Reklama

Demjanenko, Ljuboja, Kapo, Podolski. Najbardziej znani piłkarze w Ekstraklasie

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

19 lutego 2022, 11:33 • 26 min czytania 11 komentarzy

Transfer Jewhena Konoplianki do Cracovii rozbudził wyobrażenia kibiców. Znów zaczęliśmy przypominać sobie, jak w lidze błyszczał Daniel Ljuboja, ale też jak rozczarowywali piłkarze ze znanymi nazwiskami. Postanowiliśmy więc przypomnieć, jak to było z gwiazdami w Ekstraklasie. Oto historie wszystkich znanych nazwisk, które przewinęły się przez polską ligę.

Demjanenko, Ljuboja, Kapo, Podolski. Najbardziej znani piłkarze w Ekstraklasie

Najbardziej znani piłkarze w Ekstraklasie [RANKING]

Anatolij Demjanenko

Wicemistrz Europy, kapitan reprezentacji ZSRR, uczestnik trzech mundiali, pięciokrotny mistrz ZSRR, zwycięzca Pucharu Zdobywców Pucharów. Anatolij Demjanenko był wybierany najlepszym zawodnikiem w całym Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Rok po swoim ostatnim wyjeździe na mistrzostwa świata obrońca trafił do Widzewa Łódź i był to niewątpliwie hit transferowy całej ligi. 32-latek nie był już wtedy tym samym gościem, który zakładał opaskę kapitańską Dynama Kijów, jednak wciąż można było się spodziewać, że pierwszy obcokrajowiec w historii łódzkiego klubu zapisze się na kartach także w inny sposób, niż samą obecnością w zespole. Zadatki ku temu miał. Fragment naszej rozmowy z Markiem Koniarkiem.

Najlepszy piłkarz, z którym pan grał w jednej drużynie?

Reklama

Jan Furtok w GKS-ie. W Widzewie… no, tam paru by się znalazło. Jednego zapamiętałem najbardziej: Anatolij Demjanenko. Ukrainiec, trenował później Dynamo Kijów. Super gracz”.

Tyle że później Koniarek dodał jeszcze: Z dnia na dzień w dziwnych okolicznościach wyjechał z Polski. Były kapitan kadry ZSRR zniknął z Łodzi zniechęcony do futbolu. Ciągnęło go do trenerki, chciał zakończyć karierę, ale zdołał jeszcze wywalczyć mistrzostwo Ukrainy z Dynamem Kijów. Podobno wraz z Demjanenką bezpowrotnie przepadł Mercedes, którego dostał po przyjściu do Widzewa.

Anatolij Demjanenko w Ekstraklasie:

  • Mecze: 13
  • Gole: –

Ulrich Borowka

Znów Widzew i znów gwiazda u schyłku kariery. Ulrich Borowka i koszulka łódzkiego klubu z charakterystycznym logiem Bakoma to klasyk, który zna każdy wierny fan Ekstraklasy. Wielu z tych fanów zapewne słyszało także liczne anegdoty o tym, jak pierwszy Niemiec w historii naszej ligi spędzał czas w Łodzi. Były reprezentant kraju i uczestnik EURO 1988 trafił do Polski mając poważne problemy z alkoholem. – Kiedy trafił do Widzewa, był już wprawdzie kompletnie zniszczony życiem – do legendy przechodzą opowieści jak nie mógł trafić w nogawkę na treningu albo kiedy ze zmęczenia jadł… śnieg – pisaliśmy, wspominając jego transfer.

Borowka po latach wyszedł na prostą i rozliczał się ze swoim życiem oraz karierą na łamach biografii. Epizod w Polsce wspominał jako jeden z dowodów na to, w jak ciemnej dupie się znalazł. – Czasem zastanawiałem się: co ja, niemiecki piłkarz, robię w Polsce? W małym, gównianym pokoju, w ponurym mieście, którego nie mogłaby rozruszać nawet najlepsza impreza. Chciałem zabić nudę. Nie mówiłem po polsku, ale wiedziałem, jak powiedzieć „dwanaście” bo grałem z tym numerem. Dlatego też zawsze zamawiałem dwanaście piw. Gościłem w hotelowym pokoju wiele dziewczyn. Jako niemiecki zawodnik najwidoczniej stanowiłem dla nich pewną atrakcję. To był bezduszny seks, po którym czułem się jeszcze bardziej samotny. Tylko alkohol sprawiał, że ponure myśli znikały na kilka godzin – pisał obrońca w swojej biografii.

Ciężko mu się dziwić: od dwóch mistrzostw kraju i blisko 400 meczów w Bundeslidze do trzech występów w wyjściowym składzie Widzewa i paru ogonów. Można się załamać.

Ulrich Borowka w Ekstraklasie:

  • Mecze: 8
  • Gole: –

Reklama

Oleg Salenko

W Ekstraklasie mamy mistrza świata, Lukasa Podolskiego, ale przed laty mieliśmy w niej także najlepszego snajpera mundialu. I nie chodzi nam wcale o Grzegorza Latę, a o Olega Salenkę. Napastnik jest co prawda jednym z bardziej kuriozalnych topowych strzelców w historii mistrzostw świata, bo na jego koronę złożyło się pięć bramek w meczu z Kamerunem i sztuka z karnego przeciwko Szwedom. Co więcej: były to jego jedyne bramki w historii występów w narodowych barwach. Ale co pojeździł po świecie, to jego. Po mundialu trafił do Valencii, grał także w Rangersach i Instabulsporze. Na koniec, gdy kontuzje zmusiły go do zakończenia kariery, załapał się jeszcze na epizod w Szczecinie.

Miał z dziesięć kilo nadwagi. Niby ćwiczył na pełnych obrotach, ale wagi jakoś zgubić nie potrafił. Być może przyjmował zbyt dużo pustych kalorii. Mieliśmy wobec niego w tej kwestii pewne podejrzenia. Skojarzenia nasuwały się same, ale nikt go na niczym nie przyłapał – mówił „Przeglądowi Sportowemu” trener Pogoni Mariusz Kuras.

Rosjanin miał głęboki problem alkoholowy, to była choroba. Nigdy nie spotkałem piłkarza, który miałby tak poważny problem z alkoholem jak Salenko. To było smutne. Z Olega Salenki jako piłkarza zostało tylko imię i nazwisko. Treningi albo opuszczał, albo przychodził w wątpliwym stanie, zapewne nieraz pod wpływem. Alkohol w tamtym okresie przyjmował chyba bez przerwy, w takiej sytuacji nie ma mowy o graniu – dodawał Jacek Bednarz, który dzielił szatnię z Rosjaninem w rozmowie z „Interią”.

W obliczu takich opinii efekty jego przygody z Pogonią chyba nikogo nie zaskoczą. Salenko uzbierał w jej barwach całe 18 minut.

Oleg Salenko w Ekstraklasie:

  • Mecze: 1
  • Gole: –

Angelo Hugues

Życiorys francuskiego bramkarza, który pod koniec kariery trafił do Wisły Kraków, jest mocno pokręcony. Zaczynał grę w piłkę w Dunkierce, był rezerwowym bramkarzem Monaco, sięgając po mistrzostwo Francji, wygrał Puchar Intertoto, oglądał też plecy Gregory’ego Coupeta, gdy ten brylował w Lyon. Do Polski ściągnął go Henryk Kasperczak, który znał tamtejszy rynek jak własną kieszeń. Miał 36 lat, ale zakochał się w Krakowie, a że na boisku dawał radę, jego także w dawnej stolicy kraju polubiono. To on stał w bramce podczas słynnych starć z Parmą czy Schalke. Zawalił mecz z Lazio, z czego zresztą tłumaczył się w wywiadzie ze „Sport.pl”.

To nie była moja wina i uważam za niewiarygodne, że chce mi się przypisać odpowiedzialność za nie. Przecież na boisku występuje w każdym zespole 11 graczy, nie tylko bramkarz. Jako cudzoziemiec jestem bardziej na świeczniku niż inni piłkarze. Z tego powodu też trudno mi porozumieć się z kolegami. Polacy potrafią się dogadać i pomagać, ale w dwóch wypadkach obrońcy nie poradzili sobie. 

Innego zdania byli choćby włoscy komentatorzy, którzy cieszyli się z pomyłek Francuza. W każdym razie Angelo Hugues wcale nie wyleciał z bramki: miejsce w składzie zabrała mu dopiero kontuzja, która zakończyła i jego sezon i przygodę z Wisłą. Klub z Krakowa nie przedłużył z nim umowy, mimo że bramkarz miał wkład w mistrzostwo Polski. Zawodnik wrócił do ojczyzny, a niedługo potem „Biała Gwiazda” otrzymała od niego pozew. Golkiper dopominał się o 67 tys. euro za premie meczowe i pracę w dni wolne. Wisła stwierdziła, że jego żądania są absurdalne i mniej więcej na tym skończyła się polska przygoda doświadczonego bramkarza.

Angelo Hugues w Ekstraklasie:

  • Mecze: 18
  • Wpuszczone gole: 20
Angelo Hugues i Kalu Uche świętują mistrzostwo Polski

Amaral

Aldair, Dida, Rivaldo, Ze Maria, Roberto Carlos, Ronaldo. Luźny zestaw kumpli, z którymi Amaral śpiewał brazylijski hymn przed meczami narodowej kadry. Najbardziej znanym Brazylijczykiem w historii Ekstraklasy jest chyba Paulinho. Ale Paulinho zrobił karierę już po tym, jak przewinął się przez polską ligę. Najsłynniejszym zawodnikiem z Kraju Kawy, który grał nad Wisłą był bez wątpienia Amaral. Gość, który ma w CV:

  • 11 występów w reprezentacji Brazylii
  • brązowy medal IO w Atlancie
  • wicemistrzostwo Gold Cup
  • 5 mistrzostw Brazylii
  • 4 mistrzostwa stanowe
  • Puchar Włoch z Fiorentiną
  • mistrzostwo Turcji z Besiktasem

Defensywny pomocnik trzy razy docierał do ćwierćfinałów Copa Libertadores, grał w Corinthians czy Palmeiras. Wiadomo, że do Polski trafił dopiero wtedy, gdy jego międzynarodowa kariera podupadła. Miał wtedy 33 lata, ale w Pogoni Antoniego Ptaka nadal był kozakiem. Mimo że jego motywacją na pewno nie była „chęć uczestniczenia w ciekawym projekcie”.

Gdy ja grałem w Piotrkowie, Amaral grał w reprezentacji Brazylii. Ale błędem Antoniego było, że patrzył tylko na nazwiska, a nie na to, kto co może dać na boisku. Oni wszyscy kończyli już kariery. Amaral już nie chciał grać w piłkę, chciał tylko zarobić – mówił nam Julcimar.

Amaral miał skasować 100 tysięcy dolarów za podpis i zarabiać 20 tysięcy „zielonych” miesięcznie. W tamtym czasie lepiej opłacanym piłkarzem w Polsce był ponoć jedynie Mauro Cantoro z Wisły Kraków. Cóż, możemy dyskutować, czy były to dobrze wydane pieniądze, ale co Amaral załadował Górnikowi Łęczna, to jego.

Amaral w Ekstraklasie:

  • Mecze: 16
  • Gole: 1

Kew Jaliens

Czy 10 meczów w reprezentacji Holandii waży więcej niż 11 występów w brazylijskiej kadrze? Być może, bo o ile Amaral grał dla Canarinhos w meczach towarzyskich, tak już Kew Jaliens w jednej z topowych drużyn narodowych świata wystąpił na mundialu. Holenderski obrońca nie miał głośnego nazwiska, zapewne dziś niewielu pamięta, że taki gość swego czasu znaczył coś w kadrze Oranje. Ale jednak 90 minut przeciwko Messiemu, Tevezowi i Riquelme podczas Mistrzostw Świata w Niemczech to spory wyczyn. Do najlepszych wspomnień z kariery Jaliens zaliczy także:

  • mistrzostwo Holandii
  • półfinał Pucharu UEFA
  • dwa sezony w Lidze Mistrzów
  • ćwierćfinał Igrzysk Olimpijskich

Co ważne: defensor zawsze był podstawowym piłkarzem swoich zespołów. To nie było tak, że CV budujemy mu na doczepkę: ma na koncie ponad 50 występów w pucharach (grupa + faza pucharowa) i blisko 400 gier w lidze holenderskiej. Kiedy Stan Valckx ściągnął go do Wisły Kraków był rzecz jasna po drugiej stronie rzeki, ale zdołał i wywalczyć mistrzostwo Polski i zagrać w europejskich pucharach.

W AZ zarabiałem najwięcej. W Holandii grałem bardzo długo, widziałem wszystkie drużyny, wszystkich piłkarzy. Chciałem spróbować czegoś nowego. Miałem propozycje z Niemiec, ale nie interesowała mnie walka o siedemnaste miejsce w lidze.  W tamtym roku kontaktowało się ze mną PSV, ale nie chciałem nic zmieniać, bo z AZ Alkmaar zdobyliśmy właśnie mistrzostwo. Różnica między tymi klubami nie była tak duża. Nie miałem powodu, żeby odchodzić – opowiadał Pawłowi Muzyce i Tomaszowi Ćwiąkale.

Część czasu w Krakowie ukradły mu kontuzje, część wiek, którego nie mógł już oszukać. Ale koniec końców rozegrał dla Wisły blisko 70 gier. Był jednym z pierwszych zagranicznych zawodników z dużym nazwiskiem, który nie okazał się jedynie bohaterem barwnych anegdot.

Kew Jaliens w Ekstraklasie:

  • Mecze: 46
  • Gole: 1

Marco Reich

Postać nierozerwalnie związana z polską piłką. Zaczęło się od tego, że w rezerwach Kaiserslautern trenował go Stefan Majewski. Potem debiutował w reprezentacji Niemiec, a na zgrupowaniu spotkał Bernda Schneidera, znanego tu i ówdzie jako Arkadiusz Skrzypiciel. W końcu podziwiał w Derby County Grzegorza Rasiaka i wylądował w Białymstoku pod skrzydłami Michała Probierza, a potem zaliczył jeszcze epizod u Nenada Bjelicy w Austrii. No i rzecz jasna: był bohaterem słynnego monologu Tomasza Hajty, gdy ten wymieniał zwycięski skład Kaiserslautern z meczu z Bayernem Monachium.

Tak, Reich połączył kilka polskich wątków w swojej intensywnej karierze. Faktem jest, że jednym z czterech trofeów, które wygrał, jest puchar naszego kraju. Medal za zwycięstwo w tych rozgrywkach ma w gablocie Niemca niezłe towarzyswo, bo pomocnik dwukrotnie wygrywał też Bundesligę. W Polsce wylądował jako 32 latek, ale mówiło się, że jeśli będzie mu się chciało, wciągnie naszą ligę nosem. Sam chyba mocno w to uwierzył, bo w niemieckich mediach tak opisał Ekstraklasę:

Myślę, że jest nieznacznie silniejsza niż trzecia liga niemiecka. Takie kluby jak Wisła Kraków czy Lech Poznań mogłyby plasować się w dolnych rejonach Bundesligi. Pozostałe reprezentują poziom podobny do niemieckich drugo- i trzecioligowców.

Problem w tym, że nawet na tak kiepskim zdaniem Reicha poziomie, nie udawało mu się robić różnicy. Początek miał obiecujący, strzelił gola, zaliczył asystę, ale jego bilans po jesieni zatrzymał się na trzech wypracowanych bramkach. Jagiellonia po pół roku rozwiązała z nim umowę, która początkowo zakładała dwuletnią współpracę. Niemiec pokopał jeszcze w niższych ligach w Austrii, a potem zakończył karierę i dostał pracę u teścia, w domu spokojnej starości.

Marco Reich w Ekstraklasie:

  • Mecze: 15
  • Gole: 2

Milos Krasić

– Przychodził jako wielka niewiadoma – podstarzały skrzydłowy, którego głównym atutem zawsze była szybkość. Czas stracony w Turcji, kilka kontuzji po drodze. […] Szybko się okazało, że „KRASIĆ” to nie tylko literki na koszulce, która ma się dobrze sprzedawać w klubowym sklepiku, ale przede wszystkim klasa piłkarska. Jak najbardziej wystarczająca, żeby się wyróżnić na tle Ekstraklasy. Faktycznie – nie miał już wystarczającej szybkości, żeby pograć na skrzydle, ale sprawdził się w roli środkowego pomocnika, można nawet szumnie powiedzieć – playmakera. […] Niestety – do czasu. […] Gość był w zakończonym właśnie sezonie równie irytujący dla kibiców, jak progi zwalniające ustawione co 10 metrów jezdni są irytujące dla kierowców. Rok, półtora roku temu, gdy piłka trafiała do Serba, akcja nabierała sensu i tempa. Ostatnio, gdy Krasić dostawał piłkę, rywale zaczynali planować kontratak – to chyba najlepsze podsumowanie przygody Serba z Ekstraklasą.

Serbski pomocnik był największym nazwiskiem w historii Lechii Gdańsk. 46 występów w reprezentacji kraju, trzy mecze w wyjściowym skłądzie na mundialu. Blisko 60 gier w europejskich pucharach, w tym ćwierćfinał Ligi Mistrzów, półfinał Ligi Europy i zwycięstwo w Pucharze UEFA. Mistrzostwo Włoch, Puchar Turcji i dziewięć krajowych trofeów z CSKA Moskwa. W Ekstraklasie, tak jak już pisaliśmy, grał w kratkę. Pierwsze dwa lata miał bardzo przyzwoite, ostani sezon – średni.

  • 2015/2016 – 10 wypracowanych goli (razem z asystami drugiego stopnia)
  • 2016/2017 – 12
  • 2017/2018 – 5

Raczej nie był to przypadek, bo na koniec swojej przygody z Gdańskiem został najdroższym zawodnikiem w historii rezerw Lechii Gdańsk z pensją rzędu 120 tysięcy złotych miesięcznie. – Co do Milosa: zawsze mówię o superlatywach jeśli chodzi o sprawy piłkarskie. Miał tylko jedną przypadłość, uczulenie na pot. To było coś, co go dyskryminowało w moich oczach – argumentował odsunięcie Serba Piotr Stokowiec.

Gdy klub z Trójmiasta go pogonił, zakończył karierę.

Milos Krasić w Ekstraklasie:

  • Mecze: 86
  • Gole: 7

Daniel Ljuboja

Najlepszy ze znanych piłkarzy, który kiedykolwiek grał w polskiej lidze? Na ten moment tak to wygląda. Mówimy rzecz jasna nie o sukcesach sprzed czasów gry w Polsce czy rozpoznawalności nazwiska, choć oczywiście do CV Serba przyczepić się nie można. Mówimy o piłkarzu, który grał na mistrzostwach świata, rozegrał ponad 200 spotkań w Ligue 1 i ponad 50 w Bundeslidze. Do Ekstraklasy przyszedł na starość, ale z drugiej strony po sezonie, w którym zaliczył blisko 2000 minut w lidze francuskiej. Nie błyszczał, ale to coś znaczyło.

– Podpisał roczny kontrakt, z możliwością przedłużenia o kolejne 12 miesięcy, ale z tej opcji działacze nie mieli zamiaru korzystać. Od dłuższego czasu nie był więc na rynku towarem rozchwytywanym. Naprawdę, trudno przewidzieć, co z tego wyniknie. Facet jest dobry technicznie, ma mocny strzał, porusza się ciągle żwawopisaliśmy, gdy podpisał umowę z Legią.

Bardzo szybko udowodnił, że wynikło z tego coś bardzo fajnego. Cztery pierwsze mecze w Ekstraklasie – cztery gole. Do tego asysta w meczu ze Spartakiem Moskwa. Legii dawał wiele, obydwa sezony ligowe skończył z dwucyfrową liczbą bramek, trafiał także w Europie. Trzy razy przymierzył z wolnego, w tym w finale Superpucharu Polski. Nie wymiękał w ważniejszych spotkaniach: finał Pucharu Polski kończył z golem i asystą na koncie. O efektach wizualnych nie wspominamy, bo kto widział Ljuboję w akcji, ten wie, że dla takich ludzi przychodzi się na stadiony. Wybraliśmy go do XI dekady Legii Warszawa:

– Perspektywa sceptyka widzi gościa, który przegrał bój o koronę króla strzelców z Robertem Demjanem, brylował w sektorach boiska, w których najłatwiej brylować, nie przemęczał się przesiadując przez cały tydzień u masażystów (te przeklęte pachwiny…) i korzystał z uroków Warszawy dość chętnie. Perspektywa entuzjasty zapyta – ilu było w minionej dekadzie zawodników, którzy grzali bardziej niż ekscentryczny Serb? Niewielu. Ale to nie za wzbudzanie emocji Ljuboja dostał miejsce w rankingu, a za jakość, którą na polskich boiskach niewątpliwie dawał. Wielu stwierdzi, że w tamtym czasie lepszy był Ljuboja wyciągnięty prosto z imprezy niż ktokolwiek inny. I niejednokrotnie „Ljubo” dawał takie show, za które musi zostać doceniony.

Ljuboja wypracował dla Legii ponad 40 bramek we wszystkich rozgrywkach. No ale wspomnieliśmy o imprezach i właśnie dlatego była to instensywna, ale krótka przygoda. Wyleciał z klubu po słynnym wypadzie do Enklawy, a przecież o jego charakterze świadczą także anegdoty o tym, jak na pytanie o godzinę pochwalił się zegarkiem, rzucając: 25 tysięcy euro. Albo o tym, jak narzekał, że w Polsce nie szanuje się go za bogate CV, więc Żewłakow kazał mu wypierdalać do Paryża. Albo o tym, jak Ljuboja wymigał się od gry przez problemy z sercem, a skończył pijąc winko za winkiem na VIPach. Dlatego oprócz XI dekady trafił też do naszego rankingu najbarwniejszych postaci w polskiej piłce.

Daniel Ljuboja w Ekstraklasie:

  • Mecze: 56
  • Gole: 23

Ivica Iliev

Razem z Ljuboją do Polski trafił inny serbski ofensywny piłkarz – Ivica Iliev. Nie był to ten sam kaliber co słynny „Borsuk”, ale jego transfer do Wisły Kraków i tak robił wrażenie. Było nie było, mówiliśmy o eks-reprezentancie kraju, aktualnym królu strzelców serbskiej ligi (z niezbyt imponującym dorobkiem, ale jednak, w dodatku wygrał wtedy mistrzostwo i puchar), zawodnikiem z Bundesligą, Serie A oraz występami w pucharach w CV. „Biała Gwiazda” ściągnęła go z nadzieją, że pomoże jej wywalczyć awans do Ligi Mistrzów. – Ivica to taki „all-round attacker”. Zawodnik z doświadczeniem, jakiego potrzebowaliśmy – mówił dyrektor Stan Valckx. – Nigdy nie zdobywał wielu bramek, bo jest tak naprawdę typowym skrzydłowym. Zawodnik o nietuzinkowych umiejętnościach z dobrym przyspieszeniem i celnym dośrodkowaniem. Potrafi zejść do środka, dryblując na małej przestrzeni dwóch, trzech rywali. To jego najsilniejsza brońrecenzował nam go Tomasz Rząsa, były klubowy kolega.

W sumie niewiele brakowało, żeby plan został wykonany. To Iliev podawał do Cezarego Wilka, który trafił na 1:2 z APOEL-em Nikozja, przybliżając Wisłę do raju. No ale jednak: nie udało się. W lidze i w pucharach Iliev nie dawał aż tak wiele, jak się po nim spodziewano. Ale czy był typowym szrotem? Niekoniecznie. Na pewno bywało, że za bardzo wierzył w otrzymany przed laty tytuł „Króla Dryblingu”. Zarobił go w Niemczech, jednak chyba zapomniał, ile wody w rzece upłynęło od tamtego momentu. Gdy ocenialiśmy transfery Valckxa, napisaliśmy o nim tak:

– Ilekroć ma piłkę, my mamy wrażenie, że chce się zakiwać na śmierć. Od czasu do czasu wyjdzie z tego dryblingu coś pozytywnego, ale ma podobny problem, co Ntibazonkiza z Cracovii – zwykle idzie o krok za daleko. Wyjdzie mu jeden zwód, to drugi zepsuje. Dobrze przyjmie piłkę , to za chwilę źle poda albo znów uwikła się w drybling. Na pewno nie można mówić o transferowej klapie – w końcu facet trafił do pierwszego składu i nie odstaje od reszty, ale po byłym królu strzelców ligi serbskiej spodziewaliśmy się czegoś więcej. Efektu – a tu ani bramek, ani asyst.

Iliev rozstał się z Wisłą Kraków po dwóch latach, zanotował w niej siedem goli i 10 asyst. Odchodząc z Ekstraklasy zakończył karierę.

Ivica Iliev w Ekstraklasie:

  • Mecze: 48
  • Gole: 4

Nacho Novo

Hiszpan będący legendą szkockiego klubu. Zaskoczenie? Trochę tak. Nacho Novo miał 22 lata, gdy trafił na Wyspy Brytyjskie, a potem stopniowo przebijał się aż do transferu do Glasgow Rangers. Na Ibrox Park spędził sześć lat, rozegrał dla tego klubu ponad 200 spotkań. Zdobył pięć tytułów, w tym trzy mistrzowskie, zagrał też w finale Pucharu UEFA. Novo przyszedł do Legii prosto z La Liga. Ok, nie był tam pierwszoplanową postacią, ale 30 meczów i 1500 minut czy 11 meczów i 500 minut tuż przed transferem, to nie jest leżenie na plaży za dobrą pensję. Tacy ludzie mają wciągać Ekstraklasę nosem. Novo tego nie zrobił.

Miał zaorać naszą ligę, tymczasem wyjechał niepostrzeżenie, z jedną bramką w Pucharze Polski. Czy Legia nabrudziła mu jakoś w CV? A gdzie tam. Znalazł w miarę poważnego pracodawcę, poszedł do Segunda Division, gdzie – co jest dla nas zaskoczeniem – normalnie grał, strzelał, asystował. Po sezonie powrócił do swojej ukochanej Szkocji (nie ukrywał, że właśnie tam czuje się najlepiej, jak na Hiszpana – trochę szok), do klubu z… Championship, czyli drugiej ligi. Kolejne przystanki? Aż szkoda o nich wspominać. Angielska League One (gdzie przesiadywał na ławie) i amerykańsko-kanadyjska NASL. Niby grał w tej samej lidze co Tomasz Zahorski Raul, ale chyba chciał się ładniej postarzeć – pisaliśmy, wspominając jego pobyt w lidze.

Sami widzicie: gość rozczarował, a potem był już tylko jeden wielki zjazd. Przy czym warto podkreślić, że nigdy nie słyszeliśmy o tym, żeby Novo przegrał karierę przez problemy z alkoholem czy podejściem do zawodu, jak niektóre wspomniane wyżej gwiazdy. Wydaje się, że po prostu jego czas dobiegał końca, a Legia przysiadła się do niego podczas tego slalomu w dół. Tyle dobrze, że chociaż strzelił gola na 1:0 w półfinale Pucharu Polski.

Nacho Novo w Ekstraklasie:

  • Mecze: 11
  • Gole: –

Olivier Kapo

Powiedzmy to wprost: gdy do Korony Kielce trafiał zagraniczny zawodnik, to niezależnie od jego CV z miejsca rodziły się wątpliwości. Kielecki klub miał straszny rozstrzał transferowy: od kompletnych parodystów do takiego Kovacevicia czy Diawa. No i Oliviera Kapo, który jest największym nazwiskiem w historii Korony. Oczywiście, jak praktycznie zawsze: do Polski przyszedł 10 lat po transferze do Juventusu, pięć po ostatnim meczu w Premier League. Były reprezentant Francji, zwycięzca Pucharu Konfederacji w 2003 roku, zjeżdżał do bazy. Może nie tak zupełnie, bo w Ligue 2 czy w Grecji, gdzie grał tuż przed Koroną, potrafił jeszcze zaliczyć jakieś liczby. Nie ulegało jednak wątpliwości – tak zresztą pisaliśmy od pierwszego dnia – że to on jest tak nisko, a nie Korona tak wysoko.

– Jesteśmy po prostu… Nieufni. Chyba tak to można ująć. Ryszard Tarasiewicz przed kilkoma dniami mówił: – Zaczerpnąłem o nim języka u znajomych, jak wyglądał w ostatnich miesiącach i są to bardzo pochlebne recenzje. Nie miał problemów zdrowotnych, grał regularnie, a przede wszystkim jest niezwykle pracowity. Wierzę, że będzie naszym solidnym wzmocnieniem.

Tak mówił, a my mamy poważne wątpliwości czy to prawda. We Francji, owszem – w Auxerre, do którego Kapo ma sentyment, w którym de facto się wychował i wypromował, nie powiedzą o nim złego słowa. Ale już z Grecji napływały sygnały dość niepokojące. Że podatny na urazy (w wywiadach sam przyznawał wiele razy, że kontuzje blokowały mu karierę), że miewał przebłyski, ale generalnie pożytek z niego był wątpliwy. Niektóre źródła mówią wręcz o tym, że był ciałem obcym w szatni, że zdarzało mu się np. odmówić występu w sparingu.

No i bum, jak to w Ekstraklasie bywa. Kapo biegając na „dyszce” zrobił 12 bramek (siedem goli, pięć asyst). Fakt, odpalił po czasie, gdy już zdążyliśmy go skreślić, bo pierwsze mecze miał kiepskie. Warto było jednak czekać. Francuz do końca jesieni zapewnił Koronie trzy punkty z Wisłą i punkt z Zawiszą, strzelił gola na 1:1 z Lechem i 1:0 z Lechią. Wiosną kontynuował swoją serię. Gol otwierający mecz, asysta na wagę punktu, asysta dająca wygraną, gol i asysta z Lechią (1:0 i 2:0), asysta na 1:0 z Piastem, gol w doliczonym czasie gry w Bełchatowie, ratujący remis. Kapo był odpowiedzialny za te najbardziej istotne liczby. Narzekał do Leandro, że polska liga jest ciężka, ale dał sobie radę.

A co było po sezonie? – Emerytura? Nie czuję się emerytem! – zapewniał w „Przeglądzie Sportowym” po transferze do Kielc. Po sezonie zmienił jednak zdanie i zawiesił buty na kołku. Potem otworzył swoją szkółkę w Afryce, zajmuje się szkoleniem młodzieży.

Olivier Kapo w Ekstraklasie:

  • Mecze: 27
  • Gole: 7

Daisuke Matsui

– Piłkarz z umiejętnościami i jakością. Lechia będzie miała z niego pożytek – stwierdził w „Weszło z butami” Sebastian Madera. Nie mieliśmy pojęcia, czy traktować te słowa jako wyrocznię, bo Daisuke Matsui trafił do Gdańska po okresie ogromnej piłkarskiej biedy. Najpierw zmarnował rok w Ligue 1, potem nie grał za wiele w Bułgarii. Miał już 32 lata, czyli przebił wiekiem liczbę swoich meczów w reprezentacji Japonii. Choć PESEL chyba akurat nigdy nie był jego problemem, skoro właśnie znalazł sobie nowy klub. Japończyk miał kapitalne wejście do ligi: załadował dwie bramki Podbeskidziu. Na kolejny taki show kazał nam czekać parę miesięcy, bo dublet ustrzelił dopiero w grudniu z Legią. Natomiast przed wyjazdem zebrał łącznie cztery gole, dwie asysty i dwie asysty drugiego stopnia. Nieźle. Ale właśnie: przed wyjazdem, bo w Polsce był tylko chwilę. Lechia na pewno brodę sobie nie pluła: sprzedała go do ojczyzny za konkretne pieniądze (400 tys. euro).

– Nie można powiedzieć, że Japończyk w pełni się sprawdził, nie można też stwierdzić, że mocno rozczarował. Trzeba się tu spotkać gdzieś pośrodku. Być może wspominalibyśmy go znacznie lepiej, gdyby do Polski trafił nie w lipcu 2013, a półtora roku wcześniej. Rozpoczął treningi z Legią Warszawa i przekonał do siebie Macieja Skorżę, ale stołecznemu klubowi zabrakło pieniędzy. […] Od czasu do czasu Matsui przypominał, że umiejętności ma naprawdę ponadprzeciętne. Nie wszyscy byli wtedy zachwyceni jego grą. – Niech ktoś mu powie, że w futbolu się biega – powiedział Tomasz Łapiński w „Magazynie Ekstraklasy”. Japończyk z Lechii szybko odpowiedział w… komentarzu na Facebooku, gdzie wrzucono link z tym materiałem. – Lepiej mądrze stać niż głupio biegać – odparował zaatakowany – pisaliśmy o nim jakiś czas temu.

Matsui do kraju wrócił z powodów rodzinnych (narodziny dziecka), ale okazało się, że z Polską wcale się nie pożegnał. Jakiś czas później zgarnęła go Odra Opole, jednak to nie było już to samo. Cztery mecze, sporo nerwów i kontrakt rozwiązany pół roku przed właściwą datą. Tak, Matsu trochę popsuł sobie opinię nad Wisłą.

Daisuke Matsui w Ekstraklasie:

  • Mecze: 16
  • Gole: 4

Eduardo

Eduardo da Silva. Brazylijski Chorwat. Autor ośmiu mistrzostw kraju (pięć z Szachtarem Donieck, trzy z Dinamem Zagrzeb) i 62 występów dla reprezentacji Hrvastki. Tu półfinał Ligi Europy, tam ćwierćfinały Ligi Mistrzów, gra w Premier League czy na mundialu i EURO. Pod względem CV napastnik ustępuje chyba tylko Lukasowi Podolskiemu. To jak, gdzie jest ten haczyk? W karcie pacjenta. Eduardo przyjechał do stolicy Polski tak przekopany przez życie (i rywali), że dołączył do grona gości, którzy zaraz po epizodzie nad Wisłą zakończył karierę, bo na boisku nie było z niego żadnego pożytku. Nie wierzycie?

– Zawodnik ściągnięty z emerytury grał jak piłkarski emeryt. W 14 meczach w barwach Legii nie dość że nie strzelił żadnego gola, to jeszcze oddał tylko jeden celny strzał na bramkę rywali – podsumowywaliśmy jego epizod w Warszawie.

– Długa lista piłkarskich sukcesów. Wywalczony rzut karny w Lubinie, gdy Legia wyszarpała punkty z Zagłębiem. Świetny występ ze Śląskiem Wrocław, udekorowany asystą nominowaną przez klub do nagrody podania roku. 60 sekund w wygranym finale Pucharu Polski z Arką Gdynia. No i wreszcie triumfy z tego sezonu, trzynaście minut w meczu z Dudelange, 14 minut przeciw Zagłębiu Sosnowiec – pisaliśmy w innym miejscu.

Chorwat odgrywał w Legii tak wielką rolę, że Ricardo Sa Pinto nawet nie zorientował się, czy ma go do dyspozycji. Miało to takie znaczenie jak zeszłoroczny śnieg. To jedna z większych wpadek transferowych w historii warszawskiego klubu. W pewnym momencie odesłano go nawet do oprowadzania wycieczek po stadionie. Nie żeby Eduardo miał doktorat z dziejów Legii, ale skoro w piłkę grać już nie mógł, szukano dla niego jakiegokolwiek zajęcia.

Eduardo w Ekstraklasie:

  • Mecze: 11
  • Gole: –

Vadis Odjidja-Ofoe

Przy tym nazwisku od razu pojawia się łezka wzruszenia kibiców Legii Warszawa. Vadis Odjidja-Ofoe to kandydat na najlepszego obcokrajowca w historii polskiej ligi. Jego nazwisko nie było tak znane, jak paru wymienionych wcześniej zawodników, jednak do stolicy trafił prosto z Premier League. Trafił do niej także z pokaźnym brzuszkiem, ale z czasem okazało się, że żaden z niego hobby-player. Vadis stał się ważną częścią najlepszego sezonu Legii w ostatnich latach. Grał (i strzelał) w Lidze Mistrzów, dyrygował zespołem w lidze. Zaliczył 12 asyst i siedem asyst drugiego stopnia. Do tego strzelił cztery bramki. Który środkowy pomocnik w Ekstraklasie mógł się pochwalić zrobieniem 23 bramek w ciągu 2600 minut na boisku? No właśnie.

– Wiedzieliśmy, co potrafi, co umie, więc od początku uważaliśmy, że to będzie kozak. Od razu, z miejsca, zanim w ogóle zagrał w barwach Legii. Mieliśmy przy tym jednak świadomość, że różnie w piłce bywa, może komuś gdzieś nie wyjść, bo tak, po prostu. Mocno trenował, drużyna w niego wierzyła, taka jest piłka. Zupełnie inaczej się gra, kiedy jesteś liderem, kiedy jesteś gwiazdą, kiedy masz wsparcie kolegów i trenera – na więcej cię stać – opowiadał nam Bogusław Leśnodorski.

Nie był kolorowym ptakiem. Pełen profesjonalista, zawsze przygotowany. Zachwycał w Ekstraklasie, zachwycał w Lidze Mistrzów, ale ja nie byłem tym specjalnie zdziwiony, bo on od pewnego momentu to wszystko prezentował nam na treningach. Złapał fantastyczną formę, może najlepszą w swojej karierze. Ciągnął nas do góry, wszyscy stawialiśmy się przy nim trochę lepsi. Wychodziliśmy na boisko w najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywkach w Europie, przeciw najsilniejszym zespołom na kontynencie, które tworzyły nieprawdopodobnie trudne warunki do rywalizacji, co doskonale widać po wręcz hokejowych wynikach, a Vadis Odjidja-Ofoe mecz w mecz radził sobie bardzo dobrze. pokazał charakter – to właśnie Vadis Odjidja-Ofoe należał do grupy tych osób, które potrafiły powiedzieć coś konstruktywnego w szatniowych dyskusjach. Podpowiedzieć, jak powinniśmy grać, co powinniśmy zmienić, w którym kierunku podążać – dodaje Jakub Czerwiński, który uważa, że Vadis to najlepszy piłkarz, jakiego spotkał w Ekstraklasie.

Problem był w tym, że Belg był… zbyt dobry. Wytrzymał w Polsce rok, bo przerastał naszą ligę tak wyraźnie, że utrzymanie go nad Wisłą na dłużej było misją na pograniczu cudu. Cudu nie było, choć Vadis faktycznie uwielbiał Warszawę. Zresztą po czasie, w „Hejt Parku”, przyznał nam, że żałuje odejścia z Legii. – Jeśli miałbym być szczery – tak, żałuję, że odszedłem z Legii. W życiu podejmujesz decyzje i próbujesz podjąć takie, które są dla ciebie najlepsze. Wtedy myślałem, że Olympiakos to najlepsza decyzja. Musisz stać za swoimi decyzjami. Sezon w Legii był świetny, to jak ludzie na mnie reagowali… Tęsknię i może to był błąd.

Vadis Odjidja-Ofoe w Ekstraklasie:

  • Mecze: 31
  • Gole: 4

Richmond Boakye

Ostatni sezon w Ekstraklasie znów przyniósł nam znane zagraniczne nazwiska. Richmond Boakye mógł być dla ligi przynajmniej nowym Ljuboją. To nie przesada, chłopak zaliczył w Serbii trzy sezony z dwucyfrową liczbą bramek, dwa kolejne miały miejsce w Serie B. Przez niemal całą karierę strzelał na niezłym poziomie. Z przestojami, z małymi potknięciami, ale jednak płacono za niego spore pieniądze, on sam błyszczał w europejskich pucharach wprowadzając Crvenę Zvezdę najpierw do Ligi Europy, a potem do Ligi Mistrzów.

– Jestem człowiekiem niezwykle mocno wierzącym, wierzę, że Bóg wybiera dla mnie drogę. Wyniosłem to z domu, od malutkiego. I w życiu często kieruję się takim instynktem, w sensie biorę to, co według mnie przygotował dla mnie Bóg. Działacze Górnika pokazali, że bardzo im zależy. Wierzę, że ten etap w Górniku też będzie udany. Ok, ostatnio nie omijały mnie kontuzje, ale mam nadzieję, że to już za mną – mówił „Sportowym Faktom” po podpisaniu umowy. Miał zapisać się w historii klubu z Zabrza.

No i zapisał się. Jako najgorszy transfer w dziejach. Nie przesadzamy, Górnik płacił mu ogromne pieniądze, a jego bilans w Ekstraklasie to jedna bramka przy jego udziale – gdzieś, kiedyś, jakimś cudem zaliczył asystę drugiego stopnia. Cudem, bo Boakye jedynie raz zapracował u nas na notę wyjściową. W pierwszym spotkaniu. Potem był już zjazd, a na koniec Ghańczyk spuentował to spłakaniem się w mediach na to, że w Polsce gra się ciężko, nie ma miejsca na technikę, a sędziowie nie pomagają. Jasne, wiemy, że techniczni zawodnicy nie mają u nas łatwo. Ale skoro w tym samym czasie niektórzy potrafili błyszczeć, to chyba jednak nie poziom ligi był problemem.

Richmond Boakye w Ekstraklasie:

  • Mecze: 13
  • Gole: –

Miroslav Stoch

Podobnie wspominamy czasy gry Miroslava Stocha w Lubinie. On przynajmniej zachował resztkę godności i nie obwiniał nikogo o swoje niepowodzenie. Tyle że to był trochę inny przypadek. Słowak przyszedł do Ekstraklasy po pół roku bez gry, był parę lat starszy niż Boakye. Liczył na to, że powalczy o wyjazd na EURO i odbuduje karierę. Pojawiały się pozytywne głosy.

Do teraz mamy kontakt, ale akurat od dwóch tygodni nie mogliśmy się zdzwonić i dlatego byłem w takim szoku, gdy usłyszałem, że poszedł do Polski. Muszę mu pogratulować. Zawsze, gdy dostawał szansę, wyglądało to naprawdę dobrze. Nadal ma szybkość, dynamikę, przebojowość i pewność z piłką przy nodze – mówił nam Karol Świderski.

Czy choć jeden z potencjalnych atutów Stocha zobaczyliśmy w Ekstraklasie? Nie, chłop zaliczył pusty przebieg. To on miał hulać na boisku, tymczasem hulać zaczęły, ale plotki o tym, że Stoch zaklepał sobie latem wyjazd do MLS, ale chciał jeszcze chwilę pokopać w Europie, żeby nie wypaść z formy. Z tymi Stanami Zjednoczonymi coś nie wypaliło, bo Słowak skończył w Libercu. Na EURO nie pojechał, ligi czeskiej też jak do teraz nie podbił. Ale przynajmniej udzielił nam ciekawego wywiadu, w którym przyznał, że strzał, który zamienił się w bramkę nagrodzoną tytułem gola roku, oddał po to, żeby nie było kontry.

Przynajmniej pod tym względem wpasował się w naszą ligę.

Miroslav Stoch w Ekstraklasie:

  • Mecze: 8
  • Gole: –

Lukas Podolski

Najświeższy przypadek, który możemy już ocenić? Pewien Niemiec z polskimi korzeniami, który spełnił swoją obietnicę o transferze do Górnika Zabrze. Podolski miał trochę vadisowaty start. Nie chodzi nam o zaniedbanie fizyczne, po prostu jego pierwsze spotkania przepełnione były chęciami, z których wiele nie wynikało. Łapał głupie kartki, powinien dwa razy wylecieć z boiska. No a potem ruszyła maszyna. Bramki – i to jakie, wyjątkowej urody. Rozgrywanie – mnóstwo stworzonych okazji, asysta i trzy asysty drugiego stopnia. Niektóre gwiazdy w Ekstraklasie zgarniały od nas maksymalnie wyjściowe noty. „Poldi” w ostatnim czasie zgarnął już pięć siódemek.

– Podolski na boisku myślał, ale nie miało to realnego przełożenia na grę całego zespołu, bo podejmował decyzje niewspółmierne z tym, co robili jego koledzy. Teraz jednak ścieżki te się przecięły, a efekty są więcej niż zadowalające. Podolski nie ograniczył swojego pobytu do „dajcie mi piłkę, dajcie mi na lewą i się nie wtrącajcie”, tylko jest jednym z architektów akcji Górnikapisaliśmy, gdy Lukas zaczął błyszczeć w Ekstraklasie.

Dziś zawodnik Górnika Zabrze jest jasnym punktem nie tylko swojej drużyny, ale i całej ligi. Daje coś ekstra, wzniósł się ponad poziom solidności. Oczywiście pełną ocenę otrzymamy dopiero po sezonie, jednak wieści o tym, że „Poldi” chętnie pogra na Śląsku jeszcze przez rok, przyjmujemy z nieukrywaną radością. Takich piłkarzy Ekstraklasie potrzeba.

Lukas Podolski w Ekstraklasie (stan na 19.02.2022 r.):

  • Mecze: 16
  • Gole: 4

OSTATNI PIŁKARZ Z ULICY. SCENY Z ŻYCIA LUKASA PODOLSKIEGO

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Litwinka odmówiła walki z Rosjanką. „Ten brąz lśni bardziej niż złoto”

redakcja
5
Litwinka odmówiła walki z Rosjanką. „Ten brąz lśni bardziej niż złoto”

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?

Piotr Rzepecki
4
Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?

Komentarze

11 komentarzy

Loading...