Reklama

Czy Legia pomoże Leicester zwolnić Brendana Rodgersa?

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

25 listopada 2021, 12:56 • 8 min czytania 8 komentarzy

Zawsze są dwie strony jednego piłkarskiego widowiska, bo zawsze w sprawę zaangażowane są dwa zespoły. Dzisiaj, w przypadku meczu Ligi Europy Legii z Leicester, nie jest inaczej. Polski klub ma swoje problemy, ma ich całą masę, ale przedstawiciele Premier League również nie są w najbardziej komfortowej sytuacji. Dość powiedzieć, że kolejna wpadka może sprokurować zmiany na ławce trenerskiej. 

Czy Legia pomoże Leicester zwolnić Brendana Rodgersa?

Mistrz bez Europy

Gdy Brendan Rodgers wracał do Premier League po odkupieniu win w Celtiku, wyznaczono mu właściwie jedno zadanie. Miał podciągnąć Leicester City w tabeli, sprawić, że będą kandydatem do europejskich pucharów, ale nade wszystkim sterować klubem tak, by klub w rzeczonych rozgrywkach regularnie grał. Przed jego kadencją Lisy miały już na koncie sensacyjne mistrzostwo, ale też prezentowały się nierówno:

  • 2015/16 – 1. miejsce (81 punktów)
  • 2016/17 – 12. (44 punkty)
  • 2017/18 – 9. (47 punktów)
  • 2018/19 – 9. (52 punktów)

Ani razu – pomijając TEN sezon Claudio Ranierego – Leicester nie było w stanie wejść do europejskich pucharów. To, jak na mistrza Anglii, był wynik słaby, tym bardziej, że ambicje klubu z King Power Stadium sięgały znacznie wyżej – inwestowano dużo, próbowano z kilkoma różnymi trenerami, ale ani razu nie udało się dobić choćby do bram Ligi Europy. Rodgers miał to zmienić.

Lisy przejmował pod koniec sezonu, w lutym 2019 roku. Nie liczono wówczas na zbyt wiele, bo klub znajdował się w drugiej części tabeli. Zakończyło się na wspomnianym dziewiątym miejscu, ale kącik ust na chwilę się uniósł. Leicester, pod wodzą Rodgersa, zanotowało serię czterech wygranych meczów z rzędu – była to ich najlepsza passa w tamtym sezonie. To jednak nie wystarczyło, by w ostatecznym rozrachunku zająć przynajmniej siódmą lokatę. Wolverhampton wyprzedziło ich o pięć punktów.

Reklama

Brendan Rodgers pod ścianą

W kolejnym sezonie nie mogło być jednak wymówek – włodarze z King Power Stadium chcieli Europy, najlepiej pod postacią Ligi Mistrzów. Ich chęci uzasadniały transfery, bo trzeba przyznać, że Brendan Rodgers raczej nie może narzekać na skąpstwo swoich przełożonych:

  • 2018/19 – 114 milionów na transfery
  • 2019/20 – 104 miliony na transfery
  • 2020/21 – 58 milionów na transfery

W tym sezonie Leicester też nie zaciskało pasa – transfery Daki, Soumare i Vestergaarda pochłonęły 67 milionów euro. To dużo, tym bardziej jeśli zauważymy, że ani razu nie przełożyło się to na uczestnictwo Lisów w Lidze Mistrzów.

W sezonie 2019/20 Leicester potknęło się w sposób spektakularny – w pierwszej czwórce trzymało się od 6. do 36. kolejki. Przegrało jednak dwa ostatnie mecze, najpierw z Tottenhamem, później z Manchesterem United i ostatecznie wypadło ze stawki, kończąc rozgrywki na piątej lokacie. Powiedzieć, że było to rozczarowanie, to nie powiedzieć nic. Jasne – Rodgers sprawił, że klub zanotował wyraźny progres, ale dalej to smak porażki był pierwszym, który odczuwali kibice.

Następne rozgrywki – następna wpadka. Tym razem nawet większa, bo Leicester w czołówce trzymało się od pierwszej kolejki aż do 36. Przy czym warto odnotować, że kilka razy wskakiwało na pierwsze miejsce. Wydawało się więc, że tym razem nic już nie stoi na przeszkodzie, by piłkarze Lisów w końcu wróciły do najważniejszych europejskich rozgrywek. Ponownie jednak sami się zaskoczyli. Kompromitująca porażka 2:4 z Newcastle United (35. kolejka) zasiała niepewność, która ostatecznie wykiełkowała w dwóch ostatnich meczach sezonu z z Chelsea (1:2) i Tottenhamem (2:4). Było po zabawie, The Blues wyprzedzili Leicester o jeden punkt, ponownie skazując ich na grę w Lidze Europy.

Sytuację Rodgersa komplikują też same europejskie rozgrywki, gdzie klubowi wiedzie się raczej średnio. W swojej pierwszej przygodzie odpadł już na pierwszym rywalu fazy play-off. Teraz też nie jest kolorowo, bo przecież na dwie kolejki przed końcem rundy grupowej Anglicy zamykają tabelę grupy C. I to wcale nie dlatego, że mają pecha lub bagatelizują sprawę – Leicester zwyczajnie nie ma na swoich rywali pomysłu.

Jest to zresztą odzwierciedlenie ich postawy na przestrzeni całego sezonu.

Reklama

O ile wcześniej Lisy – przynajmniej do pewnego momentu – dawały radę w Premier League, tak teraz jest niezwykle ciężko. Na ten moment zajmują dwunastą lokatę. Do czwartego WHU tracą aż osiem punktów i niewiele wskazuje na to, żeby stratę udało się odrobić. Tym bardziej, że na Ligę Mistrzów czai się jeszcze Tottenham Conte i – mimo wszystko – nie można skreślać Arsenalu oraz Manchesteru United.

Na dobrą sprawę Leicester ma zamkniętą drogę do Ligi Mistrzów. Zbyt często tracą punkty, by być w stanie rywalizować z najlepszymi, zbyt wiele rzeczy w tej kwestii przestało zależeć tylko od nich. Pomijając spektakularne zwycięstwo nad Czerwonymi Diabłami, sezon ten jest tożsamy raczej z wielką porażką lub po prostu serią nieprzekonujących występów.

Co więcej, ma to swoje przełożenie na europejskie puchary. Trudno za przypadek uznać remis ze Spartakiem lub porażkę z Legią Warszawa. W końcu w tym drugim meczu Czesław Michniewicz przechytrzył swojego bardziej medialnego kolegę, a skórę Anglikom ratował Kasper Schmeichel. Wygrana mistrzów Polski – pogrążonych przecież w kryzysie – mogła być jeszcze wyższa.

Próżno więc dziwić się spekulacjom, które wskazują na to, że w wypadku kolejnego potknięcia w Lidze Europy, Rodgers może stracić pracę na King Power Stadium. Zapewnił on klubowi stabilizację, udało się wygrać Puchar Anglii, ale drużyna ewidentnie nie potrafi wykonać kolejnego kroku do przodu. Jest zablokowana, a dużą winę ponosi za to trener, który nie przedstawia żadnych nowych, funkcjonalnych rozwiązań.

Ewentualna strata punktów dzisiaj sprawi, że Lisy będą musiały wygrać w ostatniej kolejce z Napoli, co może wyprowadzić z równowagi nawet bardzo spokojnych właścicieli. Oczywiście, jest to mało prawdopodobny scenariusz, wszak Legia gra koszmarną piłkę, Leicester jest murowanym faworytem. Należy jednak zwrócić uwagę na to, że Anglicy też nie rozpieszczają swoich kibiców, a w historii futbolu widzieliśmy już bardziej nieprawdopodobne remisy.

Gdyby Legii się udało, włodarze mogą podjąć bardzo zdecydowane kroki w sprawie Rodgersa. I nie będzie to żadne zaskoczenie.

Zawodzi defensywa…

Mecz z Chelsea skumulował problemy Leicester City niczym soczewka. Jeśli chcemy dowiedzieć się, co rywalowi Legii, najlepiej będzie zerknąć na ostatnie starcie ligowe.

Pierwsza sytuacja. Faul na połowie Chelsea i rzut wolny wykonany przez Jorginho.

W oczy rzuca się bardzo wysoko ustawiona linia defensywy Leicester, gdzie jednak małą wagę przykłada się do ustawienia rywala. Ben Chiwell ma wręcz zezwolenie reszty zespołu na ściganie się z Timothym Castagnem.

Być może jednak nie byłoby zamieszania, gdyby nie fakt, że podopieczni Rodgersa zupełnie nie trzymają linii spalonego. Łamie ją Albrighton, Soyuncu i siłą rzeczy Castagne. Belg jednak nijak nie kontroluje ustawienia swojego rywala, co będzie miało pewne konsekwencje.

Chilwell wykorzysta dobre podanie Jorginho, popędzi na bramkę, ale w sytuacji jeden na jednego uderzy w poprzeczkę.

***

To nie jedyny moment, gdy graczom Rodgersa bardzo łatwo przychodzi bagatelizowanie ataków rywala. Spójrzmy tylko na akcję z udziałem N’golo Kante.

Francuz przyjmuje piłkę i nie musi walczyć z nikim. Ndidi i Soumare – dwa rygle defensywne – ustawieni są tak wysoko, że nie mają większych szans dogonić pomocnika Chelsea. Co jednak szczególnie ważne – oni niezbyt próbują to zrobić.

Kante otrzymuje piłkę na połowie boiska i bez żadnego trudu dociera do pola karnego.

A ta – co za niespodzianka – znowu żadnego zagrożenia ze strony rywala. Szokują nie tylko pomocnicy, ale i Jonny Evans, który daje Kante kilka metrów przestrzeni, by Francuz mógł oddać strzał. Piłka koniec końców łopocze w sieci, ale trudno nazwać to szokiem wobec tak biernej postawy Leicester.

Co więcej – Kante miał również inną możliwość rozwiązania tej akcji tj. zagrać do Bena Chiwella, osamotnionego na lewej flance.

Wspomniany Evans generalnie nie miał najlepszego dnia. Irlandczyk, który powinien szefować defensywie Leicester, koszmarnie zachował się także wobec trafienia Pulisicia. W powyższej sytuacji nijak nie kontroluje tego, jak ustawiony jest Amerykanin.

Kończy się to pozostawieniem Evansa w tyle oraz spokojnym wykończeniem akcji. Spokojnie tego gola dało się uniknąć, ale ponownie – w interesie żadnego z obrońców Leicester najwyraźniej nie leżało to, by rywalowi jakoś przesadnie przeszkadzać.

***

Słabo wygląda również obrona stałych fragmentów gry. Trafienie Rudigera było świetne, Niemiec przeskoczył swoich rywali, ale należy też zaznaczyć to, że nikt go specjalnie nie kłopotał. Miał czas, miejsce, wszystko.

Jak widać, Leicester City popełnia bardzo dużo błędów. Rzecz jasna, Legia jest na przeciwnym biegunie w stosunku do Chelsea, ale grzechem byłoby nie próbować wykorzystać nadarzających się okazji. A te można sprowokować w naprawdę łatwy sposób, tym bardziej, że Lisy nie błyszczą też w ofensywie.

…ale i ofensywa

W bieżącym sezonie Premier League ekipa z King Power Stadium straciła już 21 goli. To trzeci najgorszy wynik do spółki z Manchesterem United. Gorzej bronią jedynie Newcastle  i Norwich (po 27). Jednak problemy Lisów na tym się nie kończą, bowiem rozczarowuje także gra do przodu.

16 zdobytych bramek nie wygląda źle, ale sytuacja uległa drastycznej zmianie w ciągu ostatniego miesiąca. Leicester tylko dwa razy znalazło drogę do siatki – wbili gola Spartakowi i Leeds United, na tym koniec. Biorąc pod uwagę skalę i problemy rywali, z pewnością liczono na więcej.

Na ten moment Leicester jest siódme jeśli idzie o zdobyte bramki na boiskach Premier League, ale niebawem będzie wyglądało to znacznie gorzej. Absencja Youriego Tielemansa wiąże się z tym, że w ekipie Lisów nie ma kto kreować. A skoro nie ma kto kreować, trudno wierzyć w to, że uda się dostarczyć piłkę do Jamiego Vardy’ego.

Leicester City wykreowało 13 dużych okazji – to przeciętny, trzynasty wynik w całej Premier League. Szkopuł w tym, że Tielemans odpowiada za aż sześć takich zagrań. Stwierdzenie, że bez niego Lisy tracą połowę swojej jakości nie jest stwierdzeniem na wyrost.

Nikt bowiem nie potrafi wejść w jego rolę – James Maddison notuje rozczarowującą serię meczów bez żadnych konkretów, podobna choroba łapie Jamiego Vardy’ego, który ostatni raz trafił do siatki w połowie października. Brendan Rodgers ewidentnie nie wie jak rozwiązać ten problem, a skoro uzależniasz swoją grę od postawy jednego zawodnika, musisz liczyć się z tym, że twoja posada wcale nie jest tak bezpieczna.

Zwolnienie Irlandczyka nie będzie dla włodarzy łatwe, od czasów Ranierego z nikim nie pracowało im się tak dobrze, a ponadto 48-latka wiąże wieloletni kontrakt. Lisy nie przesuwają się już do przodu. Stagnacja jest zaś ostatnim, czego chce nieźle prosperujący klub, a właściciele wielokrotnie pokazali, że to dobro całości stawiają na pierwszym miejscu.

Czytaj także:

Fot.Newspix/Chelsea TV

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

8 komentarzy

Loading...