Reklama

Ostatni marzec legendy koszykówki. „Coach K” pożegnał się z domem

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

07 marca 2022, 20:58 • 6 min czytania 3 komentarze

Mike Krzyzewski nigdy nie trenował zespołu NBA. Mimo tego uważa się go za jednego z najlepszych szkoleniowców w historii koszykówki. Przygoda Amerykanina w tej roli wkrótce dobiegnie jednak końca – ubiegłej nocy pożegnał się z kibicami uczelni Duke, prowadząc ostatni mecz na własnym parkiecie. Wkrótce, bo jeszcze w marcu lub na początku kwietnia, legenda odejdzie na zasłużoną emeryturę. Z pięcioma mistrzostwami NCAA oraz trzema złotymi medalami igrzysk w CV.

Ostatni marzec legendy koszykówki. „Coach K” pożegnał się z domem

To żadna zaskakująca wiadomość. O tym, że sezon 2021/2022 w uczelnianej koszykówce będzie jego ostatnim, Krzyzewski poinformował jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek. Mecz z North Carolina (odwiecznym rywalem Duke), zaplanowany na 6 marca, miał być jego ostatnim rozegranym w Cameron Indoor Stadium – czyli hali, w której od lat występował prowadzony przez niego zespół.

Mówimy zatem o spotkaniu, na które czekała cała sportowa Ameryka. Wystarczy popatrzeć na ceny biletów – według ESPN wykupienie miejsc najbliżej parkietu kosztowało…. 50 tysięcy dolarów. Za najtańsze wejściówki należało zaś zapłacić od 4 do 5 tysięcy dolarów. Ale oczywiście hala i tak była pełna – bo wszyscy kibice chcieli być świadkami historii, pożegnania „Coacha K” z miejscem, które można nazwać jego domem.

Ponad czterdzieści lat koszykówki

Mike Krzyzewski nie był wybitnym koszykarzem, bardzo szybko poszedł w kierunku pracy szkoleniowej. Pierwszą fuchę złapał jeszcze w 1974 roku, jako 27-latek. Został asystentem w uniwersyteckim zespole Indiana Hoosiers. Sześć lat później trafił natomiast do Duke. I sprawił, że ta uczelnia stała się jedną z najmocniejszych w całej lidze akademickiej. Pięciokrotnie poprowadził ją do mistrzostwa NCAA – w 1991, w 1992, 2001, 2010 oraz 2015 roku. Wiele razy, bo aż dwanaście, docierał też do tak zwanego „Final Four”, najważniejszej części „March Madness” (decydujący turniej w NCAA).

Coach K to jednak nie tylko sukcesy sportowe, ale umiejętność nawiązywania współpracy i docierania do wielkich koszykarskich talentów. Pod jego skrzydłami rozwijali się Christian Laettner (najmłodszy członek oryginalnego Dream Teamu, który co prawda nie sprawdził się w NBA), Grant Hill czy Elton Brand – to jeśli chodzi o starsze czasy. W ubiegłej dekadzie Krzyzewski stał się już absolutnym magnesem na młode talenty, skazywane na wielką karierę w NBA – do Duke trafili m.in. Kyrie Irving, Zion Williamson, Brandon Ingram oraz Jayson Tatum.

Reklama

W ciągu ostatnich paru lat zespół Krzyzewskiego rozczarowywał – były nazwiska, nie było oczekiwanych sukcesów. Ponad siedemdziesięcioletni trener błyszczał w rekrutowaniu utalentowanych zawodników (w czym pomagał mu status legendy), ale jego Duke zazwyczaj nie liczyli się w walce o mistrzostwo NCAA. Nic zatem dziwnego, że w końcu zdecydował się odejść na emeryturę. Zdążył nawet namaścić swojego następcę – po sezonie trenerem Duke zostanie Jon Scheyer, notabene były gracz Krzyzewskiego, członek mistrzowskiej ekipy z 2010 roku.

Wszyscy go kochali

Niewykluczone, że Coach K pozostałby przede wszystkim amerykańską legendą, nieszczególnie popularną w innych krajach, gdyby nie jedna rzecz – igrzyska olimpijskie. To właśnie Krzyzewskiemu powierzono bowiem misję odbudowania potęgi amerykańskiej kadry koszykarzy – która rozczarowała na olimpijskiej imprezie w 2004 roku, kończąc rywalizację z brązowym medalem. W reprezentacji USA pracował zresztą jeszcze w latach dziewięćdziesiątych oraz osiemdziesiątych – ale wówczas tylko jako asystent (z małym wyjątkiem – podczas MŚ w 199o roku pracował jako trener numer jeden). Od 2005 roku był natomiast najważniejszą osobą w sztabie.

Zaczęło się co prawda słabo – bo jeszcze w 2006 roku Amerykanie na mistrzostwach świata musieli zadowolić się brązem. Wówczas przegrali w półfinale turnieju z Grecją. Była to jednak… ostatnia porażka Krzyzewskiego w roli trenera USA. Po złote medale, igrzysk albo MŚ, jego zespoły sięgały w 2008, 2010, 2012, 2014 oraz 2016 roku.

Oczywiście – Coach K prowadził reprezentację najeżoną gwiazdami. Ale też jak nikt inny potrafił się z nimi dogadywać. Kobemu Bryantowi, którego ściągnął do kadry w 2008 oraz 2012 roku, tłumaczył, że musi skupić się na trafianiu rzutów z czystych pozycji. Bo o ile w NBA nie ma do tego okazji, grając z LeBronem Jamesem czy Carmelo Anthonym, będzie musiał odnaleźć się również w nietypowych dla siebie sytuacjach. Potem tę historię przekazywał swoim młodszym wychowankom w Duke – dając lekcję, że nawet Kobe musiał dostosowywać się do swojej drużyny.

– Podczas pierwszego wspólnego spotkania z całą drużyną powiedziałem im, że nie grają dla Stanów Zjednoczonych. Tłumaczyłem im, że nie będziemy dobrzy, jeśli będziemy tylko grać dla kraju – wspominał swoją pracę w reprezentacji Krzyzewski (za „Artful Living”). – Musieliśmy nauczyć się, jak BYĆ reprezentacją USA. Prosiłem ich, że kiedy wrócą do swoich pokoi, a strój będzie leżał na łóżku, niech poświęcą minutę na stanie się znów dzieciakami i poczują, że grają dla kraju. Aż sam miałem ciarki, jak im to powtarzałem.

Reklama

Metody oraz charakter Krzyzewskiego działały. Przez ponad dziesięć lat nie popadł w większy konflikt z żadnym z zawodników reprezentujących USA. Nigdy nie musiał upominać nikogo za spóźnienie (bo żadnego spóźnienia nie było), mówił, że ani razu nie poprowadził w kadrze słabego treningu. Wszystko działało jak w zegarku. – Coach K” pasuje do nas idealnie. Pozwala nam mieć wolność. Pozwala nam grać w koszykówkę, po prostu wyjść i dobrze się bawić, ale jednocześnie chce, abyśmy byli perfekcyjni – komplementował go LeBron James.

Ostatni taniec

Wczorajszy mecz z North Caroliną drużyna Krzyzewskiego przegrała 81:94. To jednak nie koniec świata, bo jest szansa, że „Coach K” pożegna się z koszykówką będąc na szczycie. Aby do tego doszło – Duke musieliby przejść przez „March Madness” (mecze będą już rozgrywane na neutralnym terenie) jak burza i wygrać mistrzostwo NCAA. Pierwszy mecz w ramach decydujących rozgrywkach czeka ich w najbliższy czwartek (rywal wciąż nie został wyłoniony). Oczywiście – każda porażka będzie oznaczała pożegnanie się z szansami na uczelniany tytuł. Ewentualny finał Duke mogą rozegrać 4 kwietnia.

– Starałem się nigdy nie patrzeć w przeszłość, ani w przyszłość, ale wiesz, teraz mam trochę w głowie. To mój ostatni mecz. W Cameron. To coś szalonego. Jak do tego doszło? Jak się znalazłem w tym miejscu? – mówił ostatnio Krzyzewski.

Być może w „March Madness” drużyna Coacha K zmierzy się z Baylor – czyli uczelnią, której barwy reprezentuje Polak, Jeremy Sochan. Panowie jednak nie zamienią ze sobą słowa po polsku, bo Krzyzewski w naszym języku nie rozmawia. Ma jednak polskie korzenie (jego dziadek oraz babcia wyemigrowali do Stanów na początku XX wieku) , o których nie zapomina. Sam nazywał się „polish American”, uczył innych prawidłowej wymowy swojego nazwiska, choćby… na swojej pierwszej konferencji prasowej jako trener Duke.

Coach K jednak nigdy nie odwiedził kraju swoich przodków. Jak mówił – mimo wielu propozycji nie znalazł na to czasu. Niewykluczone oczywiście, że przylot do Polski będzie jednym z jego pierwszych celów na emeryturze. Najpierw jednak Mike Krzyzewski skupi się na swoim ostatnim „marcowym szaleństwie”.

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...