Reklama

Niech wygra wspanialszy

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

01 kwietnia 2022, 21:02 • 5 min czytania 12 komentarzy

W listopadzie ubiegłego roku Leo Messi wszedł na podium w paryskim gmachu Theatre du Chatelet, odebrał statuetkę zwycięzcy Złotej Piłki, uśmiechnął się od ucha do ucha, podziękował głosującym za wybranie go najlepszym piłkarzem świata, spojrzał na Roberta Lewandowskiego i rzucił: 

Niech wygra wspanialszy

– Robert, uważam że zasłużyłeś na Złotą Piłkę w zeszłym roku i powinieneś ją otrzymać. We wszystkim przeszkodziła pandemia, jednak uważam, że też powinieneś mieć tę nagrodę w swoim domu.

Rok później Polak i Argentyńczyk spotkają się na boiskach katarskich mistrzostw świata. Zamiast drogich garniturów i lakierków odzieją t-shirty, krótkie spodenki, getry i korki. Zamiast wygłaszania przemówień odśpiewają hymny. Zamiast uprzejmości zetrą się w boju o awans do fazy pucharowej mundialu i pokonanie własnych wielkoturniejowych demonów z minionych lat. Niech wygra wspanialszy.

Lewandowski – w formie życia i przed turniejem życia

Robert Lewandowski nie lubi się z wielkimi turniejami. Jego czarna seria na najważniejszych reprezentacyjnych zawodach ciągnie się już przez sześć światowych lub europejskich czempionatów:

  • mistrzostwa świata 2010 – brak udziału,
  • mistrzostwa Europy 2012 – faza grupowa, trzy występy, jeden gol,
  • mistrzostwa świata 2014 – brak udziału,
  • mistrzostwa Europy 2016 – ćwierćfinał, pięć występów, jeden gol,
  • mistrzostwa świata 2018 – faza grupowa, trzy występy, zero goli,
  • mistrzostwa Europy 2020 – faza grupowa, trzy występy, trzy gole.

I niby nikt po Euro 2020 nie powie już, że Lewy indywidualnie zawodzi na największych imprezach, że nie potrafi być sobą, że dla klubu to umie strzelać, ale dla reprezentacji to nagle nie potrafi, ale jednak brakuje w tym wszystkim najważniejszego – sukcesu drużyny na plecach lidera, na plecach jednego z najlepszych piłkarzy ostatniej dekady i prawdopodobnie najlepszego w ściśle ostatnich latach.

Reklama

A zegar biologiczny bije, choć kapitan reprezentacji Polski przekonywał swojego czasu, że doszedł do momentu w karierze, kiedy jest w stanie praktycznie bezbłędnie przewidywać zachowania swojego organizmu, doskonale odpowiadać na jego potrzeby i zawczasu przeciwdziałać zagrożeniom dla jego mistrzowskiego funkcjonowania. Przewidywał, że przed nim jeszcze przynajmniej cztery lata gry na najwyższym poziomie, co oznaczało, iż Lewandowski w topowej formie będzie mógł poprowadzić kadrę na jeszcze trzech wielkich turniejach:

  • mistrzostwa świata w Katarze 2022,
  • mistrzostwa Europy w Niemczech 2024,
  • mistrzostwa świata w Stanach Zjednoczonych, Meksyku i Kanadzie 2026.

Katarze będzie miał trzydzieści cztery lata. W Niemczech – trzydzieści pięć. W Ameryce Północnej – trzydzieści siedem. Żyjemy w czasach tak rozwiniętej medycyny sportowej, tak restrykcyjnych diet, tak magicznych sposobów regeneracji i tak szalonego profesjonalizmu, że bez konieczności pobudzania najgłębszych rejonów naszej bujnej wyobraźni możemy zaprojektować sobie przyszłość, w której Lewy dalej strzela w klubie i w kadrze tak często i gęsto, że na ME 2024 czy MŚ 2026 faktycznie dalej będzie mógł pojechać jako jedna z największych światowych gwiazd. Ale futbol to też szalona dynamika, gdzie pół roku to niekiedy cała epoka, więc bezpieczniej trzymać się tego, co tu i teraz, czyli zbliżających się mistrzostw świata w Katarze.

Trzeba byłoby mieć niezwykle rozbudzoną wyobraźnię, a pewnie jeszcze do tego wspomagać się (nie)słusznymi specyfikami, żeby z perspektywy teraźniejszości przewidywać, że Lewandowski w ciągu najbliższych miesięcy obniży loty. Na ten moment Polak znajduje się w szalenie istotnym momencie swojej kariery – w formie życia i przed reprezentacyjnym turniejem życia.

Jeśli nie chce do końca życia wysłuchiwać smętów o wyczynach Grzegorza Laty, Kazimierza Deyny i Zbigniewa Bońka sprzed kilku dekad, musi doprowadzić kadrę biało-czerwonych do porywającego wyniku na mistrzostwach świata.

Jeśli nie chce ciągle uznawać wyższości – kierowanej nostalgią i innymi niewymiernymi czynnikami – jakiegoś Leo Messiego czy innego Cristiano Ronaldo na piłkarskich salonach i próżniaczych galach, musi zaistnieć z kadrą biało-czerwonych na turnieju, któremu przyglądać będą się setki milionów.

Ostatni taniec Messiego

Leo Messi nie jest już najlepszym piłkarzem na świecie. Nie strzela już tylu bramek, nie zalicza już tylu asyst, nie wygrywa już w pojedynkę kolejnych meczów. Coraz rzadziej oglądamy go z rozdziawioną buzią, zaś coraz częściej widzimy, że drepcze, że spaceruje, że bumeluje, że traci, że przemienia się w hamulec ręczny dla rozpędzonego samochodu złożonego z szybszych i młodszych kolegów z PSG. Ale Leo Messi to wciąż magiczna melodia nazwiska.

Reklama

I człowiek, który wie, że jeśli jest jeszcze coś, co mógłby osiągnąć dla podbicia wielkości własnej historii, to jest to niezmiennie zdobycie złotego medalu mistrzostw świata. W 1986 roku spektakularnie wygrał go Diego Armando Maradona, więc on, Leo Messi, jego bezpośredni następca na tronie argentyńskiej piłki, teoretycznie mógłby zrobić to po czterdziestu latach w Ameryce Północnej, ale wtedy będzie miał trzydzieści dziewięć lat…

Może być za późno.

Ba, już teraz może być za późno, choć przecież w lecie ubiegłego roku Leo Messi rozegrał fenomenalne Copa America, a zwycięstwo w czempionacie Ameryki Łacińskiej tylko utwierdziło go w przekonaniu, że jego kariera reprezentacyjna wcale nie musi zostać zapamiętana jako okres niedosytu, łez i rozczarowań, choć do tej pory jawiła się właśnie w ten sposób, głównie przez kolejne wpadki na mundialach:

  • mistrzostwa świata 2006 – ćwierćfinał, trzy występy, jeden gol i jedna asysta,
  • mistrzostwa świata 2010 – ćwierćfinał, pięć występów, jedna asysta,
  • mistrzostwa świata 2014 – finał, siedem występów, cztery gole, jedna asysta,
  • mistrzostwa świata 2018 – 1/8 fazy pucharowej, cztery występy, jeden gol, dwie asysty.

Najbliżej słońca Leo Messi znalazł się w 2014 roku, ale jego marzenia pogrzebali Niemcy. Później, przez lata, wszystko się komplikowało i gmatwało, a sam zainteresowany obrażał się na niesprzyjającą mu fortunę. Teraz Argentyńczyk jest kapitanem i liderem drużyny, która nie przegrała od ponad trzydziestu spotkań. I może właśnie w takim momencie jego historii, kiedy nikt nie wymaga od niego cudów, przyjdzie sukces, który miał zdarzyć się wiele wiosen temu.

Piękna puenta

Po jednej stronie urzędujący najlepszy piłkarz świata, po drugiej stronie drugi najlepszy zawodnik globu. Nie ma żadnych wątpliwości, że 30 listopada, kiedy Polska zmierzy się z Argentyną w ramach rywalizacji w grupie C na katarskich mistrzostwach świata, oczy setek milionów zwrócą się w stronę tych dwóch futbolowych gigantów.

Bo chyba po to właśnie odbywają się te wszystkie mecze, te wszystkie gale, te wszystkie ceremonie, te wszystkie plebiscyty, te wszystkie turnieje, żeby koniec końców zderzyć ze sobą najlepszego z najlepszym. Romantyczniej byłoby pewnie zetrzeć ich na pustym osiedlowym boisku o zmroku przy zgaszonych światłach i w takich okolicznościach natury wyłonić tego lepszego, ale to nie bajka, więc cieszmy się tym, co sprezentował nam los.

I niech wygra wspanialszy.

Czytaj więcej o mundialu w Katarze i reprezentacji Polski:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

12 komentarzy

Loading...