Reklama

„Deco z Gwinei” i jego droga do finału Ligi Mistrzów

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

27 maja 2022, 11:33 • 8 min czytania 6 komentarzy

Za młodu kopał każdy przedmiot, który znalazł się w zasięgu jego nóg. Przez to wielokrotnie narobił szkód swojej matce, która sprzedawała wodę na ulicach Konakry. Niewiele brakowało, by szybko skończył przygodę z futbolem, ale wpadł w tryby machiny piłkarskiej szkółki Red Bulla. Został wpuszczony do wielkiego świata piłki przez Lipsk, ale po zmianie barw długo dochodził do pierwszego składu The Reds. Teraz jest już pełnoprawnym liderem środka pola Liverpoolu, który w sobotę zmierzy się z Realem Madryt o Puchar Europy.

„Deco z Gwinei” i jego droga do finału Ligi Mistrzów

Naby Keita przeszedł długą drogę, aby otrzymać miano „Króla Konakry”. To w stolicy Gwinei się urodził i poznawał tajniki futbolu. Piłką był zafascynowany od najmłodszych lat. Nie chciał jej oddać nawet na moment, a jeśli nie było jakiejkolwiek w zasięgu jego wzroku, kopał, co popadnie. Jego matka, która sprzedawała chłodzoną wodę na ulicach Konakry, mówiła, że wszystko, co spadało z jej stołu momentalnie stawało się piłką dla Naby’ego. Nie miało znaczenia czy przedmiot miał owalny kształt, czy też po prostu był butelką wody. Najważniejszą rzeczą pozostawało odbijanie, żonglowanie i kopanie czegokolwiek. Miłości do futbolu nie zabiły w Keicie nawet dwie nieprzyjemne sytuacje z dzieciństwa.

TUTAJ

Naby Keita i jego historia

Droga do finału Ligi Mistrzów

Konakry liczy sobie ponad 1,6 mln mieszkańców. Znacznie więcej niż jest w stanie pomieścić ta stolica. Ulice są bardzo zatłoczone, a miejsc na grę w piłkę bardzo mało. Boisk z prawdziwego zdarzenia jest tam zaledwie kilka. Dzieci grają właściwie wszędzie. Małe piaszczyste podwórko, przerwa między blokami, a nawet droga są miejscami meczów małych piłkarzy. To właśnie w takich warunkach karierę zaczynał Naby Keita.

Reklama

Od początku wyróżniał się świetną kontrolą nad piłką. Nie lubił jej oddawać. Wiedział, że szybko może jej nie odzyskać i znowu przyjdzie mu kopać kamienie, butelki czy inne śmieci leżące na ziemi. Często narażał się wobec tego na ataki innych. Podczas jednej z gier ktoś, a w zasadzie coś uderzyło go z taką siłą, że stracił kontrolę nad piłką i wylądował na ziemi. Jak się okazało, wybiegając na ulicę zderzył się z samochodem. Na szczęście nic poważnego się mu nie stało. Choć piłki już nie miał przy nodze, to żaru do futbolu nie stracił.

Mój tata powiedział mi, że jako dziecko kochałem piłkę. Patrzyłem na nią, dotykałem jej. Zawsze chciałem, żeby była obok mnie – zdradził na łamach goal.com Naby Keita. To właśnie ojciec Sekou i matka Miriam Camara starali się wychować go na jak najlepszego człowieka. Kierowali się głównie tym, bowiem wiedzieli, że nie będzie ich stać na opłacenie treningów synowi w profesjonalnej szkółce. Napierali wobec tego, by Naby przede wszystkim zdobył odpowiednie wykształcenie, a dopiero później skupił się na futbolu. Zawodnik był odmiennego zdania.

Starali się i starali, ale widzieli, gdzie są moja głowa i serce. Każdy w naszej małej społeczności mówił im, że jestem najlepszym piłkarzem w Konakry. Wtedy moi rodzice powiedzieli mi, że wiedzą o darze, jaki otrzymałem i w pełni wspierają mnie w realizacji swojego marzenia – stwierdził.

Inny świat

Nie łatwo zdobyć się na takie komplementy, tym bardziej w środowisku, w którym każdy marzy o wyjściu z biedy i życiu w dostatku. To pokazywało skalę talentu Naby’ego, który w przeciwieństwie do swoich rówieśników nie miał tak dobrych warunków fizycznych. Jego rodzice nie posiadali też aż tylu pieniędzy, by kupić mu buty do gry. Na ulicy grał często boso, bądź w starych przetartych butach. Jego talent dostrzegli trenerzy obecnie najlepszego gwinejskiego klubu – Horoya AC, do którego aktualny piłkarz Liverpoolu trafił mając dziewięć lat. Przez kolejne grał z dużo starszymi rywalami i wyjeżdżał do francuskich klubów na testy. Wszystkie oblewał.

To było trudniejsze, niż można sobie wyobrazić. Wszystko poza językiem było inne. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek mi się uda. Wspominam to jako trudny czas. Masz swoje marzenie w zasięgu ręku, nagle wszystko upada i musisz zacząć od nowa – wyjaśnił w rozmowie z bundesliga.com, a wszystko uzupełnia w goal.com: – Mentalnie nie byłem gotowy na ten krok. Również moi rodzice bardzo się o mnie martwili. Byli przerażeni. Nie chcieli bym wyjeżdżał tak daleko od domu. Na miejscu również wszystko układało się źle. Podczas testów trenerzy prosili mnie o rzeczy, o których nigdy nie słyszałem. Używali niezrozumiałych sformułować. A dając mi instrukcje tłumaczyli tak pokrętnie, że nie wiedziałem o co chodzi. Nic nie wiedziałem o taktyce. To mi powiedziano, gdy odrzucono mnie z klubu.

Keita odbił się od Le Mans i Lorient. Mając 16 lat powrócił do Gwinei bez większego pomysłu na siebie, z myślami o zakończeniu przygody z piłką. Mimo dwóch nieudanych prób dał sobie jeszcze jedną szansę. Starał się oglądać każdy mecz. Liga Mistrzów, Premier League, LaLiga, Ligue 1 to rozgrywki, które najuważniej śledził. Właśnie wtedy stał się fanem FC Barcelona, choć z jego młodości zachowało się zdjęcie, w którym występuje w koszulce The Reds. Wszystko dlatego, że większość jego kolegów była fanami tego klubu i a podczas jednego z turniejów mogli wybrać stroje jednej z europejskich drużyn. Wybór Keity padł na Liverpool. Wtedy nawet i on nie pomyślałby, że po wielu latach trafi na Anfield.

Reklama

Deco z Gwinei

Tym bardziej, że zdecydowanie bardziej pasowała mu gra w Hiszpanii czy też Francji. Szczególnie podziwiał styl byłego piłkarza Barcelony – Yayi Toure. Pseudonim otrzymał jednak zupełnie inny. Ojciec Sekou oglądał najważniejsze piłkarskie potyczki zanim na dobre zajął się tym syn. Szczególnie zachwycał się grą portugalskiego pomocnika Barcelony – Deco. Widział wiele podobieństw w grze i budowie syna do gwiazdora Blaugrany. Tak też zaczął go nazywać. Ksywa pozostała z Nabym do dziś.

Wnioski wyciągane z oglądanych meczów szybko zaprocentowały. Keita otrzymał kolejne zaproszenie na testy do Francji, tym razem do Marsylii. Szybko poznano się na jego talencie. W turnieju zorganizowanym przez byłego gwinejskiego piłkarza Celtiku Bobo Balde dla testowanych piłkarzy, 19-letni „Deco z Gwinei” spisał się na tyle dobrze, że podpisał kontrakt z drugoligowym spadkowiczem Istres FC. W pierwszym sezonie zdobył cztery bramki i miał dziewięć asyst. Na więcej nie pozwolił mu Ralf Rangnick. Jeden z najlepszych skautów nie tylko w Niemczech, ale i na świecie, widząc talent Keity ściągnął go do Salzburga. To tam zrobił największy progres, przede wszystkim zdobywając odpowiednią wiedzę taktyczną.

Brat Sadio, ojciec Ralf

W Austrii znalazł drugą rodzinę. Prawdziwa została i kibicowała mu w Gwinei. Do dziś matka przyjeżdża do niego co trzy miesiące i pomaga w codziennych rzeczach. Nie złości się już jednak na widok kopanych leżących na ziemi rzeczy przez Naby’ego. W Salzburgu poznał swojego przyszywanego brata – Sadio Mane i ojca – Rangnicka. Obaj odegrali kluczową rolę w jego rozwoju i tym, że obecnie występuje w Liverpoolu.

Rangnick powiedział mi, że jestem jak koala, którą chce się przytulać. Często to robił – mówił Gwinejczyk grając w Bundeslidze. O relacji z Mane wypowiedział się w goal.com: – Pomógł mi we wszystkim – języku, nawiązywaniu przyjaźni, zrozumieniu klubu i miasta. W każdym tym aspekcie miał rację. Kiedy trafiłem do zespołu, pokazałem swoje umiejętności i wszystko poszło gładko. Salzburg pomógł mi się rozwinąć jako człowiek i piłkarz. Lubię uczyć się nowych rzeczy, a tam zdobyłem odpowiednią wiedzą taktyczną. A wszystko dzięki mojemu bratu. To najlepszy przykład do naśladowania.

Ich przyjaźń w Salzburgu nie trwała długo, bowiem po dwóch miesiącach Mane odszedł do Southampton. Wciąż utrzymywali jednak kontakt, by ponownie spotkać się w jednej szatni w 2018 roku. W ciągu ciągu czterech lat od transferu do Austrii, a pięciu lat od przyjazdu do Europy z 19-latka, który bał się kolejnego nieudanego wyjazdu do Francji, Keita stał się piłkarzem, którego za 60 mln euro pozyskał Liverpool. Salzburg zdołał go utrzymać tylko przez dwa lata. Dłużej nie udało się to również Lipskowi. Umiejętności „Deco z Gwinei” rosły niemal wykładniczo. Były dyrektor sportowy Schalke 04 Gelsenkirchen Christian Heidel mówił, że każda drużyna z nim w składzie gra w 12. – Ten chłopak biega za dwóch. To niepojęte! – twierdził 58-latek pracujący obecnie w Mainz.

Do czterech razy sztuka

Gra w Salzburgu czy nawet Lipsku to nie ta sama półka, co występy w Liverpoolu. Debiutancki sezon na Anfield nie poszedł po myśli Gwinejczyka. Pojawiły się pierwsze od przyjazdu do Europy problemy. Pomocnik nie grał tak często jakby chciał. Również kolejny sezon mógł spisać na straty. Juergen Klopp wolał stawiać na innych zawodników: Georginio Wijnalduma, Fabinho, Jordana Hendersona czy Alexa Oxlade’a-Chamberlaina. U „Deco z Gwinei” pojawiły się również problemy zdrowotne. Prawdziwy dramat przeżył przed rokiem. Nabawił się poważnego urazu stawu skokowego, który wykluczył go z gry na trzy miesiące, a późniejsze powikłania odbijały się na nim do końca sezonu. Tak jak przy próbie podbicia Europy, tak i teraz Keita się nie poddał i w czwartym sezonie znów starał się pokazać wszystkim na co go stać. Ponownie nieocenionym wsparciem okazał się Mane.

Od początku nie grałem w pierwszym składzie. To było bardzo frustrujące. Nie podobało mi się to i utrudniło okres aklimatyzacji. Ale Sadio powiedział: „Mój młodszy bracie, zachowaj spokój. Twoja szansa nadejdzie, a kiedy tak się stanie, wykorzystasz ją w pełni” – przekazał Keita. Jak się okazało te słowa były prorocze.

Obecny sezon jest najlepszym od momentu przyjścia Gwinejczyka do Liverpoolu. Stał się filarem środka pola The Reds. Średnio co 25 minut odbiera piłkę rywalom, w czym jest najlepszy w całym zespole. Oprócz tego blokuje najwięcej prób podań przeciwników i w tym aspekcie nie ma sobie równych. Pracuje tak intensywnie, by inni, bardziej kreatywni zawodnicy mogli robić to, co do nich należy. Pracuje tak intensywnie również dlatego, by dzieci w Gwinei, którym przy każdej nadarzającej się okazji kupuje buty, mogły go podziwiać, nosić koszulkę z jego nazwiskiem i by z dumą nosił miano „Króla Konakry”.

WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:

Fot. Newspix.pl

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

6 komentarzy

Loading...