Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

06 stycznia 2022, 18:00 • 7 min czytania 62 komentarzy

W obliczu kłopotów, często pierwszą myślą jest powrót do sprawdzonego.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Do tego, co niegdyś przynosiło sukces.

I nie twierdzę, że to się nigdy nikomu nie sprawdziło. Ale mam wrażenie, że częściej jest to tylko pułapka życzeniowego myślenia. I ostatecznie ten ruch staje się kolejną kostką domina w kierunku porażki. Gdzie po fakcie okazuje się, że diagnoza o powrocie do sprawdzonego, miała w sobie więcej z tęsknoty za minionym, z nostalgii. Więcej z emocji, niż z chłodnej kalkulacji o tym, czego aktualnie potrzeba i „jaka jest pogoda”.

A jednak myślę, że jakby reprezentację Polski objął Adam Nawałka, to nie tylko mogłoby się udać – bo udać może się każdemu. Ale rozmawiamy w tym momencie o szacowaniu szans i – czym sam jestem zaskoczony – Nawałka może być tym, który w takim rozrachunku wypada najkorzystniej. Co więcej, wbrew moim ogólnym przekonaniom. W zasadzie przyjąłbym taką decyzję bez entuzjazmu.

Reklama

Paulo Sousa wyświadczył wielką przysługę wszystkim polskim szkoleniowcom, bo żegnając się z reprezentacją Polski w taki sposób, podkopał wiarygodność każdego, kto chciałby objąć kadrę, a nie uczył się w szkole o Panu Tadeuszu, obronie Zbaraża i Puszczy Kampinoskiej. Najszczersze chęci – bo przecież wśród obcokrajowców, którzy zgłosili się do PZPN, większość raczej nie zawiodłaby zaufania od strony etycznej, nie zrobiła drugiego Sousy  – będą podszyte obawą.

I nie jest to dobre. Bo nie można jeszcze na koniec pozwalać, by Portugalczyk, w ostatnim geście, już odbywającym się do pewnego stopnia poza nim, obrzydził nam na wiele lat zagranicznych szkoleniowców w kontekście kadry. Ja rozumiem, że bardzo łatwo dziś zyskać poklask mówiąc, że obcokrajowiec na pewno nie, bo będzie jak z Sousą, trzeba naszego, bo nas nie zdradzi – sam coś w tym tonie uważałem w pierwszej posousowej gorączce. Ale to tylko pozwolenie, by Sousa wyrządził jeszcze więcej szkód, niż faktycznie wyrządził. Każdy przypadek powinien być rozpatrywany indywidualnie.

Kit kitem, obwinienie kiciarza jest uzasadnione. Ale rolą kupującego garnki jest również odsianie prawdy od kitu. Jak garnek okaże się dziurawy, nie należy za wniosek uznawać, że lepiej do końca życia będzie gotować „we wiedrze”.

Swoją drogą, obecnie Sousa podobno chodzi po antykwariatach i skupuje książki o Flamengo, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o klubie. Kibice, jak donoszą dobrzy ludzie, zachwyceni. Nie zdziwi mnie, jak w takim tempie Sousa za kilka lat zostanie wiodącym teleewangelistą w amerykańskiej telewizji.

Zagraniczny szkoleniowiec, jeśli miałby ciekawy plan, jeśli faktycznie dawałby wszelkie powody, żeby mu zaufać – nie miałbym z nim problemu. Nie wrzucajmy do jednego worka wszystkich tylko dlatego, że Boniek dał się oszukać i zignorował wszystkie tropy, każące sądzić, że obok niezłego warsztatu, Sousa może być zarazem skrajnym oportunistą.

Ale w tym konkretnym wypadku wszystko determinuje moment.

Reklama

Rok temu mówiliśmy, że Sousa ma kiepsko, bo wskakuje od razu na mecz o punkty. A przecież teraz jest jeszcze o wiele gorzej. Nie mecz o punkty, na początku eliminacji, gdzie w razie wpadki da się jeszcze odrobić. Tu nic nie będzie się dało odrobić. Jest Moskwa, jest szansa. Będzie źle w Moskwie, no to koniec. Pierwszy od 2014 wielki turniej bez nas. Być może ostatnia szansa na mundial z Lewym wyrzucona do śmieci.

Nie sądzę, ze jak obejmie kadrę obcokrajowiec, to na pewno wyłapie w trąbę. Futbol tak nie działa, życie tak nie działa. Ale mówiąc o szacowaniu szans – mam wątpliwości, czy zdążyłby dotrzeć z przekazem. Czasu nie będzie w ogóle, nie będzie go na naukę niczego, a jednak obcokrajowiec musi poznać szeroko pojęty grunt – grunt tej szatni, zespołu, charakterów, osławionej chemii, wreszcie możliwości piłkarzy, tych niedostępnych do oceny z punktu widzenia InStata, czy w czym tam by próbował nadrobić. Dopiero to dokładne poznanie daje trenerowi twarde fakty, twarde dane, na których można coś zbudować. Poruszałby się po omacku, wciąż mogąc trafić – mogliby to powieźć też sami piłkarze, przecież tak samo zmotywowani jak cholera. Ale wolałbym, żeby z kandydatury trenera płynęło coś, co zaszczepi wiarę.

Polski selekcjoner, nawet taki, który nie współpracował do tej pory z Glikiem i Lewandowskim, uzbrojony jest w znacznie więcej wiedzy. To część środowiska. Oglądał mecze kadry, tych wszystkich chłopaków, od wielu, wielu lat. Wie co w trawie piszczy, kto z kim, jak, po co. Gdzie jeszcze jest ukryty potencjał do wydobycia, kto do tej pory nie był wykorzystany, a mógłby dać więcej.

Ale znowu, każda kandydatura to nie „polski trener”, tylko konkretne nazwisko.

I, na przykład, nie miałbym najmniejszego problemu z kandydaturą Marka Papszuna, co więcej, byłbym nawet zaintrygowany, gdyby objął to stanowisko. Ale uważam, że moment jest zły. Marek Papszun swój warsztat opiera na automatyzmach w drużynie. Drobiazgowym, niezwykle dokładnie przygotowanym planie taktycznym. Patryk Kun opowiadał mi, jak bardzo to złożona kwestia – gdziekolwiek jest piłka, kto by jej nie miał, masz pracę do wykonania choćby swoim ustawieniem. To wielka dyscyplina, która przynosi efekty, która jest nowoczesnym podejściem i chwali się. On sam uczył się tego miesiącami. Potem przyszły efekty i forma życia.

Natomiast Papszun tego po prostu nie będzie w stanie wprowadzić na Moskwę. Nie ma na to najmniejszych szans. Nie będzie mógł więc skorzystać ze swojej popisowej broni, z wielu autorskich pomysłów, które dały mu sukces.

Paweł Tomczyk, a więc były dyrektor sportowy Rakowa, opowiadał mi – to trafiło nawet na tytuł – że kluczem u Papszuna jest profilowanie zawodnika. Dlatego odrzucono choćby jakiegoś piłkarza z Ligue 1, choć piłkarsko był znakomity, ale nie pasował pod taktykę Papszuna. W kadrze to tak nie działa – nie przebierasz z wielkiego rynku. Nie szukasz w nieskończoność lewonożnego stopera potrafiącego wyprowadzać piłkę, tylko grasz kim masz. Papszuna mam zdecydowanie za trenera, który szyje zespół na swoją modłę, a nie pod piłkarzy – wydaje mi się, że kadra to raczej to drugie. Może dzięki swojemu podejściu Papszun odkryłby w niektórych mniej cenionych graczach większe możliwości. To by mogło wypalić. Ale na to potrzebowałby czasu, którego zupełnie nie ma.

Papszun jest dla mnie najpoważniejszą kandydaturą, mówi się także o Probierzu – cóż, ostatnio jest raczej pod falą niż na fali, to nie byłoby odebrane jako ruch z pewną konsekwencją. Byłoby kręcenie nosem, wahanie, niewykluczone, że nawet u piłkarzy – to nie jest atmosfera, która pomogłaby kadrze.

Nawałka nigdy nie byłby moim wyborem, gdyby chodziło o zatrudnianie w normalnym trybie. Nie dlatego, że tak się zraziłem mundialem w 2018 – nie, spokojnie przegryzłbym się, gdyby został po nim w siodle. Ale „to już minęło”. Niespecjalnie wierzę w takie powroty – trąci desperacją, trąci powierzchownym spojrzeniem, trąci właśnie nie analizą sytuacji, ale tym, że wtedy ostatnio było dobrze, no to spróbujmy. Prawie jak nieśmiertelne „a dlaczego nie?” Romana Koseckiego, zastępujące proces decyzyjny. Ludzie to kupią, no to pójdźmy z tym.

Już kiedyś się brutalnie przejechaliśmy na takim myśleniu, gdy wybrano Antoniego Piechniczka na drugą kadencję – posucha w kadrze trwała, Piechniczek był ostatnim na tamten moment selekcjonerem, z którym nie tylko odnieśliśmy sukces, ale który w ogóle zakwalifikował się do finałów. Jak się potoczyła ta druga kadencja, wszyscy wiemy.

Ale ten konkretny mecz, czy – miejmy nadzieję – dwumecz.

Nie minęło tak znowu wiele czasu.

Jeśli chodzi o plan taktyczny, to tam, gdzie większość musiałaby tłumaczyć, co chce grać, jaki jest plan, Nawałka może wyjąć z szafy coś, co wiodąca część chłopaków kojarzy i już grała. Jasne, trzeba wprowadzić w to czy owo Modera i paru innych. Ale nie trzeba Lewandowskiego, Krychowiaka, Szczęsnego, Glika, Bednarka, Zielińskiego, Bereszyńskiego, Milika, Rybusa, Góralskiego, Linettego.

Na jeden, dwa konkretne mecze, to jest kapitał. Konkretny kapitał taktyczny, a nie tylko taki, że Nawałka wie kiedy Glik ma imieniny.

To jest jakiś pewnik.

Oczywiście, ten sam atut ma Brzęczek, a jego nikt nie rozpatruje. Różnica jest jednak taka, że być może między innymi żałoba po Nawałce sprawiła, że Brzęczek miał tym trudniej kupić tę szatnię.

Bo piłkarze Nawałce ufają. Podkreślał to ostatnio Glik. Nie jest to zaufanie zbudowane tylko tym, że żarło, że byli razem w ogniu Euro 2016 i sobie poradzili – nie, pierwszy rok to mnóstwo wątpliwych ruchów ze strony Nawałki, to przeciąganie liny między nim a zespołem, to mozolne dochodzenie do kompromisu. Takie relacje, które przepracowały swoje błędy, które przepracowały trudne chwile, z doświadczenia stają się mocniejsze, szczególnie w obliczu wyzwania.

Widzę to jako „last dance”. Baraże. Jak je przejdzie, to wiadomo – niech na tym moskiewskim zdobycznym białym koniu, który obronił się też na Narodowym, jedzie do Kataru.

Ale nie dłużej.

Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Nestorzy kontra młode wilczki na ławkach trenerskich Ekstraklasy

AbsurDB
0
Nestorzy kontra młode wilczki na ławkach trenerskich Ekstraklasy

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Komentarze

62 komentarzy

Loading...