Reklama

Marcin Listkowski wreszcie ma dobry czas w Lecce

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

20 lutego 2022, 09:19 • 8 min czytania 4 komentarze

Marcin Listkowski już od ponad półtora roku próbuje swoich sił we Włoszech, ale dopiero teraz może powiedzieć, że sprawy zaczynają układać się po jego myśli. Pomocnik US Lecce wreszcie znajduje się na fali wznoszącej i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, on i koledzy latem przywitają się z Serie A. 

Marcin Listkowski wreszcie ma dobry czas w Lecce

Marcin Listkowski zaczyna dobrze grać w Lecce

Polak w 2022 roku strzelił już tyle goli, ile w blisko stu meczach w Ekstraklasie (dwa), a minut rozegrał więcej niż przez cały rok 2021. To najlepiej pokazuje, o jak dużym odbiciu mówimy.

Listkowski przeniósł się do Italii na przełomie sierpnia i września 2020. Ówczesny spadkowicz z włoskiej ekstraklasy dostrzegł w nim potencjał, wykupując go pół roku przed wygaśnięciem umowy z Pogonią Szczecin i zapewniając pięcioletni kontrakt. Ruch ten, poza samą społecznością Pogoni Szczecin, przeszedł raczej bez wielkiego echa, bo nie mówiliśmy o kimś, kto wyróżniał się w skali całej ligi. Przeciętny kibic naszej kopanej na nazwisko „Listkowski” w pierwszym odruchu skojarzyłby, że to ten gość, który bardzo długo nie notował liczb.

To istotnie był jego problem. Rzucało się w oczy, że chłopak ma technikę, piłka mu nie przeszkadza i potrafi zrobić coś ciekawszego, ale bardzo długo te zalety nie przekładały się na konkrety. Dość powiedzieć, że na najwyższym polskim szczeblu zadebiutował 13 września 2015 roku jeszcze za kadencji Czesława Michniewicza, a na premierowego gola na tym poziomie czekał aż do lutego 2020. 82 mecze niemocy. Niesamowicie długo jak na piłkarza o charakterystyce ofensywnej, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że często chodziło o wejścia z ławki. Gdyby jeszcze Listkowski brak bramek rekompensował asystami, pewnie temat nie byłby tak wałkowany, lecz i tu było krucho. Do momentu swojego przełamania zaliczył ich zaledwie dwie.

Reklama

Częstochowski kurs

Sezon 2019/20 zakończył z dwoma trafieniami i trzema asystami w trzydziestu dwóch spotkaniach. Nadal nic imponującego, choć w porównaniu do wcześniejszych lat, był to wyraźny postęp. Przełomem dla wychowanka Lecha Rypin okazało się wypożyczenie do Rakowa Częstochowa, z którym wywalczył awans. Tam okrzepł, grał tydzień w tydzień w podstawowym składzie i poczuł wreszcie smak piłki lądującej w siatce przeciwnika za jego sprawą (trzy gole). Dobrze zrobiło mu przesunięcie ze skrzydła do środka pola, znalazł się nawet w oficjalnej jedenastce sezonu I ligi.

 – Przez jakiś czas trudno było znaleźć dla niego pozycję, bo gramy trochę inaczej niż Pogoń. W końcu jednak wylądował na ósemce. I co tu dużo mówić – odnalazł się na niej kapitalnie. Lubi być pod grą, jest trochę jak Piotrek Zieliński. Sztab zwraca mu uwagę na pewne mankamenty, a „Listek” nie gada, tylko pracuje, by poprawiać swoją dyspozycję w każdym aspekcie. Wielki szacun dla tego chłopaka. Kolejny z tych, dla których zaklepałbym miejsce w reprezentacji. Tym bardziej, że wciąż jest bardzo młody. Młodzieżówka już go powołuje. Wkrótce odezwą się też „dorośli”. Jestem o tym przekonany – reklamował go w rozmowie z nami kapitan Andrzej Niewulis.

Raków chciał go wykupić, ale Pogoń się nie zgodziła, nadal wiążąc z nim przyszłość. Jak wspominaliśmy, do rewelacji nadal było daleko, ale wreszcie Listkowski przynajmniej stał się niezłym ligowcem. Nadeszły czasy, w których nawet zawodnik o takim statusie może otrzymać interesującą ofertę z zagranicy.

Asysta na start, potem kontuzje

Początek w Serie B nasz rodak miał obiecujący. Od razu wskoczył do wyjściowego składu i już w drugim występie zaliczył asystę w wygranym meczu z Ascoli. Niestety szybko przyplątał mu się uraz mięśniowy, przez który opuścił trzy kolejki. Po powrocie do zdrowia Listkowski grał regularnie, był stałym elementem rotacji, ale częściej chodziło o rolę zmiennika niż zawodnika wyjściowej jedenastki.

Prawdziwe problemy miały dopiero nadejść. Polak zdążył zagrać w trzech pierwszych meczach 2021 roku i zapisał na swoje konto drugą asystę. Był to mecz z Empoli. Jak się później okazało, jego ostatni w ubiegłym sezonie. Sprawy mięśniowe powróciły i nie dawały o sobie zapomnieć. Półtoramiesięczna przerwa, powrót na jeden mecz na ławkę i znów półtora miesiąca przerwy. Na koniec dwa razy obecność w kadrze meczowej i sezon dobił do mety.

Reklama

Lecce wygra z Crotone? Kurs 1.58 w Fuksiarz.pl

Lecce pokpiło sprawę na finiszu. W ostatnich sześciu spotkaniach wywalczyło zaledwie cztery punkty i spadło z drugiej lokaty – oznaczającej bezpośredni awans – na czwartą. W barażach nie udało się zrewanżować, od razu lepsza w dwumeczu okazała się Venezia, która finalnie fetowała wejście do elity.

Dla Listkowskiego pozostanie klubu na drugim froncie paradoksalnie mogło być dobrą wiadomością. W Serie A miałby znikome szanse, żeby się pokazać, a tak przynajmniej uporał się z kontuzjami i w nowej edycji zawsze był brany pod uwagę przy ustalaniu składu. Mimo to jesienią odgrywał epizodyczną rolę: w siedemnastu kolejkach dziewięć razy siedział na ławce, a osiem wchodził w końcówkach. Łącznie nie uzbierało się z tego nawet 90 minut. Trudno było jednak sugerować, że nowy trener Marco Baroni ma złe intencje względem polskiego pomocnika. Wyniki w pełni go broniły, brakowało podstaw do większych zmian w składzie. Lecce po inauguracyjnym 0:3 z Cremonese nie przegrało następnych piętnastu meczów.

Jakub Łabojko: Wolałem zostać za granicą, będę walczył o mistrzostwo Cypru [WYWIAD]

Koszmar Maitlanda-Milesa z Romy

Przełom nastąpił na sam koniec. Miniony rok drużyna Baroniego zamykała pucharowym spotkaniem z ekstraklasową Spezią. Listkowski dostał szansę, zagrał od początku i dał prowadzenie ładnym strzałem głową. Lecce wygrało 2:0 i awansowało do 1/8 finału, gdzie czekała już Roma.

Starciem z „Giallorossimi” Polak zaczął nowy rok, ponownie wystąpił w podstawowym składzie i zebrał jeszcze lepsze recenzje, mimo porażki 1:3.

„Polski talent od półtora roku przebywa w Salento, ale nigdy nie rozkwitł, mimo wielkich możliwości. Dziesiątkowały go problemy fizyczne. To właśnie nad tym aspektem musi popracować, sama podstawa techniczna dobrze wróży. Wczoraj kolejny raz ją zademonstrował. Sam fakt, że znalazł się w składzie na zespół Mourinho wiele mówi. Szybkość, dynamika, drybling, odważne próby strzałów: Polak zasłużył na brawa za skuteczność w swoich działaniach. Doprowadzał Maitlanda-Nilesa do szaleństwa (nic dziwnego, że Mourinho ściągnął go już w przerwie) i dwukrotnie groźnie uderzał na bramkę Rui Patricio. Baroni może z jeszcze większym optymizmem patrzeć w przyszłość. Nie musi szukać nowych rozwiązań gdzie indziej, ma je pod ręką” – pisał portal calciolecce.it.

„Listkowski wygląda teraz na zawodnika gotowego do skoku jakościowego. Z przekonaniem wybiega na boisko, próbuje gry i strzałów, przeciwko rywalowi z najwyższej półki zaimponował wszystkim swoją techniką i umiejętnościami” – dodano.

Dwa mecze, dwa gole

Parę dni później w lidze dostał 25 minut z Cremonese, aż wreszcie 26 stycznia po raz pierwszy od ponad roku zagrał od początku w Serie B. I to z jakim efektem! Listkowski dał prowadzenie gospodarzom z Vicenzą (2:1), pewnie wykorzystując sytuację sam na sam po sprytnym zachowaniu Massimo Cody. Niedługo potem role powinny się zamienić i to Polak miałby asystę. Świetnie kierunkowo przyjął na klatkę piersiową dalekie dogranie w pole karne i wystawił piłkę Codzie na strzał do pustej bramki. Ten jakimś cudem nie trafił.

W następnej kolejce były pomocnik Rakowa i Pogoni poszedł za ciosem. Tym razem jego gol dał remis z Como. Uderzył technicznie w bliższy róg po dośrodkowaniu z lewej strony, bramkarz bez szans.

„Nadchodzi czas Listkowskiego: jego rozwój może popchnąć Lecce” – napisał przed następnym meczem portal lecceprima.it. „Marco Baroni wielokrotnie powtarzał, że otrzymał piłkarza bez wyraźnej tożsamości taktycznej, dlatego nie spieszył się i pracował nad nim” – zauważyli autorzy artykułu.

Listkowski spotkał się wtedy z dziennikarzami i płynnym włoskim odpowiadał na pytania. – Jestem bardzo zadowolony ze swojego momentu. Na początku sezonu nie grałem dużo, miałem pewne problemy z przyswajaniem schematów. Byłem przyzwyczajony do posiadania piłki i to było moim największym ograniczeniem. Potem odbyłem kilka rozmów z trenerem, który wyjaśnił mi, co muszę zrobić, aby móc grać. Zwracał mi uwagę na grę bez piłki i próby jej odzyskiwania dla stworzenia sytuacji. Teraz jest lepiej, ale wiem, że wciąż muszę się doskonalić i chcę to robić – tłumaczył.

 – Ubiegły rok nie był dla mnie łatwy, także dlatego, że miałem tak wiele problemów fizycznych. Dzisiaj czuję się dobrze i kiedy jestem w dobrej formie, myślę, że zawsze mogę pomóc drużynie. W Lecce od początku bardzo dobrze się odnalazłem i nigdy nie myślałem o odejściu. Nie jest to duże miasto, ale mi się podoba. Od pierwszego dnia poczułem, że ludzie kochają tu piłkę nożną – dodawał.

Walka się nie skończyła

Przeciwko Benevento Listkowski po raz pierwszy od chwili debiutu przebywał na murawie od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego. Odbiór jego występu był różny. Leccezionale.it dało mu notę „6” – co oznaczało bycie w lepiej ocenionej części drużyny – chwaląc za kilka błysków. Na Tuttomercatoweb dostał „piątkę” z krótkim podsumowaniem, że zaliczył anonimowy występ. W środę z Alessandrią wyglądało to już słabiej. Polak został przesunięty z lewego skrzydła na prawe i był znacznie mniej widoczny. Jego grę określono jako „zbyt nieśmiałą”, oba źródła oceniły to na „5”.

Widać zatem, że walka o swoją pozycję w zespole nie została zakończona, zwłaszcza że w ostatnich tygodniach na pewno pomogły mu też kontuzje i pozytywne wyniki testów covidowych kolegów z zespołu, ale wykonany został pierwszy, najtrudniejszy krok. Skoro również Włosi są zgodni, że bazę w postaci umiejętności chłopak ma ponadprzeciętną, to można zakładać, że skoro uporał się z kontuzjami i okrzepł taktycznie, najlepsze dopiero przed nim. Kto wie? Może za kilka miesięcy będziemy mieli kolejnego Polaka, który błyśnie w Serie A (Lecce traci dwa punkty do lidera, który już grał w sobotę). Taki Szymon Żurkowski jest obecnie ważną postacią Empoli, a przecież wcześniej przez półtora roku znaczył dużo mniej na drugim szczeblu – w sporej mierze właśnie przez sprawy zdrowotne.

CZYTAJ WIĘCEJ O POLAKACH W SERIE B:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Patryk Fabisiak
0
Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Komentarze

4 komentarze

Loading...