Reklama

„Orły” latają wysoko, najwyżej w Europie

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

19 maja 2022, 15:16 • 5 min czytania 3 komentarze

W pewnym punkcie sezonu 2021/2022 wydawało się, że Eintracht ten rok będzie musiał spisać na straty. Ostatnie miesiące w Bundeslidze miał naprawdę mizerne, jedynie na froncie europejskim potrafił całkiem fajnie się prezentować. Ale czy jakiś kibic z Frankfurtu będzie na to narzekał? Nic z tych rzeczy, to przecież piękna historia. Jeszcze jakiś czas temu nikt w tej części Niemiec raczej nie marzył o triumfie w Lidze Europy, w końcu sukces tego kalibru bezrefleksyjnie przypisuje się nieco większym klubom. Tak się jednak złożyło, że potentaci, tacy jak Barcelona, nie dojechali, a to otworzyło Eintrachtowi drogę do historycznego sukcesu. Nieważne, że na swoim podwórku to zwyczajny średniak. Da się to wybaczyć, skoro mówimy o najlepszej ekipie na zapleczu Ligi Mistrzów.

„Orły” latają wysoko, najwyżej w Europie

Wyjątkowe dokonanie w historii Eintrachtu

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Eintracht zapracował na sukces tak wyjątkowy, że trudno będzie go w najbliższych latach powtórzyć. Wszystko w tym sezonie dla niemieckiej ekipy ułożyło się idealnie, choć fani Bundesligi mogliby się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Ale, powiedzmy sobie szczerze, lepiej mieć puchar w gablocie i zapewnioną grę w Lidze Mistrzów mimo niższej pozycji w tabeli, niż do końca kampanii ligowej liczyć na dogonienie ligowej czołówki. Byłoby to zadanie dość karkołomne, może nawet skazane na niepowodzenie.

Eintracht Frankfurt od momentu zwycięstwa z Betisem (9 marca) w 1/8 finału Ligi Europy:

  • W Bundeslidze: jedno zwycięstwo, sześć remisów, trzy porażki,
  • W Lidze Europy: cztery zwycięstwa, dwa remisy.

Tutaj kontrast jest aż nadto widoczny. Eintracht wyraźnie postawił na puchary i wyszło mu to na dobre.

Eintracht wybrał krótszą ścieżkę do sukcesów, przestawił wajchę w sposób jednoznaczny. Gdy pokonał Barcelonę w ćwierćfinale, mógł w pełni uwierzyć, że możliwe jest nawet wygranie finału Ligi Europy. Dokonał tego, poszedł za wiarą, którą niosło kilkadziesiąt tysięcy kibiców na każdym z ostatnich wyjazdów poza Niemcy. Można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie determinacja niemieckich fanów, ta historia mogłaby potoczyć się trochę inaczej.

Reklama

Piłkarze tworzący obecny Eintracht niewątpliwie przejdą do legendy. Tak jak ci zawodnicy, którzy dla klubu zdobywali trofea w dalekiej przeszłości. W XXI wieku Eintracht podniósł cokolwiek tylko raz: Puchar Niemiec w 2018 roku. Jeśli chodzi o boje w europejskich rozgrywkach, również tylko raz udało się sięgnąć po chwałę i było to w 1980 roku (Puchar UEFA). Wiedząc o tym, można zrozumieć, co znaczyło dla Frankfurtu wygranie wczorajszego finału z Rangersami.

Eintracht zaskoczył, ale zasłużył

Eintracht Frankfurt zaprezentował w Lidze Europy ciekawy dla oka, skuteczny i dobrze zorganizowany futbol. Na te pojedyncze wieczory spinał się tak, że nawet lepsze jakościowo ekipy miały ogromny problem, żeby pokazać swoją najlepszą twarz. Łupem Niemców w fazie pucharowej padły Betis, Barcelona, West Ham i wreszcie Rangersi. Nie ma mowy ani o przypadku, ani o prostej drabince. To cholernie zasłużone triumfy, choć w wielu momentach ważną rolę odegrało szczęście. Wystarczy cofnąć się pamięcią do meczu rewanżowego z Betisem, kiedy w 121. minucie Eintracht dostał w prezencie bramkę samobójczą na wagę awansu.

Nie to jednak będziemy pamiętać najmocniej. To dwumecz z Barceloną pozostanie obrazkiem, który umocni nasze wspomnienia o świetności zespołu Olivera Glasnera. Wydaje się, że właśnie pokonanie głównych faworytów do zwycięstwa w Lidze Europy poniosło „Orły”. Później mógło być już tylko łatwiej.

Sam finał to pokaz wyższości Eintrachtu. Może nie dominacji, bo Rangersi nie byli chłopcem do bicia, ale od początku meczu można było odnieść wrażenie, że Niemcy są po prostu odrobinę lepiej przygotowani, lepiej znoszą presję finału. Ostatecznie potrzebowali konkursu rzutów karnych, żeby zwycięstwo przypieczętować, ale chyba nikt nie powie, że w skali tego spotkania oraz całej dotychczasowej drogi w europejskich pucharach to zwycięstwo jest jakkolwiek naciągane. Jedenasta siła Bundesligi w każdym meczu grała tak, jakby to miała być jej ostatnia okazja na pokazanie się w Europie, czego dowodem jest choćby poświęcenie Sebastiana Rode. Pomocnik Eintrachtu miał rozciętą głowę, potrzebował szwów, ale do momentu zejścia z boiska dawał się z siebie 200%. Swój ból skwitował tylko słowami „to nic ważnego, najważniejszy jest puchar”.

Akurat Rode to jeden z głównych bohaterów Eintrachtu w drodze to zdobycia pucharu. U jego boku stoi Filip Kostić (3 gole, 6 asyst w rozgrywkach LE, asysta w finale), Rafael Borre (bramka w finale) czy cała defensywa „Orłów”, która zasługuje na szczególne pochwały. Może nie była tak świetna, żeby notować czyste konto za czystym kontem, ale straty na tyłach byłyby większe, gdyby nie dobra postawa Trappa czy Ndicki.

Reklama

Co warte podkreślenia, Eintracht to dopiero drugi niemiecki klub, który sięgnął po europejskie trofeum w XXI wieku. To też pokazuje, jak trudno innym markom niż Bayern wzlecieć ponad Bundesligę i znaczyć coś więcej nawet w europejskich rozgrywkach drugiego szeregu. Kto wie, może sukces Eintrachtu zapoczątkuje nową tendencję. Byłoby to coś świeżego, choć chyba jesteśmy bliżsi opinii, że doświadczyliśmy pojedynczego wypadu. Pięknej, acz ulotnej historii.

Owszem, Eintracht już wcześniej pokazywał ciekawe oblicze w Europie, ale trudno sobie dzisiaj wyobrazić, że to będzie taka niemiecka wersja Sevilli z Grzegorzem Krychowiakiem. No, chyba że potraktujemy pewne znaki jak zapowiedź przyszłości. Triumf Eintrachtu miał miejsce właśnie w Sevilli…

Fot. Newspix

WIĘCEJ O LIDZE EUROPY:

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...