Reklama

Michał Cieślak – ostatnia nadzieja Polaków na mistrzowski pas w boksie?

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

27 lutego 2022, 16:49 • 15 min czytania 4 komentarze

Ma trzydzieści dwa lata, ale trudno uznać go za pięściarza nasyconego. Wręcz przeciwnie – jeżeli mielibyśmy wymienić jeden z największych atutów Michała Cieślaka (21-1, 15 KO), to powiedzielibyśmy, że jest nim głód sukcesu. Pragnienie, które dwa lata temu zapędziło go aż do Demokratycznej Republiki Konga, by zmierzyć się z Ilungą Juniorem Makabu (26-2, 24 KO) w walce o pas mistrza świata federacji WBC wagi junior ciężkiej. Ze względu na okoliczności wokół walki, nie miał szans wygrać tamtego pojedynku. Ale zaprezentował się naprawdę nieźle. W niedzielę drugi raz stanie przed szansą zdobycia mistrzowskiego pasa. I choć sama otoczka walki będzie bardziej cywilizowana, to przeciwnik – Lawrence Okolie (17-0, 14 KO) – jest znacznie trudniejszy. Czy Cieślak, jako piąty Polak w historii, zostanie mistrzem wagi cruiser?

Michał Cieślak – ostatnia nadzieja Polaków na mistrzowski pas w boksie?

PÓŹNE PRZEJŚCIE NA ZAWODOWSTWO

Gdybyśmy mieli określić bokserską karierę Michała Cieślaka, powiedzielibyśmy, że jest ona bardzo powolna. Owszem, to uznana marka na polskiej scenie boksu zawodowego, figuruje na niej od lat. Pochodzący z Radomia pięściarz przeszedł na zawodowstwo po całkiem niezłej karierze amatorskiej, w której stoczył 112 pojedynków. To solidny fundament do przejścia na zawodowy ring, ale trudno powiedzieć, by wówczas zapowiadał się na wybitnego fightera. Zdobył Młodzieżowe Mistrzostwo Polski, wśród seniorów został wicemistrzem kraju, jednak też dwadzieścia razy schodził z ringu pokonany.

W 2013 roku związał się profesjonalnym kontraktem z legendarnym Andrzejem Gmitrukiem oraz Tomaszem Babilońskim – promotorskim wyjadaczem polskiej sceny boksu. Oczywiście, każdy zawodnik jest dodatkowo „pompowany” w mediach przez otoczenie, które jest z nim bezpośrednio związane i po prostu ma interes w tym, by podopieczny zaszedł jak najdalej. Ale już po pierwszych walkach radomianina, Gmitruk głosił odważne opinie, że oglądamy w akcji przyszłego mistrza świata.

Zresztą, sam zawodnik w rozmowie z Jakubem Borowiczem na blogu prostozboku.pl dawał sobie dwa lata na wywalczenie mistrzowskiego pasa:- Będę miał 29 lat i wtedy zdobędę tytuł mistrza świata. Tak to sobie zaplanowałem i tak będzie.

Reklama

To był październik 2016 roku. Michał legitymował się rekordem 14-0, a jeszcze w tym samym roku dopisał do swojej listy kolejne zwycięstwo z Nikodemem Jeżewskim (12-0-1, 7 KO). Wtedy chyba nie uwierzyłby, że na pierwszą walkę o mistrzowski tytuł przyjdzie mu czekać dwa razy dłużej.

OBSTAW WYNIK WALKI OKOLIE-CIEŚLAK W FUKSIARZ.PL!

Ale chwilę po pojedynku zarówno on jak i Jeżewski wpadli na stosowaniu środków dopingujących. W przypadku Cieślaka były to Oxandrolon i Mesterolon – substancje wspomagające zbicie wagi. Michałowi groziło za to nawet cztery lata dyskwalifikacji. Czyli de facto zakończenie poważnej kariery. Pięściarz, który wcześniej bardzo negatywnie wypowiadał się na temat dopingu, od razu przyznał się do winy. Wyraził skruchę i wziął na siebie całą odpowiedzialność twierdząc, że wziął nielegalne używki bez wiedz swojego sztabu.

Substancje, które pojawiły się w moim organizmie, wziąłem nieświadomie. Miałem problemy z wagą, które miałem już w Gdańsku. Schodziłem, dobijałem tę wagę… Na dwa tygodnie przed walką ktoś mi podpowiedział, że to może mi pomóc, będzie mi lżej i nie będę się męczył. Niczego nie konsultowałem z trenerami. […]Wiem, że zawiodłem wiele osób. Zawiodłem promotorów, trenerów, rodzinę – wszystkich przepraszam. Więcej nie mogę zrobić. Wierzę, że wrócę silniejszy. To już się więcej nie powtórzy – mówił skruszony zawodnik w rozmowie z Mateuszem Borkiem w magazynie Puncher.

WCZESNE WEJŚCIE W DOROSŁOŚĆ

Z pewnością pięściarz sam sobie nie pomógł bezmyślną decyzją o zażyciu niesprawdzonych środków zaraz przed walką. To był ruch nieodpowiedzialny, stojący w skrajności do tego, co Michał prezentuje w życiu prywatnym. Bo dorosnąć i nauczyć się odpowiedzialności, musiał bardzo szybko.

Pierwszy raz na salę treningową Broni Radom zaprowadził go ojciec, kiedy Michał miał dwanaście lat. To tam, pod okiem trenera Adama Jabłońskiego, Cieślak stawiał pierwsze bokserskie kroki. Owszem, jego wielkim marzeniem było zostanie profesjonalnym bokserem.

Reklama

Ale życie napisało inny scenariusz. Ojciec Michała zmarł, gdy chłopak miał zaledwie piętnaście lat. Został z mamą, siostrą i bratem. Oraz firmą założoną przez tatę, która zajmowała się wierceniem studni. Cieślak musiał zająć się tą działalnością, żeby utrzymać rodzinę. To dobry przykład, że nie należy postrzegać ludzi przez pryzmat stereotypów.

Przyznajcie, że gdybyście zobaczyli rosłego – a mierzy 190 centymetrów – łysego chłopa, dowiedzieli się, że boksuje od dwunastego roku życia, oraz że w drugiej klasie szkoły średniej zrezygnował z nauki, to bardzo łatwo mogłaby pojawić się w głowie pierwsza myśl, że mowa o typowym, nie za bardzo rozgarniętym łobuziaku, który od małego wolał tłuc się z kolegami, zamiast spędzać młode lata na bardziej konstruktywnych zajęciach. Tymczasem Cieślak był bardzo spokojnym chłopakiem, który nigdy nie sprawiał problemów wychowawczych. Szkołę rzucił, gdyż od piętnastego roku życia musiał zarabiać na chleb. A po godzinach pracy zasuwał na trening. Z czegoś po prostu musiał zrezygnować i zamiast nad własną edukację, przedłożył dobro rodziny.

– Michał był dla mnie jak ojciec, bo miałam 10 lat, kiedy straciłam tatę. Roztoczył nade mną dużą opiekę. Wspierał mnie w szkole, sporcie. Powiedziałabym wręcz, że mnie wszędzie pchał – mówiła jego siostra Magda w materiale dla Polsat Sport.

Dlatego też jego kariera siłą rzeczy rozwijała się nieco wolniej. Ale był wytrwały, miał odpowiedni charakter do boksu i zaufanych ludzi wokół siebie. Z trenerem Jabłońskim współpracował aż do 2018 roku, czyli aż przez 17 lat!

O Michale Cieślaku porozmawialiśmy z Kacprem Bartosiakiem, dziennikarzem TVP Sport oraz stałym bywalcem magazynu „W Ringu”, który możecie oglądać na Kanale Sportowym:

– Sytuacja z dopingiem nie pomogła Cieślakowi. To była wpadka wizerunkowa, która wyhamowała go w okresie, kiedy już łapał wiatr w żagle. Boksował na galach Polsatu, nokautował coraz lepszych zawodników i było wokół niego dużo szumu. Ale cała historia miała pozytywne wątki. Odciął się od starego środowiska, trafił do trenera Andrzeja Liczika i bardzo rozwinął się pod względem bokserskim. Kiedyś był specjalistą od brudnego boksu. Jako obserwatorów i kibiców, to strasznie nas irytowało, gdy potrafił zadawać po kilkanaście ciosów w tył głowy w walkach, w których wygrywał.

Podkreślmy to wyraźnie – trener Jabłoński nie wiedział o tym, że jego podopieczny stosował doping. Zresztą stał  w narożniku Cieślaka w jego pierwszej walce po zawieszeniu. Ich współpraca zakończyła się, gdyż po tylu latach sprawdzona metoda po prostu się wypaliła. Michał potrzebował nowych bodźców treningowych, zmiany stylu. Wykorzystania swoich dobrych warunków fizycznych i sporej siły ciosu nie tylko do bitki, ale do szermierki na pięści. Jako trener, Andrzej Liczik wywiązał się z tego zadania wręcz wzorowo.

KINSZA[N]SA

Pierwsze lata kariery Cieślaka przebiegały dość powolnie pod względem jego postępów w otrzymaniu szansy walki o mistrzowski pas. A przecież nie był zawodnikiem anonimowym – często sparował z polską czołówką wagi cruiser i bardzo dobrze wypadał w tych próbach. Sparował między innymi z Krzysztofem Głowackim, w ramach przygotowań Główki do jego walki z Marco Huckiem. Mimo wszystko był prowadzony bardzo zachowawczo. Lecz po powrocie z zawieszenia jego sytuacja uległa zmianie. Można wręcz powiedzieć, że od tego momentu kariera Polaka była prowadzona wręcz wzorowo.

Cieślak otrzymał kilka walk na przetarcie, jednak prawdziwe wyzwanie przyszło dość szybko. Już w czwartym starciu jego przeciwnikiem był Youri Kalenga (24-5, 17 KO). Pięściarz z Demokratycznej Republiki Konga wcześniej dał się poznać polskim kibicom boksu. W 2014 roku w, walce o pas WBA Interim, przez niejednogłośną decyzję sędziów pokonał Mateusza Masternaka. Masterowi udało się zrewanżować Kalendze cztery lata później – zwyciężył z nim w walce o pas mistrza Europy WBO. Kongijczyk walczył też o pas mistrzowski z Denisem Lebiediewem. I choć pojedynek przegrał, to po jednym z jego obszernych lewych sierpów Rosjanin zapoznał się z deskami. To wciąż było uznane nazwisko na rynku wagi junior ciężkiej.

Ale Radomianin na ringu nie pozostawił żadnych złudzeń co do tego, który z nich jest lepszym pięściarzem. Bił mocno, ale również walczył mądrze pod względem taktycznym. Nie podpalał się, nie faulował, lecz konsekwentnie punktował Kalengę, który nie wyszedł do ósmej rundy.

A Cieślak dopiero się rozkręcał – w następnym pojedynku pokonał Olanrewaju Durodolę (29-6, 27 KO) już w drugiej rundzie. Nigeryjczyk wcześniej wytrzymał 10 rund z Maksimem Własowem, 9 z Mairisem Briedisem, a słynący z mocnego ciosu Krzysztof Włodarczyk zwyciężył z nim na punkty. Tymczasem Cieślak zmiótł go z ringu w niecałych dwóch odsłonach.

Ta walka odbiła się szerokim echem w świecie boksu i bardzo zbudowała pozycję Polaka w rankingach najlepszych zawodników wagi junior ciężkiej. Oraz stworzyła mu szansę na długo oczekiwaną walkę o pas mistrza świata federacji WBC. Pojedynek, który Michał zapamięta do końca życia. Głównie ze względów pozasportowych.

Jeżeli na świecie istniałaby skala określająca normalność danego kraju, to Demokratyczna Republika Kongo znajdowałaby się na jej dole. Z jednej strony, to państwo z ogromnym potencjałem zasobów naturalnych i dużą liczbą ludności, zajmujące spory teren na mapie świata. Z drugiej, bezwzględnie wyzyskiwane już od XIX wieku, tłamszone kolejnymi dyktaturami i wojnami domowymi. W którym masa mieszkańców żyje w skrajnym ubóstwie, a praktycznie każda jednostka administracyjna jest przesiąknięta korupcją. O ile w ogóle na danym terytorium można mówić o czymś takim jak administracja.

Polak zdecydował się na szalony wyjazd do Kinszasy, gdzie walczył z Illungą Makabu (26-2, 24 KO). W dodatku wziął walkę niemalże w ostatnim momencie. Promotorzy Makabu wcześniej rozmawiali z Włodarczykiem, jednak „Diablo” zrezygnował z wyzwania. Ale pomimo tego, że przeciwnik mistrza był dogadywany na ostatni moment, to termin walki i tak został przesunięty. To najlepiej świadczyło o kongijskim chaosie organizacyjnym.

Jednak prawdziwe atrakcje polski obóz przeżył dopiero na miejscu. Tuż po przylocie Polacy zostali okradzeni w hotelu przez ludzi przebranych za policjantów! Albo po prostu obrabowali ich funkcjonariusze policji. Cóż, taki to kraj. Pod ich pokojami ciągle czatowali obcy ludzie – nawet w nocy. Trening medialny? Zapomnijcie o klimatyzowanej hali, na środku której umieszczony jest ring. Zorganizowano go po prostu na ulicy! W celu zapewnienia bezpieczeństwa, promotorzy na czas pobytu w Afryce wynajęli ochronę.

To nie koniec. Cieślak do dnia walki nie otrzymał wynagrodzenia za swój występ. Organizatorzy przekazali je promotorom Polaka w gotówce, w reklamówkach. Więc na kilka godzin przed najważniejszą walką w życiu, Tomasz Babiloński i Andrzej Wasilewski liczyli przywiezioną kasę.

Sam pojedynek był równie absurdalny. Makabu to absolutny bohater Kongijczyków, wydarzenie swoją obecnością uświetnił sam prezydent kraju, wraz z całą świtą ministrów. Jak się domyślacie, Makabu mógł pozwolić sobie w ringu na więcej. Na przykład w czwartej rundzie, kiedy uderzył Polaka poniżej pasa. Kiedy Cieślak zaczął protestować i przestał się bronić, Kongijczyk posłał go na deski. Nie wiemy, jakim cudem ringowy nie zauważył ewidentnego faulu na naszym rodaku, ale Polak również zawinił w całej sytuacji, nie przestrzegając podstawowej zasady ringu – chroń się przez cały czas. Mimo to, w następnym starciu Michał powalił zawodnika gospodarzy na deski. Wprawdzie Makabu zasłużenie wygrał na kartach punktowych 114:112, 116:111, 115:111, jednak Cieślak w tak ekstremalnych warunkach dał świetną walkę. Paradoksalnie, nic nie stracił po pierwszej w życiu porażce poniesionej na zawodowych ringach.

Tymczasem Tomasz Babiloński i Andrzej Wasilewski w trakcie walki… uciekali z kraju. Kiedy pojedynek się zbliżał, obaj dostali cynk, że pieniądze mogą nie być przy nich do końca bezpieczne, więc postanowili zbiec, by zabezpieczyć gażę zawodnika. W tym celu wynajęli motocyklistów, którzy wywieźli ich w dwa różne miejsca. Wasilewski przeprawił się przez rzekę Kongo do Republiki Konga, zaś Babiloński udał się na lotnisko. W trakcie podróży motor, którym był wieziony, po prostu się zepsuł, więc musiał przedzierać się przez tłum ludzi z dziesięcioma tysiącami dolarów w kieszeni. Taką kwotę maksymalnie jedna osoba mogła wywieźć z DR Konga. Jako, że grupa „uciekinierów” liczyła siedem osób, łatwo policzyć, że w ten sposób przewieziono siedemdziesiąt tysięcy dolarów gaży. Czyli prawię połowę z całej kwoty, którą Cieślak miał zarobić za pojedynek. Reszta została zapłacona bardziej tradycyjną metodą – przelewem.

Bartosiak:

– Walka w Afryce to materiał na film – tam nic nie działo się normalnie. Jestem przekonany, że żaden inny polski pięściarz kategorii cruiser by tego nie udźwignął. Michał był w stanie zmierzyć się z tym wyzwaniem i dać tak dobrą walkę na takim terenie.

Ale każdy film ma to do siebie, że potrafi nieco zakrzywić rzeczywistość. Sam pięściarz w rozmowie z Kacprem Bartosiakiem i Janem Cioskiem w audycji „Ciosek na wątrobę” w Weszło FM, prezentował nieco inny pogląd na całą sytuację. Oto fragment wywiadu:

W dniu walki promotorzy Andrzej Wasilewski i Tomasz Babiloński ruszyli w stronę granicy z pieniędzmi. Zazwyczaj Babiloński wychodził z tobą do ringu…

Przepraszam, muszę przerwać. Nie ruszyli z żadnymi pieniędzmi, wszystkie pieniądze zostały w depozycie w hotelu. To, co jest opowiadane to jest jedna, wielka bajka. My do Polski wzięliśmy tyle, ile mogliśmy wziąć, czyli po 10 tysięcy dolarów na osobę, reszta została i ma być dopiero jakoś przelana. Te historie o ucieczce z plecakiem pieniędzy przez granicę to jedna wielka bajka. Jestem delikatnie rozczarowany zachowaniem Tomka Babilońskiego. Andrzej Wasilewski nie jest moim promotorem, chciał wyjechać, to wyjechał. Ale Tomek jest moim promotorem, jesteśmy związani od dawna. Sam załatwiał tę walkę, sam za tym wszystkim chodził. Mnie wywiózł do Kongo, mnie tam zostawił i ja się czuję bardzo rozczarowany i zawiedziony taką postawą. Jak ja z kimś jestem, to na dobre i na złe, a nie jak coś się dzieje, to ktoś mnie zostawia na lodzie. Ja o tym wszystkim nie wiedziałem, dowiedziałem się dopiero po walce.

My podobnie. Z tego co mówisz, wyłania się zupełnie inny obraz sytuacji niż przedstawiali promotorzy. Czyli przed walką nie wiedziałeś, że ich nie ma przy ringu?

Nie, nie wiedziałem. To była dziwna sytuacja, że ani nikt nie przyszedł do szatni na rozgrzewkę, ani nie wyszedł ze mną do ringu. Jestem, delikatnie mówiąc, zniesmaczony tym zachowaniem. Ja zostałem wychowany inaczej. Ja zachowuję się inaczej, ci ludzie, którzy ze mną byli, podobnie, w myśl zasady: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. A nie, że jak coś się dzieje, to jeden ucieka w tę stronę, a drugi w drugą. Tak było tutaj.

NORMALNIEJSZE WARUNKI, TRUDNIEJSZY RYWAL

Dziś obóz Michała Cieślaka z pewnością nie doświadczy takich przeżyć, jak dwa lata temu w Afryce. Ale właśnie – pisząc o jego „obozie”, można się nieco pogubić. Polak ma podpisanych kilka umów z różnymi grupami promotorskimi. W pewnym momencie Cieślak był związany zarówno z Tomaszem Babilońskim, Zbigniewem Ratyńskim, jak i Andrzejem Wasilewskim. Z tym pierwszym był związany od początku zawodowej kariery, jednak wydarzenia z Kinszasy bardzo negatywnie wpłynęły na ich relacje. Zawiłe umowy promotorskie również wpłynęły na przebieg jego kariery. Jak wspomnieliśmy, przegrany pojedynek z Makabu i tak umocnił pozycję Cieślaka w wadze junior ciężkiej. Michał otrzymał nawet ofertę walki o pas z Mairisem Briedisem. Alee na przeszkodzie stanęły właśnie zawiłe kontrakty promotorskie.

– Miał kontrakty podpisane z kilkoma różnymi podmiotami i nie wiadomo jak one wzajemnie miały się do siebie. Nie rozumiem tego. Kiedy pojawiła się szansa walki w Afryce, wszyscy się dogadali, ale gdy miało dojść do walki z Briedisem, to nie mogli dojść ze sobą do porozumienia. Ciężko się w tym wszystkim połapać. Żałuję, że walka z Briedisem się nie odbyła. Oczywiście, to wielki mistrz, znacznie lepiej zweryfikowany niż Okolie. Ale Łotysz może być już troszkę po drugiej stronie rzeki. Pozostało mu niewiele walk na szczycie i być może Michał już teraz byłby w stanie go fizycznie przełamać – mówi Kacper Bartosiak.

Ostatecznie Cieślak rozstał się z Tomaszem Babilońskim, a według Andrzeja Wasilewskiego obecnie związany jest z grupami Warriors Boxing Promotions, Rat-Sport oraz KnockOut Promotions.

Jednak można powiedzieć, że co się odwlecze, to nie uciecze. Wprawdzie Cieślakowi przepadła szansa na walkę z łotewskim mistrzem, ale dziś zmierzy się z Lawrencem Okolie. Pięściarzem, który jest dobrze znanym polskim kibicom. Brytyjczyk blisko rok temu łatwo rozprawił się z Krzysztofem Głowackim w walce o wakujący pas mistrza federacji WBO, a wcześniej pokonał Nikodema Jeżewskiego.

Okolie jest faworytem dzisiejszego pojedynku, ale to nie znaczy, że Michał jest wręcz skazany na pożarcie. Weźmy pod uwagę na przykład warunki fizyczne Brytyjczyka o nigeryjskich korzeniach. Oczywiście, pod tym względem na papierze prezentuje się on lepiej od Polaka. Jest wyższy i posiada większy zasięg ramion. Jednak niekoniecznie oznacza to, że w tym aspekcie Okolie zdominuje Cieślaka.

– Paradoksalnie, warunki mogą pracować na korzyść Michała. Jak na wagę junior ciężką to duży zawodnik z pokaźnym zasięgiem ramion. Okolie w dużym pojedynku nie mierzył się z tego typu rywalem. Ngabu był małym zawodnikiem, Głowacki również jest bardziej „kompaktowy”. Cieślak ma naprawdę solidne warunki, więc pod tym względem nie powinno być dysproporcji – mówi nam Bartosiak, zwracając uwagę również na niewielkie doświadczenie mistrza w pojedynkach z pięściarzami z czołówki: – Okolie nigdy nie walczył z zawodnikiem z realnego top 10 kategorii cruiser. Niby takim pięściarzem był Głowacki, ale pamiętajmy w jakiej sytuacji Krzysztof podchodził do walki. Po długiej przerwie, walce z Briedisem, po zakażeniu koronawirusem. On nie był w swojej najlepszej dyspozycji – w przeciwieństwie do Cieślaka, który dostaje tę walkę w idealnym dla siebie momencie.

Słowa Bartosiaka potwierdza sam Eddie Hearn – promotor mistrza oraz główny organizator wydarzenia. Jeden z najbardziej wpływowych ludzi we współczesnym boksie mówi, że chce dać swojemu podopiecznemu trudną walkę. Prawdziwe wyzwanie, które ma stanowić Michał Cieślak.

Bo istotnie, Okolie pięściarsko wciąż czyni niesamowite postępy i cały czas się rozwija. Brytyjczycy wierzą, że Polak będzie tylko przystankiem na drodze mistrza do unifikacji pasów czterech głównych federacji w wadze junior ciężkiej. A następnie podbije wagę ciężką. Jednak jeżeli ktoś ma zniwelować plany mistrza federacji WBO, to jest to właśnie Michał Cieślak. Zawodnik dysponujący mocnym uderzeniem, nie odstający warunkami fizycznymi oraz poukładany taktycznie. Człowiek, którego nie da się spokojnie kontrolować lewym prostym i trzymać na dystans. Oraz pięściarz, który może być ostatnią nadzieją polskiego boksu na wywalczenie mistrzowskiego pasa w boksie zawodowym.

– Jeżeli Michał Cieślak teraz nie zdobędzie mistrzowskiego tytułu, to nie wiem kto dokona tego w najbliższej przyszłości. Jasne, może Mateuszowi Masternakowi uda się zorganizować walkę mistrzowską, ale wątpię by stało się to w tym roku. Michał jest młodszy, znajduje się w swoim najlepszym okresie i jeżeli ktoś ma udźwignąć taki pojedynek, to właśnie on. Bez względu na wynik jestem przekonany, że wyjdzie i da z siebie absolutnie wszystko. Wyzwanie jest trudne, ale szanse jak najbardziej realne. Warto kibicować i wierzyć w Cieślaka, bo ta walka to sprawdzian dla całego polskiego boksu. Jeżeli teraz się nie uda, to naprawdę nie wiem kiedy Polak wywalczy mistrzowski pas – mówi Kacper Bartosiak.

I trudno w tym względzie nie zgodzić się z naszym ekspertem. Poza Cieślakiem jest niewielu kandydatów, którzy mogliby wystąpić w pojedynku o mistrzowski pas. Nie mówiąc już o tym, żeby taką walkę wygrać.

Gala z udziałem Michała Cieślaka będzie można zobaczyć dziś na platformie DAZN. Wydarzenie rozpocznie się o godzinie 18:00, natomiast walka Polaka zaplanowana jest na godzinę 22:00.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj także:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Polski trener w Leverkusen: Bayer ma wizję, by co sezon grać o mistrzostwo

Damian Popilowski
0
Polski trener w Leverkusen: Bayer ma wizję, by co sezon grać o mistrzostwo

Boks

Boks

Herbie Hide i najszybsza obrona pasa wagi ciężkiej w historii

Szymon Szczepanik
0
Herbie Hide i najszybsza obrona pasa wagi ciężkiej w historii
Boks

Pierwsza obrona pasa. Różański zmierzy się z… pogromcą Polaków

Kacper Marciniak
3
Pierwsza obrona pasa. Różański zmierzy się z… pogromcą Polaków
Boks

Mina Fury’ego mówiła wszystko. Joshua znokautował Ngannou w 2. rundzie!

Szymon Szczepanik
2
Mina Fury’ego mówiła wszystko. Joshua znokautował Ngannou w 2. rundzie!
Boks

Knockout Chaos. Dziś w Rijadzie Joshua zmierzy się z Ngannou

Szymon Szczepanik
5
Knockout Chaos. Dziś w Rijadzie Joshua zmierzy się z Ngannou

Komentarze

4 komentarze

Loading...