Reklama

Złote rodzeństwa. O braciach i siostrach, którzy w Pekinie święcili triumfy

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

19 lutego 2022, 20:19 • 22 min czytania 0 komentarzy

Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Każdy nie raz słyszał ten tekst, a domyślamy się, że wielu z was zdarzyło się go wypowiedzieć. Ale w sporcie częste są przypadki, w których rodzeństwa uprawiają tę sama dyscyplinę sportu, przez co ich członkowie wzajemnie napędzają się do kolejnych sukcesów.

Złote rodzeństwa. O braciach i siostrach, którzy w Pekinie święcili triumfy

Sportowe familie także uważają, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Zwłaszcza, jeżeli fotka pochodzi z ceremonii medalowej igrzysk olimpijskich. A to wcale nie taka rzadkość. Z tego względu przygotowaliśmy wam ranking sześciorga rodzeństw, które mijające igrzyska w Pekinie będą wspominać szczególnie dobrze.

Na wstępie należy wyjaśnić kilka kwestii. Wspomniane pary nie są jedynymi rodzeństwami, które brały udział w zimowych igrzyskach olimpijskich. Takie znalazły się nawet w naszej reprezentacji – są to na przykład Patrycja i Natalia Maliszewskie.

Nasz ranking to oczywiście zabawa, ale zastosowaliśmy w nim dwa istotne ograniczenia. Najważniejszą kwestią są medale. Liczymy wszystkie zdobycze zawodników, również te indywidualne. Ale by znaleźć się w zestawieniu, medal w Pekinie musiało zdobyć oboje krewniaków. Z tego względu, nie znajdziecie w nim na przykład braci Kobayashi. Wprawdzie Ryoyu wywalczył złoto i srebro, ale już Junshiro wraca do kraju z pustymi rękoma i nijak nie dołożył się do tego dorobku. Umieścilibyśmy ich, gdyby Japonia wywalczyła medal w drużynie. Ale tak się nie stało.

Reklama

Po drugie, skupiliśmy się wyłącznie na parach, które w swoich dorobkach wywalczyły złoty medal. To eliminuje z zabawy na przykład Martinę i Ariannę Valcepiny (srebrne medalistki w short tracku) czy też braci Akito i Yoshito Watabe – brązowych medalistów z kombinacji norweskiej.

Wreszcie wyjaśnijmy sam układ przyznania miejsc w rankingu. Tu wybraliśmy zasadę z klasyfikacji medalowej igrzysk. Czyli najpierw liczy się liczba zdobytych złotych medali, później liczba srebrnych, a następnie – brązowych. Innymi słowy, rodzeństwo, które wywalczyło złoto i srebro, znajdzie się wyżej niż rodzinka, która ma medal złoty i dwa brązowe. Pomimo tego, że pod względem suchych liczb, to ci drudzy wypadają lepiej.

Tyle tematem wstępu – startujemy!

MIEJSCE 6: SHAOLIN I SHAOANG LIU – ZŁOTO I DWA BRĄZY

Shaolin i Shaoang Liu na czele stawki wyścigu na 1000 metrów.
Reklama

Zestawienie zaczynamy od short tracku i braci, którzy z pewnością są dobrze znani fanom tej dyscypliny. Obaj posiadają na koncie tyle tytułów, że mogliby siedzieć na obiedzie rodzinnym w Budapeszcie i debatować przy stole na temat tego, który z nich jest lepszy. Każdy posiadałby zresztą solidne argumenty za swoją kandydaturą. Młodszy – Shaoang – zapewne powiedziałby o tym, że w ubiegłym roku został mistrzem świata na 500 metrów. Zwyciężył też w wieloboju, gdzie starszy brat był drugi. Shaolin mógłby odpowiedzieć, że owszem, ale na 1000 metrów to on utarł młodemu nosa, meldując się na mecie tuż przed nim. W dodatku miał już jedno złoto, wywalczone w 2016 roku w Seulu, więc pod względem zdobytych mistrzostw świata jest remis. Starszy z rodzeństwa posiada też więcej medali mistrzostw Europy oraz tytułów najlepszego zawodnika Starego Kontynentu. W tej klasyfikacji prowadzi sześć do czterech. Ale wtedy Shaoang może wyciągnąć asa z rękawa – medale igrzysk olimpijskich.

Zanim rozstrzygniemy zagadkę, kto mógłby być zwycięzcą tej wyimaginowanej rodzinnej sprzeczki, odpowiedzmy na pytanie, które zapewne niektórzy z was mogą sobie zadawać. Termin „rodzinny Budapeszt” nie za bardzo współgra z imionami Shaolin i Shaoang oraz ich nazwiskiem – Liu. Pragniemy uspokoić przeciwników wszelkiej maści farbowanych lisów i sprowadzania w sporcie armii zaciężnej sportowców z zagranicy, by ci reprezentowali barwy nowej ojczyzny. Ich matka jest Węgierką, ojciec zaś Chińczykiem, którego rodzina wyemigrowała do kraju bratanków już czterdzieści pięć lat temu. Zatem obaj panczeniści urodzili się i wychowali w Budapeszcie. Co nie znaczy, że ojczyźnie ojca zawdzięczają wyłącznie pochodzenie.

Kiedy byli dziećmi, przygodę ze sportem zaczynali od pływania. Lecz z uwagi na to, że często chorowali, musieli zmienić dyscyplinę. I tak padło na short track, chociaż chłopcy wcześniej nie mieli żadnego kontaktu z lodem. Nie dziwił zatem fakt, że na początku zupełnie sobie nie radzili. Wtedy przytrafił im się szczęśliwy zbieg okoliczności.

– Mieliśmy szczęście, że kiedy zaczynaliśmy w 2006 roku, na Węgrzech odbywały się mistrzostwa świata, na które przyjechała drużyna z Chin. Mój tata, będąc Chińczykiem, zaczął z nimi rozmawiać, pomagał w różnych sprawach na miejscu. Powiedzieli mu, że skoro jego dwaj synowie są Chińczykami, powinni przyjechać i potrenować w Chinach. Tata postanowił skorzystać z tej szansy i wysłał nas do Chin. Trenowaliśmy tam przez półtora roku. Wcześniej nasze wyniki nie były zbyt dobre, ale byliśmy zawzięci – po upadkach zawsze wstawaliśmy i próbowaliśmy dalej. Po półtora roku wróciliśmy z Chin i wygrywaliśmy wszystkie zawody – mówił Shaolin w wywiadzie dla International Skating Union.

Po praktykach w Państwie Środka bracia Liu uwolnili swój ogromny potencjał, choć starszy z nich nie uważa by byli wybitnie utalentowani. W każdym razie, to od tego momentu stali się czołowymi zawodnikami swojej reprezentacji w short tracku, a wpływ na ich sukcesy miała również postać Zhang Jing. Chińska trenerka została zatrudniona przez Węgierską Federację Łyżwiarską w 2012 roku, ale już wcześniej pracowała z Shaolinem i Shaoangiem. Zatem prowadziła braci już od wieku juniorskiego. A jako selekcjonerka doprowadziła swoich podopiecznych do historycznych sukcesów.

Musicie wiedzieć, że w historii występów na zimowych igrzyskach olimpijskich Węgrzy wywalczyli zaledwie 10 medali. A wzięli udział we wszystkich edycjach tej imprezy. W dodatku sześć z nich zostało zdobytych w łyżwiarstwie figurowym. W innych sportach długo nie zdobywali nic. Aż w Pjongczangu sztafeta mężczyzn w short tracku osiągnęła fenomenalny wynik, zdobywając złoty medal i ustanawiając rekord olimpijski w tej konkurencji. Jej członkami byli właśnie bracia Liu oraz Viktor Knoch i Csaba Burjan.

Z Pekinu bracia Liu powracają w jeszcze lepszych nastrojach. Węgierscy panczeniści występujący na torze krótkim wywalczyli trzy medale i każdy z nich jest zasługą rodzeństwa. Wspólnie zajęli trzecie miejsce w sztafecie mieszanej na 2000 metrów. Ale po tegorocznych igrzyskach w stolicy Państwa Środka Shaoang ma powody by twierdzić, że pod względem sukcesów przeskoczył poprzeczkę, którą zawiesił mu Shaolin. Młodszy z braci Liu dołożył do brązowego krążka w sztafecie dwa indywidualne medale – złoto na 500 i brąz na 1000 metrów. Choć ten ostatni medal mógłby być powodem kolejnej rodzinnej dyskusji. W biegu finałowym to Shaolin przyjechał na drugiej pozycji, Shaoan zaś był czwarty. Ale po wyścigu sędziowie dopatrzyli się przewinienia na trasie u starszego z braci, stąd został on wykluczony i tak przepadł mu srebrny medal.

Jesteśmy przekonani, że braterska rywalizacja na tytuły jeszcze nie dobiegła końca. Wręcz przeciwnie – w najbliższych latach jeszcze bardziej się rozkręci. Shaolin ma 26 lat, a Shaoang 23. Zatem obaj mają przed sobą jeszcze sporo złotych zim.

MIEJSCE 5: PETER I CENE PREVC – ZŁOTO I SREBRO

To zdecydowanie najbardziej rozpoznawalna sportowa rodzina ze Słowenii. Dwójka rodzeństwa, która na wysokim poziomie uprawia tę samą dyscyplinę – okej, to zdarza się często. Trójka? Nieco rzadziej, jednak moglibyśmy znaleźć pewnie kilkadziesiąt takich przykładów. Ale czwórka to już prawdziwy wyjątek. Tymczasem familia Prevców wydała na świat aż tylu zawodników. W dodatku zajmujących się tak niszową w skali globalnej dyscypliną sportu, jaką są skoki narciarskie. Wprawdzie na igrzyska pojechało tylko dwóch reprezentantów domu Prevców, ale grzechem byłoby nie wspomnieć o każdym z rodzeństwa.

Najstarszym oraz najsłynniejszym jest Peter. Urodzony w 1992 roku Słoweniec to jeden z najlepszych skoczków ubiegłej dekady, którego śmiało można nazwać legendą tego sportu. Popularny Pero wygrywał Puchar Świata, Turniej Czterech Skoczni czy mistrzostwa świata w Lotach. To on osiem lat temu podczas igrzysk w Soczi był jednym z najgroźniejszych rywali Kamila Stocha. Jak wszyscy pamiętamy, Polak podczas rosyjskich igrzysk wyskakał złoty dublet, jednak Prevc również miał niemałe powody do zadowolenia. Na skoczni normalnej wywalczył srebrny, a na dużej brązowy medal.

Cztery lata młodszy Cene nigdy nie mógł pochwalić się porównywalnymi sukcesami do brata. Jego historia nieco przypomina losy następców naszych polskich mistrzów. Potrafił wygrywać w czasach juniorskich, zdradzając oznaki sporego talentu. Ale w rywalizacji seniorskiej przepadł. Dopiero w tym sezonie w końcu zaczęło mu żreć – po raz pierwszy w karierze stanął na podium konkursu Pucharu Świata. I to w Willingen, zaraz przed wylotem do Pekinu…

To zupełnie inaczej niż Domen – trzeci z braci. Ten  już od pierwszego sezonu startów w PŚ prezentował się świetnie – zakończył go na czternastym miejscu w klasyfikacji generalnej. Rok później w pierwszej części sezonu skakał jak natchniony, wygrywając konkurs za konkursem. Choć nie utrzymał tak wybitnej formy do końca zimy, to szóste miejsce w generalce pozwalało stwierdzić, że rodzina Prevców wydała na świat kozaka, mogącego przebić osiągnięcia najstarszego brata. Domen miał wówczas niespełna osiemnaście lat!

Niestety, już nigdy nie powtórzył tak dobrego sezonu, na co wpływ miały przytrafiające się mu kontuzje, ale też samo podejście do pracy. Młodzian nieco zachłysnął się swoim sukcesem i nie trenował tak intensywnie jak Peter, który pod tym względem powinien stanowić dla niego wzór. W obecnym sezonie Domen zupełnie przepadł – na koncie nie ma ani jednego punktu w zawodach Pucharu Świata.

Ale to jeszcze nie wszystko. W obecnej edycji Pucharu Świata kobiet po raz pierwszy skacze Nika, która jest siostrą braci. Jej pierwszy idol był oczywisty: – Skokami zaczęłam się ekscytować, gdy moi rodzice oglądali występy Petera podczas transmisji telewizyjnych, to była ta iskra zapalna. Od Petera się więc zaczęło i do dziś to on jest moim idolem i wzorem do naśladowania. To skoczek z prawdziwą osobowością, który mnie zainspirował – mówiła w rozmowie dla portalu skijumping.pl

Nika dopiero wkracza w świat dorosłego skakania i miała małe szanse na wyjazd do Pekinu. Słowenki są szalenie mocne w kobiecym wydaniu skoków, czego najlepszy przykład otrzymaliśmy podczas igrzysk. Prevc w klasyfikacji generalnej PŚ jest piąta. Wprawdzie do czwartej Speli Rogelij brakuje jej zaledwie trzynastu punktów, jednak trener Zoran Zupancic stwierdził, że potencjał młodej skoczkini nie jest argumentem, by powołać ją na najważniejszą imprezę czterolecia. Nika nie ukończyła siedemnastu lat, jej czas jeszcze nadejdzie.

Mało tego, rodzice Prevców – Bozidar i Julijana – doczekali się drugiej córki – Emy, urodzonej w 2011 roku. Wprawdzie nic nie wiadomo na temat tego, czy młodsza o bagatela dziewiętnaście lat siostrzyczka Petera Prevca również będzie skakać, ale jeżeli tak się stanie, ich rodzinka stanie się fenomenem na skalę światową.

Ale przejdźmy do igrzysk, w których udział wzięli Peter i Cene. Jakże różna wydawała się sytuacja obu braci przed wylotem do Pekinu. Cene skakał jak nigdy wcześniej – wreszcie znalazł się w pierwszej dziesiątce klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Peter natomiast w obecnym i poprzednim sezonie zaledwie dwa razy załapał się do dziesiątki… pojedynczych zawodów. Najstarszy z rodzeństwa Prevców w zasadzie został zabrany z domyślną pozycją rezerwowego. Na przestrzeni całego sezonu jego rodacy byli o wiele lepsi. Lovro Kos walczył o podium Turnieju Czterech Skoczni. Timi Zajc regularnie wskakiwał do najlepszej dziesiątki zawodów. Wreszcie Anze Lanisek był piąty w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. To on miał być liderem słoweńskiej ekipy.

Tymczasem na igrzyskach Lanisek radził sobie zaskakująco słabo. Na normalnej skoczni mógł cieszyć się z każdego skoku, który kończył się lądowaniem w okolice punktu konstrukcyjnego. W przeciwieństwie do doświadczonego Pero – ten w skokach treningowych latał niczym za najlepszych lat! Wobec takiego obrotu spraw, trener Robert Hrgota podjął decyzję, by to mentor reprezentacji Słowenii skakał w konkursie indywidualnym na skoczni normalnej. Rzecz w tym, że starszy z braci zyskał miejsce kosztem… młodszego. Pomimo tego, że Cene był lepszy od Laniska w pięciu z sześciu treningów, w których obaj brali udział.

Natomiast starszy Prevc spłacił kredyt zaufania z nawiązką. Na normalnej skoczni zajął czwarte miejsce – najwyższe spośród Słoweńców. Brązowy medal z Dawidem Kubackim przegrał o zaledwie cztery dziesiąte punktu, co wzbudziło spore kontrowersje wśród Słoweńców. Trener Hrgota uważał, że jury zawodów nie doceniło prób Pero, który za oba skoki otrzymał od sędziów takie same noty jak Dawid. A słoweńskie media wtórowały mu w tej narracji.

Jednak dla samego Prevca, który przez cały sezon skakał przeciętnie, to i tak był wynik, którego wręcz nie mógł się spodziewać. Swoim występem zaklepał sobie miejsce w konkursie drużyn mieszanych, w którym Słoweńcy wręcz zmasakrowali konkurencję. Nad drugim Rosyjskim Komitetem Olimpijskim uzyskali aż 111,2 punktu przewagi! Oczywiście, ten konkurs był naznaczony całą masą dyskwalifikacji skoczkiń z innych krajów, czego słoweńska ekipa uniknęła. Ale nawet gdybyśmy do pozostałych ekip doliczyli skoki, które nie zostały uznane, Słoweńcy wciąż znajdowaliby się na pierwszym miejscu. I to z ogromną przewagą.

Następnie zawodnicy przenieśli się na duży obiekt, gdzie na treningach wśród postawy Słoweńców nie nastąpiła żadna zmiana. Generalnie, Lanisek wciąż był najsłabszy spośród nich, co dało do myślenia trenerowi Hrgocie, który stwierdził, że słaba postawa Anze nie była wynikiem tego, że normalna skocznia mu nie odpowiadała. Stąd opiekun Słoweńców podjął słuszną decyzję o wystawieniu na większym obiekcie Cene Prevca. Wprawdzie Słoweńcy nie wywalczyli indywidualnego medalu na dużej skoczni, jednak przed konkursem drużynowym byli faworytami do złota. Timi Zajc zajął piąte miejsce, a pozostała trójka uplasowała się obok siebie, na pozycjach 10-12.

Drużynowo zajęli drugie miejsce, ale parafrazując znany piłkarski frazes – najmniej obwinialibyśmy Cene Prevca. Według nieoficjalnych not indywidualnych, młodszy z braci uzyskałby piąty najlepszy rezultat. Niestety dla Słoweńców, najgorzej spisał się jego Peter, który indywidualnie zająłby 14. lokatę. Zwyciężyli świetnie skaczący Austriacy, ale czy rodzina Prevców po igrzyskach będzie miała powody do narzekań? Cene i Pero zostali wicemistrzami olimpijskimi, a starszy z braci w świetnym stylu został mistrzem w pierwszym w pierwszym w historii drużynowym konkursie mieszanym.

MIEJSCE 4: ELVIRA I HANNA OEBERG – ZŁOTO I DWA SREBRA

Hanna i Elvira Oeberg.

Na początek spoiler, chociaż dla tych, którzy uważnie śledzili zimowe igrzyska olimpijskie w Pekinie, nie będzie to żadnym zaskoczeniem. Elvira i Hanna Oeberg nie są jedynym biathlonowym rodzeństwem, które wywalczało medale w stolicy Państwa Środka. Ale właśnie z tego względu warto napisać kilka słów o Szwedkach, które pozostały nieco w cieniu bardziej znanej biathlonowej rodzinki. A przecież one również dokonały rzeczy wielkiej.

Hanna – starsza z nich – już do Pekinu jechała jako mistrzyni olimpijska. W Pjongczangu wywalczyła tytuł w biegu indywidualnym kobiet. Tym samym, w którym Monika Hojnisz zajęła szóste miejsce, a medalu pozbawiło ją jedyne pudło, jakie zaliczyła w trakcie rywalizacji.

Młodsza o cztery lata Elvira z pewnością oglądała wyczyn siostry z poprzednich igrzysk, ale zaledwie dwa tygodnie później sama miała ważną imprezę. Urodzona w 1999 roku biathlonistka jechała na mistrzostwa świata juniorów, podczas których… pobiła wynik Hanny z roku 2016. Wówczas starsza z sióstr zdobyła w młodzieżowym czempionacie dwa złote medale i jedno srebro. Elvira dwa lata później wracała z tej imprezy ze złotym trypletem.

Ale w 2019 roku Hanna mogła się pochwalić innym osiągnięciem. Podczas mistrzostw świata seniorów, rozgrywanych w szwedzkim Oestersund, zdobyła złoty medal w biegu indywidualnym kobiet na 15 kilometrów. Tym samym została drugą zawodniczką w historii, która jako mistrzyni olimpijska wywalczyła mistrzostwo globu w tej samej konkurencji. Pierwszą była Magdalena Neuner.

Jednak to młodsza z sióstr pojechała do Pekinu jako pewniejsza kandydatka do pozycji medalowych. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata zajmuje trzecie miejsce, podczas gdy jej starsza siostra jest piąta. I rzeczywiście, dyspozycja poszczególnych zawodniczek z całego sezonu znalazła swoje odbicie w wynikach na igrzyskach. Elvira zaprezentowała się znakomicie, zdobywając dwa srebrne medale – w biegu pościgowym oraz sprincie. W obu przypadkach musiała ulec genialnej Norweżce Marte Olsbu Roiseland – absolutnej dominatorce ostatnich trzech sezonów i jednej z największych gwiazd tegorocznych igrzysk.

Ale Oeberg powróci z Pekinu jako mistrzyni olimpijska – i to wspólnie z siostrą. Szwedki zwyciężyły w sztafecie 4×6 kilometrów. Zatem Hanna w historii swoich występów olimpijskich posiada już dwa złote krążki. Jednak zaledwie dwudziestodwuletnia Elvira zaliczyła świetny debiut na najważniejszej imprezie czterolecia i coś nam się wydaje, że w przyszłości może pobić wynik siostry.

MIEJSCE 3: IIVO I KERTTU NISKANEN – ZŁOTO, DWA SREBRA I BRĄZ

Jak zapewne zdążyliście zauważyć, w historii zimowych igrzysk olimpijskich zdarzały się przypadki, w których medale zdobywały rodzeństwa składające się z dwóch braci lub dwóch sióstr. Tak było przecież na igrzyskach w Pekinie – czego dowodem jest nasz ranking. Ale sytuacja, w której medalami jednych igrzysk mogą pochwalić się brat i siostra, jest ekstremalnie rzadka. Do tej pory mieliśmy zaledwie jeden taki przypadek, choć miał on miejsce niedawno. W 2018 roku w Pjongczangu reprezentanci Stanów Zjednoczonych – Maia i Alex Shibutani – wywalczyli brązowe medale igrzysk olimpijskich w konkurencji par tanecznych oraz zawodach drużynowych.

Z kolei medale zdobywane przez brata oraz siostrę, którzy wywalczyli je osobno – taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Aż do tej pory. Ale chociaż Iivo i Kerttu Niskanenowie zdobyli w Chinach aż cztery krążki, to ten jeden wywalczony przez siostrę zapewne parzy ją w pierś.

Nadajmy jej srebrnemu medalowi nieco szerszy kontekst. Finowie praktycznie od zawsze byli mocni w sportach zimowych. Gzie jak gdzie, ale akurat w krainie reniferów warunki do uprawiania tej formy aktywności fizycznej są idealne. Jednak w 2001 roku fińskie sporty zimowe przeżyły trzęsienie ziemi. Zaraz przed mistrzostwami świata rozgrywanymi w Lahti, w kraju światło dzienne ujrzała afera dopingowa, w której epicentrum znaleźli się fińscy biegacze. Na długie lata zraziła ona do sportów zimowych sponsorów. A jak wiadomo, trudno na dłuższą metę rywalizować ze światową czołówką, kiedy nie ma się pieniędzy.

Przez lata Finowie mozolnie podnosili się z bagna, w które sami się wpakowali. Kolejnych talentów w kraju nie brakowało, w czym pomagała również masowość uprawiania biegów narciarskich – w przeciwieństwie do skoków. Z czasem zaczęły pojawiać się kolejni świetni zawodnicy i zawodniczki – wśród pań były to Krista Parmakoski i przede wszystkim Aino-Kaisa Saarinen. Lecz choć biegaczki z tego kraju przywoziły medale igrzysk, to za każdym razem w ich dorobku brakowało tego najważniejszego – olimpijskiego złota. Same były świetne, jednak trafiły na okres zawodniczek wybitnych. Na czele z Marit Bjoergen, Justyną Kowalczyk czy Charlotte Kallą.

Czas upływał, dni mijały i 13 lutego kalendarz wskazał Finom okrągłą dwudziestą rocznicę zdobycia olimpijskiego złota przez Marjut Rolig – znanej bardziej pod nazwiskiem Lukkarinen. Dwie dekady, tyle świetnych biegaczek i ani jednej mistrzyni olimpijskiej – to było wręcz niepojęte. Kerttu Niskanen w Pekinie pragnęła w końcu wyzerować ten licznik.

I była blisko, ale ponownie czegoś zabrakło. Tym razem dosłownie kilku mocniejszych ruchów na trasie, może nieco szybszego finiszu. W Zhangjiakou podczas biegu indywidualnego kobiet na 10 kilometrów stylem klasycznym była druga. Ze znakomitą w Pekinie Therese Johaug przegrała zaledwie o cztery dziesiąte sekundy – na metę wpadła z czasem 28:06.7. W biegu, który trwa blisko pół godziny, zaledwie cztery setne to tyle, co nic. Tym sposobem Finlandia na złoty medal olimpijski w biegach narciarskich kobiet będzie musiała poczekać przynajmniej kolejne cztery lata.

W lepszym nastroju do kraju powróci brat Kerttu – Iivo, który wywalczył trzy medale. W trakcie igrzysk najgroźniejszymi rywalami Fina byli Johannes Hoesflot Klaebo – lider Pucharu Świata i specjalista od sprintów – oraz Aleksandr Bolszunow. Dwudziestopięcioletni Rosjanin przed czterema laty wywalczył aż cztery krążki, jednak żaden z nich nie był złotego koloru. Ale od tego czasu jeszcze bardziej się rozwinął, stając się specjalistą od biegów dystansowych. W Pekinie wywalczył aż pięć krążków, z czego trzy złote! Został mistrzem olimpijskim w biegach na 30 i 28,5 (przez skrócenie startu na 50) kilometrów, oraz w sztafecie 4×10 km.

Niskanen musiał zadowolić się srebrem i uznać wyższość Norwegów Klaebo i Erika Valnesa, kiedy wraz z Jonim Makim rywalizowali w sprincie drużynowym mężczyzn. Z kolei w biegu na 30 kilometrów lepszy okazał się Bolszunow i jego rodak, Dienis Spicow. Lecz Fin najlepiej czuł się w trakcie rywalizacji na 15 km stylem klasycznym. To w niej utarł nosa swoim rywalom – Bolszunowowi oraz Klaebo – którzy zajęli odpowiednio drugie i trzecie miejsce. Tym samym Niskanen dokonał niezwykłej sztuki – igrzyska w Pekinie są trzecimi z rzędu, na których Fin został mistrzem olimpijskim. Mało tego, za każdym razem zdobywał mistrzostwo w innej konkurencji.

Jeżeli są wśród was osoby, które twierdzą, że prawdziwego mistrza poznaje się po jego zachowaniu, a nie liczbie i rodzaju wywalczonych medali, to musimy powiedzieć, że Iivo Niskanen spełnia definicję czempiona z krwi i kości. Otóż kiedy Fin wywalczył złoty medal, pomimo siarczystego mrozu który panował w Zhangjiakou, nie uciekł od razu do przebieralni oraz nie celebrował sukcesu ze swoim zespołem. Iivo wytrwale czekał na mecie aż do ostatniego zawodnika, który przekroczył linię mety. Tym okazał się Carlosa Quintana z Kolumbii, który stracił do zwycięzcy niemalże osiemnaście minut.

– Wszyscy sportowcy muszą się nawzajem szanować. Każdy ciężko pracował, żeby się tu znaleźć. Trzeba okazywać taki rodzaj szacunku na igrzyskach krajom, które nie dysponują tak dużym budżetem, jak najlepsze reprezentacje – powiedział Niskanen.

MIEJSCE 2: MIHO I NANA TAKAGI – ZŁOTO, TRZY SREBRA

Jest trzykrotną zwyciężczynią Pucharu Świata w łyżwiarstwie szybkim na dystansie 500 metrów, a do Pekinu jechała jako mistrzyni olimpijska. Na 1000 metrów również świetnie sobie radzi – w Korei wywalczyła w nim srebro. Nie to, żeby jej sukcesy były opowieścią lat minionych – cztery lata to szmat czasu w każdym sporcie. Ale w obecnym sezonie również radzi sobie świetnie. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata na 500 i 1000 metrów zajmuje odpowiednio drugie i trzecie miejsce.

Zatem zupełnie nie dziwił fakt, że eksperci łyżwiarstwa szybkiego, którzy przed igrzyskami mieliby wskazać japońską kandydatkę do medalu, kierowali wzrok właśnie na nią – Nao Kodairę.

Miho Takagi? Owszem, według znawców dyscypliny mogła powalczyć o dobry wynik, ale medal nie był taki pewny. Na 1500 metrów w tym sezonie szło jej nieźle, jednak tam za rywalkę miała legendarną Ireen Wust, doskonałą Brittany Bowe czy też Ayano Sato – liderkę PŚ w tej konkurencji. Tymczasem Miho uległa tylko Holenderce, zdobywając srebrny medal.

Występ na 500 metrów mogła potraktować jako dodatek. Ot, wyjazd na podtrzymanie formy i rytmu. Zresztą była w nim ustawiona w czwartej spośród piętnastu par. Najlepsze zawodniczki w łyżwiarstwie szybkim są wypuszczane na lód dopiero na koniec, zatem takie ustawienie mówiło jasno – Takagi w teorii jest outsiderką. Ale wraz z pojawianiem się na torze teoretycznie mocniejszych zawodniczek, Japonka, która wykręciła czas 37.12, dzielnie trzymała się na pierwszym miejscu.

Z piedestału strąciła ją dopiero Erin Jackson, startująca w przedostatniej parze z Kają Ziomek. A kiedy startujące jako ostatnie Olga Fatkulina i Andżelika Wójcik uzyskały przeciętne rezultaty, sensacyjne srebro stało się faktem. Nano Kodaira? Japońska faworytka zupełnie nie sprostała wymaganiom, zajmując odległe siedemnaste miejsce.

Następny w kolejności finałów był bieg drużynowy kobiet. I tu na lodową taflę wkracza siostra Miho – Nana Takagi. O dwa lata starsza Nana jest bowiem specjalistką w jeździe drużynowej. Zresztą siostry Takagi wraz z Ayano Sato wywalczyły przed czterema laty olimpijskie złoto w tej konkurencji, bijąc przy okazji rekord igrzysk. Dwa lata później ustanowiły w niej również najlepszy wynik na świecie. W Pekinie były faworytkami i znajdowały się w świetnej formie. Już w swoim pierwszym starcie pobiły własny rekord olimpijski.

W finale siostry Takagi oraz Sato spotkały się z Kanadyjkami. Ivanie Blondin, Valerie Maltais i Isabelle Weidemann miały dla Japonek stanowić tylko tło. Faworytki wręcz pędziły po zwycięstwo, a rywalki na ostatnim okrążeniu traciły do nich ponad trzy dziesiąte sekundy. W łyżwiarstwie szybkim to kolosalna przewaga. Reprezentantki Kraju Kwitnącej Wiśni ścigały się bardziej z czasem, niż z przeciwniczkami.

I wtedy wydarzył się dramat. Jadąca jako ostatnia w linii Nana Takagi, straciła równowagę na ostatnim wirażu. Dosłownie na sto metrów przed metą zaprzepaściła złoty medal. Zatem po Kerttu Niskanen, mamy drugi przykład sytuacji, w której srebro bardziej parzy, niż napawa radością.

Tym większy szacunek należy się Miho Takagi, która dwa dni później ponownie wyszła na tor. 17 lutego, podczas rywalizacji na 1000 metrów, nikt już jej nie lekceważył. To był jej dystans. Jednak otwartym pozostawało pytanie, czy sytuacja która miała miejsce w starcie drużynowym, odciśnie na Japonce jakiekolwiek piętno?

Cóż, jeżeli rzeczywiście poprzedni niefart miał wpływ na jej postawę, to nie poszło to w tę stronę, której jej rywalki mogły sobie życzyć. Takagi emanowała energią i nie pozostawiła przeciwniczkom żadnych złudzeń. Rozprawiła się z trasą w czasie 1:13.19 – o 0.64 sekundy szybciej od drugiej Jutty Leerdam. Pobiła przy tym rekord olimpijski. To była istna deklasacja i pokaz mocy.

Sumarycznie siostry Takagi wywalczyły w Pekinie cztery medale – jeden złoty i trzy srebrne. Owszem, mogło być lepiej, gdyby nie pechowa wywrotka Nany. Ale nawet z dwoma złotymi krążkami nie miałyby szans na zajęcie pierwszego miejsca w naszym rankingu.

MIEJSCE 1: JOHANNES I TARJEI BOE – CZTERY ZŁOTA, SREBRO, DWA BRĄZY

Starszy z nich – Tarjei – był ostatnim zawodnikiem któremu udało się zdobyć Puchar Świata przed złotymi latami Martina Fourcade’a. Został też mistrzem olimpijskim jeszcze w Vancouver. Na swoim koncie posiada aż jedenaście(!) złotych medali mistrzostw świata – licząc występy drużynowe i indywidualne. To rocznik 1988, a biathlon uprawia od dwunastego roku życia. Gdyby chciał położyć na półce wszystkie medale i tytuły, które zdobył w trakcie kariery to jesteśmy przekonani, że mebel albo by ich nie pomieścił, albo po prostu by się pod nimi załamał. Na takich gości istnieje tylko jedno określenie – legenda.

Pod względem sukcesów Tarjei zawiesił swojemu młodszemu bratu – Johannesowi – poprzeczkę na bardzo wysokim poziomie. Zresztą, jak często bywa w takich przypadkach, starszy był pierwszym idolem młodego i stanowił dla niego wzór do naśladowania.

Teraz zwrot akcji dla wszystkich tych, którzy nie za bardzo interesują się biathlonem. Tarjei to ten gorszy. Ich porównywanie, to trochę jak zestawienie Roberto Carlosa i Marcelo lub Raula i Cristiano Ronaldo w Realu Madryt. Albo Ronaldinho i Leo Messiego w Barcelonie. Tarjei jest bowiem świetnym zawodnikiem. Ale Johannes to bestia i absolutny wymiatacz.

W ostatnich trzech sezonach młodszy z braci Boe zawładnął tą dyscypliną tak, jak wcześniej zrobił to wspomniany Fourcade, a przed Francuzem najlepszy biathlonista w historii i rodak Boe – Ole Einar Bjoerndalen. Już samo porównanie wciąż aktywnego zawodnika z takimi gigantami, wiele o nim mówi. Nie będziemy wyliczać wszystkich jego medali i sukcesów. Powiedzmy tylko, że w rywalizacji drużynowej wiele z nich zdobył właśnie z bratem.

Pekin 2022 to miały być jego igrzyska. Cztery lata wcześniej, w Pjongczangu, królem był genialny Fourcade, który wywalczył aż trzy złote medale. Ale w biegu indywidualnym mężczyzn na 20 kilometrów to Johannes okazał się najlepszy. Tym razem Norweg musiał sprostać ambicjom innego reprezentanta Francji.

Quentin Fillon Mallet jeszcze sezon temu mógłby być uważany za najbardziej niespełnionego zawodnika ówczesnego biathlonu. Owszem, udało mu się dwukrotnie wywalczyć mistrzostwo świata w sztafecie. Ale poza tym wiecznie czegoś brakowało. Zawsze był w czubie, można powiedzieć, że wręcz okupował miejsca na podium. Ale nigdy na pierwszym miejscu. Aż w tym roku nastąpił przełom. Po trzech latach dominacji Boe, to Francuz jest liderem klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, gdzie zwyciężył w pięciu zawodach. Mało tego, przez praktycznie całe igrzyska to jego gwiazda biła najjaśniejszym blaskiem na biathlonowej arenie.

Ale koniec końców, Johannes opuszcza igrzyska z taką samą liczbą medali, jak jego rywal – zdobyli ich po pięć. Jednak Norweg ozłocił się aż czterokrotnie, w tym dwa razy w sztafetach – mieszanej oraz męskiej. Dramatyczny przebieg miała zwłaszcza druga z nich, w której po pewne złoto zmierzali Rosjanie, a Norwegowie zdawali się walczyć „zaledwie” o srebro z Francją i Niemcami.

W dodatku bieg rozpoczął się dla nich tragicznie, kiedy Sturla Holm Laegreid wyłapał karną rundę za strzelanie (w sztafetach to nie takie łatwe, przed karną rundą można bowiem dobrać trzy dodatkowe naboje). Jednak pozostali członkowie norweskiej ekipy – w tym oczywiście bracia Boe – biegi i strzelali znakomicie. A kiedy na ostatniej zmianie Eduard Łatypow z RKO nie wytrzymał presji na strzelnicy, gdzie dołożył sobie aż dwa karne kółka, mistrzostwo olimpijskie Norwegii stało się faktem.

Napisaliśmy nieco więcej o Johannesie, gdyż to on był największą gwiazdą biathlonowych zmagań. Ale na koniec powróćmy do Tarjeia. Oczywiście, medale zdobyte w drużynie niczego sportowcom nie ujmują. Jednak starszy z braci również może odtrąbić indywidualny sukces i powiedzieć, że nie był „tylko” elementem zwycięskiego zespołu. Otóż kiedy jego brat triumfował w sprincie mężczyzn, Tarjei zajął wtedy trzecie miejsce. Rodzinkę przedzielił na podium nie kto inny, jak Quentin Fillon Mallet.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
2
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
5
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...