Reklama

Ekstraklasa rośnie transferami z ligi. Kiedy zacznie rosnąć transferami do ligi?

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

21 stycznia 2022, 10:13 • 9 min czytania 58 komentarzy

Suma przychodów transferowych klubów Ekstraklasy na przestrzeni ostatniej dekady wzrosła dwukrotnie. W ciągu pięciu lat polskie kluby zarobiły na swoich zawodnikach blisko miliard złotych. Jak to się stało, że zaczęliśmy sprzedawać dużo drożej? Czy to tylko wypadkowa ruchu pieniądza na globalnym rynku piłkarskim? I czy skoro polskie kluby przybiły szklany sufit transferów wychodzących, to czas też na przebicie szklanego sufitu transferów do Ekstraklasy?

Ekstraklasa rośnie transferami z ligi. Kiedy zacznie rosnąć transferami do ligi?

Polskie kluby coraz więcej zarabiają na transferach

W latach 2010-2016 polskie kluby zarobiły na sprzedaży swoich zawodników 102 miliony euro. Królem polowania na gotówkę była Legia Warszawa, która przytuliła 22 miliony euro. Drugi był Lech Poznań – 17 mln, dalej Jagiellonia Białystok i Polonia Warszawa – około 9 mln, później Górnik Zabrze i Lechia Gdańsk z przychodem kręcącym się wokół 5 milionów euro.

Od 2016 roku do dziś do kas ekstraklasowiczów z tytułu transferów trafiło ponad dwa razy tyle pieniędzy, co w poprzednim sześcioleciu – około 210 milionów euro. Mówimy o dwukrotnym wzroście przychodów transferowych. Znów na pierwszym miejscu jest Legia, która zarobiła około 250% tego, co w poprzednim sześcioleciu (blisko 50 mln euro). Dwukrotnie swoje zyski poprawił Lech, bo mowa tu o około 40 mln. Pogoń dobiła do prowadzącej dwójki – za swoich zawodników zainkasowała około 25 mln. Granicę 10 mln euro przychodu złamały również ekipy Jagiellonii, Cracovii, Zagłębia i Lechii

Patrząc na całą Ekstraklasę właściwie trudno znaleźć klub, który w ostatnich latach nie sprzedał piłkarza za kilka milionów euro. O Legii, Lechu czy Pogoni nie ma nawet co wspominać, ale siedmiocyfrowe kwoty za swoich zawodników trafiły na konta chociażby Wisły Płock (Arkadiusz Reca), Śląska Wrocław (Przemysław Płacheta) czy Rakowa Częstochowa (Kamil Piątkowski).

Być może pewnym uproszczeniem będzie stwierdzenie, że miliony euro zarabiać może dziś w Ekstraklasie każdy. Ale tak po prawdzie – dużych transferów wychodzących w ostatnich latach nie przeprowadziły jedynie Stal Mielec, Warta Poznań, Bruk-Bet Termalica Nieciecza i Górnik Łęczna. Z czego właściwie każdy z tych klubów albo w Ekstraklasie jest bardzo krótko, albo dopiero co do niej wszedł.

Reklama

Szklany sufit został przebity. Pieniądz krążący po Europie dotarł też do Ekstraklasy. Monetyzujemy talent, bo zdecydowana większość piłkarzy sprzedanych przez ekstraklasowiczów to relatywnie młodzi Polacy (dziewięć z dziesięciu najdroższych transferów w historii ligi to zawodnicy U23). Rzadziej, ale wciąż co jakiś czas polskie kluby sprzedają wyróżniających się obcokrajowców za dobre pieniądze (Rudnevs, Tijanić, Prijović, Juranović, Tonew, Kadar, Vadis, Brlek, ostatnio Aschraf czy Yeboah.

Bezskuteczne wyczekiwanie szejków lub Red Bulla

Oczywiście samo monetyzowanie piłkarzy trudno określać jako sukces. Prawdopodobnie nikt jeszcze na świecie nie zorganizował przejazdu odkrytym autobusem na rynek, by tam wespół z kibicami podrzucać do góry czek opiewający na kilka milionów euro. Sukcesem dla jednych klubów jest mistrzostwo kraju. Dla innych wejście do pucharowych eliminacji. Inne za sukces postrzegają po prostu utrzymanie w lidze.

Sprzedawanie drogo to środek do celu, a nie cel sam w sobie. I tu dochodzimy do kluczowego punktu, czyli otwarciu dyskusji na temat tego, jak rozwijają się kluby piłkarskie.

Wyróżnia się dwie drogi rozwoju – skokową i organiczną. Ta droga skokowa to np. przyjście poważnego inwestora, który zastrzykiem gotówki i wniesieniem do firmy know-how błyskawicznie rozwija klub. W Polsce obserwujemy to póki co tylko w perspektywie lokalnej. Przykładem może być Raków Częstochowa, który dzięki pieniądzom i pomysłom Michała Świerczewskiego stał się jedną z mocniejszych sił w kraju. Albo Termalica Bruk-Bet, która dzięki kasie państwa Witkowskim weszła do Ekstraklasy.

Ale w Polsce nie obserwujemy rozwoju skokowego na poziomie międzynarodowym. I trudno też się go spodziewać. No, chyba że powstanie u nas – dajmy na to – RB Lublin, gdy Red Bull uzna, że po Niemczech, Austrii, Brazylii i Stanach Zjednoczonych zechce też wejść do Polski. Jeśli jednak założymy, że nie ma szans na to, że do Górnika Łęczna zgłosi się szejk, a do Wisły Płock nie wejdą chińscy miliarderzy, to musimy skupić się na rozwoju organicznym.

Reklama

Transfery nakręcają budżety

Pieniądz jest warunkiem sine qua non sukcesu sportowego. Oczywiście znajdą się przykłady, gdy biedniejszy pokonał bogatszego, natomiast w perspektywie długoletniej bez pieniędzy sukcesu nie osiągniesz. Pokazują to badania na przestrzeni lat w Premier League, gdzie średnie miejsce w tabeli niemal idealnie pokrywało się ze średnią wydatków na pensje piłkarzy danego klubu.

Kluby Ekstraklasy się bogacą i jest to na pewno wiadomość pozytywna. To bowiem oznacza, że mamy możliwości do rozwoju sportowego. Oczywiście osobną kwestią jest to, czy polski futbol rośnie wolniej lub szybciej od futbolu w krajach konkurencyjnych. Natomiast finansowo rok do roku Ekstraklasa staje się silniejsza.

W ciągu dekady kluby Ekstraklasy podwoiły swoje zyski transferowe. A jak to wygląda w innych sektorach działalności klubów? W 2016 roku kluby z transmisji, biletów czy sponsoringu zarobiły 580 milionów złotych. Rok temu – 627 milionów. Czyli mówimy o progresie rzędu blisko 50 milionów. Między rokiem 2011 a 2016 różnica wynosiła 125 milionów.

Tempo pozyskiwania funduszów z transferów wyraźnie przyspieszyło, ale tempo wzrostu przychodów podstawowych nieco wyhamowało. Kwestie pozyskiwania sponsorów zostawiamy klubom, podobnie jak politykę biletową. Przychody związane z prawami telewizyjnymi to już raczej kwestia spółki Ekstraklasa. Jak zatem sprawić, by wyciskana cytryna transferowa miała jeszcze więcej soku?

Zadbać o aktywa

W kontekście zachowania tempa rozwoju kluczowe jest zadbanie o podstawę tych zarobków – czyli po prostu o dobrych, utalentowanych zawodników. Doskonale robi to w ostatnim czasie Lech Poznań, który od sześciu lat regularnie sprzedaje swoich wychowanków za pokaźne sumy.

Oczywiście rozstania z wychowankami przynoszą dobre zyski, ale strata ich oznacza obniżenie jakości zespołu. Ciekawie mówił nam o tym trzy lata temu Tomasz Kacprzycki, dyrektor finansowy Kolejorza. – Przyjemniej jest zarabiać na bieżącej działalności niż wyprzedawać nasze srebra rodowe, którymi są piłkarze, a najczęściej zdolni wychowankowie. To jak ściąganie pierścionków z dłoni zmarłej babci. To konieczność. Czasami dlatego, że potrzebujemy pieniędzy, a czasami dlatego, że piłkarz jest poziomem na innej półce – opisywał.

Lechowi zarzucano, że po sprzedaży Linettego czy Kownackiego skończą się aktywa, które można tak dobrze monetyzować. Ale po nich pojawili się Gumny czy Jóźwiak. Bednarek oraz Puchacz. Moder i Kamiński. Teraz też słychać, że po sprzedaży Kamińskiego za około 10 mln euro nie ma już tak zdolnej młodzieży w Poznaniu i w akademii we Wronkach. Ale Lech pewnie zaraz wyciągnie Szymczaka, Kozubala czy Bąkowskiego i znów rozbije bank.

Pamiętam, że kilka lat temu spotkałem się z Markiem Śledziem, który był wówczas dyrektorem akademii. Pytałem go wówczas – czy nie boi się, że źródełko zaraz wyschnie. A dyrektor Śledź po ojcowsku się uśmiechnął i powiedział: – Ja się tylko martwię tym, że nie będziemy w stanie tego bogactwa potencjału odpowiednio wykorzystać. Zdolni chłopcy są i będą, ale boję się, że świat dorosłych może to zepsuć.

Śledzia w Lechu już nie ma, buduje akademię Rakowa. Ale od jego odejścia Lech sprzedał wychowanków za blisko 200 milionów złotych i nic nie wskazuje na to, by ciągłość w tej kwestii miała zostać przerwana. Na podobny skok szykuje się Pogoń Szczecin. Być może Zagłębie Lubin będzie w stanie to zrobić, ale póki co w Lubinie nie widać wychowanków lawinowo pukających do drzwi pierwszej drużyny. Może i Legia za jakiś czas zacznie czerpać większe korzyści po inwestycji w LTC – póki co ma lekki przestój po wypromowaniu Szymańskiego, Karbownika czy Majeckiego.

Wzmocnić pozycję negocjacyjną

Znów wrócimy do Lecha Poznań, ale wydaje się, że w ostatnich latach to Kolejorz najlepiej potrafił ustawić karty przed podejściem do stołu, przy którym toczyły się negocjacje.

Weźmy chociażby okno, w którym Michał Karbownik i Jakub Moder byli sprzedawani do Brighton. Legionista odszedł za dużo mniejsze pieniądze niż zawodnik Kolejorza. Dlaczego? Bo choć pułap umiejętności obu zawodników był wówczas zbliżony (tak przynajmniej pokazywały mecze Ekstraklasy, następne miesiące zweryfikowały te opinie), to Lech miał zdecydowanie lepszą pozycję negocjacyjną.

Był tuż po planowanej sprzedaży Jóźwiaka i Gumnego, awansował właśnie do Ligi Europy. Miał zatem zapewniony budżet na kolejny rok, nie musiał łasić się na pierwszą lepszą ofertę, ponadto succes story wychowanków (chociażby Bednarka w Anglii) budowało wiarygodność Lecha. Gdy Brighton przyszło z pierwszą ofertą, to Lech powiedział „nie”. Z drugą – Lech powiedział „nie”, ale zaproponował korzystniejsze warunki. Ostatecznie Brighon nie tylko musiało pobić rekord transferowy Ekstraklasy, ale i wypożyczyło Modera do Poznania na kolejne pół roku.

Legia z kolei Karbownika sprzedać musiała, by bilansować nadszarpnięty budżet. Brighton o tym wiedziało, więc sukcesywnie drążyło władze stołecznego klubu, by obniżyć ich oczekiwania transferowe. W konsekwencji Karbownik był wyraźnie tańszy od swojego starszego kolegi.

Ten przykład jest lekcją dla właściwie każdego klubu w Polsce. Ale warto też zerknąć na zagranicę. Chorwaci uczą tego, jak samą marką i succes story budować zdecydowanie większe przychody transferowe (Bjelica mówił, że gdyby Kownacki był Chorwatem, to kosztowałby 20 mln euro). A Czesi uczą, że regularna gra w Europie pozwala na podwojenie lub potrojenie oczekiwań za swoich zawodników.

W tym kontekście warto spojrzeć na to, że kwalifikowanie się do fazy grupowej europejskich pucharów nie oznacza tylko bezpośredniego zastrzyku gotówki w postaci premii od UEFA, ale wiąże się też z pośrednim zwiększeniem budżetu. Właśnie przez to, że zawodnik sprawdzony w Europie kosztuje więcej niż zawodnik zweryfikowany jedynie na poziomie Ekstraklasy.

Sprzedajmy drożej, czyli będziemy kupować drożej?

Wraz z odejściem Modera padł w Ekstraklasie szklany sufit transferów wychodzących. Wydawało się, że do tej pory jest on zawieszony na pułapie 5-6 milionów euro. Ale od tego momentu za minimum dziesięć milionów odeszli już wspomniany Moder, Kacper Kozłowski oraz Jakub Kamiński. Sprzedajmy coraz drożej – pewnie dziś przykładowy Kapustka kosztowałby więcej, podobnie jak Żurkowski czy Kownacki.

Ale czy kruszeje też szklany sufit transferów przychodzących? Do tej pory granicą bólu największy polskich klubów był milion euro. Długo rekordem transferowym był powrót Rafała Murawskiego do Lecha Poznań, za którego Kolejorz zapłacił wówczas właśnie bańkę euro. Od tego czasu kluby z rzadka kręciły się wokół tej kwoty wydanej na piłkarza – nawet mimo zwiększających się zysków ze sprzedaży. Ostatnio jednak coś drgnęło. Legia szarpnęła się na Bartosza Slisza i Lirima Kastratiego. Piast Gliwice zainwestował w Jakuba Świerczoka, ale ze świadomością, że zaraz sprzeda go drożej. Lech przebił swój rekord sprowadzając Adriela Ba Louę i dokładając do tego Kristoffera Velde.

Ale wciąż kupujemy zdecydowanie taniej niż sprzedajemy. A rekord wydatków rośnie nieproporcjonalnie wolniej od rekordu zarobków. Od 2010 roku rekord transferowy kupna urósł z miliona euro do 1,6 miliona euro. Rekord sprzedaży – od 5,25 mln euro do około 11 milionów euro.

Osobną kwestią jest to, jak budowane są kadry drużyn. Bo wydawać można coraz więcej (choć robimy to bardzo powoli), to wydawać trzeba jeszcze mądrze. Nie da się bowiem analizować przychodów i wydatków klubów w oderwaniu od wyniku sportowego. To kwestie nierozerwalnie związane ze sobą. Wygląda na to, że Legia – która notuje coraz gorsze wyniki finansowe – coraz mocniej będzie ustępować Lechowi w kwestii budżetu, a to w konsekwencji może przełożyć się na zmianę warty w Ekstraklasie. Czy i Pogoń na to stać? W tym sezonie – owszem. Jeśli Pogoń sukcesywnie będzie dalej zwiększała swoje możliwości finansowe, to sama da sobie więcej argumentów w walce o pozostanie na podium Ekstraklasy, a może i zaatakowanie bogatszych od siebie w dalszej perspektywie. To samo tyczy się Rakowa, który już potrafi przebić bardziej utytułowane kluby pensją czy kwotą odstępnego na rynku transferowym.

Zobacz więcej o Ekstraklasie:

Fot. Newspix

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

58 komentarzy

Loading...