Reklama

Piłkarski dziki zachód w Nowogardzie [reportaż]

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

22 listopada 2021, 08:55 • 55 min czytania 51 komentarzy

Pomorzanin Nowogard. Klub z zachodniopomorskiej okręgówki, który otrzymuje corocznie około 230 tysięcy dotacji z miasta. Na tym poziomie powinien mieć wszystko. Tymczasem dopiero co pobił niechlubny rekord Polski, bo jeszcze nikt w historii nie przegrał tak dotkliwie (aż 0:53 z Wybrzeżem Rewalskim Rewal!). W tym samym meczu Jacek Magdziński ustanowił rekord świata, strzelając 22 bramki. Nikt wcześniej pod żadną szerokością geograficzną nie strzelił więcej goli w oficjalnym spotkaniu. Jak do tego doszło? Piłkarze Pomorzanina nie przyjechali na mecz. Nie zamierzają grać w klubie, dopóki prezesem będzie Marcin Skórniewski. Zagrało dwóch juniorów i koledzy prezesa, w tym sołtys sąsiedniej wioski.

Piłkarski dziki zachód w Nowogardzie [reportaż]

Pomorzanin ma rocznie 230 tysięcy złotych i tylko jednego piłkarza na kontrakcie (Radosława Janukiewicza), a mimo to piłkarze mają dość zaległości, bo na zwroty za paliwo czekają po pół roku. Pomorzanin ma rocznie 230 tysięcy złotych i obskurny budynek, którego toaleta wygląda jak scenografia z horroru. Pomorzanin ma rocznie 230 tysięcy złotych i prowizoryczne grupy młodzieżowe, bo „na rynku nie ma trenerów”. Pomorzanin ma rocznie 230 tysięcy złotych, a piłkarze skarżą się na brak strojów. Pomorzanin ma rocznie 230 tysięcy złotych, a gdy zawodnicy proszą o wodę, prezes odpowiada, by nabrali sobie z rzeki.

Jednocześnie prezes klubu twierdzi, że piłkarze są rozpieszczeni i wymagają gadżetów, a on ma inne wydatki, których ci nie rozumieją. Uważa, że Pomorzanin gwarantuje świetne warunki do gry w piłkę, a bunt zawodników jest podsycany przez lokalną politykę i byłego trenera, którego zwolnił z obowiązków za wyjazd na urlop w trakcie sezonu. Nie zamierza już płacić roszczeniowym piłkarzom, chce postawić na wychowanków i mieszkańców Nowogardu, porzucając tym samym chorobliwe ambicje sięgające awansu do IV ligi. Wysoka dotacja, którą otrzymuje Pomorzanin? Zdaniem Skórniewskiego nie oznacza ona wcale, że klub jest bogaty, wręcz przeciwnie. Zbuntowanych zawodników puści, jeśli ktoś za nich zapłaci. 

To sytuacja patowa. Zawodnicy nie odpuszczą, dopóki Skórniewski jest prezesem. Skórniewski woli pozbyć się wszystkich piłkarzy i zbudować klub na wychowankach. Z nowogardzką piłką nie było dobrze jeszcze zanim eskalował konflikt. A jak będzie teraz?

Zajrzeliśmy do Pomorzanina Nowogard, gdzie odbywa się prawdziwy piłkarski dziki zachód.

Reklama

JACEK MAGDZIŃSKI – REKORD ŚWIATA STRZELONYCH BRAMEK W JEDNYM MECZU

W profesjonalnej piłce osłabiony rywal to zwykle powód do radości. Węgrzy ucieszyli się, gdy zobaczyli, że w Polsce nie zagra Robert Lewandowski. Ale nie na amatorskim poziomie. W okręgówce nie chodzi tylko o wygrywanie, a o to, żeby się poruszać, pobawić, pokopać. Piłkarze Wybrzeża Rewalskiego Rewal niekoniecznie ucieszyli się, widząc przed meczem ośmiu przypadkowych „piłkarzy” Pomorzanina zamiast normalnej drużyny z poziomu okręgówki.

Większość naszych zawodników dojeżdża. Chcemy po prostu miło spędzić czas. Przyjeżdżamy po 1,5-godzinnej trasie ze Szczecina i okazuje się, że jest ośmiu przeciwników… I już cię ogarnia lekkie zdenerwowanie, że niby poważna liga, a ktoś tak niepoważnie podchodzi do tematu. Kuriozalna sytuacja – mówi nam Jacek Magdziński, dla którego był to czwarty mecz dla Wybrzeża Rewalskiego.

Mecz, w którym przeszedł do historii.

Nie tylko Rewala. Nie tylko okręgówki. Nie tylko polskiej piłki.

Reklama

Do historii światowego futbolu, jakkolwiek to brzmi.

Nikt wcześniej nie zdobył 22 bramek w jednym meczu w oficjalnych rozgrywkach. Poprzedni rekord – 21 trafień – należał do Yanicka Djouziego Manzizili, grającego w 2014 roku dla Kongo United.

Nie myślałem o żadnym rekordzie. Ja nawet nie liczyłem bramek! Dopiero po meczu podszedłem do sędziego z pytaniem: „ile tego padło?”. Zaczął liczyć i wyliczył, że 22. Wieczorem rozdzwoniły się telefony. Dziennikarze wyciągnęli, że to najwięcej bramek na świecie w jednym meczu. Nie wiem, czy to sukces. Jeśli tak, to bardziej medialny, bo bawiąc się sprawiliśmy, że Rewal jest na ustach całej Polski. Pokazywali nas w Teleexpressie, Wiadomościach czy Faktach. Kolega śmiał się, że zaraz mu wyskoczę z lodówki! – opowiada Magdziński.

Rewal strzelał na potęgę, bo sądził, że Pomorzanin zaraz zejdzie z boiska. A wtedy mecz zakończyłby się aktualnym wynikiem. Bramki przydadzą się w walce o awans. Podczas meczu piłkarze zaczęli się zastanawiać: a może już przestać się znęcać? Może podawać piłkę między sobą i już nie strzelać? Uznali, że gra na sto procent do końca będzie najlepszą formą szacunku do przeciwnika. Przeciwnika, którego po meczu – w ramach pocieszenia – zaproszono na pizzę.

Magdziński opowiada: – Wiedzieliśmy, że wcześniej piłkarze Pomorzanina zeszli z boiska, więc zakładaliśmy, że tutaj po piętnastu minutach też zejdą. W sześciu nie można grać, wystarczyło, by się dwóch położyło i mecz jest przerwany. Władze chciały dograć mecz w jakikolwiek sposób. Pościągali emerytowanych zawodników i młodzież. 

– Plan był taki, żeby nastrzelać jak najwięcej przez te piętnaście minut, dopóki nie zejdą z boiska. Gdy strzelaliśmy, to zabieraliśmy piłkę z bramki, żeby szybko wznowić i jeszcze się poruszać. Nawet zaplanowaliśmy sobie trening na wypadek, jakby oni zeszli z boiska. Okazało się, że chcą grać do 90 minuty. Oczywiście na boisku był pełen szacunek, żadnego naśmiewania się. Robiliśmy swoje. Widziałem, że mocno usytuowany zawodnik Pomorzanina był na stadionie, ale jak zobaczył skład, postanowił nie sygnować tego swoim nazwiskiem. Wrócił do domu. Gdyby pojawił się na boisku, jestem przekonany, że po 15 minutach ten mecz by się zakończył, bo nie chciałby uczestniczyć w takim pogromie. To w najlepszy sposób pokazało, że to 53:0 to nie była nasza „wina”, a kogoś w Pomorzaninie, kto nie zadbał o to, by drużyna mogła normalnie funkcjonować. Rekord? Dopiero w drugiej połowie ktoś z boku dał nam znać, że zbliżamy się do 46:0, czyli rekordu Polski.

– Fajna chwila, bo od kiedy wróciłem z Angoli, przez 4,5 roku nie grałem na dużym boisku, tyle co na orlikach. A tu taka historia. Przypadkowo spotkałem kolegę, Krzyśka Sobieszczuka, który prowadzi Wybrzeże Rewalskie Rewal. Spytał, czy bym pograł. Powiedziałem, że nie ma szans, bo prowadzimy z Kingą w Szczecinie oddział Krajowego Projektu Energetycznego, czyli firmy, która zajmuje się źródłami odnawialnymi energii, fotowoltaiką, pompami ciepła. Mamy mnóstwo pracy. Pożegnałem się z piłką, a fakt, że ostatnim etapem mojej przygody była angolska ekstraklasa, dawał mi satysfakcję i powstrzymywał przed dalszym graniem. No, ale mnie namówił. Po czterech meczach mam 30 bramek, więc coś tam jeszcze pamiętam (śmiech).

– Wreszcie jakiś rekord, którego nie ustanowił Robert Lewandowski! – śmiejemy się.

Tak, pojawiają się porównania do Lewandowskiego! Jakby ktoś potrafił zorganizować jakieś spotkanie po meczu Bayernu, to się z przyjemnością się tam przejadę. Wrzućcie to w wypowiedź!

0:53? SUKCES POMORZANINA

W ekipie z Rewala nie było wielkiego świętowania. Miłe chwile przyszły w kolejnych dniach, gdy siedzibę klubu odwiedził szereg telewizji, portali czy wysłanników radia. Lider okręgówki nie chciał epatować tym sukcesem.

W przeciwieństwie do… Pomorzanina Nowogard.

Jakim cudem 0:53 można postrzegać jako sukces?

Przeczytajcie ten przepełniony pozytywnym przekazem wpis z Facebooka Pomorzanina:

OKRĘGÓWKA URATOWANA

I zespół przegrał 53:0 z Wybrzeżem Rewalskim Rewal. Najważniejsze, że ten mecz się odbył bo to oznacza, że wiosną gramy dalej w Klasie Okręgowej. Ci zawodnicy założyli dzisiaj z dumą koszulki Pomorzanina: Maciej Kriger – Głąbecki Mariusz, Nowacki Andrzej, Filip Szczyrba, Wiktor Duraj, Piotr Seweryniak, Dawid Panocha, Igor Gaik. Dla nich ogromny szacunek.

Nie można tego samego powiedzieć o tych, których dzisiaj zabrakło. O tych, którzy od jakiegoś czasu działali na szkodę Klubu i chcieli doprowadzić do degradacji I zespołu co oznaczałoby możliwość odejścia za darmo w zimowym oknie transferowym. Dla nich jak się okazało Pomorzanin się nie liczy.

Przyznajemy, że obsesyjna chęć powrotu do IV ligi na dłuższą metę nie była naszym najlepszym pomysłem. Odbywało się to kosztem pozostałych młodszych drużyn i innych sekcji. Właśnie to zmieniamy. Każdy kto będzie nam chciał w tym pomagać jest mile widziany.

Bohaterowie.

Telewizja pojawiła się też na treningu Pomorzanina. Konkretnie – TVN. Marcin Skórniewski – wcześniej prezes, a teraz „trener” – prowadził zajęcia w jeansach. Na jednej połowie ćwiczyli jego ludzie z łapanki, na drugiej zdziesiątkowana pierwsza drużyna.

Normalnie udzielił wywiadu. Był dumny. Pytał nas, czy ktoś też chce się wypowiedzieć. Ten wynik nie jest dla niego żadnym wstydem. On się z niego nawet cieszy. A całe miasto postrzega go jako kompromitację. Jako wychowanek czuję po prostu wstyd, duży wstyd, z tej całej sytuacji – mówi nam Mateusz Perek, piłkarz juniorów.

Z Iskrą Golczewo przegrali 0:9. Zeszli z boiska w 21. minucie. Z Mewą Rewsko oddali walkowera jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Na mecz z Wybrzeżem Rewalskie Rewal nie chciał przyjechać żaden z piłkarzy pierwszego zespołu, nawet mimo tego, że Radosław Janukiewicz – lider, bramkarz z dużym jak na okręgówkę nazwiskiem – namawiał pierwszą drużynę i juniorów, żeby jednak się pojawili. Nie dla prezesa, a dla klubu. Kolejny walkower mógłby oznaczać karną degradację Pomorzanina. Radosław Janukiewicz jako jedyny piłkarz na kontrakcie przyjechał do Niechorza. Usłyszał od prezesa, że nie musi uczestniczyć w tym cyrku i może jechać do domu. Pamiętacie słowa Magdzińskiego o wysoko sytuowanym piłkarzu? Janukiewicz pewnie nie chciał firmować tego swoim nazwiskiem, ale „w gabinetach” mogli też się obawiać, że zejdzie z boiska przed końcowym gwizdkiem.

Takim sposobem zagrali…

  • Maciej Kriger – sekretarz klubu
  • Wiktor Duraj – junior
  • Filip Szczyrba – junior
  • Głąbecki Mariusz – sołtys okolicznej gminy Żabowo
  • Nowacki Andrzej – kolega prezesa
  • Piotr Seweryniak – kolega prezesa
  • Dawid Panocha – kolega prezesa
  • Igor Gaik – kolega prezesa

Jakim cudem klub z okręgówki, który dostaje z miasta co roku ponad 200 tysięcy dotacji, musi zbierać piłkarzy po wioskach i nie jest w stanie skompletować składu? Jak to możliwe, że nawet juniorzy nie chcą stawiać się na meczach? Na co idą te pieniądze? I czemu zawodnicy nie zamierzają pojawiać się na spotkaniach okręgówki, dopóki Marcin Skórniewski będzie rządził klubem?

POMORZANIN NOWOGARD – AMBICJE SIĘGAJĄCE AWANSU

Pomorzanin w zasadzie co roku chce awansować do IV ligi, ale to się nie udaje. Żeby odnieść wymarzony sukces, ściąga piłkarzy z okolicznych miejscowości. Miejscowej młodzieży w klubie jest niewiele. Momentem zwrotnym w najnowszej historii Pomorzanina Nowogard miał być transfer Radosława Janukiewicza. Bramkarz mogący pochwalić się 107 meczami na poziomie Ekstraklasy dostał kontrakt, jakich w okręgówce nie ma. Jako jedyny pobiera regularną pensję. Reszta gra „za zwroty” i symboliczne premie. Ściągnięcie go miało być sygnałem: idziemy po czwartą ligę, nasze ambicje są duże.

W sezonie 20/21 – pierwszym z Janukiewiczem na pokładzie – nie udało się awansować. Pomorzanin zajął drugie miejsce. Wygrywał z najlepszymi w lidze, tracił punkty z tymi teoretycznie słabszymi. Pod koniec rozgrywek wszyscy w klubie mieli poczucie, że to paka na awans, który w sezonie 21/22 zostanie przyklepany w cuglach.

Chwilę po sezonie kilku piłkarzy (konkretnie ośmiu – z czego pięciu żelaznych zawodników z wyjściowej jedenastki) straciło cierpliwość. Postanowiło odejść z klubu.

Dlaczego? Tłumaczy jeden z nich, Arkadiusz Szustek: – Jak przychodziłem, to obiecano mi 30. dnia każdego miesiąca pieniądze. Pierwszego miesiąca było ładnie-pięknie. Przez następne pół roku zero pieniędzy. Sam płaciłem za dojazdy, a mam 75 kilometrów do Nowogardu. Paliwo kosztuje, samochód się zużywa. Byłem na każdym meczu i treningu. Nie podobało mi się zarządzanie tym klubem przez prezesa. Przez 2,5 roku nie dostałem z klubu nic. Żadnej torby, żadnego dresu. Tylko raz prezes oddał mi za buty. Sam musiałem załatwiać sponsorów z trenerem Twarzyńskim. Urodziło mi się dziecko, dalekie dojazdy, pieniędzy wiecznie nie ma… Dlatego odszedłem. 

– Prezes płacił, gdy przychodziły pieniądze z dotacji. Wtedy wypłacał jakąś część. Potem było: „Arek, dostaniesz za dwa tygodnie”. Czas mija, pieniędzy nie ma. Miesiąc, drugi, piąty, siódmy – nie ma. I tak w nieskończoność przez 2,5 roku. Miałem 70 złotych premii za wygraną, 40 złotych za remis i sto złotych na paliwo. Niby mało, ale po siedmiu miesiącach trochę się zbierało. Nieraz wisiał mi po 4-5 tysięcy. Jak dla mnie nie są to wcale małe pieniądze. W międzyczasie pracowałem. W mojej pracy są dobrze płatne weekendowe delegacje do Norwegii. Rezygnowałem z tych pieniędzy, żeby grać dla Pomorzanina… 

Podobnymi stawkami operowali wszyscy inni piłkarze (poza Janukiewiczem). 70 złotych za wygrane spotkanie, 40 złotych za remis i sto złotych ekwiwalentu za paliwo. Każdy z nich – ludzi, dla których piłka to rozrywka – bujał się z kilkumiesięcznymi zaległościami po kilka tysięcy. Chcieli tylko miło spędzić czas po pracy, a nie wiecznie dokładać do interesu. Prezes Skórniewski? Każdemu obiecywał, że zaraz wypłaci. W przypadku wspomnianej ósemki zawodników czara goryczy przelała się po finalnej deklaracji, że wraz z końcem sezonu wszystko zostanie wyrównane.

Nie zostało.

Ośmiu piłkarzy postanowiło więc się zawinąć. Znaleźli sobie kluby w okolicy, gdzie jest normalnie. Arkadiusz Szustek, podobnie jak czterech innych piłkarzy Pomorzanina, wybrał Regę Trzebiatów: – Wróciłem na stare śmieci i jestem zadowolony. Dostaję 800 złotych. Niedużo, ale jest na czas – tłumaczy.

Do sezonu 21/22 Pomorzanin przystąpił więc ze znacznie słabszą kadrą. Wiadomo było, że w tym składzie osobowym ciężko będzie o awans.

To jeszcze nie był moment, w którym – cytując Radosława Janukiewicza sprzed lat – zapanowało jedno, wielkie wkurwienie. Stało się to chwilę po tym, jak został zwolniony trener Kamil Twarzyński. Żeby dobrze zrozumieć ten moment w historii Pomorzanina, musimy zarysować szersze tło.

PREZES MARCIN SKÓRNIEWSKI

Teoretycznie Pomorzanin ma wszystko, by awansować. Ba! Ma nawet wszystko, by stworzyć w IV lidze ekipę walczącą o coś więcej niż tylko przetrwanie. Owym „wszystkim” są pieniądze. A konkretnie coroczna dotacja z miasta, która wynosi 230 tysięcy złotych.

Ile klubów z poziomu okręgówki ma taki komfort? Niewiele. Pomorzanin to – na piłkarskiej mapie Polski – jeden z wyjątków. To na pewno komfortowe warunki do tego, by budować solidny klub w niższych ligach.

I tutaj należy szerzej przedstawić postać Marcina Skórniewskiego. Niegdyś prezesa, a teraz „trenera” Pomorzanina.

Skórniewski jest prezesem od długich lat. Ma dobre relacje z burmistrzem Nowogardu, więc nie musi martwić się o kolejne dotacje. W nowogardzkim środowisku żartuje się, że jedynym, co zbudował przez lata, jest dom pod Gryfinem. Skórniewski nie pobiera z klubu ani złotówki. Jest na emeryturze jako były pracownik służby więziennej.

Dotacja – 230 tysięcy złotych rocznie – jeszcze kilka razy powróci w tym artykule. Nikt do końca nie wie, na co tak właściwie przeznaczane są środki. Niby można coś tworzyć, ale efektów nie widać. Absolutnie nigdzie.

Tylko jeden piłkarz jest na kontrakcie. Reszta gra „za zwroty” i symboliczne premie. Na sprzęt nie ma pieniędzy. – W tych strojach grali chyba jeszcze piłkarze w latach 90-tych – słyszymy. O piłki trzeba się prosić, o dresach nie wspominając. Piłkarze muszą kołować sprzęt na własną rękę. Na wyjazdy – nie ma pieniędzy. Juniorzy na większość meczów jeżdżą własnymi samochodami. Juniorzy, spośród których nie wszyscy mają prawo jazdy i własne samochody. Budynek klubowy? Wygląda jak postrach. Na remont nie ma pieniędzy. Utrzymanie stadionu i efektownego boiska ze sztuczną nawierzchnią, wybudowanego z unijnych pieniędzy? Pochłania 18 tysięcy złotych rocznie. Pomorzanin dzierżawi to boisko, umowa z miastem zobowiązuje go do drobnych prac pielęgnacyjnych typu czesanie murawy. Grupy młodzieżowe? Istnieją tylko symbolicznie.

Zawsze wytłumaczeniem na brak środków finansowych na konkretne cele lub działania był argument: to wina gminy. Źle skonstruowali umowę, to wina sponsora, nie daje kasy na czas, to wina firmy. Prezes mówi radnym, że zawodnicy mają perfekcyjne warunki do rozwoju – zdradza nam Karol Ława, zawodnik Pomorzanina. Gdy pytamy o sztuczne boisko, odpowiada: – Prezes szczyci się tym, że za jego kadencji udało się wybudować za dwa miliony złotych sztuczne, pełnowymiarowe boisko (oczywiście nie z klubowych pieniędzy – red.). Tylko że zespół seniorski nie może rozgrywać tam spotkań, treningi juniorów są dwa razy w tygodniu, treningi trampkarzy również. A przez resztę czasu to boisko stoi puste.

Jest jeszcze jedna wymówka – inne sekcje. Konkretnie: kulturystyczna i brydżowa. W tej pierwszej trenuje sportowiec, który odnosi sukcesy na arenie międzynarodowej. Piłkarze słyszą, że ta pochłania 20 tysięcy złotych. Sekcja brydżowa? Mowa o podobnych pieniądzach na wydzierżawienie sali.

Na sesji rady miasta Skórniewski powiedział, że według jego rozliczeń klub wydał w minionym roku 290 tysięcy złotych. 65 tysięcy miał dołożyć z własnej kieszeni sam prezes.

Nikt za bardzo nie wie, na co.

OBSKURNE ŁAZIENKI I BRAK OGRZEWANIA

Jeśli spożywacie właśnie posiłek, to lepiej nie przewijajcie dalej. Oto jak wyglądają łazienki w siedzibie Pomorzanina:

Karol Ława opowiada: – Rok temu wyprowadziliśmy się z naszej szatni do innego pomieszczenia, ponieważ miał się zacząć jej remont. Prezes dogadał się, że miasto załatwi ludzi, jakieś tam farby, a on załatwi kafelki łazienkowe i prysznice. Robotnicy przyszli, odmalowali wnętrze szatani w barwach klubowych. Czego nie odnowiono? Ależ oczywiście, że łazienek. W toaletach nie ma nawet posadzki. Prezes zaś zgania wszystko na gminę. Mam nawet screeny rozmowy, że przeprowadzka do szatni nastąpi pod koniec września. Mamy listopad. Brakuje mi u niego refleksji. Zawsze zwala wszystko na gminę, trenera albo zawodników, a nigdy nie usłyszeliśmy głupiego „przepraszam”.

Łazienki, które – że tak to ujmiemy – wiele już widziały, to niejedyne, co nie działa w szatni. Nie ma także ogrzewania.

Poprosiliśmy kiedyś prezesa o farelkę. Przyniósł ją, to wywaliło korki i od tego momentu temperatura w szatni oscylowała w okolicach tej na zewnątrz. Człowiek wychodzi spod prysznica i czuje się, jakby ubierał się na dworze – opowiada nam inny z piłkarzy, Konrad Kowalczyk.

Boiska wyglądają dobrze. Zwłaszcza to ze sztuczną murawą, chluba nowogardzkiej piłki. Prezes Skórniewski szczyci się, że to jego zasługa, choć boisko wybudowano z unijnych pieniędzy. Natomiast i w nim nie wszystko działa.

Karol Ława opowiada: – Po miesiącu od oficjalnego oddania płyta miejscami zapadała się. Przyjechali fachowcy i wycinali płaty boiska. Lampy są źle zamontowane na co prezes także nie ma wpływu. Jak ktoś zostawi w szatni telefon podłączony do ładowania, zdarza się, że światła padają na boisku. Długo mógłbym wymieniać.

„JAKBYM NASRAŁ W SZATNI, LEŻAŁOBY DWA TYGODNIE”

Nasze koszulki widziały chyba jeszcze lata dziewięćdziesiąte. Wstyd w tym grać. Każdy z nas chciałby poczuć się przez moment jak piłkarz, ale nawet strojów nie mamy – mówi nam jeden z zawodników.

Konrad Kowalczyk dodaje: – Mam jedną ciekawą historię związaną z dresami. W pierwszym tygodniu trenowania w Pomorzaninie prezes wezwał mnie, żebym przymierzył dres, bo potem planował szybko zamówić nowe komplety. I co? Do tej pory ich nie otrzymaliśmy.

Tylko Radosław Janukiewicz jako bramkarz dostał nowe komplety strojów. Reszta – gra w tym, co jest w klubie od lat, ewentualnie w tym, co sama sobie skołuje. Arkadiusz Szustek wspomina: – Nie podobało nam się z trenerem Twarzyńskim, że wyglądamy jak – za przeproszeniem – wsiury. Każdy miał dres z innej parafii. Powinniśmy wyglądać jak drużyna. Zdenerwowałem się i postanowiłem pochodzić po sponsorach, popytać. Poszedłem do jednego, drugiego, dali po trzy-cztery tysiące.

Piłkarze Pomorzanina nie proszą o wiele. Nie chcą zarabiać, chcą tylko normalnych warunków do treningu i zwrotów za paliwo płaconych bez kilkumiesięcznych obsuw. Przez długi czas prosili prezesa, by kupił piłki. – 20 piłek, niech jedna kosztuje 400 złotych, to ile to jest? Osiem tysięcy. Nie było na to środków. A potem patrzymy na tę dotację i sami się zastanawiamy… – opowiada inny z piłkarzy.

Były trener, Kamil Twarzyński, dzieli się kolejną anegdotą. Piłkarze poprosili kiedyś o wodę. Zwykłą, butelkowaną, mineralną. Prezes odpowiedział:

– Nie ma. Nabierzcie sobie z rzeki.

O nic już w klubie nie proszą, bo wiedzą, że i tak niczego nie dostaną. Gdy potrzebna była bramka treningowa, piłkarze po prostu sami odezwali się do lokalnych sponsorów. – Jeden człowiek z regionu dał nam trzy tysiące złotych na tę bramkę. Wystarczyło ją kupić. Przekazaliśmy pieniądze prezesowi. Przez kilka miesięcy nie potrafił tego zrobić. Powtarzam: sami załatwiliśmy pieniądze, wystarczyło tylko ją kupić – opowiada rozżalony zawodnik.

Gdy już jakimś cudem bramka pojawiła się na treningu, nie było komu zamontować haczyków na siatkę. Przez kilka tygodni piłki wylatywały daleko za bramkę i trzeba było po nie biegać. Teoretycznie odpowiedzialny powinien być za to ojciec prezesa, który jest nadzorcą obiektów.

Jeden z piłkarzy mówi: – Gdy tak piłki wylatywały nam za bramkę, poszliśmy do ojca prezesa maksymalnie wkurwieni. Pytamy się go: panie Andrzeju, ma pan na składzie jakieś trytyki? Poprosiliśmy grzecznie, by poszedł i pospinał siatkę. Zaczął z pretensjami rzucać kurwami, mówić, że on nie ma czasu tego robić. Zrobił to nasz 70-letni kierownik. W dwie minuty…

Z tego, co słyszymy, ojciec prezesa to nietuzinkowa postać. W klubie jest często, zwykle chodzi zygzakiem. Lubi przysiąść z kolegami w klubowej kanciapie. Łagodnie sprawy ujmując – nie ma zbyt dobrej opinii.

Żeby jeszcze ten ordynarny dozorca obiektów robił coś na stadionie. Ale po co? Kiedyś na płycie boiska było gówno i pytamy się go retorycznie: kto ma to posprzątać. A on, zamiast pójść i ogarnąć syf, to krzyknął do kierownika, że ma to zrobić za niego. W szatni, jak w sobotę był mecz, to zalegał brud sprzed dwóch tygodni. Swego czasu po przegranym spotkaniu derbowym z Sarmatą Dobrą Nowogardzką pod wpływem alkoholu dał się sprowokować piłkarzom przeciwnika. Poszedł do ich szatni i chciał się z nimi bić. Tylko szybka reakcja prezesa uchroniła go od poważnej szamotaniny – wszedł i wyciągnął go stamtąd – opowiada Konrad Kowalczyk.

Inny z graczy dodaje: – To wszystko prawda. Syf jest przez dwa tygodnie. Jakbym, za przeproszeniem, nasrał w szatni, to też leżałoby to dwa tygodnie

„JUNIORZY NIE MAJĄ PÓŁ DRESU”

Od klubu, który dostaje pokaźne pieniądze z miasta, można się spodziewać spełniania także wychowawczo-edukacyjnej roli. Czytaj – wychowywania młodych piłkarzy. Szkolenie tymczasem praktycznie nie istnieje. W klubie są trzy grupy młodzieżowe:

  • młodzicy, w których grają chłopcy w wieku 10-13,
  • juniorzy starsi, którzy skupiają zawodników od 14. do 19. roku życia,
  • grupa ośmiu bramkarzy, których prowadzi Radosław Janukiewicz.

W innych klubach, nawet z tego poziomu, grup młodzieżowych jest znacznie więcej. Są choćby żaki, młodsi i starsi trampkarze, młodsi i starsi juniorzy. W Pomorzaninie nie ma zawodników, więc wrzuca się ich wszystkich do jednego wora. Dlaczego nie ma? Między innymi dlatego, że klub w regionie ma fatalną opinię. – Rodzice nie chcą tu przyprowadzać swoich dzieci – słyszymy. Z drugiej strony: ci, którzy chcą, nie bardzo mają do czego ich przyprowadzać.

Juniorzy nie mają nawet pół dresu, w magazynku znajdują się koszulki, które pamiętają PRL. Szatnie od wielu lat proszą się o remont – wyjaśnia Karol Ława.

Zajmując się klubowym Facebookiem, minimum raz w tygodniu dostawałem zapytania od rodziców dzieci z roczników 2011 i młodsi dotyczące treningów w tym przedziale wiekowym. Informowałem o tym prezesa. Co się z tym działo? Nic. Prezes wmawiał nam, że poroznosił ulotki i porozwieszano plakaty w szkołach. Jak się to skończyło? W dalszym ciągu były problemy z frekwencją – kontynuuje.

Kowalczyk dodaje: – Akademia? Jaka akademia? Bądźmy poważni, czegoś takiego tam po prostu nie ma. Radosław Janukiewicz miał pomóc w awansie, trenować młodzież i bramkarzy. Prezes obiecał zaś zająć się promocją przedsięwzięcia, zachęcić dzieciaki banerami i wizytami w szkole, by przyszły na pierwszy trening. Któregoś razu prezes zadzwonił do Radka i powiedział mu, żeby tego i tego dnia pojawił się na stadionie, bo ruszają treningi z nową grupą naborową. Radek oczywiście stawił na wezwanie. Sęk w tym, że… nikt nie przyszedł. Wypił kawę, zamknął szatnie i wrócił do Szczecina.

„CHCIELIŚMY GRAĆ, A PREZES PODDAWAŁ MECZE”

Jak wygląda klub z perspektywy juniora? Rozmawiamy z Mateuszem Perkiem, wychowankiem Pomorzanina.

– Teraz trenerem juniorów jest Jakub Werra i wygląda to generalnie w porządku, choć można przyczepić się do organizacji meczów. Były momenty, że trener nie mógł przyjechać, coś mu wypadło, i nie miał nas kto poprowadzić. Prezes nie potrafił znaleźć innej osoby. Mecze były przekładane.

– Do czego ty jako junior masz zastrzeżenia?

– Chyba najbardziej do poprzednich sezonów. Prezes poddawał czasami mecze wbrew naszej woli. Chcieliśmy grać, ale on nie mógł znaleźć osoby, która nas poprowadzi, więc oddawał walkowera. Dojazdy były słabo zorganizowane. Na dużą część meczów musieliśmy jeździć sami. Na szczęście w juniorach było dużo dorosłych osób, które miało prawo jazdy i swoje samochody. Busy były bardzo rzadko. A gdy przyjeżdżają do Nowogardu inne drużyny, to zazwyczaj busami.

– Skąd wynikały te problemy, żeby mieć trenera na stałe?

– W zeszłym sezonie trenerem był jeden z byłych zawodników juniorów. W sezonie 19/20 grał jeszcze z nami, ale skończył mu się wiek juniora i w sezonie 20/21 nas trenował. Nie umniejszając mu – kiepsko mu to szło. Mało osób było do niego przekonanych. Po połowie sezonu zrezygnował i do końca rozgrywek nie mieliśmy żadnego trenera. Chcieliśmy grać, a praktycznie wszystkie mecze zostały poddane.

– Jak wygląda sprzęt?

– Stroje są bardzo stare. Mają chyba z dziesięć lat. Nowych nie ma. Sprzęt jest podstawowy – piłki, jakieś pachołki, chyba nic poza tym.

– Wodę macie przynajmniej zapewnioną?

– Tak, woda akurat jest.

– Masz poczucie, że juniorzy mogą odgrywać jakąś większą rolę w pierwszym zespole?

– Teraz prezes mówi nam farmazony, że zacznie stawiać na juniorów i wychowanków. Nie oszukujmy się – nie ma tu aż takiego potencjału, by juniorzy coś ugrali na takim poziomie. Każdy z nas to wie. Wcześniej najlepsi dostawali szansę w pierwszej drużynie.

– Szansę mieliście z Wybrzeżem Rewalskim. Była łapanka, by zagrał ktokolwiek. Jak to wyglądało?

– Najbardziej starał się Radosław Janukiewicz. Namawiał na treningu, żeby zagrać dla klubu. Nie jestem pewien, ale prezes raczej nie pytał się personalnie żadnej osoby z juniorów, czy pojedzie. Po poprzednim meczu, który został oddany walkowerem, prezes oddał funkcję zwoływania osób na mecz pierwszej drużyny jednemu z piłkarzy juniorów. W sensie on miał wybierać osoby, które mają pojechać na mecz.

– Czemu nie zagrałeś w tym meczu?

– Ja akurat jestem po złamaniu obojczyka i nie mogę grać. Wielu chłopaków z juniorów nie chciało jechać w geście protestu.

– A sam prezes Skórniewski? Jak go postrzegasz? To człowiek wiarygodny, prawdomówny?

– Nie za bardzo (śmiech). Jakiś miesiąc temu obiecał nam w szatni, że będzie na nas bardziej stawiać w seniorach. U nas w klubie jest też sekcja kulturystyczna. Prezes obiecywał nam, że możemy zadzwonić do człowieka, który tym zarządza i zrobi nam za darmo dietę. Od miesiąca dzwonimy, ale jeszcze nikt się nie dodzwonił.

URAZ KRĘGOSŁUPA? RADŹ SOBIE SAM

Kacper Torzewski jest wychowankiem klubu. Od trzech lat występuje w zespole seniorskim. W Pomorzaninie widział już prawie wszystko. Początek sezonu zapowiadał się dla niego obiecująco. Łapał coraz więcej minut, jego forma rosła z tygodnia na tydzień. Pech chciał, że na początku września w meczu pucharowym z Gryfem Kamień Pomorski doznał urazu kręgosłupa, który zapowiadał się bardzo groźnie.

– Co dokładnie wydarzyło się podczas tamtego spotkania?

– To była typowa przebitka. Wyskoczyłem do główki, zawodnik przeciwnika, mówiąc żargonem piłkarskim, zrobił krzesełko, a ja przeleciałem przez niego i niefortunnie upadłem na kręgosłup. Koledzy mówili, że sam moment upadku wyglądał makabrycznie. Byli przerażeni. Od razu przyjechała karetka, która zabrała mnie do szpitala na badania. Wstępna diagnoza wykazała, że doszło do stłuczenia mostka, obręczy barkowej, naderwania ścięgien i mięśni w odcinku szyjnym kręgosłupa. Po 30 minutach przyszedł do mnie lekarz i przekazał nowe informacje dotyczące mojego stanu zdrowia. Po rezonansie magnetycznym okazało się, że doszło do uszkodzenia w jedenastym kręgu piersiowym. Złamanie stabilne kompresyjne. Trzon kręgu zapadł się o trzy milimetry.

– Wracasz już powoli do zdrowia?

– Tak. Nawet już zacząłem wykonywać pewne ćwiczenia na boisku. Diagnoza brzmiała strasznie, ale na całe szczęście nie były to obrażenia, które na długi czas wyeliminowałyby mnie z gry. Szkoda tylko, że rehabilitację musiałem załatwić na własną rękę.

– Prezes nie zaoferował żadnej pomocy?

– Z inicjatywą wyszli koledzy z drużyny. Utworzyli zbiórkę internetową, mającą na celu zebranie funduszy na moje leczenie,  a także kolegi zmagającego się z ponownym zerwaniem więzadeł krzyżowych. Ponadto piłkarze poprosili prezesa, żeby nie wypłacał im premii za wygrany mecz, a przekazał tę kwotę na pomoc dla nas. Chłopaki premii nie mieli, a my do tej pory nie otrzymaliśmy tych środków finansowych.

– Doczekałeś się jakiejś innej formy wsparcia ze strony klubu?

– Prezes dał mi numer do fizjoterapeuty i numer polisy ubezpieczeniowej w związku. I tyle. To nie wymagało od niego dużego wysiłku. Równie dobrze sam mogłem zadzwonić do ZZPN-u. Gorzej zachował się wobec kolegi z uszkodzonymi więzadłami. Jego zwyczajnie olał.

– Interesował się tym, jak idą postępy w rehabilitacji?

– Gdy mnie widział, to pytał się mnie na odczepnego, co u mnie. Bo inaczej nie wypadało. Tylko proszę nie mylić tego z troską. „Martwić” zaczął się bardziej dopiero, gdy większość drużyny przestała grać. Wtedy to już interesował się tym, kiedy będę zdolny do gry. Nawet namawiał mnie, żebym szybciej wrócił na murawę. Tyle że nie zgodziłem się na to. Lekarze wówczas nie dali mi zielonego światła. Rodzice także nie wyrazili zgody. Traktował mnie przedmiotowo. Niby interesował się moim zdrowiem, ale dla niego głównie liczyło się to, czy będę mógł zagrać, bo są ogromne braki kadrowe.

– Byłeś zdzwiony jego postawą?

– Szczerze? Absolutnie nie. W klubie już od wielu lat działo się źle. Tak naprawdę brakowało wszystkiego. Nawet piłek. Juniorzy trenowali cały czas jakimiś starymi futbolówkami. Kiedyś nawet dostał ze związku piłki, to przekazał je seniorom, a seniorzy i tak nie mieli okazji z nich skorzystać, bo gdzieś je schował. Gdy prezes był trenerem juniorów przez rok, to wchodził do szatni przed meczem i mówił, że mamy traktować rywalizację w lidze jak trudniejszy trening. Jasne, zdaje sobie sprawę, że wynik nie jest w juniorach najważniejszy. Niemniej jednak to tylko świadczyło o tym, jakie miał podejście do pracy. Jakby to była dla niego kara.

WYRZUCENIE TRENERA

Mamy już mniej więcej narysowane tło. Dlatego jesteście w stanie zrozumieć, dlaczego każda osoba, która wykazuje się inicjatywą i robi na własną rękę to, czym powinien zająć się prezes, jest dla Pomorzanina na wagę złota. Taką osobą był Kamil Twarzyński, czyli były trener. Człowiek, który jednoczył całą grupę. Szkoleniowiec, który nie tylko trenował piłkarzy, ale również załatwiał lokalnych sponsorów i przekonywał sfrustrowanych, by jeszcze pograli, jeszcze dali coś z siebie.

Gdy został wyrzucony, lawina ruszyła.

W środowisku słyszy się, że Twarzyński nie bał się wyrażać swojego zdania. W rozmowach z lokalnymi politykami dzielił się faktami, w jaki sposób Pomorzaninem zarządza Skórniewski. Skórniewskiemu nie było to rzecz jasna na rękę. Obecnie Twarzyński trenuje IV-ligową Inę Goleniów. W Nowogardzie słyszy się plotki, podsycane przez prezesa, jakoby miał buntować zawodników i namawiać ich do sabotażu.

To jakiś absurd. Przecież jeszcze po moim zwolnieniu Pomorzanin wystąpił w dwóch spotkaniach w optymalnym zestawieniu personalnym. Jest mi zwyczajnie przykro słuchać takich pomówień. Pracowałem w Nowogardzie przez półtora roku. Przyciągnąłem sponsorów zewnętrznych, a przede wszystkim robiłem wszystko, co w mojej mocy, by klub sportowo osiągnął progres, także w kwestii szkolenia młodzieży. Gdy obejmowałem drużynę, obiecano mi, że będziemy się rozwijać. Budować zespół na awans do IV ligi. Wyszło zupełnie inaczej – mówi były trener Pomorzanina, Kamil Twarzyński.

Kontynuuje: – Poprowadziłem jeszcze ostatni trening. Po zajęciach zaprosiłem chłopaków na pizzę. Podziękowałem im za kawał dobrej roboty w ostatnich miesiącach. I tyle. Skończyła się moja współpraca z nimi. Te haniebne wyniki i walkowery to efekt wyłącznie tego, że piłkarze czują się oszukani przez prezesa. Jaką niby ja miałbym mieć w tym korzyść, że reszta chłopaków nie chce z nim współpracować? Obecnie jestem skupiony na nowej pracy. Miał być nowy szkoleniowiec, któremu oczywiście życzyłbym jak najlepiej. To prezes mianował się trenerem, a pozornie stery nad klubem oddał innej osobie. Z chłopakami widziałem się potem dopiero podczas ostatniego spotkania w urzędzie miasta, na którym prezes się nie zjawił.

Nikt w klubie nie wie, dlaczego Twarzyński stracił pracę. Piłkarzom nie przedstawiono żadnego powodu. A zwłaszcza żadnego sportowego. Bo jeśli popatrzymy na sportowe aspekty, Twarzyńskiego zwyczajnie nie było za co zwolnić. Pomorzanin punktował dobrze, mimo że odeszło ośmiu zawodników, co nie jest oczywiście winą szkoleniowca.

Twarzyński tłumaczy: – Pragnę podkreślić, że podczas gdy legitymowaliśmy się bilansem czterech zwycięstw i dwóch remisów, poprosiłem prezesa o tygodniowy urlop. Z kolei on twierdził, że to nie przystoi w trakcie rundy i po powrocie czeka mnie rozmowa. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Warto dodać, że rozmawialiśmy telefonicznie. Zawodnicy oczywiście byli zszokowani takim obrotem sprawy i żądali wyjaśnień. Z urlopu wróciłem w środę i poinformowałem w sms-ie, że następnego dnia poprowadzę trening. Poprosiłem również o kontakt. Prezes nie odbierał telefonów, nie oddzwonił. Co ciekawe, już wcześniej od moich podopiecznych dowiedziałem się, że zostałem zwolniony. Akurat przebywałem na lotnisku. Natomiast ponoć gdy byłem na wczasach, prezes niby bronił mnie przed „jakimś” zarządem. Zarządem, którego przez prawie półtora roku nie poznaliśmy. Przedstawiał to tak, że odgórna decyzja już zapadła. W taki oto sposób straciłem pracę w Pomorzaninie.

Szustek, były piłkarz, potwierdza: – Nie widziałem przez 2,5 roku żadnego działacza. Był tylko prezes. Mówił, że działacze są, działają. Ja nikogo nie widziałem. 

Kilka miesięcy wcześniej – po sezonie 20/21 – Twarzyński złożył rezygnację. Pomorzanin ostatecznie nie zdołał awansować do IV ligi. Wyniki w iście szalonej rundzie wiosennej, z ponad miesięcznym zawieszeniem rozgrywek spowodowanym pandemią, były zdecydowanie poniżej oczekiwań. Ale to nie brak realizacji celu sportowego spowodował, że trener Twarzyński chciał podać się do dymisji. Powody? Zaległości finansowe wobec piłkarzy, niespełnione obietnice prezesa, wreszcie odejście kilku kluczowych graczy, którzy powiedzieli „basta”. Nie chcieli dłużej słuchać mrzonek i wymówek zarządu. Mało tego – mimo wielu próśb o spotkanie z burmistrzem, nie doszło do rozmowy między władzami miasta i drużyną.

Za namową Radosława Janukiewicza i zawodników, którzy wykazali się większymi pokładami cierpliwości, szkoleniowiec ostatecznie nie wywiesił białej flagi. Prezes z kolei obiecał, że uzupełni braki kadrowe. Jego dalsza praca nad projektem „Pomorzanin w IV lidze” nie mieniła się w kolorowych barwach. Z drugiej strony – nikt nie przypuszczał, że trzy miesiące później zostanie pożegnany w tak nieelegancki sposób. Przecież jeszcze niedawno drużyna z prezesem wręcz błagali go, by nie opuszczał tego okrętu.

Ceną za dobroduszność okazało się upokorzenie i zarzuty o działanie na niekorzyść klubu.

Choć początkowo miasto przyznało dotację rzędu 225 tysięcy złotych, to ze względu na złe rozliczenie poprzedniej, wstrzymano finansowanie. Dopiero po prawidłowym rozliczeniu, środki pojawiły się na klubowym koncie. Stąd też w maju sytuacja delikatnie uległa poprawie. Owszem, złożyłem rezygnację, jednak przez namowy piłkarzy, rozmowę z prezesem, który przedstawił swój plan na poprawę, wycofałem się z tej decyzji. We wrześniu spotkaliśmy się całą drużyną z jednym radnym. Burmistrzowi to nie było w smak. Ponoć zdenerwował się, że za jego plecami organizujemy jakieś spotkania. Tyle że, jak próbowaliśmy się z nim porozmawiać, to nas zbywał. Za to wymagań miał sporo. Awans do IV ligi, a za kilka lat nawet do III ligi. Tylko klub w wielu aspektach nie funkcjonował prawidłowo. Począwszy od tego, jak wyglądały grupy młodzieżowe, kończąc na zaległościach wobec zawodników pierwszego zespołu.

Prezes Skórniewski mógł poszukać nowego trenera, ale stwierdził, że nie ma na to środków. Dlatego przyszedł do szatni i oznajmił, że… teraz on będzie trenerem. W klubie jednocześnie pojawił się niejaki Waldemar Gnat, czyli kolega Skórniewskiego. – Wpadł sobie do klubu i ni stąd, ni zowąd oznajmił, że teraz on jest prezesem. Z tym, że nie było walnego zgromadzenia, więc formalnie nie nastąpiła żadna zmiana. Na spotkaniu z burmistrzem kilka dni później Skórniewski dalej występował jako prezes. Od tamtego momentu przeprowadził może jeden trening. Resztę odwołał – opowiada Karol Ława, z którym rozmawiamy jeszcze przed meczem z Wybrzeżem.

To wtedy eskalował cały konflikt. Piłkarze długo zaciskali zęby, patrząc na wszechobecną prowizorkę. Ale uznali, że miarka się przebrała. Szambo wylało. Przez kolejne dwa tygodnie od zwolnienia Twarzyńskiego drużyna rozegrała dwa mecze normalnie. Potem wszczęła bunt. Nie przyjeżdżała na spotkania, które Pomorzanin musiał oddawać walkowerem (jak z Mewą Rewsko) lub próbować grać i po dwudziestu minutach schodzić z boiska (jak z Iskrą Golczewo). Warunek zawodników był jeden: będą grać dalej, jeśli Skórniewski odejdzie.

Zwolnienie trenera Twarzyńskiego nie zapoczątkowało problemów. Już pod koniec poprzedniego sezonu działo się nieciekawie. Informowałem prezesa, że nastroje w szatni są złe, że zawodnicy wobec których ma zaległości finansowe chcą odejść i nie wychodzić na ostatnie spotkania. Latem odeszło sporo ważnych graczy. Dlaczego? Bo skończyła im się cierpliwość do prezesa. Tylko dopóki trener Twarzyński był w klubie, jakoś to wszystko trzymało na ślinę i trytytkę. W sumie to do tej pory nie wiemy, jaki był rzeczywisty powód jego zwolnienia, bo na pewno nie sportowy. Ja od prezesa dowiedziałem się o zwolnieniu wcześniej niż trener. I, de facto, ja mu to przekazałem przed prezesem. Co najlepsze – nikogo na jego miejsce nie zatrudniono – opowiada Karol Ława.

Piłkarze stwierdzili, że dopóki w klubie będzie Skórniewski, nie zamierzają wychodzić na boisko. Nie tylko ci z pierwszego zespołu.

Także zdecydowana większość juniorów.

„ZMARNOWAŁ PIENIĄDZE PODATNIKÓW”

Radny gminy Nowogard, Dariusz Kielan: – Mam do tego obiektywny stosunek. Nie jestem związany w żaden sposób z klubem czy opcją polityczną burmistrza. Od dłuższego czasu z innymi radnymi z niepokojem obserwujemy to, co dzieje się w klubie. Przez obecną sytuację tracą najbardziej tutejsze dzieci i młodzież. Obecne wydarzenia będą skutkować problemem ciągnącym się latami. W moim przekonaniu żaden poważny sponsor nie będzie chciał wspierać klubu po takich ekscesach. Nikt nie będzie chciał się reklamować przez klub. Trudno będzie o to, by Pomorzanin odbudował się wizerunkowo.

– Mierzi nas obecna sytuacja, ale my, jako rada gminy, nie mamy żadnych instrumentów prawnych, żeby ingerować w sprawy wewnętrzne klubu. Pomorzanin działa w ramach statutu. Jedynie walne zgromadzenie klubu może odwołać obecny zarząd. Sytuacja jest patowa. Jeśli chodzi o środki finansowe, to władza wykonawcza, czyli burmistrz, decyduje o kwocie dotacji na klub. My jedynie możemy kontrolować to przez komisję rewizyjną. Ze względu na problemy związane z pandemią trudno było przeprowadzić wnikliwą kontrolę jakimkolwiek organizacjom pozarządowym. Każdy miał problem z prowadzeniem działalności. Akurat uważam, że w przypadku Pomorzanina za późno zaczęliśmy reagować. Trzeba było przeprowadzić kontrolę, gdy dochodziły do nas pierwsze negatywne sygnały o tym, że prezes zalega piłkarzom z płatnościami, że rachunki za wodę i gaz nie są uregulowane. Poważna instytucja, z 70-letnią tradycją, nie może sobie na to pozwolić. Obecny prezes – w mojej opinii – nie jest odpowiednią osobą na to stanowisko. Dla mnie, osoby pełniącej funkcję radnego, to jest niekompetentne działanie. Zmarnował pieniądze podatników.

– Prezes ma bardzo dobre relacje z władzą wykonawczą. Nawet mocno nie kryli się z tym, że przy okazji różnych inicjatyw jeden drugiego wspierał. Na przykład w wyborach samorządowych. Mają bardzo zażyłe kontakty. Dlatego też kwota dotacji jest tak duża w porównaniu do innych klubów występujących na tym poziomie rozgrywkowym.

Ostatni akapit tej wypowiedzi jest najbardziej znaczący. Burmistrz to dobry kolega prezesa. Nie dadzą zrobić sobie krzywdy. Jeden wspomoże dotacją, drugi promocją podczas wyborów.

SPOTKANIE SKÓRNIEWSKIEGO Z RADĄ MIASTA

We wtorek 16 listopada odbyło się spotkanie w urzędzie miasta. Burmistrz umywał ręce mówiąc, że nie może nic zrobić.

Jeżeli obie strony są w stanie pójść na kompromis, to dobrze. Jeśli nie, sytuacja będzie trudna. Co my jako gmina możemy w tej sprawie zrobić? Zgodnie z literą prawa poinformowaliśmy, że ja jako burmistrz mogę odmówić finansowania czy nie wypłacić transzy, ale muszą być ku temu konkretne powody wynikające z przepisów prawa. Nie może być tak, że ktoś się Czapli nie podoba, to nie da pieniędzy – mówił Robert Czapla na sesji rady miasta.

Być może zostanie zorganizowane kolejne spotkanie między stronami. Burmistrz chce pełnić rolę mediatora. Piłkarze zadeklarowali, że wrócą do gry pod warunkiem, że obecny zarząd poda się do dymisji. Za namową burmistrza zjawili się na czwartkowym treningu, na którym zobaczyli kamery TVN i przypadkowych ludzi, wypowiadających się o tym, jak heroicznie i bohatersko uratowali klub przed degradacją.

Z kolei radni Nowogardu pytali prezesa o plan naprawczy na tu i teraz. Każda odpowiedź była mniej więcej podobna: „Będziemy stawiać na młodzież, nie może być tak, że najwięcej pieniędzy idzie na seniorów, którzy nic nie robią”. Wywołało to dość spore zdziwienie jednego z radnych, którego firma transportowa wozi okoliczne kluby na mecze i turnieje. Zapytał, jak to możliwe, że jeździ na tak wiele zawodów, a nigdzie nie ma chłopaków z Nowogardu. Nieco zmieszany prezes zaczął tłumaczyć, że na rynku nie ma dobrych trenerów, dlatego nie mógł utworzyć tylu grup młodzieżowych, ile chciał. Z kolei na pytanie o to, skąd miałby wziąć tych młodych zawodników, o których mówi i na których chciałby stawiać, odpowiedział: „Spokojnie, do stycznia się wyjaśni, wtedy pogadamy, przyjdzie nowy trener i wszystko ogarnie”. Następnie zaczął zrzucać winę na byłego trenera Pomorzanina, Karola Twarzyńskiego. Była mowa o tym dużych nakładach finansowych, które nie przełożyły się na awans. O błędzie, jakim było zostawienie go na stanowisku. No i największy zarzut – że trener sprowadził armię zaciężną, a juniorom z Nowogardu powiedział, że się nie nadają i zabronił im przychodzić na treningi.

Skórniewski zadeklarował także burmistrzowi, że według jego rozliczenia klub wydał 290 tysięcy, z czego 65 tysięcy miał dołożyć z własnej kieszeni sam Skórniewski. Z tych środków utworzył fundusz remontowy wynoszący 32 tysiące złotych, z czego część szła na opłaty za wodę. Zawodnicy zaśmiali się: – Na wodę? Przecież w szatni działa tylko jeden prysznic. Burmistrz także skwitował to śmiechem. Na sprzęt Pomorzanin wydał – według faktur – 16 tysięcy złotych. Piłkarze, narzekający na brak dresów, piłek, koszulek i wszystkiego, jeszcze tego sprzętu nie uświadczyli.

ODWOŁANY MECZ Z REGĄ TRZEBIATÓW

Kilka dni po kompromitującej porażce z Wybrzeżem Rewalskim Rewal prezes Pomorzanina Nowogard zasugerował na Facebooku, że winę za obecną sytuację ponoszą przede wszystkim zawodnicy, którzy zrezygnowali z gry. Wystawił ich na listę transferową. Wszystkich.

Oto cały wpis z konta Pomorzanina:

Piłkarze nie pozostali mu dłużni i – za pośrednictwem pisma do burmistrza Nowogardu, Roberta Czapli – zaproponowali wyjście z sytuacji. W skrócie: ze względu na fatalną sytuację klubu stawiamy się na meczu z Regą Trzebiatów w komplecie, a prezes przestaje nas unikać i spotyka się z nami w urzędzie miasta.

I wtedy zaczął się cyrk. Marcin Skórniewski zaczął kombinować, jak się z tego wszystkiego wymiksować.

Oczywistym było, że na meczu tak czy siak pojawią się niezadowoleni kibice i komplet zawodników, których od dłuższego czasu unika. Zwłaszcza, że szatnia zmobilizowała się. Piłkarze powiedzieli sobie, że to dla nich pożegnanie, bo po rundzie każdy prawdopodobnie rozejdzie się w swoją stronę.

W głowie prezesa pojawił się więc pomysł zagrania na wyjeździe i przełożenia meczu do Trzebiatowa. Pomorzanin miał zagrać jako gospodarz na stadionie rywala (?). Rega poszła klubowi na rękę i początkowo ogłosiła w mediach społecznościowych, że mecz odbędzie się na jej obiekcie. Ale wtedy prezes zdał sobie sprawę, że zawodnicy, których wodzi za nos, są tak zdeterminowani, że przyjadą i tam. Co następnie zrobił? Skontaktował się z Regą i prosił, żeby jednak nie zgadzali się na mecz u siebie, bo… jeszcze zmobilizują się protestujący zawodnicy, przyjadą i niepotrzebnie wygrają.

Koniec końców, po wielu rozmowach i perturbacjach, Zachodniopomorski Związek Piłki Nożnej przyklepał przełożenie meczu na marzec. Oficjalny, wymyślony naprędce powód: „Zagrożenie zakłócenia porządku publicznego”. Swoją drogą, brak reakcji związku i zgoda na takie kombinacje tworzy dość niebezpieczny precedens. W końcu mowa o sytuacji, gdzie nic nie stoi na przeszkodzie, by ten mecz rozegrać. Boisko jest w dobrym stanie, zawodnicy są chętni, ot, tylko prezes uznał, że to nie jest odpowiedni czas na granie w piłkę.

Dlaczego mecz ligowy miałby być dobrą okazją na konfrontację szatni ze Skórniewskim? Wyjaśnia Konrad Kowalczyk: – Prezes nigdy nie ma dla nas czasu. Ciągle powtarza, że jego córka jest chora, że nie ma jej z kim zostawić, że ma urodziny. W naszej szatni krąży anegdota, że córka jest już starsza od prezesa. Skoro kilka razy w roku obchodzi urodziny, to chyba ma już z 70 lat? Wiecznie zasłania się tymi argumentami, gdy trzeba poważnie porozmawiać.

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Bartosz Lodko
0
Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Komentarze

51 komentarzy

Loading...