Reklama

Paulina Zarzeczna: – Tata był w domu skromny i nieśmiały

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

24 maja 2022, 12:34 • 41 min czytania 155 komentarzy

Od śmierci Pawła Zarzecznego minęło już ponad pięć lat. Paulina Zaczeczna, jego córka, opowiada nam o nieznanej dotąd twarzy wybitnego dziennikarza. Poznajemy Pawła, który w domu nie mówi o sobie i potrafi zawstydzić się po zwykłym prezencie. Dlaczego Paulina dowiedziała się o zawodzie ojca w momencie, gdy ten napisał o wyjściu na dziwki? Jak Paweł podrywał zakonnicę? Czemu to Paulina jest jego największym sukcesem? Kiedy odczuła na własnej skórze, że prawda nie może przeszkadzać w pisaniu? Dlaczego pisała za niego teksty? Co czuła, kiedy pił? Zapraszamy do wspomnień Pauliny – głębokich i jednocześnie na wesoło.

Paulina Zarzeczna: – Tata był w domu skromny i nieśmiały

Do 5 czerwca można składać zamówienia na reedycję książek „Zawsze byłem najlepszy” i „Mój własny charakter pisma”. Książki dostępne są wyłącznie w przedsprzedaży w Kiosku Kanału Sportowego

– Mam zapas chusteczek. Możemy rozmawiać.

Jeszcze siedzą w tobie bardzo bliskie, bezpośrednie emocje. 

Zawsze będą. Nie potrafię wyobrazić sobie momentu, jak znikną. Dziś sama jestem psychologiem. Prowadzę dyżury psychologiczne, interwencje kryzysowe, wspieram ludzi w kryzysie samobójczym i innych problemach. Stykam się na co dzień w pracy z tym, że czas leczy rany, a trudne emocje mijają. W teorii też to wszystko wiem. Ale że ma to się wydarzyć mi? Nie wyobrażam tego sobie. Tata mówił: niewybierane szambo zawsze prędzej czy później wybija. Odłożysz to na rok, dwa, dziesięć, piętnaście. Ale w końcu będzie tego za dużo, nadmiar wybije górą, a wtedy masz kryzys w najmniej odpowiednim momencie, bo się go nie spodziewasz i nie jesteś na niego przygotowany.

Reklama

U ciebie szambo w związku ze śmiercią taty już wybiło? 

Ja go w ogóle nie próbowałam blokować od początku. Jak tata zmarł… Zmarł w marcu, a nie widzieliśmy się od ostatnich dni września. Studiowałam wtedy w Anglii, gdzie dziś mieszkam. Nie pojechałam do domu na święta Bożego Narodzenia. Tata miał marzenie, żeby za jego życia mama przyjechała do mnie i zobaczyła, jak żyję, poznała moich znajomych. Przyleciała więc na święta. Ktoś musiał zostać w domu z naszymi zwierzętami, więc tata się poświęcił: mama, jedź, ja będę karmił i wysyłał ci zdjęcia. Mama oczywiście była przekonana, że tata zapomni wpuścić kota do domu i będzie spał w ogrodzie, ale w końcu przyjechała. 

Później miałam polecieć do domu na Wielkanoc. Miałam już kupiony bilet na samolot na 28 marca. Został mi do napisania ostatni egzamin. Pracowałam wtedy też na nocne zmiany w sklepie spożywczym. Wykładałam towar, kasowałam towar pijanych klientów, przyjmowałam obelgi od naćpanych typów. Taki klimat. O 4 w nocy skończyłam zmianę. Pomyślałam, że odeśpię, pójdę zaliczyć co mam na studiach i lecę na super wakacje. 

Wstaję rano. Wiadomość od mamy: tata nie żyje. 

To było abstrakcyjne. 

Wstałam. Umyłam zęby. Pomyślałam: dziadek nie żyje. Miał wtedy ponad 70 lat. Chorowity, starszy…

Reklama

Byłam w szoku i zaprzeczeniu. 

Odpisałam dla pewności: – Ale dziadek? Dziadek nie żyje? 

Mama oddzwoniła, w histerii, cała zapłakana i spuchnięta: – Nie, nie dziadek. Twój tata. 

Mieliśmy zobaczyć się za trzy dni. A nie widzieliśmy się pół roku. To chyba najgorszy możliwy moment, o ile w ogóle jest jakiś dobry. Zabrakło trzech dni, żeby się pożegnać.

Twoja mama opowiadała w „Polsce The Times” historię, jak odwoziła Pawła na ostatni One Man Show.

I w takiej euforii zapytał mnie, czy jak Paulinka przyleci na święta, to wypada mu Paulę przytulić. No więc to podziałało na mnie jak płachta na byka. „Człowieku, ty jesteś jej ojcem! Ty się mnie pytasz, czy tobie wypada własną córkę przytulić? Każda córka czeka na to, żeby tata ją przytulił!”.

Staliśmy na światłach, ja się do niego odwróciłam, a Paweł zacisnął pięści, zacisnął powieki…

(Zarzeczna ma łzy w oczach)

…i powiedział: „Bo ja bym chciał ją tak mocno przytulić! Tak z całej siły!”.

Może coś czuł… Nie wiem… Powiedział, że jak Paula przyleci, to ją przytuli… Miała przylecieć w środę. Nie zdążył jej przytulić, bo umarł w sobotę…

Pocieszam się tym teraz, gdy myślę o naszej ostatniej rozmowie. Tata był bardzo twardy. Nigdy nie mówił mi komplementów wprost. W programach potrafił gadać, że jego córka jest najmądrzejsza w całej Anglii albo inną głupotę, przez którą znajomi się ze mnie śmiali, ale bezpośrednio do mnie był bardzo wymagający. „To jest niewystarczające”. „Zrób więcej”. „Nie spoczywaj na laurach”. „To jeszcze nie jest to”. 

Podczas naszej ostatniej rozmowy na żywo, przed porannym odlotem, poszłam do pokoju taty się pożegnać.

Przytulił mnie: – Paula, jestem z ciebie dumny. 

Potem mama zawiozła mnie na samolot i już się więcej nie zobaczyliśmy. To mnie pociesza, że ten koniec był ujęty w takich naprawdę dobrych słowach. 

Kiedy pamiętam programy z udziałem Pawła, zawsze wypowiadał się o tobie niezwykle pozytywnie.

Do was tak! 

Jak to wyglądało w domu?

Tata mówił zawsze: jak kocham to wymagam. I to nie jest tak, że powiedział o tym w telewizji, a się kompletnie nie stosował. Tak było. Mama go czasami piłowała:

– No powiedz jej coś miłego, pochwal!
– Nie, jeszcze nie ten moment – odpowiadał.

Nigdy nie mówił tego w sposób, który miał mnie urazić albo zrobić przykrość. Zawsze z drugiej strony. Masz czwórkę? Przecież ty masz potencjał na piątkę. Masz piątkę? Wierzę, że możesz mieć szóstkę. Po hektolitrach wylanych łez i setkach godzin korepetycji przyniosłam w końcu do domu szóstkę.

– Tato, tato, mam szóstkę z matmy! Wreszcie!
– To dobrze, ale twój brat był finalistą olimpiady.

Aha, dobra… Jak ze wszystkim, miało to swoje plusy i minusy. 

Czułaś na sobie presję?

Ogromną. Ale, hej – moim tatą jest Paweł Zarzeczny! Też byś czuł presję na moim miejscu, gdy zewsząd spotykasz się z opinią, że twój tata jest geniuszem, erudytą, taki, śmaki. I ty wiesz, że nigdy mu nie dorównasz. To bywało ciężkie. Z drugiej strony, tata był pierwszą osobą do mówienia mi:

– Będziesz mądrzejsza niż ja. Ale jeszcze poczekaj. Jeszcze popracuj. 

Jak sobie teraz o tym myślę, to dobrze na tym wyszłam. 

W programach mawiał często, że szalenie ważne są dla niego twoje szkoły. Wszystkiego mógł sobie odmówić – choć on sam mówił o drogich autach i wielkich posiadłościach – ale edukacja dzieci była najważniejsza. 

Zaczęło się od normalnej, publicznej podstawówki i gimnazjum z uczciwym, podwarszawskim przekrojem dzieci w klasie. Wiesz, dzieciaki, które od sześciu sezonów mają te same buty po starszym rodzeństwie i takie, które cztery razy w roku jeżdżą na wakacje. Jakoś w drugiej klasie podstawówki uparłam się, że będę kiedyś studiować prawo. Na komunię dostałam kodeks karny. To było moje marzenie. I przeczytałam go od deski do deski. Połowy nie zrozumiałam, ale przeczytałam. Nikt mi nie wierzył, a w szkole wszyscy się ze mnie śmiali. 

To jak Paweł, który od małego chłonął encyklopedie. 

Pamiętam, jak w szkole padło pytanie: kim chcesz zostać jak dorośniesz? 

Inne dziewczynki mówiły, że piosenkarką, baletnicą, wizażystką. A ja? Biegłą sądową. Nauczycielka się ze mnie zaśmiała. Bardzo źle zareagowała. Siedziało to we mnie przez kolejne lata: co, ja nie dam rady? 

W końcu skończyłaś prawo w Londynie. 

Od podstawówki codziennie miałam po szkole jakieś zajęcia. Korepetycje z matematyki, angielski, hiszpański, zajęcia sportowe. Zawsze coś. Nie wiem, jak mojej mamie się chciało na te wszystkie zajęcia mnie wozić i skąd tata brał pieniądze, żeby za to płacić. W gimnazjum wymyśliłam sobie, że w soboty będę jeździć na wolontariat do schroniska dla kotów, sprzątać kupy i głaskać koty, których nikt nie kocha. Mały brzdąc byłam, pierwsza gimnazjum, to ile, trzynaście lat się ma. Tam spotkałam dziewczynę, Ewę, która powiedziała mi, że jest wolontariuszką, bo chce się dostać na weterynarię i realizuje program matury międzynarodowej w szkole sióstr nazaretanek. Dużo o tym rozmawiałyśmy. Stąd zaczerpnęłam inspirację, że to coś, co też mogłabym zrobić. 

Zaczęłam ten temat delikatnie przynosić do domu. Że może studia zagranicą to coś dla mnie. Na początku rodzice nie traktowali tego poważnie, bo mi się wszystko szybko nudziło. Pod koniec gimnazjum trzeba było już poważniej pomyśleć. Matura, wiadomo, najważniejszy egzamin w życiu, takie gadki. Matura międzynarodowa w Polsce jest wyłącznie prywatna. Myślę: OK, mi z kościołem nie po drodze, ale Ewa mówiła, że u sióstr lekcje są w grupach cztero-pięcioosobowych. To prawie tak, jakbyś przez trzy lata chodził na korepetycje. To idę z misją do taty. „Tata, jest taka szkoła…” 

Był za. A potem uciekłam do Anglii, gdzie skończyłam prawo, politologię i psychologię. 

Całkiem sporo. 

Poprzeczkę miałam postawioną bardzo wysoko, bo mój brat skończył dwa kierunki: prawo i finanse. Tata zawsze stawiał go za najlepszy przykład do naśladowania.

No tak! 

Dzieci Pawła Zarzecznego muszą trzymać poziom. Po prawdzie, miałam tylko studiować prawo. W ciągu pierwszego tygodnia dowiedziałam się, że można zrobić dwa kierunki jednocześnie. Wzięłam więc jeszcze politologię, czyli coś, co lubię, żeby mieć stymulację umysłową bez napinki. Po czterech latach pomyślałam: i co teraz? 

Na drugim roku umarł tata. Mocno się zachwiały fundamenty moich planów. Byłam wrzucona w sytuację, gdzie przymusowo musiałam zrewidować swoją przyszłość. Nagle byłam zupełnie inną osobą niż dwa lata wcześniej.

Byłam na psychoterapii, żeby przepracować śmierć taty, bo bardzo źle ją zniosłam. Byłam nie do życia. 1,5 roku mam wyjęte z życiorysu. Praktycznie nic nie pamiętam z tego okresu. Gdyby nie terapia, pewnie nie dałabym sobie rady. 

No i wtedy do mnie dotarło, że ja nie mogę siedzieć w biurze, w garniturze i zajmować się fuzjami wielkich korpo. Postanowiłam zrobić trzecie studia, zostać psychologiem, choć wiele kwestii analizuję interdyscyplinarnie.

Pracuję na uniwersytecie w UK. Akurat zmieniłam stanowiska. Jeszcze niedawno zajmowałam się dostępem do studiów dla osób, które były wcześniej karane. Moim zdaniem to, że ktoś miał kiedyś zatarg z prawem, absolutnie nie oznacza, że nie powinien podjąć edukacji wyższej. Przeciwnie – dostęp do edukacji ma transformacyjną moc i należy go zapewnić szczególnie osobom narażonym na recydywę. Teraz zajmuję się wsparciem osób, które już rozpoczęły studia i doświadczają trudności: kryzysów samobójczych, depresji, stanów lękowych, innych zaburzeń.

Powiedziałaś, że dwa lata po śmierci taty byłaś inną osobą. Jak się zmieniła ta Paulina? 

Jak tata żył, mieliśmy różne swoje tematy do niezgody. Na przykład alkohol. Bywałam bardzo zła, że tyle pije. To były lata proszenia, błagania wręcz, i zawsze te same odpowiedzi:

– W konstytucji nic nie ma o piciu piwa. 

Albo „artykuł spożywczy jak każdy inny”. 

Dla dziecka, które chce dla swojego rodzica jak najlepiej, cieszyć się nim jak najdłużej, to było koszmarne. Kiedy tata umarł, było to dla mnie bardzo dychotomiczne. Z jednej strony wszystko bym oddała, żeby wrócił, bo był dla mnie najważniejszy w całym życiu. A z drugiej strony wyszły a wierzch też wszystkie negatywne wspomnienia. Te dwie strony walczyły ze sobą. Z jednej strony idealizuję i chcę oddać wszystko, żeby wrócił, a z drugiej: pamiętasz, kiedy przez niego cię zabolało? 

To mnie przygniotło w pierwszych miesiącach. Nie potrafiłam ułożyć sobie w głowie, czy mój tata był dobry, czy zły. 

Bycie rodzicem nie jest czarno-białe. Nie ma tylko dobrego albo tylko złego taty. Są dobre i złe zachowania. Ale w tamtym czasie ja byłam w głębokiej żałobie, więc potrzebowałam tej kategoryzacji. Jeżeli był zły, to może nie muszę tęsknić i poczuję ulgę? A jeśli był dobry, to może będę cierpiała jeszcze bardziej, ale za czymś, co jest warte tego cierpienia?

Ostatecznie doszłam do tego, że muszę przepłakać obie strony. Utulić swój żal za to, że niektóre rzeczy tata robił najgorzej jak mógł. I też wypłakać tęsknotę do chwil, gdy był świetnym rodzicem.

Klucz był w zrozumieniu, że mam prawo do ambiwalencji; że mogę kogoś kochać, a jednocześnie być za coś zła; że mogę za kimś tęsknić, ale nie tęsknić za wszystkim, co ta osoba robiła. Zrozumiałam, że mogę zmieścić w sobie różne historie.

Były dni, kiedy waliło mi się na głowę wszystko, co złe. Przypominały mi się trudne historie, o których nie pamiętałam przez lata. A były dni, kiedy przypominały mi się same przemiłe, co było dla mnie niemożliwe do pogodzenia. 

Zmieniło się we mnie to, że teraz już nie szukam oczywistych odpowiedzi. Postrzegam wszystko z empatią, zrozumieniem, ciekawością. Nic nie musi być albo wyłącznie dobre, albo wyłącznie złe. Może być po prostu takie, jakie jest. 

Myślisz o dobrych stronach swojego taty. Jakie obrazy masz przed oczami jako pierwsze? 

Wróciłam do domu po operacji nosa i zatok. Mama była w pracy. Położyłam się do łóżka. Okazało się, że nie mogę leżeć na płasko. Bolała mnie cała twarz. Jak piętro niżej ktoś otworzył szafkę w kuchni, to do mnie jakoś docierały te wibracje i myślałam, że umrę. 

Tata wtedy wstał, ubrał się, poszedł piechotą trzy kilometry do najbliższego sklepu, kupił dwie poduszki, wrócił do domu i poukładał mi je pod plecami, żebym mogła kurować się na wpół siedząco. Na piechotę, bo oczywiście był po kilku piwkach. To takie gesty, bo nikt go nie poprosił, nikt mu nie mówił, że ma to zrobić. 

O, albo inny przykład. Co roku jeździłam na obozy. Latem sporty wodne, zimą narty. Byłam już wtedy kilka razy we Francji, w Alpach i mi się już trochę znudziło. Widzisz, jakim byłam rozpieszczonym dzieckiem? Alpy mi się znudziły! Wybrałam sobie więc obóz narciarski na Słowacji. W dniu wyjazdu okazało się, że dostałam pierwszej miesiączki w życiu. Byłam jeszcze totalnym dzieckiem. 

Moim guru, wielką idolką, była wtedy Doda. Miałam na drzwiach kartkę z napisem „Ulica Dody 10”.

Obudziłam się. Panika. Wszędzie krew. Straciłam głos, nie mogłam mówić. Oczu nie mogę otworzyć, całe zaropiałe. Chora na maksa. Tata z mamą pojechali na wycieczkę do sklepu po kilka opakowań podpasek. Ja próbuję się ogarnąć. W końcu pojechałam. Rodzice myśleli, że mi przejdzie i się rozkręcę, że będę miała udane ferie. Ale przeleżałam całe dwa tygodnie w łóżku w hotelu z ogromnym bólem. Dostałam jakiś słowacki antybiotyk, czułam się przez niego jeszcze gorzej. Zapalenie płuc, zapalenie spojówek. Nie wyszłam na narty nawet raz. Bardzo płakałam, że umrę i to tak daleko od rodziców, że nie wytrzymam. Mama już nie wiedziała, jak ze mną rozmawiać. Tata przejął telefon: 

– Wiesz co, Paula. Ja rozmawiałem z Dodą. I ona mi powiedziała, że ty musisz być dzielna i wytrzymać do końca tego obozu. Ona w ciebie wierzy. Trzyma za ciebie kciuki. 

Byłam bardzo chora. Nie wyczułam blefu. Jak Doda tak powiedziała, to będę dzielna! Od tamtego telefonu nie wypłakałam ani jednej łzy. Choć spędziłam resztę obozu w łóżku, to już zupełnie w innym nastroju. Jedna rozmowa z tatą załatwiła temat. W drodze powrotnej, gdy już czułam się lepiej, myślę sobie: przecież on kłamał. No jak nie kłamał, musiał kłamać. Wracam do domu, biegnę do pokoju, a na łóżku czeka na mnie gigantyczny plakat Dody, taki na całe drzwi, z wielkim, srebrnym autografem. 

Do tej pory nie wiem, czy tata z nią rozmawiał, czy nie i jak w ciągu tygodnia załatwił ten plakat. Już się nie dowiem. Ale jak teraz o tym myślę: to jest właśnie dobre rodzicielstwo. To są takie rzeczy, które chciałabym robić dla swoich dzieci. One dają uśmiech, jak o nich myślę po latach. 

Twoja mama mówiła też w „Timesie”, że tata był w stanie wytworzyć u was poczucie, że jesteście najważniejsze na świecie

Nigdy nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Świadczyły o tym wszystkie jego wybory. Osobom z zewnątrz może się wydawać, że tata miał to swoje całe dziennikarskie życie, wino i śpiew. Ale on każdej nocy wracał do domu. Jak chciałam, żeby spotkał się ze mną po szkole, to się spotykał. Praktycznie co weekend łapaliśmy się na sushi w Złotych Tarasach albo kino w Kinotece. Nigdy nie było tak, żeby nie miał dla mnie czasu. Nawet jak więcej pracował – nadal nie rozumiem jak mógł tak dużo pracować – to zawsze tam był czas dla mnie i mamy. Nie zdarzyło się, żeby odmówił. 

Ludzie, którzy znają Pawła z tekstów mają zupełnie inny obraz człowieka niż ty. Zwłaszcza, że sam uwielbiał podkręcać, pokazywać swoją wielkość: mam najwięcej pieniędzy, mam dziewczyny na kiwnięcie palcem. 

Mogę tylko powiedzieć, że z tymi dziewczynami wcale nie było wyolbrzymione – lgnęły do niego jak muchy. Więcej na ten temat nie dodam, bo mama to będzie czytać!

Mam do tego bardzo luźne podejście, bo rodzice się rozwiedli, kiedy byłam mała. Pozostali w związku przyjacielskim i do śmierci taty mieszkali razem w domu, który rodzice wybudowali dla mnie. Tworzyliśmy rodzinę do samego końca, choć w sensie romantycznym – oboje poszli w swoje strony. 

To była bardzo ciekawa relacja do obserwowania. Oboje skoczyliby za siebie w ogień, utrzymując relację czysto przyjacielską, partnerską, opartą na stuprocentowej bliskości, zaufaniu, a jednocześnie bez chodzenia za rękę czy wielkich wyznań. Było to bardzo odwrotne od tego, jak miłość wygląda w filmach, książkach czy domach moich rówieśników. Teraz mam swoje doświadczenia i myślę, że prawdziwa miłość jest właśnie taka, jaką mieli rodzice. Mogli się pokłócić o najgłupszą rzecz na świecie, a pół godziny później szli razem sadzić kwiatki w ogrodzie. Mogli się rozejść jako małżeństwo, ale potem wciąż nie chcieli od siebie odejść. 

Ale skoro się rozwiedli, pewne rzeczy tata robił wprost przy mnie. Na przykład podrywanie kasjerek w marketach. Bo dlaczego miał tego nie robić? Był oficjalnie wolnym mężczyzną. 

Wspominam dwie sytuacje. Raz poszliśmy do mojego liceum, które z zewnątrz wyglądało jak Hogwart. Chciał zobaczyć, jakie jest wewnątrz, ponieważ płacił za nie przez trzy lata duże pieniądze. Poszliśmy do sekretariatu. Było jakieś bieżące czesne do zapłacenia. Liceum było żeńskie, a w sekretariacie pracowała zakonnica.

– Tata, tylko nic nie odwal.
– Dobra, dobra, tego, śmego.

Siostra liczy gotówkę, a tata zaczyna: 

– A siostra to ma chyba makijaż. 

Na jej twarzy rumieniec. Ewidentnie makijażu nie miała. Czysta cera. 

Tata kontynuuje: – Bardzo ładnie siostra wygląda. Tutaj w zakonie pozwalają siostrom się malować? 

Zaśmiała się i spaliła buraka. Myślę sobie: tato, to pani z sekretariatu, ogarnij się! Mówił takie rzeczy tylko po to, by ktoś się ucieszył, a przy okazji atmosfera się rozluźniała. Dowiedział się przy tym, że zakonnice nie mają zakazu malowania się, ale wolą się nie malować i już miał temat na następny felieton. 

Chodziliśmy często do Kinoteki. W połowie przypadków tata nie docierał na film, bo był tam bar.

– Paula, idź sobie do kina, a ja posiedzę, bo muszę felieton napisać. A poza tym i tak wiem, jak film się skończy. 

Jasne, felieton. Byłam pewna, że pracuje tam jakaś ładna kelnerka i o to chodzi. Pewnego dnia mówię:

– Tato, nie ma żadnych fajnych filmów, chodź, razem tu posiedzimy. 

I rzeczywiście. Okazało się, że jest jedna kelnerka, która zawsze obsługuje tatę. Ale jest wyoutowaną lesbijką i opowiada tacie o relacji ze swoją żoną, z którą wzięła ślub w Hiszpanii. Całe moje wyobrażenie, że tata porzuca mnie w kinie, żeby poflirtować z ładną kelnerką, runęło. Bo się okazało, że rozmawiają co tydzień i on doskonale wie, że nie ma u niej żadnych szans, bo pani gra w innej drużynie. A wciąż wysyła do niej komplementy, a ona się rumieni. Dwie takie sytuacje, które zapamiętałam – zakonnica i lesbijka. 

Dwie akcje z góry skazane na niepowodzenie. Sztuka dla sztuki. Uwielbiał taki flirt… 

Niewinną zaczepkę.

Tylko po to, żeby kogoś rozśmieszyć. Z tego czerpał radość.

To była jego metoda na każdą możliwą sytuację. Powiedzieć coś nieprzewidzianego. Każdy oczekuje, że jak jesteś w sekretariacie, to powiesz coś w stylu „do kiedy jest zapłacone?”, a w barze „dziękuję, było pyszne”. On chciał być niespodzianką. Nikt nigdy nie wiedział, z czym wyskoczy. I nawet, gdy to był flirt do zakonnicy, to z wielkim taktem, wyczuciem, nigdy nie została przekroczona żadna granica. Zawsze myślałam, że tata, mimo swojej skłonności do popijania trunków od rana, powinien przewodzić polskiej dyplomacji. Potrafił wyczuć każdą sytuację, każdy pokój, każdego rozmówcę. I wiedział, na co sobie może z tą osobą pozwolić. Nawet ta zakonnica nie była urażona, tylko uśmiechała się. 

Do 5 czerwca można składać zamówienia na reedycję książek „Zawsze byłem najlepszy” i „Mój własny charakter pisma”. Książki dostępne są wyłącznie w przedsprzedaży w Kiosku Kanału Sportowego

Jak przeżyłaś rozwód twoich rodziców, kiedy cały czas żyli ze sobą? 

Mama mnie posadziła na fotel, gdy miałam jakieś dziewięć lat. Odbyła ze mną rozmowę na zasadzie „wiesz, my się rozwodzimy”. W moment się rozpłakałam, bo dla mnie słowo „rozwód” było okropne. Moja pierwsza reakcja: 

– A to oznacza, że ja nie mam już taty?

Skoro mama mi to mówiła, uznałam, że odsuwamy od naszej dwójki tatę. Od razu mnie przytuliła:

– Nie, absolutnie nie, nadal masz oboje rodziców i kochamy cię najmocniej na świecie.

I mama mnie nie oszukała, bo nadal mieszkałyśmy z tatą i spędzaliśmy razem każdy możliwy czas. Nie wiem, co sobie pomyśli mama, jak to przeczyta, ale dla mnie ten rozwód wyszedł na dobre. Przed rozwodem były ciągle typowe małżeńskie kłótnie – nie wróciłeś na obiad – a ty się czepiasz, itp. Po rozwodzie? Jak ręką odjął. Najlepsi przyjaciele. Zero problemów. Jak takie dwa trybiki w machinie, idealnie naoliwione. Zero pretensji. Każdy żyje swoim życiem i dzieli ze sobą tę część, którą chce.

Moi rówieśnicy nigdy nie rozumieli, jak to możliwe. Wiele razy musiałam się z tego tłumaczyć. Kiedyś na lekcji przyrody pani mówiła coś o rodzinach patologicznych.

Ktoś powiedział: – A moi rodzice się rozwiedli.

Ja na to: – A moi też! 

Pani popatrzyła się na mnie zupełnie serio: – To ty jesteś z rodziny patologicznej. 

Ja w płacz. Jak się mama dowiedziała, co pani nawygadywała, od razu poszła do dyrektora. 

Dla mnie było lepiej po rozwodzie niż przed, bo miałam najlepsze elementy obojga rodziców i nie musiałam oglądać tych złych. A jak jedna osoba chciała coś wygarnąć drugiej, to szybko dochodził do głosu rozsądek: jesteśmy wolnymi ludźmi, nie musimy przy sobie być, ale możemy.

Może to wszystko było wariactwem bez trzymanki. Ale na końcu wyszło dobrze, to nie mogło być źle, prawda?

A jak ty odbierałaś jego popijanie?

Dziecku jest ciężko zrozumieć. Przyzwyczaja się do tego, co widzi. U nas nie było w domu złych sytuacji typu: pijany tata robi awanturę. Nigdy. Po prostu zawsze miał dobry humor. Czasami aż za dobry. Jako dziecko nie miałam więc wrażenia, że to coś złego, no bo w czym problem? W tym, że jest wesoło?

Teraz, jak już znam historię mojego taty, to mam w sobie bardzo dużo empatii. I bardzo mu współczuję. Myślę, że alkohol mógł pomóc tłumić trudne emocje. Nie powinnam tego mówić, bo tata nie żyje, więc nie może wejść i powiedzieć:

– Nie, było inaczej, lubię smak zimnego piwka, bo kto nie lubi?! 

Ale nie było tak. 

Bardzo mu współczuję. Myślę, że gdyby miał szansę przeżyć swoje życie jeszcze raz, to podjąłby inne decyzje. Niestety, było jak było. Alkoholizm powinien być uznany sportem narodowym Polaków. Pokłosie wojen, zaborów, biedy, komunizmu. Starsze pokolenia piły, bo co innego można było robić. Młodsze na to patrzyły, więc też piją. Skala problemu jest ogromna. Martwi mnie to, bo większość osób nie zdaje sobie sprawy, że ma problem z alkoholem. A jednocześnie nie potrafi nie sięgnąć po piwo po pracy. Nie potrafi się dobrze bawić bez drinka. Nie wyobraża sobie majówki bez grilla przy wódce. To są zachowania, które powinny nas alarmować, skłaniać do postawienia przed sobą paru pytań: czy pić chcę, czy potrzebuję? I dlaczego tak jest? Ja po osiemnastce parę razy się napiłam i tyle. Nie piję nawet szampana na sylwestra czy toastów na weselach. 

Dlatego, że napatrzyłaś się na tatę? 

Nie. Moja mama nigdy nie piła. Tak, jak ja teraz – nawet szampana. Miałam w domu dwa wzorce: tatę, który bardzo lubił wypić piwko i mamę, która nie lubiła i przy okazji musiała ogarniać tatę jak popił za dużo. No bo wiadomo, melanż się musi kiedyś skończyć. Ktoś musi wziąć tego Pawła za fraki i zawieźć do domu. Chyba doszłam do wniosku, że bardziej pasuje mi opcja mamy. 

To nie jest tak, że mam w sobie nieposkromione pokłady żalu do taty i do tego, że pił. Ale mam jednocześnie w sobie różne pytania, na które stale szukam odpowiedzi. 

Jestem samowystarczalna, niezależna i zaradna życiowo, bo wychował mnie tata, który, był samowystarczalny, niezależny i zaradny? Czy może jestem taka dlatego, że wychował mnie alkoholik? To są zachowania dzieci alkoholików, które uczą się polegać na nikim innym poza sobą. Bo wiedzą, że tylko na sobie się nie zawiodą.

Jestem bystra, inteligentna i ambitna, bo wychował mnie tata, który był najbystrzejszy, najinteligentniejszy, najambitniejszy? Który zbudował imperium z niczego? Czy jestem tego nauczona, bo jak przynosiłam piątki do domu, to na moment był spokój i wszyscy się uśmiechali, a wszystkich jednoczyła duma z ocen? Moje wyniki w szkole są tym, czego chciałam ja? Czy są odwróceniem uwagi rodziców od kłótni o alkohol, do których dochodziło? 

Jeszcze tego nie wiem. Wiem za to jedno: moi rodzice robili najlepiej jak umieli w każdym danym momencie, walcząc każdego dnia o to, co ich zdaniem było dla mnie najlepsze.

Mogę teraz, jako dorosła, uważać że pewne rzeczy były niepotrzebne lub niekoniecznie dobre, ale mam świadomość, że moi rodzice zrobili wszystko co mogli i potrafili, żebym mogła teraz udzielić tego wywiadu z tak dobrego miejsca.

Mam 25 lat i świetne życie. Super pracę. Jestem szczęśliwa, bo jestem w miejscu, w jakim chciałam być dziesięć lat temu. Wszystkie moje potrzeby są zaspokojone. 

Patrzę więc na swojego tatę z ogromną wdzięcznością.  Nie rozwlekam już tego, czy mógł nie pić, czy mógł pić mniej, albo czy pił i przez to byłam smutna. Bywało różnie. Ale skończyło się dobrze, i to jest dla mnie najważniejsze. Wszystkie te doświadczenia mnie czegoś nauczyły,  jakoś ukształtowały, wszystkie są ważne i wartościowe.

Gdy śledziłaś jego teksty…

Nie. W ogóle ich nie śledziłam.

Jak to? Bałaś się, że znajdziesz tam za dużo? 

Absolutnie nie. Aż do gimnazjum nie wiedziałam, że mój tata jest sławny i jest dziennikarzem. Wychowywałam się w normalnym domu, gdzie była mama, która czasem krzyczała, że tata zostawił skarpetki na podłodze i tata, który czasami zrobił coś głupiego na obiedzie rodzinnym. Normalna, polska rodzina. Kompletnie nie miałam pojęcia, że mój tata coś pisze, że ktoś go czyta, że robi jakieś programy na żywo. Nikt mi o tym nic nie mówił. Nie w takim sensie, że było to ukrywane. Tata po prostu nigdy się nie przechwalał. 

Paweł Zarzeczny się nie przechwalał?! 

Nie. On sam nigdy nie był tematem do rozmów. Cały czas chciał wiedzieć, co u mnie. Rozmawialiśmy tylko o mnie. Sam o sobie… nie za bardzo. Jak byłam starsza, to już sama starałam się kierować rozmowę w jego stronę, by się czegoś o nim dowiedzieć, lepiej go poznać.

Jak dowiedziałaś się, że twój tata to znany dziennikarz? 

Było to dopiero w gimnazjum. Zmarł jeden dziennikarz. Kolega taty. Tata napisał wtedy w felietonie, że chodzili razem na dziwki. Podszedł do mnie wuefista z innej klasy. Znałam go tylko z widzenia. Zgarnął mnie na bok: 

– Twojemu tacie wypada tak pisać?

Co? O czym on mówi? Zostały dwie minuty do lekcji, muszę dokończyć kanapkę z salami. Jakie wypada? Jakie pisać?

Zaczął mi tłumaczyć, zupełnie przejęty, z totalną powagą, że mój tata nie powinien tak pisać, bo o zmarłych tak nie wypada. 

– Dlaczego twój tata tak zrobił? – zakończył pytaniem.
– Nie wiem – odpowiedziałam, bo naprawdę nie rozumiałam, o co on mnie w ogóle pyta.

Gdy wróciłam do domu, pogadałam z tatą i wtedy pierwszy raz faktycznie zrozumiałam, że jest dziennikarzem i na czym polega jego praca.

Ciekawe okoliczności. 

Później już poszło. Tacie nie chciało się pisać. W sensie fizycznym – stukać w klawiaturę. Miał krótkie i grubiutkie palce. Takie serdelki. Myliły mu się klawisze, choć może miało z tym coś wspólnego jego zamiłowanie do „Warki”. Zawsze robiliśmy szybką akcję.

– Paula, chcesz zarobić stówę?
– Dobra.
– To chodź.

Tata kładł się na łóżku i dyktował mi cały felieton. Z głowy. Bez przerw, bez zastanawiania się, bez edycji. Za piętnaście minut mieliśmy wszystko napisane. Nawet potem na to nie patrzył. Mówił tylko:

– Wyślij do Arleny.

A ja wysyłałam. 

Na następny dzień felieton był drukowany. I był świetny. Potem była to już wręcz nasza stała współpraca. Tak zarabiałam na kieszonkowe. Te na Weszło też pisałam. 

To już wiem, skąd potrafiłaś tak dobrze odwzorować jego styl, gdy napisałaś w 2020 roku felieton dla „Timesa” w imieniu Pawła. 

Tak! Ale widzisz – ja nigdy nie czytałam felietonów taty. Gdy już wiedziałam, że jest dziennikarzem, to i tak nigdy nie wpisałam „Paweł Zarzeczny” w Googlu. Nie czułam takiej potrzeby. Nigdy też nie kupiłam gazety, w której pisał. Nigdy nie weszłam też na Weszło, żeby poczytać. Kompletnie mnie to nie interesowało. Wiedziałam, że cała treść, która trafiała do felietonów, była produktem naszych godzinnych rozmów. Rozmawialiśmy niemal codziennie do późna. Nie potrzebowałam tego jeszcze szukać w mediach. 

Pierwszy raz przeczytałam cokolwiek mojego taty, tak że celowo wpisałam w internet i wyszukałam jakiś tekst, ze trzy lata po jego śmierci. Chciałam sobie go przypomnieć. Poczuć, jakby do mnie mówił. 

Pamiętam, że kiedyś był wieczór autorski taty po premierze którejś ze książek. Tata mi w ogóle nie powiedział, że wydaje książkę. Bo on się nie przechwalał. Dla niego było ważne tylko, żeby mieć pieniądze na moją szkołę i moje nowe dżinsy. Nie czuł potrzeby, żeby mi tłumaczyć, jak zdobywa te pieniądze. Mówi mi, że jest jakieś spotkanie w knajpie.

– Paula, chodź pójdziemy po szkole. 

Chodziłam z tatą wszędzie. Nigdy mnie się nie wstydził. Mimo że nieraz gadałam głupoty. Jak teraz o tym myślę, było to bardzo miłe. W knajpie było kilka znajomych twarzy z branżowego świata taty. Nagle ten siada na krzesełku przed wszystkimi i opowiada, jak wpadł na pomysł napisania czegoś.

Zszedł z tego krzesełka. – I co, dobrze się bawisz? 

Nawet nie wiedziałam, na co idę. Nie wiedziałam, że tata napisał książkę. Dla niego to nie było warte dzielenia się.

A nieraz wracaliśmy z Warszawy do Piaseczna. Milion razy podchodzili do nas totalnie obcy ludzie. Wołali do nas z drugiego końca ulicy. 

– Eeee, Paweł, dobry felieton!
– Dzięki! Chodź, pogadamy.

I stali i gadali. Ja się wtedy irytowałam. Chciałam po całym dniu iść już do domu. Oni potrafili gadać na peronie przez pół godziny, zwykle nie o tacie, a o tej drugiej osobie – o jej życiu, o tym co ona robi, kim byli jej przodkowie trzy pokolenia wstecz. Zwykle te rozmowy obierały dziwne kierunki. 

– Tata, pociąg ucieknie.
– Dobra, będzie następny.

I jechaliśmy następnym. Siadaliśmy na przeciwko siebie i tata mówił „dobra, już się nie denerwuj, zobacz ilu się ciekawych rzeczy dowiedzieliśmy od tego pana”. Tak zdobywał różne ciekawostki, które miał później do felietonów. 

Niebywała ciekawość świata i drugiego człowieka. 

I chęć do przekazywania komuś mikrofonu. Czytelnikom czy widzom Paweł Zarzeczny kojarzy się z kimś, kto siedzi, mówi i nie daje dojść do głosu. W życiu prywatnym było zupełnie odwrotnie. On o sobie nie mówił nic. Tylko słuchał. Godzinami. Nawet obcych ludzi. Dawał im przestrzeń na opowiedzenie swoich historii. Gdy pan dziennikarz Zarzeczny z telewizji i gazet przez godzinę na dworcu słuchał pani Bożenki z małopolski, jak opowiada o swojej pracy w zakładzie robiącym kanapki sprzedawane później na tym samym dworcu, to przez tę godzinę pani Bożenka mogła się poczuć najważniejsza na świecie. I tak samo wartościowa jak wszyscy ważni, popularni goście, z którymi Zarzeczny rozmawia w pracy.

Zdziwiłem się, jak mówiłaś, że tata się nie przechwalał. Jako czytelnik – mam kompletnie inne wrażenie. Wręcz skrajnie inne.

Nigdy się nie przechwalał. Był najbardziej skromną i szczerą w tym osobą, jaką znałam. 

Wydaje mi się, że żeby istnieć w mediach, trzeba się wykreować w sposób, który będzie ciekawy dla widza. Nudy nikogo nie interesują. Tata robił celowe zabiegi. Tylko po to, żeby było ciekawiej, żeby wzbudzić jakąś reakcję, zmusić tego kogoś, by się zatrzymał na chwilę. To mu się udawało. Ale ludzie nie rozumieją, że to nie jest przełożenie jeden do jednego do tego, jakim człowiekiem był prywatnie w domu. 

Prywatnie bywał nawet nieśmiały. Nie wiem, czy fani to wiedzą. 

To jeszcze większy szok niż ta skromność.

Czasami się zawstydzał. Zacznę od nakreślenia tła. Tata miał koszmarny start w życie. Jego tata zamordował mamę, a potem popełnił samobójstwo. Tata trafił do sierocińca, gdzie był ofiarą różnorakiej przemocy. To powszechnie znane historie. Nie wiem, co jeszcze mogło się tam dziać. Tata nigdy nie chciał o tym opowiadać i wchodzić w szczegóły. Od razu zaczynał płakać, zmieniał temat i zaraz był śmieszkiem. Nigdy nie udało mi się przebić głębiej. 

Potem trafił do ciotki, która chciała dobrze. Ale za bardzo nie miała warunków. Przyjęła sierotę z traumą, gnieździli się w kilka osób w jednym pokoju. Jak tata chciał się uczyć, rozkładał deskę na wannie i czytał przy świecy. Jak tylko skończył osiemnaście lat, mając jedynie poduszkę i ubrania na sobie, poszedł w swoją stronę. Mimo szczerych chęci, ciocia miała przemocowego partnera, który psuł wszystkim nerwy i zdrowie. 

Potem już był dorosły. Miał pierwszą partnerkę, z którą ma mojego przyrodniego brata, a później szybko zaczęła się jego kariera. Poznał moją mamę, pojawiłam się ja.

Pominął etap, gdy jest się beztroskim dzieckiem i wszyscy dziecku dają, a dziecko bierze: uwagę, miłość, prezenty, cokolwiek. Nigdy tego nie miał. 

Od razu przeszedł do etapu: ja jestem ojcem i ja codziennie daję kawałek serca, kawałek siebie, a mi nic nie zostaje.

Kiedyś kupiłyśmy mu z mamą kurtkę. To było podczas tego wyjazdu mamy do Anglii. To jest normalna rzecz – jesteś w sklepie, widzisz kurtkę, akurat w rozmiarze taty, jest fajna… Dobra, bierzemy. Gdy mama dała mu tę kurtkę, on się totalnie zawstydził. Bo on nigdy wcześniej nie dostał kurtki. Chyba że po innych dzieciach w domu dziecka. To są rzeczy, o których ty nawet nie myślisz. Bo jest tata, ma kurtkę. Ale dlaczego ma? Bo sobie kupił. I przez całe życie sam sobie kupował kurtki, bo nie było nikogo, kto mógłby mu ją kupić. Kilka miesięcy przed śmiercią pierwszy raz dostał od kogoś kurtkę. 

Usiadł. Przebierał tymi swoimi palcami, serdelkami. Zawstydzony nie wiedział, co powiedzieć. Oglądał tę kurtkę jak najlepszy prezent.

Myślisz sobie – Paweł Zarzeczny. Wysyła córkę zagranicę, ma duży dom pod Warszawą, sukcesy zawodowe, kilka książek, felietony w największych pismach. A on siedzi i przebiera palcami kurtkę z marketu, jakby to był najpiękniejszy prezent.

To jest właśnie Paweł Zarzeczny w domu. Wrażliwy, nieśmiały, czuły, cholernie empatyczny. Nastawiony na dawanie. I zdziwiony tym, że ktoś jemu też może coś dać. 

Stoi to w kompletnej kontrze do tego, gdy w tekstach pisał o tym, że wszystko mu się należy, bo zawsze był najlepszy. Prywatnie było na odwrót. On niczego nie oczekiwał. Gdy dawał, nigdy nie prosił o nic w zamian. 

Wspomniałaś, że kiedy zaczynał mówić o dzieciństwie, urywał temat i przechodził do śmieszków. Myślisz jako psycholog, że on tych rzeczy nigdy w sobie nie przepracował? 

Oczywiście, że nigdy ich w sobie nie przepracował. Nie miał kiedy i nie miał jak. Przecież to się działo tak dawno temu. Nie było żadnego systemowego wsparcia, żadnego zaplecza psychologicznego dla dzieciaków, które trafiają z interwencji milicji do systemu. Gdy tata był jeszcze w domu dziecka, czasem ciotka zabierała go na weekendy. Darł się w tramwaju, by go nie odwoziła z powrotem. Razem z milicją wbiegł do mieszkania, gdzie oboje rodziców leżało martwych. Nigdy nie byłam w stanie się od niego dowiedzieć, czy to pamięta, czy nie. Mogło pójść w dwie strony – mógł ten obraz wyprzeć i go nie pamiętać, a mógł go mieć przed sobą przez całe życie. Nie wiem. Nigdy mi tego nie powiedział. 

Cioci też nie można winić za relację z przemocowym partnerem, brak emocjonalnej dostępności czy ciepła dla adoptowanych dzieci. Chciała dobrze, ale jej też nikt nie pomógł, nie wsparł w tym niemożliwie trudnym zadaniu. W całym tym horrorze państwo nie zaopiekowało się obywatelem tak, jak powinno.

A potem to był dorosły facet, który żeby dać sobie radę, żeby przetrwać, zacementował te rzeczy głęboko w sobie. Po co miałby się do nich dokopywać? Wyobraź to sobie: najgorsze, najtrudniejsze myśli i emocje są zacementowane głęboko i dzięki temu jakoś sobie radzisz. Myślę, że to musi być za duży strach i za duży ból, by próbować do tego wracać. Myślę, że nie miał na to ani chęci, ani gotowości. Zostawił to, jak było. 

Wpływało to na jego życie, bo znów – szambo zawsze wybija. Kipi gdzieś przy pokrywce. I ta trauma zawsze gdzieś tam siedziała, ale dopóki pod pokrywką, było OK. Nigdy nie udało mi się pod nią zajrzeć, a próbowałam. Tata tego nie chciał.

Był taki moment w którym naciskał na to, żebym zmieniła nazwisko. Możliwe, że czuł do niego wstręt. Męczył się z tym, co zrobił jego ojciec. Tata wymyślił, że powinnam nazywać się Dorman. To panieńskie nazwisko mamy. Fajne, bo w Anglii wszyscy je wypowiedzą i jest po tragicznie zmarłej babci, a nie po mordercy. Ale ja byłam sceptyczna. W pewnym momencie temat ucichł. Nie wiem, co wydarzyło się w nim wewnętrznie, ale nagle stwierdził:

– Wiesz co? Bądź dumna, że jesteś Zarzeczna. Ja jestem dumny. 

Jest mi cholernie przykro, że mój tata musiał przejść przez takie rzeczy. Nie mieści mi się to w ogóle w głowie. 

Nie mieści mi się w głowie też to, jak ogromnie uprzywilejowana jestem. Oczywiście, nie było idealnie. Na przykład tata pił. W popularnej definicji rodziny, jest już coś nie tak. Rodzice się rozwiedli, ale mieszkali razem. Tu też coś nie gra.

Ale zobacz. Wychowałam się we własnym domu. Miałam zawsze własny pokój. Zwiedziłam kawał świata. Co rok miałam do szkoły nowy plecak i piórnik. Jak sobie wymyśliłam, że chcę chodzić na garncarstwo, to od następnego piątku chodziłam na garncarstwo. Jak chciałam być piosenkarką, to za tydzień byłam na zajęciach ze śpiewu. Jak chciałam do prywatnej szkoły, to poszłam do prywatnej szkoły. Jak chciałam na studia w Anglii, to pojechałam na studia w Anglii. Jak chciałam uczyć się pisać, to tata powiedział w „Timesie”, że będę wpadała do redakcji i poprosił, by poświęcono mi czas.

A teraz jestem dorosła. Chodzę do pracy, którą chciałam mieć. Mam wykształcenie, o którym marzyłam. Mam prąd w gniazdku. Jak wchodzę do sklepu to nie muszę się zastanawiać, czy mogę sobie pozwolić na to, co chcę zjeść. To rzeczy, których ludzie nie postrzegają jako przywileje tylko oczywistości. Myślą: to oczywiste, że rodzice mnie nie bili, to oczywiste, że mam ciepłą wodę. 

Nie. To są ogromne przywileje. Mój tata ich nie miał. Nie miał niczego. A mimo to każdego dnia walczył o to, żebym ja to miała. Patrzę na to z ogromną wdzięcznością i miłością dla mojego taty. Oczywiście, skupiam się na tacie, bo to o nim rozmawiamy, ale mama również poczyniła duże poświęcenia i ma w tym wielki udział. 

On nie miał nic. A ja miałam wszystko. Spójrz, ile może się zmienić w ciągu jednego pokolenia. Czasem wystarczy jedna zdeterminowana osoba do tego, by przerwać cykl przemocy, ubóstwa.

Można mówić: Zarzeczny kobieciarz, lubił się bawić, alkoholik, cham. Ale co się wydarzyło w ciągu tego jednego pokolenia? Od Pawła, sieroty, który nie ma nic, do Paulinki, teraz już półsieroty, która ma wszystko. Bo ja mam wszystko, co potrzebne i nie muszę być bogata, żeby tak mówić. Na przykład nie mam samochodu, jeżdżę codziennie do pracy autobusem, a i tak mówię, że mam wszystko. Zwłaszcza w porównaniu do swojego taty. Nic mnie nie ciągnie w dół. A mojego tatę wszystko tam ciągnęło. 

Jeżeli miałabym myśleć o największych osiągnięciach mojego taty, to nie byłaby to kolumna z Clarksonem czy rekord wyświetleń na Weszło. To byłabym ja. I mówię to kompletnie bez żadnej zasługi dla mnie, a dla tego, co mój tata włożył w to, bym ja miała to, co teraz mam. 

Próbowałaś sobie wytłumaczyć, jak z tej sieroty po traumach zrodziła się nagle tak wybitna jednostka? To historia, która nie miała prawa się wydarzyć. 

Nie miała. W „Zawsze byłem najlepszy” jest taka wypowiedź Marysi. Ona sobie wytłumaczyła to tak, że Bóg rekompensuje pewne rzeczy. Zadziałał tutaj błysk geniuszu, dotyk paluszka Boga.

Ja myślę troszeczkę inaczej. Każdego dnia spotykam się z dzieciakami, którym nie miało prawa się udać. Ze względu na wąską specyfikę mojej pracy codziennie jestem otoczona tymi historiami. A jednak się udało. I mi się wydaje, że to jest mieszanka naturalnych predyspozycji, geniuszu, talentu, ogromnego samozaparcia i niepohamowanego głodu, żeby było lepiej. Takie osoby są w stanie więcej wytrzymać. 

Kiedyś tata powiedział takie zdanie, za które bardzo mu się dostało w komentarzach: „Dzisiaj o sukcesie decyduje ambicja, a raczej jej brak. Bo dziś młodzi ludzie się cieszą, że mają jakieś spodnie, buty jakiejś marki. A kto jest najbardziej ambitny? Ci, którzy pochodzą ze wsi. Oni są w stanie więcej wytrzymać”. I zaraz komentarze od mieszczuchów: każdy jak chce to może, przyjezdni nie są w niczym lepsi, itp. 

Komentowało dolne 97%. Nie złapali clou całego zjawiska. Że jeśli wiesz jak źle może wyglądać życie,  jak wyglądało dotychczas życie w miejscu z którego pochodzisz, to jesteś w stanie dużo dźwignąć, by twoje tak nie wyglądało. Wiesz czego chcesz uniknąć, podwijasz rękawy i pracujesz na to, by tobie było lepiej.

Tak samo było z tatą. 

On już widział, jak to jest, gdy nie masz na jedzenie. Widział, jak się żyje w przemocowym domu. Widział brak perspektyw, życie pełne ograniczeń. I widział alternatywę: zrobić coś, żeby już tak nigdy nie było. 

To samo widzę u niektórych dzieciaków, które przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii na studia z największych dziur, z końca świata, bez pieniędzy. Niektórzy nie mówią nawet po angielsku i nadal nie wiem, jak dostali się na studia. Ale mają w sobie ogromny upór. Stawiają wszystko na jedną kartę – czasem to cała rodzina się zrzuca, żeby tego jednego reprezentanta wykształcić, bo on zdobędzie kapitał na poprawę jakości życia całej grupy. Oni są gotowi znieść wszystko i zrobić wszystko, przez co zwykle dochodzą dużo dalej niż kandydaci z tak zwanych dobrych domów. Widzę dzięki temu, że tata nie jest odosobnionym przypadkiem. I najważniejsze: to nie jest tak, że mu się udało. „Udało” implikuje bezczynność bohatera, on sobie siedzi, a coś mu się fartem przydarza. Tacie nic się samo nie udało. Tylko wstał, poszedł i to wypracował.

Widzisz u siebie cechy wspólnie z tatą, ale nie z tym z domu, a tym z felietonów? 

Ogromną pewność siebie, która jest wyuczona i wykalkulowana. Mogę wewnątrz się trząść i bardzo nie chcieć czegoś. Ale wstanę, pójdę i zrobię najlepiej jak umiem. Tak jak Paweł, którego znają czytelnicy. Mógł dostać tysiąc komentarzy, że zrobił coś wstawiony, opuchnięty, a do tego jest gruby i powiedział jakąś głupotę. On następnego dnia wstawał i znów szedł do pracy. Nie łamał się. 

Czy wewnętrznie miał wątpliwości? Czy myślał: a może rzeczywiście zjebałem? A może mogłem trochę mniej pobalować? Ten program jest w ogóle dobry?

Pewnie momentami tak było. Ale uśmiech, koszula i do roboty. Ja robię to samo.

Inną rzeczą jest zdolność do zerowania dystansu, z której tata jako dziennikarz jest szczególnie znany. Wiem, że był królem kanap w poczekalniach przed studiem telewizyjnym i zagadywania gości, którzy wchodzili na antenę. Dystans dla niego nie istniał. Czy postawiłbyś przy nim prezydenta, czy pana Zdzisia spod Lublina, stałego czytelnika, Paweł Zarzeczny rozmawiał z jednym i drugim tak samo. I nikt nie czuł się przy tym zaatakowany, nikt nie czuł, że jego przestrzeń została naruszona. Nauczyłam się tego od taty i stosuję w życiu prywatnym i zawodowym, bo to otwiera ludzi, pozwala im czuć się ze mną dobrze, dzięki czemu możemy efektywnie wykorzystać nasz czas.

Te dwie rzeczy są wspólne. Udawana pewność siebie, gdy jej nie ma. I umiejętność przejścia z każdym do poziomu przyjaźni w minutę. I to nawet bez Warki na stole.

Czym twój tata przejmował się, jeśli chodzi o samą pracę? Kiedy występował albo pisał tekst, nie zdradzał swoich słabości. Widziałaś to z drugiej strony. 

Nikt tego nie mógł zobaczyć. My, prywatnie, osoby blisko taty, też nie. Czasami, jak miał dobry moment, on decydował, że się tym podzieli. Wplatał czasem jedno zdanie w rozmowę na zasadzie „ja też dostaję tyle komentarzy i też mi czasem nie jest miło”. Zaraz zmieniał temat i robił z siebie twardziela. 

A czasami mówił rzeczy, że miałam ochotę obrazić się na niego i już nigdy nie odezwać. Ja mówię o wielu bardzo dobrych rzeczach, bo to mój tata i bardzo go kocham, bardzo za nim tęsknię. Ale bywały też złe. Wkurzałam się. Bywało, że mi coś palnął i się popłakałam.

Na przykład zdarzało mu się za ostro komentować mój wygląd. Bywały takie sytuacje, gdy jego żart wbijał mi szpilę za mocno, albo ja w tym momencie byłam zbyt wrażliwa, żeby to przyjąć na klatę i odżartować. 

Denerwowałam się, bo byłam nastolatką z kryzysem samooceny. Ważyłam połowę tego, co teraz, a mimo to czułam się najbrzydsza i najgrubsza. Ostatnie czego mi było wtedy trzeba to żarty „grubcia, nie zmieścisz się w drzwiach”. A potem okazywało się, że choć tata podszedł do tego w zły sposób, chciał by wynikała z tego nauka. Mówił:

– Patrz, pod ostatnim tekstem dostałem sto komentarzy, że jestem grubą świnią. I to nie jest miłe, co? Zwłaszcza od obcych ludzi. Dlatego musisz być taka mądra, żeby nikt na twój wygląd nie zwracał uwagi. I musisz tak kierować swoim życiem, żeby wszyscy byli tak zaczarowani tym, co mówisz, by twój wygląd nie miał żadnego znaczenia, żebyś mogła wyglądać jak chcesz.  

No i jak ja mogłam być na niego zła? Powiedział głupią, chamską rzecz, w złej sytuacji. Potrafił za to przeprosić, a ja nie chowałam urazy, bo chciał dobrze. Wielokrotnie nasze kłótnie wynikały z dobrych intencji. 

Byłaś zła na tatę za jakiś tekst? 

Wkurzałam się, jak czasami do mnie docierało, że coś o mnie napisał. Jedna sytuacja nie wyszła tak, jak bym chciała. Jak się zaczął temat moich studiów zagranicą, zabrał mnie na spotkanie z prezesem Legii, który znał realia studiów w Stanach. Rozważałam wtedy ten kierunek. Wyszłam z tego spotkania i nie byłam zadowolona opcjami, jakie oferują amerykańskie uczelnie. Jak tata się mnie zapytał, co myślę, powiedziałam, że to chyba nie dla mnie.

– To co, Wielka Brytania?
– Pomyślę jeszcze, ale raczej tak.

Następnego dnia napisał gdzieś: „moja córka wyszła ze spotkania z prezesem Legii i nawet ona stwierdziła, że to przygłup”. Rozmawialiśmy w barze przy Łazienkowskiej 3 i pojawiły się trunki, wokół zabawa, koledzy dziennikarze, fani zadający pytania. Jakoś się nie dogadaliśmy, a potem poszedł taki tekst. I jak to wyszło? Że ja wyszłam ze spotkania z kimś bardzo zajętym, kto poświęcił mi czas, starał się mi pomóc, a ja tego nie doceniłam. Wyszłam na roszczeniową, wredną gówniarę. Wtedy rzeczywiście byłam na niego zła.

Słynne hasło: prawda nie może przeszkadzać w pisaniu. 

A potem znowu mnie zaprosił gdzieś, gdzie byli ci ludzie. Nikt nie miał odwagi mnie o to zapytać, ale ja widziałam te spojrzenia! 

Myślisz, że odszedł doceniony? 

Nigdy nie będzie doceniony tak, jak na to zasługuje. Zaraz ktoś napisze, że dostał za dużo oklasków, a był tylko grubą świnią. A w ogóle jak można napisać, że Kubica jest złym kierowcą, bo za szybko jeździ i miał dużo wypadków? To są osoby, które nigdy nie zrozumieją ani jego tekstów, ani jego fenomenu. 

Prawidłowy poziom docenienia Pawła Zarzecznego byłby wtedy, gdyby miał szansę pożyć jeszcze ze sto lat i całe nasze społeczeństwo porządnie wyedukować w tym, czym jest dobre dziennikarstwo. Niestety, miał za mało czasu. Nie wszyscy mieli jeszcze szansę dostrzec ten geniusz, i nie każdemu będzie to dane. To też jest w porządku.  

Wracasz do tych dwóch książek? One są dla ciebie ważne? 

Za jego życia nie sięgałam po nie. Przez pierwsze miesiące po śmierci też nie byłam gotowa. Ale teraz, gdy za nim tęsknie, to czytam. I myślę sobie, że to coś, co powiedziałby do mnie tata. Bo zawsze to, co do mnie mówił, trafiało do tekstów. Teraz nie mam tych rozmów, ale mam chociaż teksty. Pewnie jestem w dużo lepszej sytuacji niż większość sierot, która traci rodziców, bo mam wielkie zasoby notatek, felietonów i książek. Zbiór myśli, z których mogę czerpać bez końca.

Ponowne wydanie tych książek jest dla mnie bardzo ważne. Tata nie może już nic nowego napisać, by zachęcić do czytania siebie. A pierwszy nakład się wyprzedał. Widziałam w internecie apele o dodruk. Obcy ludzie do mnie pisali na Facebooku z pytaniami, czy mogą podjechać do mnie do domu i skserować sobie książkę, bo na Allegro jest za 600 złotych. Albo czy mogę komuś wysłać do domu książkę z dedykacją na rocznicę ślubu, bo mąż zawsze oglądał One Man Show. Na grób przychodzą obcy ludzie ze zniczami i też pytają, czy mogę zorganizować książki.

Ważne było dla mnie, żeby, jak przyjdzie odpowiedni czas, wrócić do tego i udostępnić je szerszej publiczności. By wszyscy mogli odebrać z tych książek to, co ja odbieram. By każdy mógł poczuć, jakby on nadal przy nas był. 

Skoro kiedyś nie czytałaś niczego, co napisał tata, poznajesz go teraz na nowo z książek?  

Ja już to wszystko wiem! I te historie o panienkach też nie są mi obce. I o wybrykach alkoholowych. Śmiesznie się to czyta o swoim rodzicu. Jak jesteś małym dzieckiem, idealizujesz rodziców, bo oni są twoimi narratorami świata. Tłumaczą ci wszystko, więc nie mogą się mylić. Gdy jesteś nastolatkiem, jest na odwrót. Rodzice wszystko wiedzą źle. Potem przychodzi dorosłość i nie mieści ci się w głowie, że twój tata robił takie rzeczy. Teraz patrzę trochę jak tego tatę, który ganiał w pidżamie po domu, a trochę na faceta, który miał 40 lat i siedział w jakimś klubie. Ale nie dowiaduję się już niczego nowego.

Co napisałaś w przedmowie? 

Trochę o mojej relacji z tatą. O tym kontraście pomiędzy Pawłem Zarzecznym, wielkim dziennikarzem, a tatą z domu. Trochę o tym, jak ja podchodzę do tego, czy Paweł był geniuszem i tytanem pióra, czy nadmiernie romantyzowanym pijakiem, którego twórczość nadaje się do podtarcia sobie tyłka. Moje przemyślenia odnośnie tego, dlaczego działy się różne rzeczy i dlaczego dawały paliwo dla hejterów.

Ta przedmowa jest bardzo osobista i trudno mi było ją napisać. Minęło pięć lat. W tym czasie generalnie uporałam się z żałobą, ale te emocje wciąż są bardzo żywe. Jak chcesz codziennie chodzić do pracy i się rozwijać, to nie możesz płakać na każde wspomnienie o zmarłym rodzicu, musisz wziąć się w garść i robić swoje. Jak jednak chcesz napisać dobrą przedmowę, to musisz te wszystkie drzwi znowu pootwierać.

Zależało mi, by ta przedmowa była autentyczna wobec mnie i taty. Nie obchodziło mnie kompletnie, co kto sobie pomyśli, jak będzie ją czytał. Żeby uzyskać taki efekt – a ja się na pisaniu nie znam, naprawdę – musiałam sięgnąć do zasobów, które są schowane głęboko we mnie. Przepłakałam ze dwa tygodnie pisząc tę przedmowę. Te wszystkie rzeczy, które już były w szufladach, pozamykane, znowu są świeże, znowu siedzą mi na barkach. I to nie jest złe, bo teraz potrafię sobie z tym radzić. Po prostu jest to znowu trudne. Teraz wszyscy będą to kroić na kawałki, komentować, interpretować, przekręcać, wyciągać z kontekstu. A ja muszę na nowo muszę to sobie wyprasować i powolutku poskładać do szufladek, zadbać o porządek w mojej własnej głowie.

Po rozmowie z tobą, nie wiem czy w domu Paweł Zarzeczny zawsze był najlepszy. Ale wiem, że zawsze był dobry – tak po ludzku, jako człowiek. 

Tak, był dobrym człowiekiem. Po prostu. Z najczystszym sercem z możliwych. Nigdy nie zrobił niczego ze złych intencji. Ale wiesz co? Nawet mimo niektórych złych rzeczy, dla mnie i tak był najlepszy. I myślę, że nie znalazłabym męża z takim pakietem cech, jakiego szukałabym w mężczyźnie wiedząc, jaki był mój tata.

Kobiety zwykle szukają na wzór ojca. 

Dał mi taki przykład tego, jaki powinien być mężczyzna, który opiekuje się swoim dzieckiem, żoną po rozwodzie, który nie myśli nigdy o sobie… To jest facet. A to, że czasem popił i flirtował z zakonnicą? Z tego można się tylko pośmiać. To są fajne anegdoty. W moim życiu mężczyzny lepszego niż Paweł Zarzeczny nie będzie.

Był wybitny nie tylko poza domem. Był także wybitny w domu. 

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

WIĘCEJ O PAWLE ZARZECZNYM: 

Fot. archiwum prywatne

Do 5 czerwca można składać zamówienia na reedycję książek „Zawsze byłem najlepszy” i „Mój własny charakter pisma”. Książki dostępne są wyłącznie w przedsprzedaży w Kiosku Kanału Sportowego

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

155 komentarzy

Loading...