Reklama

„Czego mam się bać? K*rwa, grałem na Lewandowskiego”

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

25 października 2021, 11:33 • 12 min czytania 16 komentarzy

Urodził się na terenie byłej Jugosławii. Przemierzył dziewięć krajów w poszukiwaniu stabilizacji, której zaznał dopiero w Polsce. Wcześniej żył w mieście, które wyglądało jak wyjęte ze średniowiecza. Grał w lidze, w której nie ma kontraktów. Trafił na klub, który spadł z ligi rosyjskiej i zbankrutował, choć wygrał krajowy puchar i mógł występować w Lidze Europy. W koszulce reprezentacji ścierał się z Robertem Lewandowskim, a na treningach podziwiał ikony bałkańskiego futbolu. Gdyby nie piłka, nauczałby jako profesor na uczelni. Nemanja Mijusković, obrońca Miedzi Legnica. Zapraszamy.

„Czego mam się bać? K*rwa, grałem na Lewandowskiego”
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Wszyscy ludzie z Bałkanów mają gorące głowy?

Moim zdaniem niekoniecznie. Mamy swój temperament, który niektórzy potrafią kontrolować lepiej, inni gorzej. Czasami on pomaga, czasami nie. Ale zgodzę się, że ludzie z Bałkanów mają coś wyjątkowego w sobie.

Zgaduję, że ten temperament mógł ci kiedyś przeszkodzić.

Miałem taką sytuację w Rumunii. Trener do mnie mówił i odpowiedziałem mu w mocnych słowach. Nigdy się nie złoszczę i nigdy nie mówię złych rzeczy, kiedy trenerzy oceniają moje występy czy postawę na treningach. Każdy trener może to robić. Ale żaden nie powinien źle wypowiadać się o mnie jako o człowieku. On przesadził. Straciłem nad sobą kontrolę i dwa dni później rozwiązałem kontrakt z klubem. Potem trafiłem do Miedzi.

Co takiego musiałeś powiedzieć, że spaliłeś sobie most?

Oj, wolę nie mówić. Normalnie jestem spokojny, ale wtedy nie wytrzymałem. Dzisiaj mam więcej doświadczenia i czegoś takiego już bym nie zrobił.

Jak wyglądało twoje dzieciństwo? Miałeś jakiś kontakt z wojną? Urodziłeś się w Podgoricy, wtedy jeszcze będącej na terenie Jugosławii.

Ani ja, ani moja rodzina nie miała kontaktu z wojną. Jestem z rocznika 92′, więc mogę czegoś nie pamiętać, ale generalnie w Czarnogórze był spokój. Gorzej w Albanii czy Bośni.

Reklama
Jak w takim razie zaczęła się twoja przygoda z piłką?

Zacząłem późno, bo w wieku 12 lat. Rok grałem w Buducnost Podgoricy, największym zespole w mieście. Pewnego dnia dostałem zaproszenie na testy do OFK Belgrad. Większe w Serbii były wtedy tylko Partizan i Crvena Zvezda, ale mówiło się, że w Belgradzie jest najlepsza szkółka. Stamtąd pochodzi choćby Aleksandar Kolarov czy Branislav Ivanović. Poszedłem tam, choć nie skończyłem nawet 15 lat. Miałem tylko jedno ultimatum od mamy: musiałem dobrze się uczyć. To mi się udawało. Mama powiedziała mi na dodatek, że jak nie spodobam się trenerom w Belgradzie, to wracam do Podgoricy i kończę z piłką. Tylko szkoła i jeszcze raz szkoła. Na szczęście testy się udały i mogłem potem łączyć treningi z edukacją tak jak chciała tego mama.

Z klubu w Belgradzie trafiłeś do Dynama Moskwa.

W Serbii jest wielu menadżerów, którzy często przychodzą na mecze U-16, U-17 czy U-18. Jeden z nich powiedział mi, że Dynamo potrzebuje kogoś takiego jak ja. Nie miałem jeszcze 18 lat, ale zgodziłem się na ten wyjazd. Przyjeżdżam, przychodzę do hotelu, a kierownik mnie pyta, jaki numer na koszulce chcę. Pomyślałem sobie: oho, chyba zostaję tu na 100%, choć to miały być tylko testy. Uśmiechnęło się też do mnie szczęście, bo 4 marca miałem urodziny, czyli tydzień przed startem ligi. W Rosji mieli taki przepis, że w zespole mogą grać tylko dorośli obcokrajowcy.

Po trzech miesiącach do Dynama przyszedł trener z Czarnogóry, Miodrag Bozović, który mnie znał. Przyjechał na mój mecz rezerw, zobaczył mnie w akcji i zabrał na treningi do pierwszego zespołu. Wtedy grał tam Kevin Kuranyi czy Andrij Woronin. Czułem się dobrze obok takich zawodników, zbierałem doświadczenie.

Z drugiej ligi z powrotem na szczyt? Trwa odbudowa Dinama Moskwa

Trudna była taka przeprowadzka? Jak to wyglądało u ciebie na gruncie finansowym?

W Belgradzie było ciężko. Musiałem prosić rodziców o pomoc, ale jak trafiłem do Moskwy, to już jako nastolatek miałem fajną pensję. Ba, wtedy nawet sam mogłem pomagać rodzicom. Ale ta przygoda trwała krótko, bo miałem 20 lat, a debiutu w pierwszym zespole Dynama na horyzoncie brak. Chciałem coś zmienić, mimo że było wygodnie. Przeniosłem się do Amkaru Perm, a potem do Sarajeva. Na papierze to może wyglądać fajnie, tylko że to była niełatwa droga.

W Amkarze mieliśmy pewne utrzymanie na finiszu sezonu i kilka meczów do końca. Mój kontrakt był skonstruowany w taki sposób, że po rozegraniu pięciu spotkań w pierwszym zespole po 45 minut pensja wchodziła na normalny, wyższy poziom. Mieliśmy grać z Tomskiem i wiedziałem wcześniej, że będę grał od 1. minuty. Przychodzi dzień meczowy, spotykam dyrektora sportowego. Pyta mnie „co ty tutaj robisz?”. Zdziwiłem się. Zaczął mi tłumaczyć, że nie mogę zagrać, bo musieli usunąć jednego obcokrajowca z kadry, żeby dokonać wzmocnienia. Mogło być ich dziesięciu. Dyrektor w zimowym okresie usunął mnie z listy graczy, którzy mogą grać w pierwszym zespole. Nie powiedział mi o tym. Później okazało się, że nikogo do klubu nie ściągnął, a mnie nie dało się już zarejestrować do „jedynki”.

Reklama

Poszedłem wtedy do trenera, miałem łzy w oczach. Usłyszałem, że wszystko wie i będziemy działać po meczu. Obiecał, że załatwi sprawę z prezesem i dostanę ten wyższy kontrakt. Dogadaliśmy się. Był koniec sezonu i przerwa. Potem wróciliśmy, idę na pierwszy trening i słyszę, że trener odchodzi z Amkaru do Rostova, a ja nie pojadę na przygotowania do nowego sezonu i mogę szukać nowego klubu. Straciłem wszystko.

Wylądowałeś na lodzie. Nie wiedziałeś, co przyniesie jutro.

Dokładnie. To było straszne. Nie miałem spokoju i stabilizacji.

Jak to się stało, ze trafiłeś później do Vardaru Skopje w Macedonii?

Po dwóch latach gry w Czarnogórze, kiedy nawet zagrałem ze Śląskiem Wrocław w kwalifikacjach do Ligi Europy, odbudowałem się. Grałem dobrze. Agent, który załatwił mi przenosiny do Rosji, zadzwonił z propozycją, że duży klub w Macedonii szuka środkowego obrońcy. Zgodziłem się, byli tam też Rosjanie, z którymi mogłem się na początku dogadać. Podobało mi się to miejsce, bo wszystko było poukładane. Akademia, boiska treningowe, opieka medyczna. Zostaliśmy mistrzami kraju, zdobyliśmy 90 punktów. Mam tam dużo przyjaciół i ten okres wspominam świetnie.

Nie chciałeś zostać w Czarnogórze?

Jeśli chcesz coś w życiu osiągnąć i trochę zarobić jako piłkarz, żeby mieć spokojne życie – musisz wyjechać z Czarnogóry. Ostatnio wygląda to lepiej, ale za moich czasów [8 lat temu] nikt nie miał kontraktu. Przychodzisz do klubu, prezes pyta „chcesz stówkę?”, godzisz się i grasz. Jeśli nie, to wypad. Stamtąd można tylko się wybić, nie zarabiać na życie.

Grałeś za grosze?

Można tak powiedzieć.

W Kazachstanie kontrakt już chyba miałeś.

Tak, ale powiem ci szczerze, że do Kazachstanu [FK Taraz] trafiłem przypadkowo. W Vardarze grałem wszystko, tylko że w drugim sezonie złapałem kontuzję. W klubie co roku jest duża wymiana zawodników i straciłem swoją pozycję. Gdy grałem w Macedonii, dostałem pierwsze powołanie do kadry narodowej, więc chciałem gdzieś regularnie grać w piłkę, żeby znowu na nie zapracować. Czekałem na jakąś ofertę do końca okienka, ale nic innego niż kierunek kazachski nie miałem. Słyszałem, że mogę liczyć tam na niezłe warunki finansowe i na grę, lecz okazało się, że to nie był najlepszy pomysł. Nie chcę mówić, że popełniłem błąd, były jakieś plusy, ale tam generalnie przychodzą piłkarze w wieku 30 lat i więcej. Ja miałem 24 i to nie był dobry kierunek dla rozwoju mojej kariery. Oczywiście pomijam takie kluby jak Kajrat Ałmaty czy Astana, które wyglądają inaczej. Są w „innej lidze”.

W Kajracie zarabiałem dziesięć razy więcej, ale to nie pieniądze są w życiu najważniejsze (WYWIAD)

Jak żyło się w Kazachstanie?

Miasto, w którym żyłem, było jak wyjęte z czasów średniowiecza. Tysiąc lat wstecz. Góry, pustynie, chatki. Inny świat. Najgorsze były wyjazdy. Był taki jeden, kiedy musieliśmy na 22 iść na pociąg, żeby potem przesiąść się do innego odjeżdżającego rano, a na koniec lecieć dwie godziny samolotem. Nie chcę nawet mówić o boiskach, bo były bardzo słabe i to w większości sztuczne. My mieliśmy tylko jedno: do codziennego treningu i meczów. To zatrważające o tyle, że w Kazachstanie wydają na obcokrajowców naprawdę duże pieniądze, a w takie rzeczy jak baza treningowa nie inwestują.

W tych krajach chyba nie można do końca ufać obietnicom. Na papierze dużo, w rzeczywistości niekoniecznie.

Zgadzam się w 100% i coś takiego spotkało mnie też za drugim podejściem w Rosji. Miałem tam dobre kontakty, więc wróciłem. Konkretnie do FK Tosno. Oni grali wtedy w najwyższej lidze, bili się o utrzymanie. Wydawało mi się, że to będzie dobry ruch, władze kluby były przekonujące, ale już po kilku dniach pobytu tam zacząłem czuć, że coś jest nie tak i może być coraz gorzej. Zawodnicy nie chcieli trenować, bo od trzech miesięcy nie mieli zapłaconej pensji. Problemy wisiały w powietrzu. Potem okazało się, że są jakieś komplikacje z boiskiem treningowym, bo klub wszystko wynajmował. Graliśmy mecze na starym stadionie Zenita. Do tego w trakcie przygotowań do sezonu złapałem kontuzję i generalnie wszystko poszło nie po mojej myśli. Zagrałem tylko dwa mecze w lidze, spadliśmy, ale… wygraliśmy Puchar Rosji.

To jest dopiero historia.

Tak, zwycięstwo w pucharze gwarantowało fazę grupową Ligi Europy. Za to osiągnięcie klub dostał 8 milionów. Ja byłem tam siedem miesięcy, a dostałem pensję tylko za dwa. Nigdy później nie odzyskałem tych pieniędzy. Właściciel powiedział, że odchodzi z klubu, skoro spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej. Nie wiem, czy to miało sens. Klub był zadłużony na 3-4 miliony, ale dostał od Uefy dwa razy tyle. Z tego dało się wyjść. Dziwnie też tam płacili, bo jedną połowę dostawaliśmy prosto do ręki, a drugą połowę przelewem. Byli bankrutami, choć nie musiało tak być. Dodatkowo pojawił się limit trzech obcokrajowców. Ci zaczęli odchodzić, bo nie mogli grać w lidze. Tym samym klub nie zamierzał grać w Lidze Europy z obawy przed wynikami pokroju 0:5.

Potem trafiłeś do klubu, który powstał w 2015 roku. FC Hermannstadt, Rumunia.

Kiedy tam przyszedłem, klub grał w rumuńskiej ekstraklasie. Robił awans po awansie, a ostatnio wylądował na zapleczu. Wszystko było w porządku, grałem regularnie, choć w kuluarach też były jakieś problemy. Tam miałem tę awanturę z trenerem, po której rozwiązałem kontrakt. Po przygodzie w Rumunii w końcu postanowiłem, że mój następny klub musi mieć dobrą organizację. Że chcę wiedzieć, na czym stoję bez obaw o następny dzień. Byłem zmęczony zmienianiem miejsc zamieszkania oraz wrażeniem, że coś za chwilę się wykolei.

Nie dziwię się. Teraz masz spokój.

Pierwszy raz trafiłem do klubu, w którym zyskałem pewność. W Legnicy mam długi kontrakt i nie mam obaw. Mogę myśleć tylko piłce, chodzę z czystą głową. To była świetna decyzja. Trafiłem z trzeciego świata futbolu do Polski, gdzie na nic nie mogę narzekać. Trochę szkoda, że tak późno. Może brakowało mi wcześniej kogoś, kto potrafiłby mi lepiej doradzić.

Brusiło: Wiem, że ciężko się emocjonować tym, że klub jest wiarygodny

Gdzie żyło ci się najgorzej?

W Tosnie. Tam była tak gęsta atmosfera, że sobie nawet nie wyobrażasz. Po dwóch tygodniach myślałem „boże, gdzie ja trafiłem?”.

Domyślam się, że miałeś większe ambicje.

Miałem, ale uważam, że mogło być gorzej. Może tak musiało być? Może czegoś musiałem się nauczyć? Nie wiem, ale te przeżycia w różnych krajach potrafiły dobić. Dlatego tym bardziej cieszę się z tego, co mam obecnie. Jestem szczęśliwy.

Mimo wszystko udało ci się wystąpić w kilku meczach reprezentacji Czarnogóry. Zagrałeś nawet mecz przeciwko Polsce będącej w galowym składzie [4:2] w trakcie eliminacji do mundialu w Rosji.

Doskonale pamiętam ten mecz na Stadionie Narodowym. Wcześniej straciliśmy szansę nawet na baraże, a Polska musiała jeszcze walczyć o punkty. Podeszliśmy do tego spotkania spokojnie, bez presji. Ja wychodziłem z założenia, że starcie z takimi piłkarzami jak Lewandowski to nic wielkiego, bo widziałem na treningach wielu ciekawych zawodników, takich jak choćby Jovetić. Widziałem, że też popełniają błędy i nie są idealni. Takie nastawienie mi pomogło, nie bałem się. Zaliczyłem nawet asystę przy przewrotce Stefana Mugosy. Po tej bramce się jednak trochę posypaliśmy. W każdym razie życzę każdemu, żeby miał choć jeden mecz na tak niesamowitym stadionie.

Pojedynki z Lewandowskim mogły być fajnym doświadczeniem na przyszłość.

Dokładnie. Im więcej meczów grasz z lepszymi od siebie, tym większa jest szansa, że nauczysz się czegoś wartościowego. Przed wyjściem na murawę zdarza się, że mam jakieś obawy, ale gdy dzisiaj wchodzę na boisko, mówię sobie „ku*rwa, grałeś na Lewandowskiego, czego masz się bać?”. Nie wiem, mam się bać napastnika Ekstraklasy czy 1. ligi? Takie myślenie budzi, jest pozytywne.

W Polsce grasz już trzeci sezon. Co najbardziej rzuca ci się w oczy, jeśli chodzi o różnice względem poprzednich klubów?

Kiedy przyszedłem do Miedzi, od razu zauważyłem, że mamy bardzo dobry zespół. Wyobrażałem to sobie tak, że ciągle będziemy atakować, a ja będę stał na połowie przeciwnika bez poważniejszej roboty do wykonania. Wiesz, zwycięstwa po 3:0 i tak dalej. Przychodzi sparing przed sezonem, rywal z trzeciej ligi, i myślę „oj, jednak nie będzie tak łatwo”. Myliłem się i byłem zaskoczony, że jest tak ciężko. Pod względem fizycznym 1. liga jest bardzo dobra, a jeśli chodzi o infrastrukturę i całe zaplecze – porównywalna do czołówki rumuńskiej ekstraklasy.

Byłeś kiedykolwiek wcześniej kapitanem? Bo teraz w Miedzi masz opaskę i, co za tym idzie, większą rolę w zespole.

To mój pierwszy raz, ale nie zapominajmy, że zastępuję Szymona Matuszka. Na pewno czuję większą odpowiedzialność i jestem dumny, że klub dał mi taką możliwość. Tym bardziej, że jestem obcokrajowcem, choć w tej szatni czuję się jak Polak i koledzy tak na mnie patrzą. Mogę nawet powiedzieć, że czuję się jak w domu, jakbym spędził w Legnicy już wiele lat. Uważam również, że rozgrywam swój najlepszy sezon w Miedzi. Trener mi ufa, a to dobrze na mnie działa. Teraz chcę zrobić awans do Ekstraklasy jako obrońca, który dołożył do tego swoją cegiełkę.

Kim byś był, gdyby nie piłka?

Myślę, że poszedłbym w kierunku ekonomii. Albo zostałbym adwokatem lub profesorem wykładającym na uczelni. Mógłbym nauczać.

Zastanawiasz się już nad tym, co będzie po karierze?

Przede wszystkim nie chcę mieć presji, kiedy zawieszę buty na kołek. Nie będę człowiekiem, który nie pracuje. Ale gdy skończę karierę w poniedziałek, we wtorek chcę obudzić się z poczuciem pewnego komfortu, że nic nie muszę.

Trener, który najbardziej zapadł ci w pamięć?

Miodrag Bozović, który znany jest z pracy w rosyjskich klubach. Kiedy przyszedł do Amkaru Perm, w pierwszy dzień podał nam swoje zasady. Pamiętam, że powiedział tak: „Panowie, w tym mieście są cztery miejsca na disco. Jeśli pójdziecie tam, gdzie was zobaczę, macie problem. Jeśli do tych dwóch, do których nie chodzę – problemu nie ma. Jeśli ktoś mi powie, że widział was w klubie, powiem, że was nie widziałem.”. Miał do piłkarzy specyficzne podejście, miał mocną psychikę, ale dosłownie każdy go lubił. Bozović potrafił stworzyć świetną atmosferę, a moim zdaniem ona robi dobry wynik.

Najlepszy piłkarz, którego spotkałeś?

Mirko Vucinić, wielki zawodnik na boiskach Serie A w Juventusie i AS Romie. Poza nim Zvjezdan Misimović [84-krotny reprezentant Bośni i Hercegowiny, wychowanek Bayernu Monachium], który przyszedł do Dynama Moskwa z Wolfsburga. Tylko u niego widziałem coś takiego, że piłkarz potrafi zrobić z piłką dosłownie wszystko. Bawił się nią. W Moskwie nie miał optymalnego okresu w swojej karierze, ale to i tak był kapitalny zawodnik. Podobał mi się bardziej niż Lewandowski!

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

1 liga

Napastnik strzelił 14 goli w całej karierze, teraz ma pomóc Podbeskidziu w utrzymaniu

Szymon Piórek
5
Napastnik strzelił 14 goli w całej karierze, teraz ma pomóc Podbeskidziu w utrzymaniu

Komentarze

16 komentarzy

Loading...