Reklama

Netflix wchodzi w świat tenisa. Czego możemy się spodziewać?

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

17 stycznia 2022, 19:58 • 9 min czytania 5 komentarzy

Netflix zapowiedział powstanie serii dokumentalnej o tenisie. Nie wiemy jeszcze, jak będzie się nazywać, ile odcinków ujrzy światło dzienne, ani na których zawodnikach się skupi. Jedno jednak jest pewne już teraz – mówimy o próbie stworzenia tenisowej wersji „Drive to Survive”. Produkcji, która w niebotyczny sposób wpłynęła na popularność Formuły 1. Władze ATP i WTA oraz organizatorzy turniejów wielkoszlemowych liczą na podobny sukces.

Netflix wchodzi w świat tenisa. Czego możemy się spodziewać?

Odwzorować to, co miało miejsce

Być może sami złapaliście bakcyla na najsłynniejszą serię wyścigową po obejrzeniu paru odcinków „Drive to Survive”. Albo macie znajomego, który podążył tą drogą. Czy też zauważyliście, że w grupach na Facebooku oraz w innych społecznościach w ciągu ostatnich trzech lat przybyło zaskakująco dużo nowych fanów Formuły 1.

Produkcja Netflixa może nie być dla każdego. Ba, często mówi się, że średnio przemawia do hardkorowych miłośników motorsportu. A nawet że jest kierowana do osób, które w ogóle nie przepadają za sportem. Trudno jednak kłócić się z tym, że „Drive to Survive” zrobiło zdecydowanie więcej dobrego niż złego dla słynnego cyklu wyścigów. Pojawienie się niedzielnych kibiców to w końcu nie koniec świata.

W 2023 roku ich nową pasją może stać się tenis. Kamery Netflixa już teraz podążają za zawodnikami podczas Australian Open. Nie będą ustępować im na krok również podczas trzech kolejnych wielkoszlemowych turniejów i wszystkich wartych uwagi turniejów wchodzących w skład WTA oraz ATP.

– Tenis jest uwielbiany na całym świecie, z prestiżowymi turniejami mającymi miejsce na różnych kontynentach i zawodnikami pochodzącymi z różnych krajów. Dzięki historycznej współpracy z czterema Szlemami, ATP Tour, WTA Tour oraz ATP Media, seria będzie napakowana rzadkim dostępem do tenisistów i bogatymi historiami, które na pewną przyciągną starych fanów oraz nową publikę – zapowiedział Brandon Riegg, wiceprezydent Netflixa od serii dokumentalnych.

Reklama

Co amerykański gigant streamingowy może dokładnie przynieść tenisowi? Już tłumaczymy.

Miliony, miliony kibiców

Wypadałoby znowu wrócić do „Drive to Survive”. Bo produkcją tenisowego dokumentu zajmą się dokładnie ci sami ludzie, którzy wzięli się za Formułę 1. Nie ma co ukrywać – chcą powtórzyć sukces, jaki odnieśli w przeszłości. Czyli zarobić mnóstwo pieniędzy, ale też wpłynąć na popularyzację dyscypliny, aby zadowolić swoich współpracowników.

To obecnie wyłącznie ciekawostka, ale jeszcze w 2016 roku Formuła 1 nie mogła pochwalić się nokautującymi wynikami oglądalności. Począwszy od 2008 roku notowała na tej płaszczyźnie regres. Według danych Formula One Management przez osiem lat straciła 200 milionów widzów telewizyjnych. Trudno było to usprawiedliwić nawet tym, że część kibiców przeniosła się wówczas do Internetu, śledząc zmagania kierowców choćby na nielegalnych streamach.

Nie najlepiej wyglądało to też w Google Trends. Fraza „Formula 1” z roku na rok była coraz rzadziej wyszukiwana przez internautów (oczywiście biorąc pod uwagę naturalne wahania, jak słabsza aktywność w miesiącach pozasezonowych).

Mimo wszystko najsłynniejsza seria wyścigowa globu nie straciła w tamtym czasie statusu giganta. Wciąż przyciągała miliony ludzi, wciąż znajdowała się w czołówce najchętniej śledzonych rozgrywek sportowych na świecie. Jak się okazało – w latach 2016-2018 udało jej się wyjść na prostą, notować lepsze wyniki. Prawdziwy przełom nastąpił jednak w marcu 2019 roku. Czyli wtedy, kiedy do gry wszedł Netflix.

„Drive to Survive” zrobiło absolutną furorę w krajach, które stanowią istotny rynek dla Formuły 1 – czyli w Brazylii, Chinach, Francji, Niemczech, Włoszech, Rosji, Korei Południowej, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii oraz Stanach Zjednoczonych. Dane Nielsen Sports – agencji zajmującej się analityką sportową – pokazały, że w ciągu roku (między premierą drugiego a trzeciego sezonu serii) przybyły… 73 miliony osób, które deklarują się jako sympatycy F1.

Reklama

Większość z nich to ludzie w przedziale wiekowym 16-35. Czyli tym, na których wszystkim dyscyplinom zależy najbardziej. Nie jest bowiem tajemnicą, że pokolenie „Gen-Z” (mniej więcej od 1995 roku w górę) wykazuje mniejsze zainteresowanie sportem niż „Millennialsi”, a także jeszcze starsze generacje. Formuła 1 stanowi rozrywkę, która szczególnie przemawia do młodych, i tym wyróżnia się na tle „konkurencji”. Potrafi wygrywać z natłokiem innych sposobów spędzania wolnego czasu, niezliczonych treści, które można znaleźć w Internecie oraz telewizji.

Co też warte podkreślenie – Formuła 1 w ostatnich latach zaczęła wyjątkowo przyciągać Amerykanów. Tu liczby robią olbrzymie wrażenie – jeszcze w 2018 roku transmisje Grand Prix na ESPN śledziło średnio 500 tysięcy ludzi. W ubiegłym sezonie było… ich dwukrotnie więcej. – Niemal każdy komentarz, który otrzymujesz od kogoś ze Stanów, dotyczy „Drive to Survive” – mówił Zak Brown, dyrektor generalny McLarena.

Trend jest taki, że – według Nielsen Sports – w kwietniu 2022 roku aż miliard ludzi będzie interesowało się zmaganiami kierowców F1. Oczywiście – nie za wszystkim stoi Netflix. Ostatni sezon Formuły 1 od strony czysto sportowej, dramaturgii i zwrotów akcji był bowiem najlepszy od lat. Rywalizacja Maxa Verstappena oraz Lewisa Hamiltona stanowiła wyjątkową reklamę dyscypliny. Generalnie nie można powiedzieć, że – bez „Drive to Survive” – ten motorsport by nie prosperował.

Wpływ i sukces produkcji Netflixa są jednak niezaprzeczalne. Władze ATP oraz WTA, a także PGA Tour (bo amerykańska organizacja golfa również rozpoczęła współpracę z Netflixem) doskonale zdają sobie z tego sprawę.

Moja córka to ogląda!

– To wprowadziło Formułę 1 do mainstreamu i przyciągnęło nową publikę. Coś niesamowitego, jeśli mam być szczery. Moja 15-letnia córka uważa teraz, że Formuła 1 jest super, tak samo jak jej przyjaciele. Wszystko dzięki Netflixowi – mówił w podcaście Business of Sport Christian Horner, dyrektor Red Bull Racing.

Brytyjczyk jest jedną z tych postaci, która sprawia, że „Drive to Survive” ogląda się tak dobrze. To charyzmatyczny, wygadany, chcący za wszelką cenę wygrywać człowiek. Takich w świecie Formuły 1 znajdziemy zresztą pełno. Kwestia jest tylko taka, który kierowca czy członek zespołu bardziej otworzy się przed kamerą. Albo w którym… twórcy dostrzegą potencjał. Bo przecież z materiału na parę tysięcy godzin, trzeba wyciągnąć esencję, a potem zamknąć sezon w około 6 godzinach.

Jak pisał „The Ringer” – „Drive to Survive” zawsze zabiera widzów do ładniejszego miejsca niż to, w którym się obecnie znajdują. Czy to mówimy o Grand Prix w Monako, czy to emanującego luksusem domu jednego z kierowców, albo ich rodzinnych stronach – bo kamery nie krążą tylko wokół toru wyścigowego, ale udają się z wybranymi postaciami świata Formuły 1 w podróż.

Co również istotne – Netflix wcale nie skupia się na twarzach z pierwszych stron gazet. Lewis Hamilton i cały Mercedes (a także Ferrari) nie brali zresztą udziału w pierwszym sezonie. Max Verstappen ma za to z amerykańską platformą nie po drodze – mówił między innymi, że serial na siłę szuka rywalizacji, tam gdzie jej nie ma.

Daniel Ricciardo

Największe z największych gwiazd często znajdują się zatem z boku. I „Drive to Survive” zagląda choćby do Daniela Ricciardo, który został wręcz stworzony, żeby występować na wielkim ekranie. „Nazywam się Daniel Ricciardo. Jeżdżę dla Renault. Jestem cały czas z Australii i cały czas jestem przystojny” – przedstawiał się na początku drugiego sezonu. 32-latek błyskawicznie stał się centralną postacią produkcji Netflixa. Podobnie jak Guenther Steiner, szef najsłabszego zespołu w stawce, czyli Haasa.

„Drive to Survive” promuje zatem charyzmę i szczerość przed kamerami, pomaga wybić się nieco gorszym kierowcom czy drużynom, ale jakie jest główne źródło jego sukcesu? Jak to podsumował Paul Martin, producent serialu – „koniec końców ludzie lubią dobrze wyglądających młodych gości, którzy jeżdżą szybko”. Oczywiście – to zazwyczaj nie jest powód, dla którego ludzie faktycznie zaangażowani w sport śledzą zmagania F1. Ale do laików przemawiają właśnie Daniel Ricciardo, Carlos Sainz Jr czy Pierre Gasly. Ich charyzma, luz, pieniądze oraz zmagania na torze, które – przez Netflixa – są przedstawiane z wyjątkową dawką patosu, dramaturgii i emocji.

Teraz czas na tenisistów?

Nie ukrywajmy – większość Grand Prix zazwyczaj nie wygląda tak, jak na „wielkim ekranie”. Bywa, że na torze i wokół niego wcale nie dzieje się wiele. Ile razy w końcu oglądaliśmy wyścigi, w których Lewis Hamilton – wcześniej zdobywając pole position – był poza wszelką konkurencją i łatwo zgarniał kolejne zwycięstwo? Kamerzyści, montażyści, producenci wiedzą jednak, jak wszystko ubarwić. Czasami posuwają się nawet o krok za daleko, wklejając ujęcia czy wypowiedzi, które miały miejsce w innych wyścigach, niż w danym momencie przedstawianych (to kolejny powód do krytyki).

W podobny sposób Netflix będzie mógł bawić się wydarzeniami na kortach. Sprawiać, że mecz, który trwał parę godzin, i w czasie którego zerkaliśmy co jakiś czas na telefon, w serialu będzie nieustannie trzymał w napięciu. Wszelkiego rodzaju zabawą formą to jednak jedno, ale świat tenisa przecież nieustannie dostarcza ciekawych wątków. Niewykluczone, że pierwszy sezon tenisowego serialu rozpocznie się od zamieszania wokół Novaka Djokovica. Ba, to niemal pewne.

Spodziewać możemy się również tego samego, co miało miejsce w przypadku „Drive to Survive”. Czyli kreowania nowych bohaterów, odkrywania zawodników dla szerszej publiczności, dania im platformy, żeby sprzedali swoją osobę. Zastanówmy się – kto będzie Danielem Ricciardo na światowych kortach? Albo czy ulubieńcem widzów nie zostanie… trener czy rodzic jednego z zawodników (bo przecież wątpliwe, żeby kamery były skupione wyłącznie na samych tenisistach)?

Z perspektywy tenisowych władz i osób, które na tym sporcie zarabiają – to wszystko jest tym bardziej istotne, kiedy popatrzymy na hierarchię popularności. Rafa Nadal, Roger Federer i Novak Djoković to trójka największych oraz najchętniej śledzonych w social mediach tenisistów. Między nimi a „numerem cztery”, kimkolwiek on akurat nie jest, istnieje przepaść. Podkreślmy to – przepaść. Oczywiście – „Wielka Trójka” była latami po prostu najlepsza sportowo, najdłużej też budowała swój wizerunek i markę. Z pozostałych tenisistów (i tenisistek), którzy znajdują się w światowej czołówce, można jednak wyciągnąć więcej. Mają po prostu niewykorzystany potencjał – gdyby było inaczej, Netflix nie zainteresowałby się ich dyscypliną.

Daniił Miedwiediew i jego zamiłowanie do gier wideo. Sascha Zverev i jego wręcz przesadna pewność siebie. Cori Gauff i jej działalność na polu społecznym. Oddani miłośnicy tenisa wiedzą, jaki charakter i zainteresowania mają ich ulubieńcy, czym zajmują się poza kortem. Nie ukrywajmy jednak, że dla mniej zaangażowanych kibiców liczą się przede wszystkim Nole, Roger i Rafa, może Serena Williams, Naomi Osaka czy Andy Murray. Tenis jest globalną, uwielbianą dyscypliną – podobnie jak Formuła 1 – ale może jeszcze bardziej zyskać na popularności.

W końcu podczas oglądania meczów – choć dostrzegamy emocje i dziwactwa danych zawodników oraz zawodniczek – skupiamy się głównie na aspekcie sportowym. A kiedy przychodzi pora na wywiady, wręczanie trofeum, większość z nas zmienia kanał czy zamyka okno przeglądarki. I tylko część szuka ciekawostek na Twitterze, konsumuje dodatkowe treści na różnych platformach. Netflix ma natomiast ponad 200 milionów subskrybentów na całym świecie. Niektórzy będą sprawdzać „tenisowe Drive to Survive” z ciekawości, a inni natkną się na nie przypadkiem.

I niewykluczone, że szybko zyskają swojego nowego ulubionego tenisistę czy tenisistkę. Kiedy natomiast minie parę miesięcy od premiery – oglądalność tenisa może wzrosnąć drastycznie, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Formuły 1. Największe platformy streamingowe, choć mają swoich zwolenników i przeciwników, są w stanie czynić cuda. Widzieliśmy już to w przeszłości.

KACPER MARCINIAK

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Formuła 1

Tenis

Świątek zrobiła swoje. Polki zagrają w finałach Billie Jean King Cup

Sebastian Warzecha
0
Świątek zrobiła swoje. Polki zagrają w finałach Billie Jean King Cup

Komentarze

5 komentarzy

Loading...