Reklama

„Giuseppe Rossi nie wywyższa się w szatni, złapaliśmy kontakt”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

06 grudnia 2021, 12:25 • 16 min czytania 5 komentarzy

Patryk Peda to kolejny młody polski obrońca, o którym w najbliższych miesiącach powinno być coraz głośniej. Zimą 2019 zamienił on juniorów Legii Warszawa na juniorów SPAL Ferrara i dziś z pewnością nie żałuje. 19-latek w tym sezonie przebił się do pierwszego składu i zaczął regularnie występować we włoskiej Serie B. Szkoda tylko, że rozmawiamy akurat wtedy, gdy doznał kontuzji w miniony weekend i ponownie na boisku raczej zobaczymy go dopiero w przyszłym roku. Jakie okoliczności pomogły mu się wybić w tym sezonie? Co go wyróżnia na tle większości zawodników? Dlaczego miał ułatwiony start we Włoszech? Co mocno odróżnia włoski trening taktyczny od polskiego? Jak w szatni SPAL odnajduje się słynny Giuseppe Rossi? Czy cukrzyca utrudnia Patrykowi piłkarski rozwój? Jak wspomina występ w legijnym Turbokozaku? Zapraszamy. 

„Giuseppe Rossi nie wywyższa się w szatni, złapaliśmy kontakt”
W ostatnim czasie twoja przygoda z piłką nabrała rozpędu. Tydzień temu po raz pierwszy rozegrałeś 90 minut w Serie B. Jak oceniasz ten występ?

Drużynowo oczywiście nie możemy być zadowoleni, bo przegraliśmy z Lecce 1:3. Indywidualnie jestem zadowolony i takie też otrzymywałem reakcje od sztabu szkoleniowego czy lokalnych mediów. Sam również czuję, że było dobrze. Wynik trochę popsuł całość.

Teraz znów wyszedłeś w pierwszym składzie i na wyjeździe wygraliście 2:1 z Crotone.

Doceniamy to zwycięstwo, zwłaszcza że zaliczyliśmy dwa z rzędu wyjazdy na samo południe Włoch. Lot samolotem tam i z powrotem, trochę inne przygotowanie do meczu. Samo spotkanie mieliśmy pod kontrolą. Już w 2. minucie objęliśmy prowadzenie i stworzyliśmy kolejne sytuacje. Crotone atakowało, często dośrodkowywało, ale nie było z tego jakichś większych okazji. Niedługo po przerwie zdobyliśmy drugą bramkę, zyskaliśmy większy komfort i wszystko byłoby super, gdybym na 20 minut przed końcem nie doznał kontuzji. Już po moim zejściu straciliśmy gola i końcówka zrobiła się trochę nerwowa.

W jakich okolicznościach przytrafił się ten uraz?

Próbowałem zablokować strzał, mocno wyciągnąłem nogę i rywal w tym momencie mnie popchnął. Biodra poleciały mi trochę do przodu i od razu poczułem strzał w mięśniu. Prawdopodobnie chodzi o naderwanie, ale nie wiem jeszcze, ile będę pauzował. W poniedziałek przejdę dokładne badania.

Wyjątkowo zła chwila na kontuzję, bo akurat zacząłeś regularnie grać.

Liczę na to, że nie chodzi o jakąś bardzo długą przerwę i w najgorszym razie wrócę na pierwszy mecz w nowym roku. Szkoda, bo teraz wygraliśmy, a często zwycięskiego składu się nie zmienia. Nic już jednak nie poradzę. Pozostaje mi skupić się na leczeniu.

Reklama

SPAL wygra u siebie z Brescią? Kurs 2.75 w Fuksiarz.pl

Zajmujecie dopiero czternaste miejsce w tabeli. Zakładam, że to spore rozczarowanie dla klubu.

Można tak powiedzieć, ale okolicznością łagodzącą jest dla nas totalna przebudowa latem. Mamy zupełnie nowy zespół, nowego trenera, nowego właściciela. Nie zdążyliśmy się w pełni zgrać, a to w Serie B jest niezwykle ważne, bo większość rywali ma doświadczonych zawodników. Nie tracimy pozytywnego nastawienia, w klubie nie ma większych problemów, każdy był na to przygotowany. Dajemy sobie jeszcze trochę czasu, żeby pójść do góry. Z mojej perspektywy, druga runda będzie zupełnie inna w naszym wykonaniu.

Czyli w SPAL nie ma ciśnienia na awans w tym sezonie?

Klub w pierwszym sezonie po spadku nie awansował, więc skończyła mu się poduszka finansowa z Serie A i musiał stworzyć już typowo drugoligowy budżet. Latem SPAL przejął nowy właściciel, który ma swoje plany, wiele się pozmieniało. Na letni obóz wyjechaliśmy w połowie Primaverą, transfery z zewnątrz to też często młodzi zawodnicy. Wyjściowym założeniem było więc spokojne utrzymanie i zgranie się, ale wiadomo, że każdy i tak po cichu myśli o awansie. Na razie zajmujemy niską lokatę, ale nie stoimy na straconej pozycji. Baraże o Serie A daje nawet ósme miejsce, do którego tracimy pięć punktów, co spokojnie jest do nadrobienia.

Spodziewałeś się, że już w tej rundzie zaczniesz grać, skoro drużyna została odmłodzona?

O tym, że pojadę na obóz z pierwszym zespołem dowiedziałem się dopiero tydzień wcześniej. Dość szybko poczułem, że będzie szansa zaistnieć, zwłaszcza że kadra była mocno okrojona. Potem zmienił się właściciel, doszło do wielu transferów i dziś – jeśli dobrze liczę – mamy około trzydziestu zawodników. W kadrze meczowej może być maksymalnie dwudziestu trzech, więc nawet samo znalezienie się na ławce nie jest takie oczywiste. Gdy nowi piłkarze zaczęli przychodzić, przeszło mi przez myśl, że może być ciężko, ale robiłem swoje. Skoro większość dopiero co przyszła, wszyscy zaczynaliśmy z czystą kartą, każdy mógł się pokazać. Dobrze ten czas wykorzystałem. Dziś czuję, że trener mi ufa, dostawałem coraz więcej szans. Zagrałem w siedmiu ostatnich meczach, z czego cztery razy w pierwszym składzie, a ogólnie mam osiem występów.

Regularnie grałeś od 10. kolejki i meczu z Ascoli. To efekt jakichś kontuzji, zmiany systemu czy po prostu błysnąłeś formą?

Szczerze mówiąc, przed spotkaniem z Ascoli nie było to takie pewne, że pojawię się na boisku. Skorzystałem na urazie prawego obrońcy tuż przed przerwą. Zagrałem dobre 45 minut, ze mną w składzie strzeliliśmy zwycięskiego gola. Kolega, którego zmieniałem nadal był kontuzjowany, dlatego z Perugią zacząłem już w wyjściowej jedenastce, trener nie szukał innych rozwiązań. Mimo porażki 1:2 zebrałem bardzo fajne recenzje, niektórzy nawet pisali, że byłem piłkarzem meczu. Szkoda tylko, że anulowano mi gola, który okazał się prawidłowy. Sporo się o tym dyskutowało. Sam fakt, że sędziowie przez cztery minuty sprawdzali wszystko na powtórkach, wiele mówi. Nie pamiętam, żeby wcześniej w jakimś meczu SPAL tyle analizowano jedną sytuację. W każdym razie, wtedy najbardziej się pokazałem i dałem sygnał, że jestem już gotowy na regularne granie.

To twoje pierwsze mecze w seniorskim futbolu. Coś cię przy wejściu do tego świata zaskoczyło?

Raczej nie. W seniorskim treningu byłem w zasadzie od roku. Rozmawiałem też z chłopakami z Polski, którzy wcześniej zaczęli grać. Mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać. Jestem człowiekiem, który raczej nie stresuje się wejściem do nowej szatni, bardzo dobrze odnajduję się w takich okolicznościach. Za dużo w tym kontekście nie analizowałem. Miałem mecz, swoje zadania do wykonania i tyle.

Reklama
Na razie najczęściej jesteś ustawiany na prawej obronie, ale rozumiem, że docelowo czujesz się stoperem?

Tak, całe życie byłem środkowym obrońcą, ale będąc teraz po prawej stronie też czułem radość z gry, nie męczyłem się. Cieszę się samym faktem obecności na boisku.

Były szef skautów SPAL, Giacomo Laurino powiedział ostatnio, że jego zdaniem najlepsza pozycja dla ciebie to granie na środku w ustawieniu z trójką stoperów. Podzielasz tę opinię?

To się trochę łączy. Gdy gramy czwórką z tyłu, w różnych fazach meczu jestem i prawym obrońcą, i środkowym obrońcą. Przy ustawieniu z trójką, najlepszą pozycją byłby pół-prawy stoper, ale mogę być również tym centralnym. Nie zamykam się na jedną czy dwie role, odnajdę się w każdym systemie.

Wyróżnia cię obunożność. To było zaplanowane?

Można powiedzieć, że nie wzięła się ona ot tak. Od dziecka ćwiczyłem jedną i drugą nogę. Im wcześniej zaczniesz coś robić, tym lepsze i szybsze będą efekty. Miałem duże wsparcie od taty, dużą wagę przywiązywał do tego elementu. Jako stoper ciągle zmieniasz strony, często jesteś przy piłce, więc wiedzieliśmy, że obunożność będzie dużym ułatwieniem dla mnie, a dla przeciwników utrudnieniem, bo stanę się trudniejszy do rozczytania. Jeśli zawodnik ma mocną tylko jedną nogę, rywale wypychają go do słabszej, schemat jest prosty.

Twoje ogólne tempo rozwoju we Włoszech jest planowe czy może nawet szybsze niż zakładałeś zimą 2019 roku, gdy zjawiłeś się w SPAL?

Tempo jest takie, jakie powinno być. Zaczynałem od drużyny U-17, później poszedłem do Primavery i z Primavery 2 awansowaliśmy do Primavery 1. W Primaverze 1 rozegrałem cały sezon i teraz jestem w pierwszym zespole. Wszystko dzieje się harmonijnie, we właściwym czasie. Nie mam momentów przestoju i stagnacji, każdy sezon jest krokiem do przodu.

Aklimatyzację na starcie miałeś ułatwioną, bo z językiem włoskim byłeś już trochę oswojony.

Tata i siostrą mówią po włosku, często jeździliśmy na wakacje do Włoch. Mieliśmy znajomych we Florencji, tam najczęściej gościliśmy. Przy okazji poznawaliśmy włoską piłkę. Pamiętam, że kiedyś wybraliśmy się na mecz Milanu, w którym grali Kaka, Beckham, Ronaldinho, Pirlo. Topowi zawodnicy, zapadło mi to w pamięci i może jakoś ukierunkowałem się na to, żeby kiedyś samemu trafić do Włoch. Z językiem byłem osłuchany, dzięki czemu początki miałem łatwiejsze, ale dużą przesadą byłoby stwierdzenie, że już w momencie transferu znałem włoski. Na pewno jednak prościej było zacząć naukę, a to bardzo ważne w nowym kraju. Możesz mieć duży luz do zmian otoczenia, ale jeśli nie znasz języka, zawsze będziesz się stresował.

Włochy czymś cię zaskoczyły – piłkarsko i życiowo?

Piłkarsko wiedziałem, czego się spodziewać. Wielu Polaków gra we Włoszech, wiele czytałem i słyszałem. Nie mogłem być zaskoczony, że tak dużo znaczą tu taktyka i ustawienie, szczególnie u obrońców. W teorii byłem nastawiony na zupełnie inne tempo gry i większe obciążenia treningowe, ale w praktyce momentami sprawiało to problem. Na szczęście szybko się przestawiałem. Życiowo? Ludzie się tu otwarci, każdy z tobą porozmawia, każdy chce dla ciebie dobrze. Nie czujesz się odizolowany, bardzo mi się podoba takie podejście.

Pod względem taktycznym co stanowiło największe wyzwanie?

Trenerzy od początku często zwracali uwagę na ułożenie ciała. W Polsce jest tak, że nawet jeśli ćwiczymy ustawienie, to skupiamy się na ustawieniu całej formacji. Włosi znacznie mocniej patrzą na ustawienie indywidualne – czy miałeś ciało w pozycji otwartej i tak dalej. Nawet jeśli udało ci się coś dobrze zrobić, a w tym elemencie były braki, to i tak zwrócą ci uwagę na przyszłość. Podobnie rzecz ma się z komunikacją. Nad tym w pierwszych miesiącach we Włoszech musiałem najwięcej pracować.

Kiedy grałeś w Primaverze, SPAL było pełne Polaków. Jak jest teraz?

W pewnym momencie mieliśmy bodajże ośmiu zawodników z Polski. Byli Bartosz Salamon, Arkadiusz Reca, Jakub Iskra i Thiago Cionek plus chłopaki z drużyn młodzieżowych. Ludzie śmiali się, że mają w klubie polską mafię. Dzięki temu aklimatyzacja była jeszcze łatwiejsza, bo w razie czego mogłem liczyć na pomoc rodaków. Nie można jednak zamykać się wyłącznie w gronie Polaków, nie tworzyliśmy zamkniętej grupy. Trzeba mieć kontakt ze wszystkimi, którzy są w drużynie i w klubie także zwracano nam na to uwagę. Dziś poza mną jest już chyba tylko Dawid Bugaj w Primaverze. Trochę się pozmieniało.

Przychodziłeś do SPAL z Legii, czyli polskiego topu. Jak na jej tle twój obecny klub wyglądał pod względem warunków do rozwoju?

Odszedłem przed otwarciem Legia Training Center, więc nie mieliśmy nie wiadomo jakich warunków. To, co zastałem w SPAL, było na porównywalnym poziomie. W Legii trenowałem na sztucznej murawie i w SPAL również. Obecnie oczywiście trenuję już tylko na naturalnej nawierzchni. Mamy tu łącznie cztery boiska. Są oddzielne dla pierwszej drużyny i oddzielne dla grup młodzieżowych. „Jedynka” ma do dyspozycji dwa boiska, własną siłownię i szatnię.

Miałeś większe rozterki przed wyjazdem do Włoch? Czasu do namysłu było sporo, bo wcześniej interesowano się tobą w Chievo i Torino.

Najpierw chciało mnie Chievo, ale rozmowy nie poszły tak, jak powinny i temat upadł. Propozycje ze SPAL i Torino otrzymałem w tym samym czasie. Do obu klubów pojechałem na rekonesans. Na wyjazd byliśmy nastawieni od chwili, gdy odezwało się Chievo. Między jednym a drugim tematem był półroczny odstęp, więc sporo o tym myśleliśmy. Kiedy kluby się porozumiały, większego wahania z naszej strony już nie było. Dziś wygląda na to, że podjęliśmy bardzo dobrą decyzję.

Nie miałeś wątpliwości tego typu, że wyjeżdżasz jako anonim, bez seniorskiego dorobku? Mnóstwo jest historii chłopaków, którzy grali w Primaverach, a teraz kopią w Polsce w niższych ligach.

Faktycznie, wiele jest przypadków zawodników, którzy jako juniorzy wyjeżdżali do Włoch i innych krajów, nie przebijali się i dziś występują gdzieś nisko, bo nie mieli wcześniej seniorskiego doświadczenia. Uważam jednak, że generalnie droga do przebycia taka sama jest i w Polsce, i we Włoszech. Jasne, jak się dotrze na sam szczyt, to jest duża różnica, czy grasz w Ekstraklasie, czy w Serie A. Ale samo przejście od poziomu Primavery U-17 do pierwszego zespołu, to bardzo podobna skala trudności, co przejście z Centralnej Ligi Juniorów do seniorów w klubie Ekstraklasy. Uznaliśmy, że lepiej będzie przejść tę drogę we włoskiej wersji, muszę tam dać sobie radę i tyle.

Zimą 2019 zostałeś przez SPAL wypożyczony, dopiero pół roku później doszło do transferu definitywnego. Istniało zagrożenie, że do niego nie dojdzie?

Większy problem był na samym początku. Legia nie za bardzo chciała mnie puścić. Jak jednak mówiłem, po ofercie z Chievo byliśmy już nastawieni, że raczej prędzej niż później spróbuję sił we Włoszech. Rozmowy trwały długo, Legia nie godziła się na pieniądze oferowane przez SPAL, więc stanęło na tym, że zostanę wypożyczony na jedną rundę z opcją wykupu. Na miejscu utwierdziłem się w tym, że jeśli będzie taka możliwość, to chcę zostać. Udało się. Zagrałem kilka meczów w drużynie U-17, znajdowałem się pod ciągłą obserwacją i zapadła decyzja, że mnie wykupują. Wtedy rozmowy były już prostsze.

Minęło dwa i pół roku. We wrześniu zadebiutowałeś w Serie B, a zaraz potem przedłużyłeś kontrakt do czerwca 2024. Dopiero od tego momentu możesz się samodzielnie utrzymać?

Jakieś pieniądze zarabiałem już nawet w Legii. Oczywiście jest znaczna różnica między tym, co dostaję teraz. We Włoszech od początku mieszkałem sam, nie przebywałem w internatach i dawałem sobie radę. A kontrakt przedłużyłem jeszcze przed debiutem, sama informacja wypłynęła później.

Musiałeś się uczyć samodzielności?

W Warszawie mieszkałem z rodzicami w domu rodzinnym, czyli zmiana jest wyraźna. Z drugiej strony, jak od rana było się w szkole lub na treningu i wracało wieczorem, to i tak cały dzień funkcjonowało się samemu. Co nie znaczy, że nie ma różnicy, gdy 24 godziny na dobę odpowiadasz za siebie. Nieskromnie powiem, że jestem odpowiedzialny, nigdy nie ciągnęło mnie do dziwnych rzeczy. Nie powiem, że nigdy nie miałem bałaganu – czasem po treningu myślisz już wyłącznie o spaniu – ale na co dzień daję radę. Nauczyłem się dorosłości, a takie sprawy jak jedzenie są organizowane przez klub. W razie potrzeby, w każdej kwestii mogę liczyć na wsparcie, Włosi są bardzo pomocni.

Mówiliśmy o odmłodzeniu składu SPAL, ale macie również doświadczonych zawodników z poważną przeszłością. Giuseppe Rossi swego czasu był gwiazdą Villarrealu i Fiorentiny, należał do najlepszych napastników w Europie.

Przyszedł do nas w połowie listopada. Jednego gola już zdążył strzelić. Od razu było widać, że to kawał piłkarza, z wielkim doświadczeniem. Można się od niego uczyć na każdym kroku. W swoim najlepszym okresie był topowym napastnikiem, szkoda, że kontuzje trochę go potem zahamowały. Techniki i boiskowej inteligencji jednak się nie zapomina, ciągle to ma. Na każdym treningu udowadnia swoją klasę. Jeszcze nie jest idealnie w aspektach fizycznych, ale można te zaległości nadrobić.

Jest dystans między wami? Rossi ma 15 lat więcej.

Nie stwarza barier. Regularnie rozmawiamy. Siedzę blisko niego podczas analiz, od pierwszych dni złapaliśmy kontakt. Jest fajnym człowiekiem, nie wywyższa się, chce pomagać zespołowi. Mogę od niego wiele wyciągnąć.

Zakładam, że trenera Pepa Cloteta nie musisz na siłę komplementować, bo po prostu jest dobry. Wcześniej pracował w Brescii i zupełnie ją odmienił, Filip Jagiełło i Jakub Łabojko bardzo go chwalili.

Nie ukrywam, że współpraca z nim to coś nowego. Dotychczas miałem tu tylko włoskich trenerów, a on jest Hiszpanem z wieloma latami spędzonymi w Anglii. Widać u niego angielskie myślenie, układa wszystko trochę inaczej niż Włosi. Mogę mówić o nim w samych superlatywach. Jego treningi, podejście do piłki i do każdego zawodnika – najwyższy poziom. Profesjonalista w każdym calu. Jestem bardzo zadowolony z pracy z nim i również dlatego uważam, że druga runda będzie znacznie lepsza w naszym wykonaniu. Wiele statystyk pokazuje, że gramy dobrze. Jak to wszystko się zazębi, zaczniemy regularnie wygrywać.

Rosną twoje akcje w klubie i rosną w wymiarze reprezentacyjnym. Ostatnio pojechałeś na kadrę U-21. Wygrany 4:0 mecz z Niemcami oglądałeś na ławce, choć pewnie przebierałeś nogami, żeby wejść na boisko.

To było pierwsze zgrupowanie U-21, na którym się stawiłem. Powołanie dostałem już w marcu, ale wtedy było więcej zamieszania z koronawirusem, klub nie za bardzo chciał mnie puścić i zostałem na miejscu. Teraz dostałem kolejną szansę i nawet niewiele brakowało, żebym z Niemcami zagrał. Na przedmeczową rozgrzewkę wyszedłem jako dwunasty zawodnik, bo nie było pewne, czy jeden z kolegów będzie w stanie wystąpić. Miałem być w pogotowiu, ale koniec końców tamten zawodnik dał radę rozegrać pełne spotkanie. Pracuję dalej i liczę, że za jakiś czas to ja pojawię się w wyjściowym składzie.

Od lat masz zdiagnozowaną cukrzycę, ale najwyraźniej nie przeszkadza ci ona w rozwoju.

To po prostu coś, co muszę kontrolować, pilnuję brania insuliny i to cała filozofia. Na co dzień cukrzyca w niczym mi nie przeszkadza. Pierwsze informacje były mało optymistyczne. Zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle będę mógł jeszcze grać w piłkę. Na szczęście trafiłem w ręce dobrych specjalistów, którzy szybko mnie uspokoili. Nie powiem, że cukrzyca mi pomaga, bo to jednak choroba, ale dzięki niej lepiej znam swój organizm. Muszę kontrolować poziom cukru, dbać o jadłospis. Wiem o rzeczach, o których normalnie bym się nie dowiedział.

Specjaliści od początku byli zgodni, że możesz kontynuować karierę?

Tylko za pierwszym razem usłyszałem od jednego z lekarzy, że mogą być problemy z dalszym graniem. Trwało to jednak dosłownie jeden dzień. Następnego dnia zaczęliśmy czytać, dowiadywać się i szybko okazało się, że cukrzyca to nie wyrok dla sportowca. Wielu ludzi nic na temat cukrzycy nie wie i ma skojarzenia, że przy niej nic nie można robić i albo siedzisz w domu, albo jesteś w szpitalu. Potem wszyscy mi mówili, że przy tej dolegliwości sport nawet pomaga, bo jestem w ciągłym ruchu, cukry są na niższym poziomie i nie muszę tak często sięgać po insulinę.

Noc po pierwszej rozmowie z lekarzem musiała być najdłuższa w twoim życiu.

Było to siedem lat temu, miałem 12 lat i bardzo przeżywałem tę informację. Wszystkie plany i marzenia mogły ulecieć w jednej chwili. Nie mogłem uwierzyć, że to możliwe. Starałem się nawet o tym nie myśleć. Od razu zaczęliśmy szukać rozwiązań i dalsza historia potoczyła się w dobrym kierunku.

Wpisując „Patryk Peda” do wyszukiwarki na YouTube, na samej górze wyskakuje legijny turbokozak sprzed sześciu lat z twoim udziałem. Zdobyłeś w nim niewiele punktów. Jak dziś odbierasz tę produkcję?

Jakoś właśnie niedawno sobie to odpaliłem po dłuższej przerwie. Z dzisiejszej perspektywy bardzo fajne doświadczenie. Nie miałem wtedy żadnego obycia z kamerami i mikrofonami, dla takiego dzieciaka była to ciekawa sprawa i same plusy. Nie żałuję, że to nagraliśmy.

Zacząłeś treningi w wieku sześciu lat. Nie miałeś czasem poczucia, że ucieka ci dzieciństwo, że tracisz okres beztroski?

Od małego dzieciaczka grałem z tatą na podwórku, pokochałem piłkę i do dziś piłka to moja życiowa miłość. Trening czy mecz nigdy nie był dla mnie przykrym obowiązkiem. Nie było momentów zwątpienia na zasadzie „kurde, po co ja to robię?”. Jeżeli mogę się utrzymywać z czegoś, co kocham, trzeba w to brnąć. Bycie piłkarzem nie kończy się na jednym treningu dziennie i potem masz wolne, możesz spełniać zachcianki, cudowne życie. Jasne, nie można też narzekać, to jest bardzo fajne życie, ale wiąże się z wieloma zobowiązaniami, ciągle trzeba się rozwijać. No i gra w piłkę zabiera ci wiele przyjemności dostępnych dla „normalnych” osób. Nigdy jednak nie żałowałem tego wyboru i nie zastanawiałem się, czy warto byłoby pójść w innym kierunku.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ TAKŻE:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Antoni Figlewicz
0
Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Piłka nożna

Hiszpania

Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Antoni Figlewicz
0
Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Komentarze

5 komentarzy

Loading...