Reklama

Dziewczyna ze „Zdolnego Śląska” chce dziś zdobyć olimpijski medal, a potem pobić rekord świata

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

13 lutego 2022, 09:45 • 8 min czytania 12 komentarzy

Przed startem lubi sobie włączyć mocniejsze brzmienia, takie jak Rammstein czy Alice in Chains. Kocha… jeże i podróże. Jest skryta, woli słuchać niż mówić. Mimo tego z pasją opowiadała nam o swojej karierze. Poznajcie Angeliką Wójcik, polską panczenistkę, kandydatkę do olimpijskiego medalu w Pekinie. Wczoraj Piotr Michalski zajął na dystansie 500 m piąte miejsce. Mocno liczymy, że dziś lubinianka poprawi ten wynik i co za tym idzie „da” nam drugi krążek na chińskich igrzyskach (początek finału o 14.50).

Dziewczyna ze „Zdolnego Śląska” chce dziś zdobyć olimpijski medal, a potem pobić rekord świata

KAMIL GAPIŃSKI: Jaka była twoja pierwsza myśl po wygraniu grudniowych zawodów Pucharu Świata w Salt Lake City?

ANGELIKA WÓJCIK: Że to dla mnie szok. Widać to zresztą na nagraniu z imprezy, wystarczy spojrzeć na moją minę. Gdy zobaczyłam czas, nie mogłam uwierzyć w to, że przejechałam 500 m aż tak szybko (36,775 – red.). Z tyłu głowy siedziało mi oczywiście, że mogę wyśrubować rekord Polski, ale nie myślałam, że pojadę w takim tempie. Był to bodaj piąty czy szósty czas w historii startów kobiet!

Wtedy nie wiedziałam też, że jestem drugą Polką, która okazała się najlepsza w zawodach Pucharu Świata (po Erwinie Ryś-Ferens – red.). Przed startem w Salt Lake City nawet nie sprawdzałam takich statystyk. Tym większe było moje zaskoczenie.

Po tym wyścigu rozładował Ci się od gratulacji telefon?

Reklama

Sporo tego było, to prawda. Gratulacje są bardzo miłe, ale traktuję je trochę jak dodatkowy obowiązek: trzeba odczytać, podziękować i tak dalej. Dobrze, że akurat miałam dzień wolny, to mogłam na spokojnie spijać całą tę śmietankę.

Cieszę się, że dokładam cegiełkę do popularyzacji polskiego łyżwiarstwa. U nas to nadal niszowy sport w porównaniu do wielu innych krajów, chociażby Holandii.

Do jakich prędkości rozpędzasz się na dystansie 500 m?

Myślę, że ponad 50 km/h.

Co jest najważniejsze podczas tych niespełna 40 sekund?

Przede wszystkim zadziorność. Tu na start idzie się po to, żeby wyrwać konkurentkom serce! A mówiąc nieco poważniej: to jest czysta fizyka. Liczy się umiejętność rozwinięcia jak największej mocy i zdolność utrzymania jej przez jak najdłuższy dystans.

Reklama

Jak taki wyścig wygląda z Twojego punktu widzenia? W którym momencie czujesz, że masz dosyć?

Odpowiem tak: 500 m jest nieco przyjemniejsze dla nóg i układu krążeniowo-oddechowego niż mój drugi dystans, czyli 1000. To jest takie „pach, pach pach i do domu”. Dłuższy dystans jest bardziej wymagający. To niby też sprint, przedłużony, ale można tam obrać różne strategie, a prawie każda z nich boli.

Błąd na 500 m da się nadrobić, czy nie ma na to szans?

Zależy jaki. Pomyliłam się na tafli w Salt Lake City, ale nie było tego widać.

Co dokładnie zrobiłaś?

Pod koniec pierwszej prostej nieco się zachwiałam, a potem wejście w drugi łuk nie było idealne.

Strach pomyśleć, jaki miałabyś czas, gdyby nie te dwa małe mankamenty.

Dokładnie (śmiech). Trzeba wierzyć, że ten idealny bieg kiedyś nadejdzie? 

Oby na igrzyskach! Najbardziej doświadczona z naszych panczenistek Natalia Czerwonka powiedziała mi, że na 500 m jesteś w piątce najlepszych zawodniczek.

Miło to słyszeć, ale u nas na Pucharach Świata jest duża rotacja. Wydaje mi się, że każdy z szerokiej topki ma szanse na medal. Naprawdę, ciężko przewidzieć, co się stanie.

Ja w ogóle jestem zachwycona, że mam szansę rywalizować z najlepszymi. Gdy biłam rekord Polski w USA, wygrałam z mistrzynią świata Angeliną Golikovą. Myślę, że coraz bliżej mi do rekordu globu i nie ukrywam, że ustanowienie go to moje marzenie na przyszłe sezony.

Kiedy uwierzyłaś, że możesz wejść do czołówki?

Podczas ostatniego sezonu przygotowawczego. Moc, wytrzymałość, szybkość, elastyczność, umiejętność podejmowania decyzji treningowych, dobierania obciążeń – to wszystko wtedy poprawiłam, a następnie poczułam w sobie siłę.

Gdy byłam dzieciakiem, trener w Lubinie spytał mnie, czy chciałabym kiedyś wystartować na igrzyskach. Odpowiedziałam coś w stylu: „Gdzie, ja?! Nie ma na to szans.”

Teraz wszystko się odwróciło: nie dość, że pojawię się na chińskim lodzie, to jeszcze mogę na nim osiągnąć sukces.

Na który mocno pracowałaś.

To prawda. Lubię trenować ciężko, ale mądrze. Czuję, kiedy zajeżdżam organizm. Wtedy mówię: dobra, stop, dalej w to nie brnę, nie przyniesie mi to żadnych korzyści.

W okresie przygotowawczym skupiam się na objętości, a w sezonie bacznie obserwuje organizm i dobieram uważnie strategiczne jednostki treningowe. Robię tak dlatego, bo uważam, że granica pomiędzy przemęczeniem, z którego czasem można się długo „leczyć”, a konkretnym wysiłkiem na mocnych zajęciach, jest wyjątkowo „śliska”.

Zdarza Ci się podczas mycia zębów myśleć „ jestem jedną z polskich nadziei medalowych”?

Owszem, ale to u mnie nie generuje presji. 

Taka refleksja po raz pierwszy pojawiła się w październiku. A dokładnie po kontrolnych startach w Inzell, na najszybszym europejskim torze, gdzie pobiłam rekord Polski (wówczas  37,647 – red.). Potem pracowałam ciężko, żeby ta wizja stała się jeszcze bardziej realna.

Na styczniowych mistrzostwach Europy zajęłaś czwarte miejsce. Czego zabrakło do medalu?

Wszystko przez słabą dyspozycję dnia. Strasznie nie lubię używać tego określenia, no ale tego konkretnego startu niczym innym nie wyjaśnię.

Na 1000 m czujesz się równie mocna, jak na 500?

Nie będę robić kroku w tył, więc powiem, że tak. Jestem rekordzistką Polski na tym dystansie, zabrałam ten rekord Natalii. Kibicowała mi podczas tego startu, krzyczała, po wszystkim była bardzo zadowolona. I to ona… powiedziała mi, że ten wynik jest lepszy od jej rezultatu. Ja oczywiście tego nie sprawdziłam.

Lubię ten dystans, mimo że jak wspominałam łatwy nie jest. Można się na nim bardziej „wykazać”. Szanuję wysiłek dłuższy niż 37 sekund. Dodam że jeśli chodzi o przygotowanie – decyzje treningowe podejmowałam „pod” 500 m, ale ta praca, którą wykonałam na ostatnim zgrupowaniu przed igrzyskami, nie wyklucza też walki na 1000 m.

Słyszałem, że przed startem lubisz się pobudzić mocniejszymi brzmieniami.

Preferuję rocka, ale też muzykę elektroniczną. Podchodzi mi Lao Che, byłam nawet na ich koncercie. Zdarza się słuchać Rammsteina lub Alice in Chains, ale też i Armina van Buurena. Taką składankę mogę sobie odpalić przed zawodami.

Byłam też kiedyś na Woodstocku, świetne przeżycie. Jeśli ustrzelę okno wolnego, a sytuacja pandemiczna będzie wtedy opanowana, chciałabym się tam kiedyś znowu pojawić.

Od zawsze trenowałaś łyżwiarstwo szybkie?

Próbowałam wielu sportów, startowałam chociażby na lekkoatletycznych lokalnych zawodach. Brałam udział w przełajach na 1,5 kilometra lub w biegach na tartanie, na 800m.

Jednak to na lodzie wygrałam zawody z cyklu „Szukamy talentów” i po tym stwierdziłam, że tej dyscyplinie się poświęcę.

O co chodzi z tym Lubinem? Z tego miasta pochodzą trzy panczenistki-olimpijki: Ty, Natalia Czerwonka i Kaja Ziomek.

My po prostu jesteśmy „Zdolny Śląsk”! (śmiech)

Twoi znajomi mówią, że masz swój świat i chadzasz własnymi ścieżkami.

Nie mam parcia na szkło, żyję w zgodzie ze sobą, ale też po wygranej w Salt Lake City przekonałam się, że ten flesz mi nie przeszkadza. Jeśli po ewentualnym sukcesie w Chinach miałabym gdzieś „ujawnić” swoją osobowość, nie będę mieć z tym problemu. Ale kreowanie wizerunku nigdy nie będzie dla mnie priorytetem. Cenię spokój, lubię spędzać czas sama ze sobą,

Introwertyczka?

Granice między osobowością introwertyczną a ekstrawertyczną są mocno zatarte. Ale faktycznie nie odpoczywam dobrze w obecności wielu osób, bo to po prostu męczy mój układ nerwowy.  A w większym gronie generalnie chętniej wolę słuchać ludzi niż do nich mówić.

Natalia Czerwonka powiedziała mi, że masz gdzieś opinie innych i umiesz się od nich odciąć.

Tak, ale musiałam się tego nauczyć. Za młodych lat tego nie potrafiłam, a jako osoba wrażliwa wiele rzeczy brałam do siebie. Na szczęście wyhodowałam w sobie w trakcie kariery pancerz, który nie dopuszcza do mnie pewnych opinii.

Ważne jest też to, że ufam sobie w 100%. Wierzę, że podejmuję trafne decyzje, które życiowo i sportowo wychodzą mi na dobre. A jak człowiek jest tego pewien, mniej przejmuje się cudzymi przemyśleniami.

Jakie są plusy i minusy bycia łyżwiarzem szybkim w Polsce?

Nie analizuję tego. Nie zastanawiam się nad tym, że mogłabym na przykład trenować bardziej medialny sport, który dawałby mi większe pieniądze. Skupiam się na funie, który daje mi moja dyscyplina. Uwielbiam się przemieszczać, a dzięki niej dużo podróżuję. Bardzo podobał mi się Kazachstan, byłam w Ałmatach na Uniwersjadzie. Zachwyciły mnie tamtejsze krajobrazy i „dzikość” przyrody. Ale i Stany Zjednoczone są fajne, ich wielkość robi wrażenie.

Natomiast jeśli będę chciała odpocząć po igrzyskach, to nie wybiorę żadnej opcji ze zwiedzaniem. Potrzebuję słońca, piachu i morza, i na tym się skupię (śmiech).

Poza łyżwiarstwem lubisz też uprawiać inne dyscypliny. Widziałem na fotkach jak grałaś w golfa i… rzucałaś siekierą.

Próbowanie różnych sportów przede wszystkim uczy ciało świadomości. Można wyszkolić nowe ruchy, które pomogą nam być jeszcze sprawniejszym w docelowej dyscyplinie, i to mi się bardzo podoba.

Gdy jestem latem w Warszawie, uwielbiam jeździć rowerem, a po tym sezonie koniecznie chciałabym spróbować gry w tenisa.

Wielu sportowców ma swoje ukochane psy czy koty, natomiast Ty uwielbiasz… jeże. Skąd ten nietypowy wybór?

Zaczęło się niewinnie – od przeglądania obrazków na pintereście. Potem chyba podświadomie uznałam, że jestem do nich trochę podobna. Jeż wystawia na zewnątrz kolce, kłuje, pokazuje, że potrafi się obronić i ma twardy charakter, ale jak się go odpowiednio obróci, to okazuje się, że jest słodziakiem, który ma fajny brzuch, puszysty i mięciutki.

No i jeże bardzo lubią mięso, podobnie jak ja. Wbrew znanym rysunkom nie wcale nie jedzą dużo jabłek!

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Piotr Rzepecki
0
Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Inne sporty

Komentarze

12 komentarzy

Loading...