Reklama

Cyrkiel Solera, piękne gole Realu i Barca na podium. Podsumowanie 27. kolejki La Liga

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

08 marca 2022, 14:11 • 10 min czytania 0 komentarzy

Wraca LaLiga Ekspres, bo za nami 27. kolejka ligi hiszpańskiej. Rywalizacja zaczyna dojrzewać i widzimy, które zespoły lepiej rozkładają siły w drugiej części sezonu. W tej kolejce nie zabrakło potknięć drużyny próbującej walczyć o mistrzostwo, Barcelona wskoczyła na podium, Real Betis się z niego osunął. Nie zabrakło kiksów, bramek samobójczych i oczywiście kontrowersji sędziowskich.

Cyrkiel Solera, piękne gole Realu i Barca na podium. Podsumowanie 27. kolejki La Liga

Przywykliśmy już do tego, że gra na kilku frontach (nawet dwóch) potrafi doświadczyć zespoły, które przez dłuższy czas należało tylko chwalić. Na przykład takie Rayo Vallecano mocno klapnęło w stawce, choć jak na beniaminka i tak nie jest źle. Raczej przed sezonem nie zakładali, że są w stanie dotrzeć do półfinału rozgrywek o Puchar Króla i przez długi czas trzymać się w pierwszej części stawki. Powoli wybudzają się z pięknego snu, ale koszmary raczej ich ominą, choć gęsia skórka już pewnie zaczęła się pojawiać.

W lidze nie wygrali od grudnia, ale i tak mają siedem punktów przewagi nad pierwszą drużyną pod kreską. Nikt im nie przyzna trofeum za to, że na pewnym etapie sezonu zajmowali nawet czwartą lokatę, ale celem było utrzymanie. To jest bardzo możliwe do osiągnięcia, ale muszą się przyłożyć.

Podsumowanie 27. kolejki ligi hiszpańskiej. Barca na pudle

W weekend zobaczyliśmy też, że Barcelona wciąż zmaga się z chorobą wieku dziecięcego. Piłkarze Xaviego zmarnowali mnóstwo okazji, dali się rywalom zaskoczyć, ci również powinni zdobyć więcej bramek, ale tym razem Dumie Katalonii się upiekło. Z pewnością współczynnik oczekiwanych goli był znacznie wyższy niż skromne dwie bramki, które zdobyła Barcelona. Sytuacje marnował Frenkie de Jong, słabo grał Gavi, Aubameyang zresztą też. Zawiódł Dembele, więc do kolejnego cudu się nie doczekaliśmy.

Po przerwie wszedł Ferran Torres, w końcu coś mu wpadło. Potem gola dającego zwycięstwo z rzutu karnego zdobył Memphis Depay. Co jak co, ale to chyba najlepszy egzekutor rzutów karnych w tej części świata. Raz mu nie wyszło, z Rayo. Wyświadczył Laporcie przysługę. Barca wówczas przegrała i można było pokazać Koemanowi drzwi.

Reklama

Cytując Koemana: Jest, jak jest. Trzeba to jeszcze raz podkreślić. Barcelona wskoczyła na podium. Nie przegrali w lidze od pierwszego tygodnia grudnia. Konsekwencja popłaca. Mają siedem punktów straty do drugiej Sevilli, ale i jedno spotkanie zaległe i mecz bezpośredni. Nagle się może okazać, że Barca skończy sezon w pierwszej dwójce. Mając na uwadze jesienne perypetie, byłoby to olbrzymim osiągnięciem.

Koncert na Estadio Santiago Bernabeu

Od razu musimy się wytłumaczyć. W jedenastce kolejki nie umieściliśmy Eduardo Camavingi tylko dlatego, że było wielu piłkarzy, którzy dali swoim zespołom bardzo dużo. Dlatego chcemy pochwalić go w tej sekcji. Toni Kroos nie mógł zagrać, ale Francuz świetnie go zastąpił. Już pal licho gola Camavingi. Rozegrał po prostu bardzo dobre zawody. Wniósł coś nowego do środka pola Królewskich, był godnym partnerem dla Modricia (Chorwat znów zagrał profesurę) i zdał egzamin na piątkę w skali szkolnej.

 

Reklama

Real Sociedad poległ na braku elastyczności. Mieli pomysł wciągnięcia Realu na własną połowę, ale momentami robili to bardzo nerwowo. Najgorzej, że gdy gospodarze połapali się, co jest grane, to Real Sociedad nie był w stanie im odpowiedzieć. Oddali tylko jeden strzał celny i było to uderzenie Oyarzabala z rzutu karnego. Swoją drogą z tego miejsca chcemy podziękować Daniemu Carvajalowi, który tę jedenastkę sprokurował. Chłopie, zrobiłeś mecz, bo twoi koledzy musieli odpalić fajerwerki.

Rzadko chwalimy kogoś za błędy, ale w tym przypadku naprawdę warto, tym bardziej że w drugiej połowie naprawił błąd. Zaliczył asystę przy golu na 4:1 i ogólnie zaprezentował się solidnie. Być może jest jedynym obrońcą na świecie, który idzie na raz we własnym polu karnym, ale tym razem dodało to pikanterii.

Mały detal na koniec. Eden Hazard dostał sygnał, że musi szukać sobie miejsca poza Madrytem. Nie podniósł czterech liter ławki, a Ancelotti wolał wpuścić między innymi: Vazqueza, Marcelo, Mariano i Ceballosa. Dość wymowne.

WIĘCEJ O TYM MECZU PRZECZYTACIE TUTAJ

Były selekcjoner poleciał z Granady

Nie każdego interesuje Granada i jesteśmy to w stanie zrozumieć. W czasach pracy Diego Martineza ocieplili swój wizerunek i zerwali z nieaktualną przechowalnią bagażu rodziny Pozzo. Trener, który osiągał niemałe sukcesy (ćwierćfinał LE i półfinał Pucharu Króla) postanowił odejść przed sezonem i klub postawił na głośne nazwisko. Robert Moreno miał być zbawcą, tym który wzniesie klub na jeszcze wyższy poziom. Nie wyszło, nie podołał i nie zrobił sobie najlepszej reklamy.

Gdyby w ósmej kolejce nie ograł Sevilli, już dawno by go w klubie nie było. Tak osiem kolejek czekał na pierwsze zwycięstwo. Potem było nieco lepiej, ale daleko od tego co zapowiadał. Opowiadał bajki, że jego zespół będzie grał piękny futbol. Okazało się, że często zamiast efektownego futbolu widzieliśmy toporny, bordalasowy i niewzbudzający większej sympatii. W dodatku raziła arogancja trenera, która zdecydowanie wykraczała poza pewność siebie. Sprawiał wrażenie gościa, który postradał wszystkie rozumy, ale ani wyniki, ani gra go nie broniły. Zaprezentował światu w praktyce, na czym polega efekt Dunninga-Kruggera.

W tym roku jego Granada nie wygrała nawet jednego spotkania. W dużej mierze za sprawą zmiany systemu. Gdy już gra dwójką napastników zaczęła przyzwoicie funkcjonować, Hiszpan zaczął się miotać. Na konferencjach Moreno nadal nawijał makaron na uszy, że wszystko zmierza ku dobremu, że gwizdy kibiców będzie w przyszłości traktował jako anegdotę. Może i tak, ale z pewnością nie w pozytywnym sensie. Porażka z Valencią była gwoździem do jego trumny i nauczką. Po pierwsze, że nie warto rzucać słów na wiatr. Po drugie, że nie warto pchać się w projekt, który nie pasuje do jego wizji. Od Granady ciężko było oczekiwać pięknej piłeczki, z niej zrezygnował, próbował ratować się bezpośrednim futbolem, ale są lepsi specjaliści w tej dziedzinie.

Przekonał się o tym w ostatnim swoim meczu. Jego Granada grała lepiej niż zwykle, ale dostała trzy gole po stałych fragmentach.

Carlos Soler i cyrkiel w nodze

Skoro już jesteśmy przy meczu Valencii z Granadą nie sposób nie wspomnieć o wyczynie Carlosa Solera. Tak, od dawna prezentuje formę, która upoważnia go do gry w zdecydowanie lepszym zespole i pewnie będzie łakomym kąskiem dla klubów Premier League, ale na ten moment nigdzie się nie rusza. Real Madryt o niego nie pyta, Barcelona raczej ma już komplet w środku pola. Mógłby teoretycznie przenieść się do Atletico, ale takich doniesień na ten moment nie ma. Na Estadio Mestalla odgrywa kluczową rolę, więc nigdzie mu się nie spieszy. Jak odchodzić to na pewny grunt, czyż nie?

Tym razem Hiszpan miał udział przy każdej bramce swojego zespołu i każda wpadła po stałym fragmencie gry. Najpierw perfekcyjne dośrodkowanie z rzutu wolnego na głowę Goncalo Guedesa. Za moment równie dobre do Maxiego Gomeza. Na koniec z zimną krwią wykorzystał rzut karny, a jego zespół wygrał.

Ma w tym sezonie już dziewięć bramek (sześć z karnych) i cztery asysty (dwie po rzutach wolnych, jedna po rzucie rożnym i tylko jedna z akcji). Jak sami widzicie, uderzenia i dośrodkowania ze stojącej piłki są jego dużym atutem. Niczego mu to nie ujmuje, gdyby to było takie proste, to większość piłkarzy nabijałaby sobie w ten sposób statystyki, ale jakoś nie są w stanie.

Nawiasem mówiąc, Bordalas po meczu z Granadą mógł tylko popatrzeć na Roberta Moreno i pomyśleć — co ty wiesz o pragmatyzmie?

Rodrygo de Paul uosobieniem Atletico Madryt

Argentyńczyk jest bardzo nierówny, zupełnie jak Atletico w tym sezonie, z tym że ocena de Paula w trakcie meczu wygląda jak odczyt badania EKG. Góra, dół, góra, dół. I tak w kółko. Fenomenalne zagrania przeplata niechlujnymi niczym król podwórka, którego tylko kontuzje pozbawiły wielkiej kariery. U Rodrigo de Paula szwankuje refleks, szybkość podejmowania decyzji. Potrafi zagrać piłkę na nos, ale musi ją kilka razy poprawić, zebrać się do kopnięcia, przez co dość łatwo przeciąć jego zagrania.

W pierwszej połowie nie potrafił zapanować nad środkiem pola (choć Atletico prowadziło aż do czwartej minuty doliczonego czasu), w drugiej podobnie jak jego zespół wypadł zdecydowanie lepiej. To de Paul zainicjował akcję na 1:2, ale czy był najlepszy na boisku? Nie, lepiej grał Joao Felix. Portugalczyk zdobył dwie bramki, przy trafieniu numer trzy ściągnął uwagę obrońców, dzięki czemu Lemar miał przed sobą pusty korytarz.

Atletico nie zachwyciło, ale znów potrafiło w kluczowych momentach pokazać wyższość nad rywalem. Pozostaje pogratulować Los Rojiblancos, bo chyba już pożar został opanowany. Jakoś tak Cholo i Felix wypowiadają się o sobie nieco cieplej. Kto wie, co będzie dalej. I co ważne – wrócili na miejsce dające możliwość gry w Lidze Mistrzów.

Sevilla siedząca na beczce prochu z papierosem w ustach

Sevilla jest zdziesiątkowana przez urazy, ale na tle Deportivo Alaves (ich możemy pochwalić) wypadła bardzo słabo. Zabrakło przede wszystkim dwóch bardzo ważnych postaci. Serca drużyny Fernando (chyba najlepszy piłkarz Sevillistas w tym sezonie, ale czeka go dłuższa przerwa) i Diego Carlosa.

W środku upchnięto Nemanję Gudelja i grał kryminał. Mylił się przy wyprowadzaniu piłki, był wiecznie spóźniony przy interwencjach. Wskakiwał do basenu, by przekonać się, że nie ma w nim wody. Przez moment jego gapiostwo przeszło na Kounde, ale ten w porę się ogarnął i w drugiej połowie był najlepszy ofensywny piłkarzem Sevilli. Nie macie zwidów. Francuz wchodził w pole karne Deportivo Alaves jak rasowy skrzydłowy, ale nie miał za bardzo z kim grać. En-Nesyri znów zagrał beznadziejnie, słaby był też Rafa Mir. Irytował Ocampos, a poobijany Tecatito nie był sobą.

Koniec, końców Sevilla miała farta, że nie straciła gola, bo sama się o to prosiła. Zezwolenie na udział w meczu dwóch takich zapalników jak Delaney i Gudelj jest ryzykowne, żeby nie powiedzieć głupie. Przy tylu kontuzjach, przemęczeniu piłkarzy klub z Estadio Sanchez Pizjuan może porzucić marzenia o mistrzostwie. Osiem punktów straty do Realu Madryt, to jeszcze nie przepaść, ale konkretny rów, który mogą już nie zasypać.

Jedenastka kolejki

W bramce postawiliśmy na Edgara Badię, który długo utrzymywał przy życiu Elche. Przy obu bramkach dla Barcelony nie miał nic do powiedzenia. Zaliczył sześć udanych interwencji. Bardzo solidny występ bramkarza przeciwko byłej drużynie.

Składanie obrony zaczniemy od lewej strony, więc od Jordiego Alby. W tym sezonie jest chyba najrówniej grającym piłkarzem FC Barcelony. Na środku obrony znalazło się miejsce dla Leandro Cabrery, który zdobył gola w pierwszym wygranym meczu z przez Espanyol od grudnia. Obok Jules Kounde, o którym już trochę wspominaliśmy, a na prawej Marcos Llorente, który na grafikach grał na nieco innej pozycji, ale zazwyczaj poruszał się w sektorach przeznaczonych dla prawego obrońcy lub wahadłowego.

Środek pola jest mocno eksperymentalny. Za ofensywnego pomocnika robi Joao Felix, któy był bardzo mobilny i w zasadzie ciężko mu było przypisać pozycję. Nieco niżej nie mogło zabraknąc placu dla Luki Modricia i Carlosa Solera. Obaj byli kluczowymi zawodnikami w swoich ekipach.

Atak to kolejna ciekawa mieszanka. Na prawej stronie Alex Berenguer, który ostatnio wrócił na właściwe tory i naprawdę daję radę. Oprócz niego musieliśmy postawić na Karima Benzemę  i Iago Aspasa. Każdy z tych panów miał duży wkład przy bramkach dla swoich zespołów, więc w pełni zasłużyli.

Wątki poboczne

Warto wspomnieć o zwycięstwie Espanyolu z Getafe. Odddać jeden strzał celny i wygrać 2:0 to niemała sztuka. Na murawie wrzało sędzia sypał kartkami, jakościowych zagrań mimo wszystko brakowało, ale gospodarze potrzebowali zwycięstwa jak wody. Od grudnia nie wygrali, więc moga na moment ochłonąć.

Cadiz wygrał 2:0 z Rayo, ale był to mecz tak szalony, że mogło się skończyć równie dobrze 0:2. Mnóstwo błędów indywidulanych, np. Espino prawie strzelił samobója. Taki mecz pełen potworków, chociaż i tak nic nie przebije spotkania Celty z Mallorką. Błędami z tego meczu możnaby obstawić całą kolejkę. Szczytem absurdu był samobój Josepha Aidoo.

Krótko o Villarrealu. Oblali egzamin, który nie był szczególnie trudny. Gra z Osasuną nie należy do przyjemnych, ale mimo wszystko w ostatnich tygodniach rozbudzili apetyty kibiców. A to hat-trick Danjumy, a to kareta Pino. Tym razem zero z przodu i jeden w tyłach. Zmarnowane 90 minut.

Na koniec krótko o Athletiku. Podnieśli się po batach od Barcelony i odpadnięciu z Pucharu Króla. Mieli dużą przewagę nad Levante, kontrolowali mecz i wynik 3:1 był w pełni zasłużony.

WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:

Fot. Newspix

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Hiszpania

Komentarze

0 komentarzy

Loading...