Reklama

Początek sezonu polskich skoczków? Jest źle, a nadziei na wyjście z kryzysu nie widać…

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

21 grudnia 2021, 17:01 • 13 min czytania 9 komentarzy

Cierpliwie czekaliśmy na podsumowanie początku sezonu w wykonaniu Polaków. Powtarzaliśmy sobie – byle do Engelbergu. Może nie wszystkie skocznie z pierwszej fazy Pucharu Świata 2021/2022 specjalnie leżą naszym zawodnikom, ale akurat ta w Szwajcarii jest jednym z ulubionych obiektów polskich zawodników. Gdzie miało nam pójść, jeżeli nie tam? Engelberg miał okazać się papierkiem lakmusowym, pokazującym nam formę Polaków. Poradzą sobie tam? To znak, że nie jest tak źle, jak wyniki to sugerują. Zawiodą? Trzeba bić na alarm.

Początek sezonu polskich skoczków? Jest źle, a nadziei na wyjście z kryzysu nie widać…

I teraz bez owijania w bawełnę – nasze skoki przeżywają obecnie jeden z największych dołków w ostatnich latach. Oto nasze podsumowanie tego, co do tej pory zobaczyliśmy w Pucharze Świata w wykonaniu Polaków.

CO POWIEDZIAŁ NAM ENGELBERG?

Kiedy w Niżnym Tagile Polacy generalnie rozczarowali swoją postawą, można było powiedzieć – spokojnie. To dopiero pierwsza skocznia, na której w dodatku naszym skoczkom nigdy specjalnie nie szło. Fińska Ruka również nie okazała się dla nich łaskawa, jednak i wtedy nie należało panikować. Zawody w Finlandii często należą do bardzo loteryjnych. Równie wielkie znaczenie w oddaniu dalekiego skoku na obiekcie Rukatunturi co prezentowana forma, odgrywa po prostu szczęście do warunków pogodowych.

Zewsząd słychać było głosy, że z pierwszymi wnioskami dotyczącymi formy Polaków należy zaczekać co najmniej do Wisły, a najlepiej aż do zakończenia skakania w Engelbergu. I tak naprawdę to ta druga opcja wydawała się bardziej sensowna. Chociaż na skoczni w Wiśle Malince Polacy skakali u siebie, to jest to obiekt bardzo specyficzny, na którym potrafią dziać się rzeczy niespodziewane. Słynna już jest relacja, jaką ze skocznią imienia Adama Małysza ma Simon Ammann. Szwajcar wręcz nie znosi tam skakać i konsekwentnie omija szerokim łukiem zawody organizowane w tym miejscu.

Reklama

W obecnym sezonie konkurs indywidualny w Wiśle również przebiegał dość dziwnie. Choć warunki panujące na skoczni nie wypaczyły wyników, to skoki były bardzo krótkie. Stefanowi Kraftowi do zajęcia miejsca na najniższym stopniu podium na skoczni K120 wystarczyły skoki na 120 oraz 123 metry. Kamil Stoch zajął jedenaste miejsce w konkursie, a do punktu konstrukcyjnego nie doleciał ani razu. Delikatnie rzecz ujmując, nie były to najciekawsze zawody na świecie. Ale przez bojaźliwość sędziów i w konsekwencji bardzo krótkie próby, trudno było wyciągnąć z nich daleko idące wnioski.

Jednak spora grupa kibiców oraz ekspertów, jako datę pierwszego podsumowania sezonu i ocenę tego, w jakim miejscu znajdują się poszczególni zawodnicy, wskazywała Engelberg. I jest kilka logicznych powodów takiego stanu rzeczy. Po pierwsze, to był ósmy i dziewiąty konkurs indywidualny w sezonie, rozgrywany na piątej skoczni. Zatem zarówno konkursów jak i obiektów jest na tyle dużo, że nie sposób zasłonić ewentualnego niepowodzenia stwierdzeniem, że dana skocznia po prostu komuś nie pasuje. Po drugie, gdzie jak gdzie, ale w Engelbergu dobrze szło nam praktycznie zawsze. Ergo jeżeli w Szwajcarii nasi skoczkowie by zawiedli, to oznaczałoby poważny kryzys.

Co możemy powiedzieć po weekendzie? Cóż, w zasadzie Engelberg potwierdził wszystkie nasze obawy. Na tydzień przed rozpoczęciem Turnieju Czterech Skoczni tylko Kamil Stoch może aspirować walki o czołowe lokaty. I choć nasz trzykrotny mistrz olimpijski również nie notuje na razie sezonu życia, to w jego przypadku możemy chociaż mówić o jakichkolwiek pozytywach na przyszłość. W pojedynczych próbach lub zawodach widać światełko w tunelu. Co do reszty, to jest przeciętnie, źle albo wręcz tragicznie. Ale po kolei.

KAMIL STOCH – JEST OKEJ, MOŻE BYĆ LEPIEJ

Zacznijmy od największego i jak na razie jedynego pozytywu. Ale w tym przypadku miłe informacje dotyczą głównie tego, że postawa Kamila Stocha po prostu rokuje na to, że nasz najbardziej utytułowany skoczek może nawiązać do swoich najlepszych występów w karierze.

Oczywiście, generalnie wszyscy Polacy zawodzą na początku sezonu i Stoch zapewne również nie jest zadowolony ze swoich skoków. Kamil w jednym konkursie potrafi nawiązać walkę ze światową czołówką, by dzień później zaliczyć bolesną wpadkę. Ale oddajmy Polakowi jedno – w tym roku po prostu prześladuje go pech. W Kuusamo pierwszy konkurs zakończył na niezłym, ósmym miejscu. Dzień później nie sprostał fatalnym warunkom, w jakich jury konkursu zezwoliło na oddanie skoku, przez co nie dostał się nawet do drugiej serii.

Reklama

Jeszcze większy dysonans jako kibice przeżyliśmy w Klingenthal. Pierwszy konkurs na niemieckiej skoczni to trzecie miejsce Stocha. Forma z kwalifikacji wreszcie zaprezentowana w sobotnich zawodach głównych, zaledwie jedna dziesiąta punktu straty do Halvora Egnera Greneruda. Ale w niedzielnym konkursie już nie wystartował. Jak pech, to pech – Polak złapał ostre zapalenie zatok, które wykluczyło go z rywalizacji.

I tak dopiero w Engelbergu obyło się bez żadnych komplikacji pogodowo-zdrowotnych. Co nie znaczy, że było idealnie. Sobotni konkurs zakończył na szóstym miejscu, ale nazajutrz nie uchronił się błędów na skoczni.

Trudny dzień, bo szczerze powiem, zabrakło mi trochę energii na sam koniec. Próbowałem z siebie wykrzesać, ile mogłem, ale nie starczyło mi paliwa. W pierwszej serii popełniłem błąd za progiem, zderzyły mi się narty, przez co straciłem prędkość. W drugiej serii wszystko zrobiłem za późno. Jak się skakało w nowym kombinezonie? Po wynikach trudno to stwierdzić, ale, okej, jest zdecydowanie lepiej. Skok kwalifikacyjny, mimo że był trochę spóźniony, poleciałem naprawdę daleko. Żal mi dzisiejszego dnia – mówił po niedzielnych zawodach, w których zajął szesnaste miejsce.

Zatem gdybyśmy mieli wskazać na główny problem Stocha, powiedzielibyśmy, że jest nim brak stabilizacji. Z tego względu trudno o optymizm przed zbliżającym się Turniejem Czterech Skoczni – zawodami, w których jeden zły skok potrafi zaprzepaścić szanse na ostateczny sukces. Pudło całego turnieju (a co dopiero wygrana) wydaje się być poza zasięgiem Polaka. W obecnym momencie sezonu najwięksi rywale są nieco lepsi, a przede wszystkim o wiele stabilniejsi pod względem osiąganych wyników.

Ale z drugiej strony, na całość występów lidera naszej kadry wpływ miała wspomniana seria niefortunnych zdarzeń. I mimo wszystko dostrzegamy to, że jeżeli Kamil ma dobry dzień, to wciąż nie odstaje od światowej czołówki. Dlatego, gdybyśmy mieli przewidywać, na co stać zwycięzcę ubiegłorocznej edycji turnieju w obecnym sezonie, powiedzielibyśmy, że podium pojedynczych zawodów jest w zasięgu jego możliwości.

PIOTR ŻYŁA – STABILNA STAGNACJA

A jeżeli mówimy o swego rodzaju powtarzalności, to owszem, posiadamy w kadrze zawodnika, który tę powtarzalność prezentuje. Ale znając jego poczucie humoru, pewnie sam podsumowałby własną postawę z obecnego sezonu tekstem z mema. Czyli – pozwólcie, że nieco złagodzimy przekaz w obawie o bardziej wrażliwe oczy niektórych z was – jest przeciętnie, ale stabilnie.

Tak, Piotr Żyła regularnie dorzuca kolejne punkty do klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Obstawienie przed konkursem, że Polak dostanie się do drugiej serii zawodów, nie wiąże się ze szczególnym ryzykiem. Lecz oczekiwania względem Piotra były zdecydowanie większe, niż plasowanie się w drugich dziesiątkach konkursów – a i to nie zdarzało się zawsze. Przecież w poprzednim sezonie większość zawodów w których startował, kończył w pierwszej dziesiątce. Nie raz stawał na podium Pucharu Świata. Wreszcie wywalczył tytuł mistrza świata na skoczni normalnej w Oberstdorfie. Trzydziestoczteroletni – bo urodzony w styczniu – zawodnik wręcz imponował swoją konsekwencją w dążeniu do celu. Wytrwałością i determinacją.

PIOTR ŻYŁA MISTRZEM ŚWIATA, CZYLI POCHWAŁA WYTRWAŁOŚCI

I chociaż Żyła nigdy nie należał do wybitnych techników, to nie można było mu odmówić chęci poprawy własnych mankamentów. A przynajmniej uwypuklania swoich atutów – takich, jak atomowe wybicie – które niwelowały jego niedoskonałości.

Tymczasem w obecnym sezonie Polak wygląda tak, jakby pod względem technicznym wręcz cofnął się w rozwoju do wieku początkującego juniora. Rozumiemy, że reprezentant WSS Wisła od zawsze wyróżniał się specyficzną pozycją najazdową. Ale w Engelbergu, kiedy w pierwszym konkursie nie przeszedł nawet kwalifikacji, doszła ona do granic absurdu. Co tu dużo mówić, Piotr popełnia w tym elemencie szkolne błędy.

Ale trener Michal Dolezal nie widział problemu w stylu swojego zawodnika nawet podczas feralnych kwalifikacji do pierwszego konkursu w Engelbergu: – Co wszyscy mają do tej pozycji? Nie wiem… Widać, że się poprawiło, co pokazują prędkości. To wszystko działa, bo ruch jest w porządku. Co wydarzyło się w kwalifikacjach? Może odbił się za bardzo z jednej nogi, po prostu nie wyszła mu lewa narta i poskręcało go w locie. Na rozbiegu Piotr czuje się dobrze i z mojego punktu widzenia wszystko działa. Wiecie sami, że Piotr ma inną pozycję, jeżeli mówimy na przykład o wysokości. W jego przypadku wygląda to inaczej. Sam musi dobrze i komfortowo czuć się na nogach. Na imitacjach i na skoczni wszystko odbywa się bez zastrzeżeń. W kwalifikacjach pojawił się inny problem – mówił Czech na łamach portalu skijumping.pl

Sam zawodnik również nie potrafi znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego jest tak, jak jest. Czyli przeciętnie. Tym większa szkoda, że obniżył swoje loty akurat w roku olimpijskim. Bo przecież w 2018 roku, kiedy w Pjongczangu Polacy zdobywali brązowy medal w drużynie, Piotr mógł zaledwie trzymać kciuki za swoich kolegów. Sam nie znajdował się wtedy w najlepszej dyspozycji, więc Stefan Horngacher zdecydował się wystawić do konkursu drużynowego Macieja Kota i Stefana Hulę. Z tego względu w Pekinie z pewnością będzie miał coś do udowodnienia. Do igrzysk pozostały nieco ponad dwa miesiące. Ale w obecnej dyspozycji zarówno Piotra, jak i reszty Polaków – może poza Stochem – trudno nam wyobrazić sobie, że powrócą z Pekinu z medalem.

DAWID KUBACKI – „MASAKRA. CO MAM POWIEDZIEĆ?”

Dowód na to, jak trudno będzie o podium w jakimkolwiek konkursie drużynowym – a już tym bardziej na igrzyskach – otrzymaliśmy w Wiśle. Stoch? To nie był jego konkurs, ale trzeba też zwrócić uwagę na ciężkie warunki, w jakich Kamil startował. Nieoficjalna nota dawałaby mu dziewiąte miejsce indywidualnie. Żyła? Jak nie on w tym sezonie. Oddał dwa niezłe skoki, choć i jego wiatr nie rozpieszczał. Andrzej Stękała w drugiej próbie sobie nie poradził, ale pierwszy skok miał bardzo udany. Ale hej, przecież problemem naszej reprezentacji zwykle było znalezienie w drużynie tego czwartego. Zawodnika, który doszlusowałby do wielkiej trójki Stoch-Żyła-Kubacki.

Problem w tym, że dwóch z trzech już omówiliśmy. Najmniej uwag można mieć do Stocha, choć jego wyniki są chimeryczne. Żyła indywidualnie skacze po prostu przeciętnie. Ale zarówno Kamil jak i Piotr pod względem rezultatów wyprzedzają Dawida Kubackiego o kilka długości. Bo powiedzieć, że mistrz świata z Seefeld nie jest w najlepszej formie, to nic nie powiedzieć. Dwadzieścia – tyle punktów zdołał uciułać Kubacki w tym sezonie. Mało tego, na cały jego dorobek punktowy składa się występ podczas inauguracji sezonu w Niżnym Tagile. Od tego momentu Polak ani razu nie zdołał dostać się do drugiej serii. Dodatkowo skompromitował się w drugiej serii konkursu drużynowego w Wiśle, skacząc 97 (słownie: dziewięćdziesiąt siedem!) metrów.

A przecież mówimy o skoczku, który od czterech lat nie wypadł poza czołową dziesiątkę klasyfikacji generalnej Pucharu Świata! Tak, jego mistrzostwo indywidualne z Seefeld było wywalczone w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach. Ale jednak – to mistrz świata. Mówimy o zawodniku, który wygrał Turniej Czterech Skoczni. Dziś prezentuje tak dramatyczną formę, że trener Michal Dolezal jeszcze oficjalnie nie powołał go do kadry na Turniej Czterech Skoczni – tam na pewno pojadą Stoch, Żyła oraz Paweł Wąsek. Dawid będzie musiał poczekać.

Zresztą, nie byłaby to jego pierwsza absencja w tym sezonie. W obliczu tak słabej formy, Kubacki odpuścił skakanie w Klingenthal i wyjechał wraz z trenerem Maciejem Maciusiakiem do Ramsau. Zresztą, Dawid nie udał się do Austrii sam. Razem z nim na kompleks Mattensprunganlage polecieli Klemens Murańka, Andrzej Stękała oraz Jakub Wolny. Specjalnie wybrano właśnie tę skocznię, bo ze względu na swój klasyczny profil, łatwo na niej dostrzec i wyeliminować błędy. Dawid miał się tam odbudować.

Po powrocie do Pucharu Świata zajął w Engelbergu 48. i 42. miejsce. To dramatyczny wynik. Apoloniusz Tajner mówi już, że problemy Dawida mają podłoże w psychice. Adam Małysz w wywiadzie dla sport.pl skomentował formę polskich skoczków słowami: – Masakra. Co mam powiedzieć?

I trudno nie odnieść wrażenia, że taka opinia spowodowana jest w dużej mierze fatalnymi skokami Kubackiego.

Sam zawodnik już trochę miota się w wymówkach na temat tego, co powoduje tak złą postawę. Jednym razem mówi, że czucie skoku przez niego samego było dobre. Ba, mówił, że próba wyglądała na lepszą, niż była w rzeczywistości. Innym razem twierdził że czuł się tak, jakby na plecy zarzucili mu worek ziemniaków (czy też, jak to dokładnie powiedział – gruli).

W każdym razie, Kubacki sam zdaje się za bardzo nie wiedzieć, co jest powodem tak słabej formy. Zresztą, nie tylko jego.

CZY LECI Z NAMI PILOT?

Bo spójrzmy – praktycznie każdy polski skoczek obniżył loty. Jako podpory drużyny oraz naszych najważniejszych zawodników, omówiliśmy osobno trio Stoch-Żyła-Kubacki. Ale nie możemy pominąć całej reszty naszych zawodników, którym również należy się słówko.

Przygotowania do sezonu Andrzeja Stękały przebiegły bardzo burzliwie, jednak po poprzednich startach mieliśmy argumenty by liczyć na to, że Polak nie będzie aż tak odstawał od reszty stawki. Jak na razie wywalczył aż 1 (słownie: jeden) punkt. Częściej, niż walkę o drugą serię zawodów, toczy ciężkie boje o to, by w ogóle wystartować w serii pierwszej.

Olek Zniszczoł pod względem zdobyczy punktowej w Pucharze Świata może powiedzieć, że jego ostatni sezon był najlepszym w karierze. Uzbierał osiemdziesiąt jeden oczek. To nie jest wynik, który świadczyłby o genialnym poziomie skakania, a mimo wszystko wątpimy w to, aby dwudziestosiedmioletni skoczek przebił ten rezultat.

Jakub Wolny miał dwa sezony, w których wydawało się, że oto polska drużyna w końcu posiada czwartego do skakania. W niedzielę w Engelbergu ten gość nie przeszedł kwalifikacji. I nie traktujmy tego, jak wypadku przy pracy. W sześciu innych konkursach w których startował, pięciokrotnie skończył w piątej dziesiątce. Do drugiej serii awansował zaledwie raz. Przy całej sympatii do mistrza świata juniorów z 2014 roku – jego najlepszy wynik w obecnym sezonie raczej stanowi wyjątek.

Z kolei dla Klemensa Murańki ten sezon miał być tym, z gatunku make or break. Dochodziły informacje, że Klemens sam zdaje sobie z tego sprawę. Że zmężniał, wydoroślał i jest gotów postawić wszystko na jedną kartę. Cóż, jeżeli istotnie tak jest, to pora się zastanowić czy warto wiązać ze skokami jakąkolwiek przyszłość – przynajmniej w charakterze zawodnika. W lecie jego forma wyglądała naprawdę dobrze, ale to zimą trzeba pokazać pełnię swoich możliwości. Tymczasem Murańka ani razu nie awansował do drugiej serii konkursowej i jak na razie nie może pochwalić się zdobyczą punktową w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

W tej samej – bo również bez punktów w obecnym sezonie Pucharu Świata – aczkolwiek zupełnie innej sytuacji od Murańki, znajduje się Stefan Hula. Nasz najbardziej doświadczony skoczek najlepsze lata ma już za sobą. I niewiele wskazuje na to, by wycisnął cokolwiek więcej ze swojej kariery. Ale hej, olimpijski brąz w drużynie jest, piąte miejsce indywidualnie igrzysk również, w ogóle sezon 2017/2018 był świetny w jego wykonaniu. Wycisnął ze swojej kariery więcej, niż wielu tego by się po nim spodziewało, zatem trudno teraz mieć pretensje do tego, że słabiej mu idzie.

Jest jeszcze Paweł Wąsek, który w Engelbergu skończył na dziewiętnastym miejscu. Gratulujemy, to drugi najlepszy wynik dwudziestodwulatka w historii jego występów w Pucharze Świata. Jednak w ocenie jego sezonu zaczekalibyśmy na kilka następnych startów.

W każdym razie, jeżeli praktycznie każdy ze skoczków podczas zawodów prezentuje się gorzej, niż w poprzednim sezonie, to wniosek nasuwa się sam. Być może zepsuto przygotowania – a to już kamyczek do ogródka trenera Dolezala. Choć Czech uważa, że te przebiegły bardzo sprawnie.

– Jeżeli chodzi o przygotowanie techniczne i motoryczne, wszystko było w porządku. Treningi i zgrupowania były bardzo dobre – prawie wszyscy fajnie na nich skakali. Sam Harald [Pernitsch – dop. red.] był z nami, Dawid z Piotrkiem nie odstawali… Gdybym wiedział, co się stało, zmieniłbym to w dzień – mówił przed kamerą TVP Sport.

I to jest chyba najgorsze, że trener sam nie może zdiagnozować tego, co z tymi chłopakami jest nie tak. Ponadto słychać opinie, że Czech nie potrafi wstrząsnąć grupą, kiedy tej nie idzie. Że bardziej niż na formie zawodników, skupiono się na nowinkach technologicznych. Takich, jak nowe kombinezony.

Za niecały tydzień Polacy wystartują w Turnieju Czterech Skoczni, tymczasem sztab szkoleniowy nie do końca wie, ilu skoczków w ogóle weźmie udział w zawodach. Trzech, którzy chociaż mają szansę o coś powalczyć, a reszta pojedzie na kolejny obóz treningowy? Jedna grupa właśnie powróciła z Ramsau, które nie przyniosło żadnego efektu.

Wprawdzie Dolezal wciąż cieszy się wsparciem zarówno Adama Małysza, jak i Apoloniusza Tajnera, ale wcale nie dziwimy się przekazowi stosowanemu przez dyrektora sportowego oraz prezesa PZN. Na zmiany jest już po prostu za późno. Do igrzysk olimpijskich pozostało nieco ponad dwa miesiące. Zatem to sympatyczny czeski szkoleniowiec będzie musiał wypić piwo, którego sobie nawarzył.

Szkoda tylko, że ewentualny kac niepowodzenia w roku olimpijskim dotknie nas wszystkich.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

CZYTAJ TAKŻE:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]
Polecane

Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Szymon Szczepanik
0
Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...