Reklama

Grand Prix Bahrajnu. Znakomity wyścig! Dublet Ferrari, dramat Red Bulla

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

20 marca 2022, 18:50 • 4 min czytania 2 komentarze

Nowe przepisy miały sprawić, że Formuła 1 będzie bardziej wyrównana i wyścigi będzie oglądać się ciekawiej? Napiszemy tak – jeśli wszystkie kolejne Grand Prix mają dać nam takie emocje, jak to w Bahrajnie, które otworzyło sezon 2022, to my to kupujemy! To był naprawdę znakomity wyścig i nasza opinia nie byłaby inna nawet, gdyby Red Bullowi nie przydarzyły się problemy z końcówki, które tylko dodały dramaturgii. Taką F1 chce się oglądać. 

Grand Prix Bahrajnu. Znakomity wyścig! Dublet Ferrari, dramat Red Bulla

Szefowie Formuły 1 twierdzili, że nowe bolidy mają pomóc przede wszystkim w walce koło w koło i manewrach wyprzedzania. Że różnice między poszczególnymi ekipami mają się zmniejszyć, a przez to zapewnić większe emocje. I dokładnie tak to wyglądało od samego początku dzisiejszego Grand Prix. Najlepszy dowód tego, że w bolidzie ekip z drugiej części stawki da się poszaleć, dawał Kevin Magnussen, który do F1 wrócił ledwie kilka tygodni temu. Kierowca Haasa od samego początku walczył nawet o piątą lokatę.

Na koniec zresztą ją zajął, choć do tego jeszcze przejdziemy.

Rywalizacja, jaką chcemy oglądać

Show dziś dali zwłaszcza Charles Leclerc – zwycięzca wczorajszych kwalifikacji – i broniący tytułu mistrza świata Max Verstappen. Choć na pierwszych okrążeniach mogło się wydawać, że Monakijczyk szybko ucieknie Holendrowi, bo miał już w pewnym momencie nawet cztery sekundy przewagi, to Red Bull idealnie wykorzystał pit-stopy i „podciął” kierowcę Ferrari, przez co obaj zawodnicy znaleźli się nagle tuż obok siebie. I zaczęli się wyprzedzać. Najpierw Max Charlesa, potem odwrotnie. Realizator właściwie ani na moment nie mógł oderwać się od tej dwójki, bo istniało ryzyko, że przegapi się coś naprawdę ważnego.

Reklama

Ostatecznie Charles znów nieco odskoczył, potwierdzając, że tegoroczna konstrukcja Ferrari wygląda – przynajmniej na razie – wprost doskonale. Choć nie powinno to dziwić, biorąc pod uwagę, że poświęcili na rzecz jej rozwoju sezon 2021, w którym nie walczyli z najlepszymi. I tak istniało jednak ryzyko, że mimo tego nie dopasują się odpowiednio do zmian technicznych. Po tym Grand Prix możemy już chyba stwierdzić, że Ferrari wraca do rywalizacji o najważniejsze cele. Dziś ich kierowcy to udowodnili, bo jedynym, który był faktycznie w stanie z nimi rywalizować, był Max Verstappen.

Po drugiej serii pit stopów Holender był zresztą bardzo zdenerwowany. Po raz drugi Leclerc wyjechał w takiej sytuacji tuż przed nim, a Max przez radio mówił do swojego zespołu: „Drugi raz kazaliście mi nie naciskać na pierwszym okrążeniu po wyjeździe z pit-stopu i drugi raz straciłem przez to szansę, żeby go wyprzedzić. Więcej tak nie zrobię”. I faktycznie, nie zrobił, bo po trzecim pit-stopie, na który został wezwany przez problemy z oponami, jechał szybko. Leclerc tym razem w ogóle nie zjawił się w alei, wielu podejrzewało, że to mógł być błąd.

Bolid.exe odmówił posłuszeństwa

Ferrari sprzyjały dziś jednak nie tylko bolidy, ale i szczęście. Na 46. okrążeniu na torze najpierw zatrzymał, a potem zapalił się bolid Pierre’a Gasly’ego, a na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa. Leclerc natychmiast to wykorzystał, jakby tylko czekał na taki sygnał, niczym strażnicy w Rohanie we „Władcy Pierścieni” – zjechał do alei, zmienił opony i spokojnie czekał na koniec neutralizacji.

Spokoju nie miał za to Verstappen, u którego najpierw pojawiły się problemy z układem sterowania („Jest kiepsko, ale stabilnie” mówili mu przez radio ludzie z zespołu) i po restarcie wyraźnie było widać, że nie jest w stanie jechać w swoim normalnym tempie – zamiast atakować Leclerca, musiał bronić się przed Sainzem. Nie udało mu się, bo w pewnym momencie silnik kompletnie odmówił mu posłuszeństwa. I to dosłownie kilka zakrętów po tym, jak Max rozmawiał z własnym zespołem tak:

Reklama

– Co jest z baterią?
– 
Nic, wszystko jest w porządku.
– 
Nie jest. Co się, kurwa, dzieje?

Dział się, jak się okazało, dramat Red Bulla. Podwójny. Bo niedługo po tym, jak Verstappen dotoczył się do alei serwisowej, na torze wyłączył się silnik Sergio Pereza, który jechał po trzecie miejsce. Jego bolid obróciło, kolejni rywale go wyminęli, a Meksykanin nie był w stanie ruszyć. Tym sposobem drugi skończył Carlos Sainz, na pudło wkradł się – zupełnie niespodziewanie, biorąc pod uwagę problemy Mercedesa – Lewis Hamilton, czwarty dojechał George Russell, a za ich plecami się zakotłowało, potwierdzając tezę, że to będzie naprawdę ciekawy sezon.

Wielu chętnych do punktów. I bardzo dobrze

Piąty był bowiem wspomniany Kevin Magnussen w bolidzie Haasa, szósty Valtteri Bottas w Alfie Romeo F1 Team ORLEN, a jego zespołowy kolega, debiutujący dziś w Grand Prix Guanyu Zhou dojechał dziesiąty. Ósme miejsce zajął Yuki Tsunoda w bolidzie AlphaTauri, a na siódmym i dziewiątym skończyli kierowcy Alpine – Esteban Ocon i Fernando Alonso. Gdy do stawki wróci Sebastian Vettel (Aston Martin, nie startował z powodu zakażenia koronawirusem), a McLaren zdoła uporać się ze swoimi problemami, przez które dziś zaliczył bardzo słabe Grand Prix (14. i 15. miejsce), to rywalizacja o punkty i podia w każdym wyścigu może być niesamowicie zażarta.

I tego sobie oraz wam życzymy. Bo im więcej chętnych do dziesiątki, tym ciekawsze wyścigi.

GP Bahrajnu. Pierwsza dziesiątka:

  1. Charles Leclerc
  2. Carlos Sainz
  3. Lewis Hamilton
  4. George Russell
  5. Kevin Magnussen
  6. Valtteri Bottas
  7. Esteban Ocon
  8. Yuki Tsunoda
  9. Fernando Alonso
  10. Guanyu Zhou

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?

Piotr Rzepecki
1
Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...