Reklama

PRASA. Michniewicz przed zwolnieniem w szatni: Żaden piłkarz mnie nie zwolni!

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

29 listopada 2021, 08:40 • 9 min czytania 17 komentarzy

– Żaden piłkarz mnie nie zwolni! Nie pozwolę, żeby ktoś wbijał mi nóż w plecy – emocjonalnie przemawiał Czesław Michniewicz podczas swojej ostatniej, jak się okazało, odprawy jako trener Legii. Na mecz do Gliwic zabrał 16 legionistów, tych, których uważał, że będą go bronić do końca – czytamy w „Przeglądzie Sportowym”, w większym tekście o analizie kryzysu Legii. Co poza tym dziś w prasie?

PRASA. Michniewicz przed zwolnieniem w szatni: Żaden piłkarz mnie nie zwolni!

„SPORT”

Felieton Michała Zichlarza o Dariuszu Mioduskim – właściciel Legii powinien zacząć rozliczanie od siebie. On nie miał planu B.

Co do Mioduskiego, to tak po prawdzie rozliczanie tego, co dzieje się w ekipie mistrzów Polski, powinno się zacząć od niego, bo to on w większości podejmuje decyzje. Legia z takim budżetem i możliwościami powinna ligę wsysać, a tymczasem ten sezon de facto już jest katastrofą. Publiczne mówienie o chęci wyciągnięcia trenera z innego klubu o rzecz na pewno nie na miejscu. Pamiętamy, jak kilka lat temu, przy okazji świetnej gry w Górniku Zabrze Szymona Żurkowskiego, prezes Mioduski głośno mówił, że najlepsi polscy piłkarze powinni najpierw trafić do Legii, a potem wyjeżdżać na Zachód… Wtedy też jego słowa wywołały rezonans, choć może nie tak duży, jak przy okazji trenera Papszuna. Prezes i właściciel Legii miota się. Nie miał pewnie żadnego planu B. Nie bardzo wie, co teraz robić z zespołem przegrywającym mecz za meczem. Klub, drużyna to nie zabawka; jak nie wie się, jak wszystko prowadzić i postępować, to są tylko nawarstwiające się problemy, jak teraz widzimy po klubie z Warszawy. To jednak zmartwienie Mioduskiego.

Fantastyczny gol Podolskiego, gol i asysta Dadoka – Górnik Zabrze pokonał Górnika Łęczna i poprawił swoją sytuację w tabeli.

Reklama

Kamil KIEREŚ: – Liczyliśmy na zwycięstwo i dobrze się ten mecz dla nas rozpoczął. Wyrównał Podolski strzelając bramkę – stadiony świata. W tej części meczu była swoista wymiana ciosów, choć w drugiej fazie pierwszej połowy pozostawialiśmy przeciwnikom zbyt wiele swobody na operowanie piłką, co oni wykorzystali, zdobywając drugą bramkę. W drugiej połowie zabrakło z naszej strony konkretnych sytuacji, by wyrównać. Żałujemy oczywiście porażki, nasza sytuacja była trudna, a po tym meczu jest jeszcze trudniejsza. Jednak dopóki matematyka nie odbierze nam szans, to będziemy walczyć.

Jan URBAN: – Skomplikował nam się mecz na początku, bo straciliśmy bramkę, jednak odpowiedzieliśmy dość szybko. Zdobyliśmy gola tuż przed przerwą, ale już wcześniej mogliśmy „zamknąć” to spotkanie, bo stworzyliśmy sobie kilka znakomitych sytuacji, których nie wykorzystaliśmy. Wiadomo że w drugiej połowie, przy jednobramkowej przewadze, zespół gospodarzy dążył do wyrównania, a my w kilku momentach sami komplikowaliśmy sobie sytuację w niebezpiecznych miejscach tracąc piłkę. Był to dla nas bardzo ważny mecz, bo już dawno nie wygraliśmy dwóch spotkań z rzędu, a to pozwala nam na większy oddech.

Gol i asysta Sebastiana Szymańskiego. Pierwsze gol Rafała Augustyniaka w tym sezonie. Polacy dobrze spisali się w Rosji.

Z Polaków najlepszy występ znów miał Sebastian Szymański. Pomocnik Dynama w wyjazdowym meczu z Rubinem w Kazaniu asystował przy wyrównującej bramce Paragwajczyka Fabiana Balbueny, sam w 85 minucie przesądził o wygranej 3:2. Bramkę i asystę miał też przed tygodniem w meczu z Arsenałem Tuła. Ma na koncie 5 goli i 6 asyst. Pierwsze trafienie w sezonie uzyskał Rafał Augustyniak z Urału. Zdobył prowadzenie w 34 minucie meczu z Soczi, wyrównał w 68 Ekwadorczyk Christian Noboa i chociaż goście grali od 74 minuty w „10”, Urał tego nie wykorzystał.

Reklama

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

Lech nadal jest mocny. Nawet, gdy mu jakoś rewelacyjnie w meczu się nie układa, to i tak potrafi punktować. Derby Poznania znów dla Kolejorza.

Niespodzianki w derbach Poznania nie było, ale zwycięstwo wcale nie przyszło gospodarzom łatwo. Był to kolejny mecz, w którym gracze Kolejorza musieli się sporo namęczyć, żeby przebić się przez zasieki rywala. – Musimy pracować nad tym, by radzić sobie z defensywnie ustawionymi rywalami, bo chyba coraz częściej przeciwnicy będą w ten sposób z nami grać – mówił po meczu z Górnikiem Łęczna (1:1) Skorża i miał rację, bo otwarcie przyznał się do tego szkoleniowiec Warty. – Widzieliśmy, że taki sposób działania przyniósł punkty Stali, Jagiellonii i Górnikowi Łęczna, więc próbowaliśmy, modyfikując tylko podejście do pressingu. Momentami wyglądało to nieźle, ale punktów z tego nie ma – powiedział Szulczek. Na razie wygląda na to, że szkoleniowcowi Kolejorza udało się wyciągnąć odpowiednie wnioski, bo od tamtej pory Lech dwukrotnie wygrał w lidze. W poprzedniej kolejce poznaniacy znaleźli sposób na Piasta, z którym wygrali 1:0, teraz Warcie udało się strzelić jednego gola więcej. – Ogromne słowa uznania dla zespołu, bo byliśmy dziś bardzo cierpliwi. Na przedmeczowych odprawach powtarzaliśmy, że być może trzeba będzie się trochę napocić, zanim strzelimy pierwszego gola, i tak było. Na szczęście robiliśmy swoje i wygraliśmy – podsumował Skorża. Dla Kolejorza prymat na poznańskim podwórku to tylko efekt uboczny tego, do czego tak naprawdę dąży, czyli mistrzostwa Polski. W Wielkopolsce fani nie przykładają aż tak wielkiej wagi do wyniku derbowego meczu, dlatego dla nich stawką spotkania z Wartą było utrzymanie przewagi na grupą pościgową, a nie to, kto będzie królował w mieście. Kolejorzowi udało się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, więc fani Lecha nie mają na co narzekać.

„Prześwietlenie” o powodach kryzysu Legii Warszawa. W pierwszym odcinku sporo o tym, dlaczego Michniewiczowi wymknęło się to spod kontroli. Odmowa transferów, „wypuszczanie” Michniewicza i sprawdzanie jego szczelności, emocjonalna przemowa przed Piastem, szatnia zapatrzona w telefony. Sporo smaczków.

– Żaden piłkarz mnie nie zwolni! Nie pozwolę, żeby ktoś wbijał mi nóż w plecy – emocjonalnie przemawiał Czesław Michniewicz podczas swojej ostatniej, jak się okazało, odprawy jako trener Legii. Na mecz do Gliwic zabrał 16 legionistów, tych, których uważał, że będą go bronić do końca. Z nimi miał nadzieję wygrać i odłożyć w czasie, z czego też musiał sobie zdawać sprawę, nieuniknioną egzekucję własną. W Warszawie zostawił tych, którym nie ufał. To było apogeum wydarzeń z poprzednich miesięcy, które doprowadziły Legię niemal na dno ligowej tabeli. Błędy popełniał trener, mylili się jego przełożeni, nie bez winy są piłkarze. Nie jest prawdą, że Michniewicz stracił kontakt z drużyną, co przełożyło się na gorsze wyniki. Zdecydowana większość graczy chciała z nim pracować nadal, złowrogo patrzyli na niego jedynie niektórzy z tych, którzy do drużyny dołączyli latem i nie grali tyle, ile oczekiwali. A nie grali dużo być może dlatego, że transferów dokonywano – co będziemy podkreślać, bo w odniesieniu do tak dużego klubu jak Legia brzmi to absurdalnie – bez zaangażowania trenera. Słyszymy, że gdyby Michniewicz mógł cofnąć czas, wcześniej odstawiłby od drużyny Mattiasa Johanssona, Lindsaya Rose’a i Joela Abu Hannę. On czuł, że nie grają w jego drużynie, oni czuli się przez niego niesprawiedliwie traktowani. Za kadencji Michniewicza, gdyby potrwała dłużej, w jego zespole nie pojawiłby się też Jurgen Çelhaka, który odmówił występu w rezerwach.

Łzy mocnego człowieka, czyli Majchrowicz z Radomiaka najpierw dźwignął ciężar meczu, a później popłakał się po śmierci babci.

Po wyjazdowej wygranej z Wisłą Kraków (1:0), do której Majchrowicz przyczynił się kapitalną interwencją w doliczonym czasie gry, skumulowane w środku emocje przedarły się na zewnątrz. Młody bramkarz zalał się łzami. Trener Dariusz Banasik wyjaśnił, że w dniu meczu Majchrowiczowi zmarła babcia. Chłopak przeżywał stratę, ale chciał grać. Siły więzi rodzinnych nie da się ująć w jednej defi nicji, ludzie nie reagują w taki sam sposób na dramatyczne informacje o śmierci bliskiej osoby. To są sprawy mocno indywidualne. Zachowanie zawodnika Radomiaka po ostatnim gwizdku wskazuje, że spadł na niego potężny cios, a jednak wcześniej potrafi ł być maksymalnie skoncentrowany na grze i bronił bezbłędnie. Ktoś uzna, że skoro zapłakał zaraz po meczu, czyli wciąż przed kamerami, zwyczajnie się rozkleił. Tymczasem znacznie ważniejsze jest co innego – że wtedy, kiedy należało, wykazał się podziwu godnym profesjonalizmem. W bramce spisał się znakomicie, zwycięstwo mógł z dumą zadedykować zmarłej babci. Majchrowicza pierwszy raz w akcji zobaczyłem w barwach Cracovii, gdy jako osiemnastolatek występował w rewanżowym półfinale Centralnej Ligi Juniorów przeciwko Śląskowi we Wrocławiu. Pasy wygrały 4:0, bramkarz spisywał się bez za zarzutu. Przy nim cała defensywa czuła się pewnie, bo dobrze mieć świadomość, że jeśli popełni się jakiś błąd, za plecami jest ktoś, kto potrafi jeszcze wiele rzeczy naprawić. Na trybunach stadionu przy Oporowskiej siedział trener Michał Probierz, który pofatygował się do Wrocławia, by przyjrzeć się ewentualnym kandydatom do pierwszej drużyny. Wtedy był zadowolony z Majchrowicza, ale na podstawie obserwacji w innych spotkaniach, ówczesny szkoleniowiec Pasów uznał, że potrzebuje jednak lepszego bramkarza.

Dariusz Dziekanowski w felietonie komentuje wywiad Dariusza Mioduskiego. „Dziekan” myślał, że Mioduski zna maniery i zasady PR-u – ale właściciel Legii go zadziwił.

Tę wypowiedź można odebrać nie tylko jako dowód braku szacunku dla rywala, ale także do obecnego trenera Legii Marka Gołębiewskiego. W mojej ocenie zatrudnienie trenera drużyny rezerw, by ratował pierwszą drużynę z takich opałów, w jakich znajduje się Legia, to był ruch, który nie miał prawa się udać, ale nie spodziewałem się, że właściciel i prezes klubu tak szybko zechce podważyć swój własny wybór i przy okazji upokorzyć Gołębiewskiego. Bo jak inaczej nazwać publikację wywiadu na godzinę przed tak ważnym i prestiżowym meczem Ligi Europy z Leicester? Pisałem niedawno, że marzy mi się taka sytuacja, że w naszym kraju mamy jeden czy nawet dwa kluby, które stać na więcej niż pozostałe i stają się one dla piłkarzy etapem w rozwoju kariery – tym ostatnim przed ewentualnym wyjazdem za granicę. Pisałem, że Legię czy Lecha powinno być stać na pozyskanie najlepszych zawodników z ekstraklasy. Tak dzieje się w większości lig. Jeśli Manchester City bardzo chce pozyskać z Aston Villi Jacka Grealisha, to go kupuje i płaci za niego 100 mln funtów. Wszystko odbywa się jednak według normalnych zasad obowiązujących w cywilizowanych krajach. Nie da się jednak tego powiedzieć o sytuacji, jaka miała miejsce w miniony czwartek. Od dawna uważałem, że błędem Legii jest to, że właściciel klubu chce decydować o wszystkim, nawet sprawach sportowych, bo nie da się znać na wszystkim. Przekonany byłem jednak, że takt, maniery i obszar PR to akurat są mocne strony prezesa. Dlatego tak wielkie jest moje zdziwienie ostatnim jego wywiadem. 

„SUPER EXPRESS”

Cezary Kulesza – co kompletnie nas nie dziwi – jest za tym, by to Robert Lewandowski sięgnął po Złotą Piłkę.

– Zasługuje na Złotą Piłkę. Robert w każdym meczu pokazuje kreatywność, strzela gole. W Kijowie golem z przewrotki pokazał, jak potrafi być efektowny. W Bundeslidze jest królem. Prowadzi w klasyfikacjach. Pokazuje jakość nie w jednym czy w pięciu meczach. To są lata. Mówiliśmy, że Leo Messi jest piłkarzem z innej planety, teraz to Robert jest z innej planety. Należy mu się Złota Piłka. Robert bije swoje rekordy i ściga się sam ze sobą –mówi nam Cezary Kulesza, prezes PZPN.

fot. NewsPix

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?

Piotr Rzepecki
0
Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?

Komentarze

17 komentarzy

Loading...