próbowali ukrywać, ile radości sprawiły im zdobyte bramki. Trudno się dziwić. Rywalizowanie z takim przeciwnikiem stanowiło nagrodę za wcześniejsze wyczyny. I tak udało się osiągnąć o wiele więcej, niż ktokolwiek mógł zakładać.

 

Kryzys po tłustych latach

Tamte sukcesy umocniły APOEL w roli hegemona piłki na Wyspie Afrodyty. Do 2019 roku seryjnie zdobywał mistrzostwa Cypru. Dwukrotnie jeszcze gościł w fazie grupowej Ligi Mistrzów i czterokrotnie w fazie grupowej Ligi Europy. W końcu jednak bajka zaczęła się kończyć. Sezon 2019/20 nie został rozstrzygnięty, ale w chwili przerwania rozgrywek na pierwszym miejscu znajdowała się Omonia Nikozja. Następne rozgrywki to już była katastrofa. APOEL w fazie zasadniczej (26 meczów) doznał aż dwunastu porażek i znalazł się w grupie spadkowej. W niej drużyna wreszcie zaczęła solidnie punktować, ale nie miało to już większego znaczenia.

Koniec dominacji. Dlaczego APOEL Nikozja znalazł się w kryzysie?

APOEL był przyzwyczajony do tego, że gra w fazie grupowej europejskich pucharów, wszyscy byli w tym względzie trochę rozpieszczeni. Teraz zeszli na ziemię odnośnie tego, w którym miejscu się znajdują. Najpierw muszą sobie poradzić na własnym podwórku, a dopiero potem myśleć o czymś więcej. Dotychczas ich myśli od razu były nakierowane na puchary. Kłania się brak polityki długofalowej. Rokrocznie zarabiali na pucharach i wydawało im się, że tak będzie zawsze. Pewne przychody z góry były wpisane do budżetu. A tu jeden czy drugi słabszy rok i zaczyna się tworzyć dziura. (…) Zarządzający klubami nie planują długofalowo, patrzą z dnia na dzień. Brakuje im cierpliwości, żeby zbudować coś trwałego z nadzieją, że za kilka lat da im to Ligę Mistrzów. Oni chcą jej od razu, ale przez to podstawy funkcjonowania klubu są bardziej kruche. Każdy trener, który tam przychodzi, zdaje sobie sprawę, że Cypryjczyków interesuje wyłącznie tu i teraz. Z piłkarzami jest to samo, stawiają na gotowców – analizował u nas problem Łukasz Sosin.

Dopiero co zakończony sezon okazał się już znacznie lepszy, choć niedosyt pozostał. APOEL po fazie zasadniczej zajmował drugie miejsce, a skończył trzeci i wystąpi w eliminacjach Ligi Konferencji. Do nie tak dawnej świetności nadal sporo brakuje.

WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

12 komentarzy

Loading...