Reklama

Wołosz: Moim celem są igrzyska olimpijskie w Paryżu

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

30 kwietnia 2022, 13:26 • 18 min czytania 0 komentarzy

Joanna Wołosz jest uznawana za najlepszą rozgrywającą na świecie. I trudno z tym polemizować, skoro od pięciu sezonów występuje w drużynie Imoco Volley Conegliano – hegemonie kobiecej siatkówki, który na arenie krajowej i międzynarodowej wygrywa absolutnie wszystko. Tak może być również w tym sezonie, bo już dziś drużyna Polki rozegra pierwszy mecz finałów Serie A, zaś 22 maja zagra w finale Ligi Mistrzyń. Z kolei sama Wołosz kilka dni po zakończeniu sezonu klubowego zamelduje się na zgrupowaniu kadry, w której ostatni mecz zagrała… ponad dwa lata temu.

Wołosz: Moim celem są igrzyska olimpijskie w Paryżu

Jakie to uczucie grać w siatkarskim odpowiedniku Realu Madryt? Dlaczego porażka po serii 76. zwycięstw, którą Imoco Volley ustanowiło rekord świata kobiecej siatkówki, przyniosła jej ulgę? Jakie nadzieje wiąże ze swoim powrotem do kadry i współpracą z nowym selekcjonerem, Stefano Lavarinim? Oraz czy ostatnie lata kobiecej kadry siatkówki zostały trochę zaprzepaszczone? Zapraszamy do rozmowy.

SZYMON SZCZEPANIK: Rozmawiamy dzień przed pierwszym meczem finałów kobiecej Serie A w siatkówkę. Czy ciebie te wszystkie ważne spotkania o najwyższą stawkę wciąż, mówiąc kolokwialnie, grzeją? Czy już podchodzisz do nich zupełnie bez emocji?

JOANNA WOŁOSZ: Jasne, na dzień przed finałem adrenalina już skacze do góry. Gra w najważniejszych meczach to coś, na co przez dziesięć miesięcy pracujemy całą drużyną. Przed takimi meczami wciąż jest stres, ale to fajne uczucie. Ostatni raz czułyśmy takie coś, kiedy grałyśmy półfinały Ligi Mistrzyń.

Co do pozytywnych uczuć, to możemy już to odtrąbić – polska siatkarka na pewno wygra w tym sezonie Serie A! Jak się czujesz z tą informacją?

Reklama

(śmiech) To zawsze super rzecz. Cieszę się, że w drugim półfinale zespołowi Magdy Stysiak udało się awansować do finału. To będzie ogromna batalia – Vero Volley Monza w trakcie sezonu udowodniła, że zasługuje na ten finał. W meczach półfinałowych z Novarą nie poddały się ani przez moment. Ja już kilka razy miałam przyjemność grać w finale przeciwko swoim koleżankom z kadry. Najpierw z Kasią Skorupą, a w poprzednim sezonie z Malwiną Smarzek. Przeżyłam już kilka „polskich” finałów i jak na razie wszystkie rozstrzygnęły się na moją korzyść.

Pozwól, że przedstawię garść danych, które ty zapewne znasz. Imoco Volley Conegliano to nie jest klub z tradycjami – powstał w 2012 roku. Ale drużyna od razu miała ogromne ambicje. Ty zasiliłaś jej szeregi w sezonie 2017/2018. Od tego czasu zawsze wygrywacie ligę – poza jednym razem, gdzie rozgrywki zostały zawieszone przez pandemię. Trzy razy wygrałyście Puchar Włoch, cztery razy Superpuchar. W Lidze Mistrzyń zajęłyście trzecie, drugie i wreszcie pierwsze miejsce. Jak to jest grać w siatkarskim odpowiedniku Realu Madryt?

No, nie powiem – to zarąbiste uczucie. Ale również spora odpowiedzialność i duży stres. Ogromne ambicje klubu i osób zarządzających powodują, że wyniki cały czas muszą przychodzić – tak co roku jest konstruowany zespół. Ja również mam ogromne szczęście. Przychodząc do Imoco nie sądziłam, że spędzę w tym klubie aż pięć lat. Już od mojego pierwszego sezonu rozwijaliśmy się jako zespół. Mój pierwszy rok zakończył się tylko zdobyciem mistrzostwa Włoch, ale po bardzo średnim sezonie, jeżeli chodzi o naszą grę. Z kolei w Lidze Mistrzyń zajęłyśmy trzecią pozycję. Rok później udało się poprawić ten wynik.

Będąc częścią tego klubu czuję się tak, jakbym wygrała los na loterii. Kiedy analizuję wszystkie moje decyzje, które miałam do podjęcia, przyjście do Conegliano było najlepszym z możliwych wyborów.

Zajmijmy się pewną symboliczną datą. 2 grudnia 2021 – po 76 spotkaniach Imoco przegrywa z Il Bisonte Firenze. Byłyście niepokonane przez równe 720 dni, czyli ponad dwa lata. Pobiłyście rekord świata w serii zwycięskich meczów – poprzednia wynosiła 73 mecze i należała do VakifBanku Stambuł. Powiedz, co czułaś po tamtym przegranym spotkaniu?

Reklama

Zupełnie szczerze – moim pierwszym odczuciem była… ulga. Taka myśl, że w końcu przestaną nam liczyć mecze. Przez ostatni miesiąc od wspomnianej przez ciebie daty, kiedy poprawienie wyniku siedemdziesięciu trzech spotkań bez porażki stało się realne, wszyscy mówili tylko o tym. Wszyscy naciskali – jeszcze trochę, jeszcze dwa mecze, jeszcze jeden. A kiedy pobiłyśmy rekord, to zaczęli mówić „a może teraz dobijecie do setki?”. To strasznie na nas ciążyło, nie mieliśmy luzu w graniu. Okej – chcieliśmy pobić rekord i przejść do historii. Ale ten wynik również hamował nas przed tym, by grać swoją siatkówkę na większym spokoju psychicznym.

Już wcześniej miałyśmy kilka meczów w których przepchnęłyśmy zwycięstwo. Kiedy przegrałyśmy, powiedziałam sobie „no, w końcu…”. Szkoda, że akurat z Firenze, ale może dobrze się stało, że to nie był jakiś najważniejszy mecz? Ta porażka przyszła na tydzień przed Klubowymi Mistrzostwami Świata. Większą tragedią byłoby, gdybyśmy zakończyły tę serię na mistrzostwach, i to w ważnym meczu.

To musiało być bardzo obciążające psychicznie. Oczywiście, wielu sportowców chcąc przypodobać się kibicom mówi, że traktuje każde następne spotkanie jak najważniejszy mecz w życiu, chociaż pod względem mentalnym to w zasadzie niemożliwe. Ale wy rzeczywiście musiałyście co chwilę rozgrywać takie mecze.

Dokładnie. Taki rekord wzbudza też zainteresowanie opinii publicznej. Media, kibice – wszyscy mówili tylko o tym. Ale każda seria kiedyś się kończy – nasza stanęła na siedemdziesięciu sześciu wygranych. Uważam, że to rewelacyjny wynik. Nie przegrać meczu przez 720 dni, to duża sprawa. Za dziesięć-piętnaście lat, kiedy będę już siedziała na kanapie i wspominała te czasy, pewnie pomyślę sobie, że dokonałyśmy wielkiej rzeczy.

Przed tobą maraton spotkań finałowych. Rozpoczniesz od finałów Serie A, gdzie gra toczy się do trzech zwycięstw danej drużyny. Zatem możesz zagrać trzy spotkania, ale rywalizacja może też rozstrzygnąć się po pięciu meczach. Z kolei 22 maja gracie w finale Ligi Mistrzyń z VakifBank SK. Turczynki z pewnością będą chciały wziąć na was rewanż za porażkę w ubiegłorocznym finale. Który z modeli finałów bardziej ci odpowiada? Ligowy, z serią spotkań do rozegrania, gdzie o wygranej decyduje kilka meczów, czy ten z Ligi Mistrzyń? Czyli jeden mecz – wygrany zgarnia wszystko.

W zasadzie nie mam takich preferencji, bo troszkę inaczej podchodzę do obu przypadków. Wydaje mi się, że akurat w lidze system do trzech zwycięstw się sprawdza. Ale to prawda, że seria jest bardzo długa. Jeżeli dochodzi w niej do pięciu spotkań, to na ostatnie dojeżdżasz już na rezerwie. Fizycznie jesteś już totalnie zmęczony, grasz bardziej serduchem.

Ale model z finału Ligi Mistrzów również mi się podoba. Nie ma przeciągania. Nie wyobrażam sobie, byśmy w finale grali mecz i rewanż, a później ewentualnie złotego seta. Albo liczyli sety, jak to ma miejsce w ćwierćfinałach czy półfinałach. Wygrywasz pierwszy mecz 3:0, w rewanżu prowadzisz 2:0 i de facto to jest już koniec. A grać trzeba dalej – chyba już z butelką szampana w ręce.

I to na przykład na wyjeździe.

Dokładnie. Stąd podoba mi się zarówno forma jednego meczu, jak i to, że nasz finał jest połączony z finałem mężczyzn. To fajna celebracja siatkarskiego święta, jakim jest zwieńczenie Ligi Mistrzów.

To pytanie zapewne zadaje sobie zdecydowana większość mężczyzn oglądających siatkówkę. Czy jeżeli wygrasz, to zrobisz sobie tradycyjne zdjęcie z mistrzowskim pucharem – i tylko i wyłącznie z nim?

Nie, postanowiłam, że to zeszłoroczne było ostatnim w takim stylu. Tak na dobrą sprawę, przez ten okres wygrałam wszystkie puchary, które chciałam wygrać. Chciałam w oryginalny sposób pokazać swój sukces, ale te zdjęcia były pół-żartem, pół-serio. Osoby które mnie znają, wiedzą, że czasami różne dziwne rzeczy przychodzą mi do głowy. Ja to zawsze traktuję z przymrużeniem oka. A to, że w związku z takim zdjęciem wywoła się jakaś afera? Trudno, zostawiam to ludziom, których to bulwersuje. Ale w tym sezonie, jeżeli ponownie uda nam się sięgnąć po ten puchar, to raczej nie zrobię takiego zdjęcia. Albo zrobię sama dla siebie i wstawię sobie w ramkę. (śmiech)

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Joanna Wołosz (@asiawolosz14)

Ale to ostatnie spotkało się z bardzo sympatycznym odbiorem – na Instagramie zebrało ponad czterdzieści tysięcy polubień!

Tak, ale mi nie chodzi o żadne polubienia w social mediach. Jak widać, coś tam wrzucam na Instagrama, ale jestem beznadziejna w obsłudze mediów społecznościowych. Muszę być w dobrym nastroju, żeby na nich działać.

Jak wspomnieliśmy, przed tobą finały w Serie A oraz Lidze Mistrzyń. Jak spędzisz najbliższe dni i tygodnie? To będą rutynowe przygotowania, czy trener Daniele Santarelli wymyślił dla was coś specjalnego?

Tu nie ma czego wymyślać. Każda z nas wie, że zostały trzy tygodnie pracy. Aktualnie szukamy jak największej ilości regeneracji. Ja od dwóch tygodni staram się robić tak, że każdy możliwy czas spędzam wyłącznie na odpoczynku. Rozegrałyśmy dużo spotkań, a koniec sezonu to taki okres, w którym bazuje się na tym, co zostało wypracowane wcześniej. Na dobrą sprawę, na normalny dłuższy trening nie ma nawet czasu. Pierwszy trener oraz trener od przygotowania fizycznego kontrolują nasze obciążenia i nie chcą ich za bardzo dodawać. W tym okresie lepiej jest zrobić nieco mniej, niż odrobinę za dużo.

Przygotowania zapewne przebiegną standardowo. Czyli obejrzymy milion materiałów wideo na temat naszych przeciwniczek. Mecze są bardzo blisko siebie w kalendarzu. Po sobotnim spotkaniu, następne wypada we wtorek. Z tego względu w niedzielę już będziemy trenować i analizować materiał wideo do kolejnego meczu. W klubie wiemy, jak zachować się w takim momencie sezonu, bo już to przerabialiśmy w poprzednich latach. Panuje totalna koncentracja, wiemy co mamy robić i nic więcej nie wymyślimy.

Trener Santarelli poinformował o tym, że zgłosił akces na trenera kadry Polski. Ostatecznie postawiono na Stefano Lavariniego. Czy ty rozmawiałaś już z nowym selekcjonerem kadry? A jeżeli tak, to może przed rozmową – jako że żyjesz we Włoszech kilka lat – zasięgnęłaś nieco języka, by dowiedzieć się o nim nieco więcej?

Trener Lavarini skontaktował się ze mną trzy tygodnie temu. To była nasza pierwsza rozmowa i przebiegła bardzo pozytywnie. Rozmawialiśmy ponad godzinę przez kamerkę, każde z nas powiedziało jakie ma plany i cele na najbliższy okres. Jeżeli chodzi o zasięgnięcie wiedzy na temat trenera, to oczywiście popytałam o niego koleżanki z klubu czy też innych zespołów, które miały okazję z nim współpracować. Usłyszałam o nim same dobre rzeczy, tak że jestem pozytywnie nastawiona na współpracę. Wydaje mi się, że dla wszystkich przyniesie ona korzyści.

Wytłumacz mi proszę jedną rzecz. Jak to jest, że podstawowa rozgrywająca jednego z najlepszych klubów na świecie, która w Serie A oraz Lidze Mistrzyń łoi każdemu skórę, ostatni mecz w reprezentacji rozegrała w styczniu 2020 roku? Czyli podczas Europejskiego Turnieju Kwalifikacyjnego do Letnich Igrzysk Olimpijskich 2020.

Cóż mogę powiedzieć – takie życie. (śmiech) Na taki stan rzeczy złożyły się moje własne decyzje i przemyślenia. Po tym, jak we wspomnianym turnieju w Apeldoorn przegrałyśmy przepustkę na igrzyska, uznałam, że to koniec pewnego etapu. Że nie wiem, czy jestem w stanie dać z siebie cokolwiek więcej.

To żadne tłumaczenie się, ale też nie licząc sezonu 2020, który był przerwany przez pandemię, w ostatnich pięciu latach rozgrywałam bardzo dużo meczów klubowych. Grałyśmy przecież we wszystkich możliwych rozgrywkach. To spore obciążenie dla organizmu, a nie mam już dwudziestu lat. Moje zdrowie już nie jest idealne i muszę o nie dbać. Zdecydowałam się na przerwę reprezentacyjną i poświęciłam ten czas sobie i swojemu życiu prywatnemu. A będąc już siódmy rok poza Polską, ciężko ułożyć sobie życie prywatne. Nawet pod kątem tego, co będę robić po siatkówce.

W każdym razie, rezygnacja z kadry to była moja decyzja i uważam ją za słuszną. Wiedząc o tym, jak potoczyły się wydarzenia, nie postąpiłabym inaczej.

Powiedziałaś, że przegraliśmy miejsce na igrzyska w Tokio. Polskich siatkarek zabrakło też pięć lat temu w Rio de Janeiro. Nie pojechałyście również na mistrzostwa świata do Japonii w 2018 roku. Lepiej szło na mistrzostwach Europy, gdzie w 2019 roku reprezentacja z tobą w składzie zakończyła turniej na czwartym miejscu. Jak oceniasz ten turniej? Z jednej strony, to był znakomity wynik. Z drugiej – zaraz po nim dowiedzieliśmy się o fatalnej atmosferze w zespole oraz tym, że sztab szkoleniowy nie tyle pomagał, co starał się nie przeszkadzać w pracy.

Staram się nie żyć przeszłością. To było trzy lata temu i okej – zajęliśmy czwarte miejsce. Cieszmy się z wyniku jaki wtedy osiągnęliśmy, bo to była pierwsza tak wysoka pozycja po wielu latach [wcześniej lepszy rezultat Polki osiągnęły w 2009 roku, zdobywając brąz ME – dop. red.]. Pokazałyśmy, że w tej drużynie jest spory potencjał. Jak się to wszystko później potoczyło – to wszyscy wiedzą i na tym zakończmy. Nie chcę mówić, czy ten wynik był zasługą wyłącznie zawodniczek, czy też sztabu, bo na przykład przekazał nam rewelacyjną taktykę. Nie ma sensu tego rozgrzebywać.

Pytam o braki awansów oraz styl pracy w kadrze, bo jesteś w niej ty – jedna z najlepszych rozgrywających na świecie. Jest Malwina Smarzek, która grała we Włoszech i Rosji. Jest Magda Stysiak, Agnieszka Kąkolewska czy Zuzanna Efimienko-Młotkowska. Nie mówię, że Polska powinna wygrywać wszystko i wszędzie, ale posiadamy drużynę, którą stać na udział w imprezach najwyższej rangi – takich jak igrzyska czy mistrzostwa świata. Czy nie uważasz, że troszkę zaprzepaściliśmy ostatnie lata i mogłyście osiągnąć lepsze wyniki?

Może tak być. Wydaje mi się, że w momencie, w którym dobijałyśmy się do czołówki, doszło wtedy do zmęczenia materiału. Dla nas, zawodniczek, pewien cykl dobiegł końca. Może on został zaprzepaszczony, ale to jest takie gdybanie. Trzeba pamiętać, że system kwalifikacji do igrzysk czy mistrzostw świata jest bardzo trudny dla zespołów z Europy. My w pierwszym turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk miałyśmy w grupie Serbię, która od dziesięciu lat znajduje się w światowym topie. Przywożą krążek z praktycznie każdej imprezy. Trzeba zagrać mecz życia, żeby pokonać taką drużynę na ważnym turnieju.

W drugim turnieju kwalifikacyjnym przegrałyśmy z Turcją, która od kilku lat pokazywała, że pnie się w górę. Zawodniczki z najlepszych tureckich klubów posiadają ogromne doświadczenie w rozgrywaniu ważnych meczów. Nam jeszcze brakuje obycia w dużych imprezach. Teraz doszło do zmiany selekcjonera oraz całego sztabu i mam nadzieję, że to wstrzyknie pozytywną energię w drużynę i trener wpoi nam do głowy, że jesteśmy w stanie osiągnąć dobry wynik.

Oczywiście, nie można nagle mówić, że zaraz w październiku zostaniemy mistrzyniami świata. Jednak mam nadzieję, że wraz z trenerem Lavarinim oraz dziewczynami, które będą tworzyć tę kadrę, w końcu będziemy występować na takich imprezach, jak mistrzostwa świata. I to dlatego, że będziemy się na nie kwalifikować, a nie je organizować, jak to ma miejsce w tym roku.

Wobec tego, dlaczego zdecydowałaś się na powrót do reprezentacji? Czy zdecydowała o tym zmiana szkoleniowca, czy na przykład nadchodzące imprezy rangi mistrzowskiej?

Nie było tak, że kiedy trener Lavarini został wybrany, od razu zdecydowałam się na powrót do reprezentacji. Po turnieju kwalifikacyjnym w Apeldoorn myślałam, że to już koniec mojej gry w kadrze. To zdawał się być zamknięty rozdział. Natomiast dla mnie imprezą docelową nie są mistrzostwa świata, ale igrzyska olimpijskie w Paryżu. Tylko i wyłącznie dlatego postanowiłam powrócić do kadry. Przez najbliższe dwa lata będę zaciskać zęby i robić wszystko, aby pojechać na igrzyska. Ale z tym wiąże się cały proces. Musimy przez dwa lata grać bardzo dobrze w Lidze Narodów, by zbierać potrzebne punkty do rankingu.

Oczywiście, mistrzostwa świata to będzie super impreza. Pierwszą część gramy u siebie w domu. Udział w nich powinien być świętem dla każdej siatkarki. Pamiętam jak oglądałam chłopaków, którzy grali mistrzostwa świata w Polsce. Jako kibic byłam na kilku meczach i atmosfera była nieziemska. Mam nadzieję, że będę mogła tego doświadczyć jako zawodniczka. Ale ten nadrzędny cel to Paryż 2024.

Podczas mistrzostw świata spotkacie się w grupie ze starymi znajomymi – Turcją. Przegraliśmy z tym zespołem w półfinale mistrzostw Europy 2019, oraz w ćwierćfinale dwa lata później. Twój ostatni mecz w kadrze – przegrany półfinał w kwalifikacjach olimpijskich – to również porażka z Turczynkami. Polki będą miały sporo do udowodnienia w starciu z tym zespołem.

To zdecydowanie najgroźniejszy zespół w naszej grupie [Polki zagrają też z Chorwacją, Tajlandią, Koreą Południową i Dominikaną – dop. red.]. Ale ja nie patrzę na to, co działo się w przeszłości. Liczy się to, że Turcja to klasowy, chociaż wciąż młody zespół, z fajnym systemem grania i dobrymi zawodniczkami na poszczególnych pozycjach. Ten mecz będzie dobrym porównaniem tego, jak od ostatniego meczu rozwinęły się nasze rywalki i gdzie my jesteśmy. W moim ostatnim meczu w kadrze naprawdę mało brakowało, żeby je pokonać – przegrałyśmy po tie-breaku.

Skoro nie patrzysz w przeszłość, to zerknijmy w przyszłość, ale tą najbliższą. Powiedziałaś, że twoim głównym celem jest udział w igrzyskach w Paryżu. By tego dokonać, Polska będzie musiała dobrze punktować w Lidze Narodów. Te rozgrywki odbędą się od 1 czerwca do 3 lipca, jeszcze przed mistrzostwami świata. To sugeruje, że dla kadry trenera Lavariniego to nie będzie żaden turniej zapoznawczy, w którym będzie można popełniać błędy. Wy od razu gracie o sporą stawkę.

Ja jestem najbardziej przerażona tym, że przyjeżdżam na kadrę cztery-pięć dni po ostatnim meczu w klubie. Pomysł rozgrywania Ligi Narodów od razu po zakończeniu rozgrywek klubowych nie wydaje się najlepszy. Ale to już uwaga skierowana do FIVB, bo moim zdaniem to jest zarzynanie zawodników. Niemniej jednak w Lidze Narodów będziemy walczyć o każdy punkt, bez taryfy ulgowej. Wydaje mi się, że każda zawodniczka będzie musiała być przygotowana do gry na maksa. Każda z nas będzie musiała sporo poświęcić, by dążyć do upragnionego celu. Ten turniej na pewno nie będzie miesiącem miodowym z trenerem Lavarinim. To będzie kupa meczów, podróży i nieprzespanych przez jet lag nocy. Trzeba będzie mocno zagryźć zęby, żeby wytrzymać to tempo.

A czy ty zakładasz sobie jakiś konkretny cel, który w tym sezonie chcesz osiągnąć z reprezentacją? Na przykład dojście do określonej fazy mistrzostw świata lub odpowiednie miejsce w Lidze Narodów?

Nie oczekuję fajerwerków pod względem wyników. Przez ogrom meczów w Lidze Narodów chciałabym, abyśmy wypracowały sobie odpowiedni system gry. Żebyśmy stworzyły podstawy ku temu, by później wokół tego systemu kreować naszą grę. Oczywiście, fajnie byłoby zakwalifikować się do turnieju finałowego Ligi Narodów i to może być nasz cel, do którego będziemy dążyć. Co do mistrzostw świata – byłoby wspaniale wyjść z grupy i znaleźć się w najlepszej ósemce. Patrząc racjonalnie, jest na to szansa i wydaje mi się, że musimy postawić sobie to za cel minimalny. Gra przed swoją publicznością powinna dać nam kopa. Ale jeszcze raz podkreślam – najważniejsze jest to, by od początku kreować nasz zespół i wypracować sobie wizję gry.

Ty otwarcie mówiłaś o tym, że reprezentacja siatkówki kobiet jest traktowana przez PZPS nieco po macoszemu w porównaniu do męskiego odpowiednika. Czy skoro zdecydowałaś się na powrót, to zauważyłaś jakieś zmiany pod tym względem?

Na razie nie było na co patrzeć, bo wszyscy zawodnicy i zawodniczki są w klubach. Zobaczymy jak będzie, kiedy znajdziemy się na zgrupowaniu kadry. Szczerze mówiąc, w tym momencie nie za bardzo zajmuję się kadrą. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz przed tym wywiadem rozmawiałam z polskimi dziennikarzami. Dla mnie najważniejszy jest teraz moment, w którym obecnie znajduję się w klubie. Mam tu do zagrania jeszcze maksymalnie sześć meczów w tym sezonie. Nad tym jak będzie na kadrze, zacznę zastanawiać się 23 maja – dzień po finale Ligi Mistrzyń. Obecnie nie obserwuję tego, czy coś się zmienia, ani jak naszą pracę organizuje PZPS. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale na ten konkretny moment mnie to nie interesuje.

To o czym mówisz, przypomina mi podejście Adama Małysza, dla którego również liczyły się tylko najbliższe skoki. Wielu piłkarzy ze światowego topu w wywiadach również podkreśla, że skupia się wyłącznie na najbliższych meczach. Innymi słowy, czuć w tej wypowiedzi pracę z psychologiem.

Tak, już od kilku lat współpracuję z psycholożką. Śmiejemy się, że ona rozgania chmury nad moją głową. Myślę, że to bardzo ważne aby mieć w swoim gronie osobę, która spogląda na wszystko z zewnątrz i nie ocenia cię w żaden sposób. Potrafi mnie wysłuchać niezależnie od tego, w jakim jestem nastroju. Te spotkania bardzo pomagają mi zresetować głowę.

Czy z perspektywy dwóch lat swojej nieobecności widzisz, że w kadrze następuje wymiana pokoleniowa? Są w niej Martyna Czyrniańska, Zuzanna Górecka, Magda Stysiak – wszystkie z rocznika 2000 lub późniejszego. Malwina Smarzek, obecna liderka kadry, ma 25 lat, więc przed sobą jeszcze kilka ładnych sezonów gry na najwyższym poziomie.

Ta wymiana pokoleniowa postępuje już od kilku lat, rozpoczął ją już trener Nawrocki. I tak powinno być – młode dziewczyny muszą walczyć i pokazywać, że warto dawać im szansę gry. Ale oczywiście, najpierw muszą udowodnić swoją klasę. Cieszę się, że w tym sezonie dużo meczów rozegrała Martyna Czyrniańska. Teraz jest podstawową zawodniczką w Chemiku Police. Wygryzła ze składu Serbkę – mistrzynię świata. Zmiany pokoleniowe to normalna kolej rzeczy. Kiedy spojrzymy na zespół Włoch, tam w pewnym momencie też nastąpiło przecięcie i obecnie mamy tam same młode zawodniczki. Tylko na pozycji libero została tam Monica De Gennaro. Ale reszta zespołu to siatkarki poniżej trzydziestego roku życia.

Kiedy zdecydowałaś się na przerwę od siatkówki reprezentacyjnej, w jednym z wywiadów powiedziałaś, że w tym okresie nie brakowało ci tego sportu. Stąd cieszy mnie to, że na początku naszej rozmowy stwierdziłaś, że mecze wciąż wywołują w tobie emocje. Ale kiedy odpoczywałaś, zaczynałaś się już zastanawiać nad tym, co będziesz robić po karierze?

Kiedy zrobiłam sobie przerwę, ograniczałam swoje treningi do absolutnego minimum, jak wizyty na siłowni. Ale po jakimś czasie pojawiło się pewnego rodzaju przerażenie, kiedy uświadomiłam sobie, że istotnie w ogóle nie tęsknię za siatkówką. Nawet kiedy oglądałam mecze, to nie nachodziły mnie myśli, że mogłam być tam na parkiecie. Nie analizowałam, czy zagrałabym daną piłkę inaczej. Jeżeli chodzi o moją przyszłość, to wiadomo – do końca zostało mniej lat, niż więcej. Pojawia się delikatny stresik związany z tym, co będę robić po karierze. Ale jeszcze nie mam w głowie wykreowanych planów dotyczących tego, co będzie po siatkówce. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości jakiś pomysł wpadnie mi do głowy. Na ten moment staram się zapewnić sobie spokój finansowy poprzez inwestycje. Na tym się obecnie skupiam, a co będzie dalej – zobaczymy.

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o siatkówce:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Mateusz Bieniek: Nie mogłem stanąć na stopie. Gdy wróciłem, na nowo pokochałem siatkówkę [WYWIAD]

Jakub Radomski
3
Mateusz Bieniek: Nie mogłem stanąć na stopie. Gdy wróciłem, na nowo pokochałem siatkówkę [WYWIAD]
Polecane

„Czujesz, że musisz robić więcej i więcej. Ta gonitwa nie daje mi spełnienia”

Kacper Marciniak
4
„Czujesz, że musisz robić więcej i więcej. Ta gonitwa nie daje mi spełnienia”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...