Reklama

Sztuka bronienia, sztuka atakowania. Co przyniesie środa w Lidze Mistrzów?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

13 kwietnia 2022, 13:01 • 5 min czytania 14 komentarzy

Liga Mistrzów oddziela ziarna od plew. We wtorkowy wieczór z najbardziej prestiżowymi rozgrywkami na Starym Kontynencie pożegnali się zwycięzcy dwóch ostatnich edycji – Bayern Monachium i Chelsea. Myślicie, że to koniec emocji? A gdzie tam! W ćwierćfinałową środę cztery drużyny stoczą walkę o uznanie prymatu iberyjskiego futbolu nad brytyjskim lub brytyjskiego futbolu nad iberyjskim. 

Sztuka bronienia, sztuka atakowania. Co przyniesie środa w Lidze Mistrzów?

Pep Guardiola podszczypuje Diego Simeone, Diego Simeone podszczypuje Pepa Guardiolę, a Jordan Henderson deklaruje, że Liverpool nie zamierza popełnić błędów z dwumeczu z Interem, więc nie zlekceważy Benfiki, która wciąż ma niemałe szanse na odwrócenie losów rywalizacji z faworyzowanym rywalem z północy Anglii. Sprawdźmy, co tam słychać w Manchesterze, w Liverpoolu, w Madrycie i w Lizbonie.

PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ

Atletico Madryt-Manchester City. Prehistoryczne wojny

Diego Simeone chełpi się osiągnięciem mistrzostwa w byciu konsekwentnym. – Trenuję od 2005 roku i zawsze mówię to samo: nigdy nie komentuję dezawuujących moją robotę słów, nigdy nie lekceważę moich kolegów – chwalił się przed rewanżowym meczem z Manchesterem City. Niezmienny jest też jego sposób na ukracanie łbów „silniejszych” rywali w najważniejszych meczach sezonu. Atletico ma śnić się po nocach. Atletico ma kopać po nogach, ma nękać agresywnością, ma operować na granicy faulu. Atletico ma bronić zmasowanie, systemowo, do utraty tchu. Taka taktyka zadziałała dziesiątki razy, przyniosła mniejsze i większe sukcesy, więc jakim prawem ktokolwiek podważa sens istnienia Cholismo?

No właśnie.

Reklama

Ile goli można strzelić w meczu piłki nożnej, jeśli przez dziewięćdziesiąt minut jego trwania nie odda się ani jednego celnego strzału, a przeciwnik jakoś tak niespecjalnie kwapi się do gratisowego wpakowania futbolówki do własnej bramki? Zero? Tak, zgadliście. A właśnie tyle (nie tylko celnych) uderzeń piłkarze Atletico oddali w meczu z Manchesterem City na Etihad Stadium. To było zabijanie piłki nożnej, szczególnie w sytuacji, w której w ataku mistrza Hiszpanii wcale nie biegał Bartosz Śpiączka (przy całym szacunku dla Bartosza Śpiączki) i Maciej Rosołek (przy całym szacunku dla Macieja Rosołka), a Antoine Griezmann i Joao Felix, czyli piłkarze, za których całkiem niedawno trzeba było zapłacić sumy grubo przekraczające sto milionów euro!

Inna sprawa, że Diego Simeone mógłby zacytować Sztukę Wojny i chińskiego filozofa wojny: „nie wykonuj ruchu, jeśli nic na nim nie zyskasz, nie atakuj; jeśli nie wygrasz, nie rozpoczynaj wojny, jeśli sytuacja nie jest bez wyjścia! Władca nie może rozpoczynać wojny, tylko dlatego, że ktoś go zdenerwuje”. Bo Atletico – na terenie wroga i w starciu z jedną z najpotężniejszych piłkarskich ofensyw ostatniej dekady – właściwie osiągnęło całkiem sympatyczny wynik. 0:1 tworzy bowiem wcale niemałe możliwości pogoni za króliczkiem, choć budzi też zażenowanie Pepa Guardioli…

Wybitny hiszpański szkoleniowiec nie krył swojej frustracji po pierwszym meczu z Atletico. – Zagrali systemem 1-5-5-0. W dwóch liniach ustawili po pięciu piłkarzy. A uwierzcie mi, że w czasach prehistorycznych, czasach teraźniejszych i czasach przyszłych atakowanie systemem 5-5-0 jest bardzo trudne, bo nijak nie można znaleźć miejsca. Można świetnie bronić, ale nie ma miejsca, nie ma miejsca na nic więcej – grzmiał Guardiola, któremu najpierw odpowiedział Koke („jestem zakochany w prehistorycznej historii mojego klubu”), a następnie Simeone („ryba umiera przez usta”). 

Tak czy inaczej, to niezwykle istotny dwumecz dla manchesterskiej kadencji Guardioli, który do tej pory, prowadząc Obywateli, najczęściej z Ligi Mistrzów odpadał właśnie w ćwierćfinale.

Liverpool-Benfica. Kto komu strzeli więcej goli?

W Premier League nie ma skuteczniejszego zespołu niż Liverpool (79 goli w 30 meczach), a w Primeira Lidze nie ma skuteczniejszego zespołu niż Benfica Lizbona (73 gole w 29 meczach). Ten pojedynek będzie miał więc jedno, proste hasło przewodnie: kto komu strzeli więcej goli? Bo Liverpool brzydzi się cynicznym pragmatyzmem, a Benfica, no, nic nie musi, więc może rzucić wszystkie siły, żeby chociaż spróbować sprawić sensację.

Reklama

Sytuacja jest jednak prosta: Liverpool na dziewięćdziesiąt procent jest już w półfinale Ligi Mistrzów. Trudno zakładać, żeby The Reds u siebie roztrwonili 3:1 wywiezione z Lizbony, gdzie goście wygrali w pełni zasłużenie, ale Benfikę też należało docenić, bo wcale nie było tak, że głównie statystowała. Zagrała po prostu na miarę swoich możliwości, a że te były mniejsze niż zawodników Juergena Kloppa? Na to już rady nie było i nie ma.

– Owszem, dobrze poradziliśmy sobie w pierwszym ćwierćfinale, stawiając ważny krok w kierunku awansu, ale być blisko, a awansować, to jednak dwie różne sprawy. Wiemy, że czeka nas wymagająca przeprawa na Anfield. Nie potrzebowaliśmy meczu w Portugalii, by dowiedzieć się, że Benfica to klasowy rywal. Nie znaleźli się w najlepszej ósemce Ligi Mistrzów dzięki zasługom z przeszłości. Oczywiście, pokonaliśmy ich na wyjeździe, ale musieliśmy się solidnie napracować od pierwszej do ostatniej minuty, by to uczynić. W porządku, mamy dwubramkową zaliczkę, ale nie możemy traktować rewanżu, jako czegoś w rodzaju formalności. Inter w poprzedniej rundzie pokazał, że nawet, gdy masz 2 gole przewagi po pierwszym meczu, nie możesz być niczego pewnym. Mam nadzieję, że wnioski wyciągnięte po rewanżu z Włochami zaprocentują teraz na Anfield – mówił Jordan Henderson.

No właśnie, wygrana Interu na Anfield w 1/8, to doskonały przykład dla ekipy Nelsona Verissimo, że można, że da się, że nie taki wilk straszny, jak go malują. I choć Benfica pewnie nie nastrzela Liverpoolowi tylu goli, ile nastrzelała Lechowi Poznań w minionej edycji Ligi Europy, to Nerazzurri też mieli dwie bramki straty do The Reds po domowym meczu, a w rewanżu nie dość, że wygrali 1:0, to jeszcze gdyby nie głupota Alexisa Sancheza, mogliby wyrzucić faworyzowanego rywala za burtę. Nie udało się, ale nie mówcie, że nie można skrzywdzić Liverpoolu na jego własnym terenie. Można, można, tylko trzeba bardzo chcieć i umieć strzelać. A Benfica to drugie potrafi doskonale.

Czytaj więcej o Lidze Mistrzów:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

14 komentarzy

Loading...