Reklama

Jednorazowy przebłysk, czy nadzieja na lepsze jutro?

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

10 października 2021, 16:47 • 6 min czytania 27 komentarzy

Wczorajszy występ Przemysława Płachety był jego pierwszym od czterech miesięcy. Nie licząc towarzyskich spotkań Norwich City z Huddersfield i Lincoln, polski zawodnik ostatni raz wybiegł na boisko… w meczu reprezentacji na Euro 2020. W ostatnim meczu grupowym Płacheta otrzymał niespełna kwadrans, a jego zmiana pozostawiła po sobie koszmarne wrażenie. 

Jednorazowy przebłysk, czy nadzieja na lepsze jutro?

Powrót do tamtego meczu jest dla wszystkich bolesny. Ze Szwecją graliśmy o awans z grupy, potrzebowaliśmy zwycięstwa. Skończyło się gorzką porażką 2:3, po tym jak piłkę do siatki wpakował Claesson. Szwed wszedł na plac gry w tym samym momencie co Płacheta, ale w tej bramkowej akcji pobiegł od Polaka jakieś cztery razy szybciej.

Gracz Norwich City od momentu zmiany wydawał się być cholernie zmęczony, nieskoncentrowany. Nie mógł opanować prostej piłki przy linii bocznej, trzy jego dośrodkowania rozbiły się na szwedzkich obrońcach, miał łącznie trzy celne podania.

Nad jakością jego wejścia można było załamywać ręce i to zresztą robiliśmy. Żadna inna zmiana nie wkurzyła wtedy tak bardzo jak to, co ostatecznie zaprezentował Płacheta. W momencie, gdy potrzebowaliśmy wypruwania sobie żył, jeżdżenia na dupie do samego końca, bo po golu Lewandowskiego mieliśmy przecież dziesięć minut, otrzymaliśmy chłopaka, który po prostu nie miał siły biegać.

Między innymi dlatego tak wiele osób było zdziwionych, gdy wczoraj zobaczyło Płachetę w pierwszym składzie. Raz, że jego ostatni mecz w kadrze był fatalny. Dwa – przede wszystkim dwa – że nie grał w piłkę od kilku miesięcy i istniały jasne przesłanki, by móc się martwić nie tylko o poziom gry, ale też o jego zdrowie.

Reklama

Przemysław Płacheta oczkiem w głowie Daniela Farke

Atmosferę podkręcał, zapewne nieświadomie, Daniel Farke. Niemiecki szkoleniowiec Norwich City regularnie poświęcał sporo czasu polskiemu skrzydłowemu, co było o tyle zastanawiające, że Płacheta nie cieszył się jego szczególnym zaufaniem. Nawet gdy był do dyspozycji w sezonie 2020/21, zaliczył 26 występów, które przełożyły się na 1117 minut. Bez szału.

Inna sprawa, że były zawodnik Śląska Wrocław niespecjalnie dawał argumenty ku temu, by w Norwich City grać. Od swoich bezpośrednich konkurentów był po prostu gorszy, nie ma co szukać sensacji. Mówiono nawet, że może niedługo Carrow Road opuścić, gdyż nie ma dla niego miejsca w układance.

Awans do Premier League, występ na Euro 2020, kilkanaście meczów (mimo wszystko) w Championship. Okazja do sprzedaży wydawała się zatem idealna, mogła pomóc obu zainteresowanym stronom. Płacheta jednak został, ale na drodze do udowodnienia sensu takiej decyzji stanął koronawirus.

Sama choroba i proces dochodzenia do siebie były trudne. Polaka próżno szukać nawet na ławce rezerwowych, w którymś z ostatnich starć Norwich. Mimo tego Daniel Farke zwracał na niego uwagę i mówiąc o nieobecnościach, regularnie podkreślał brak Płachety. Działo się tak również wtedy, gdy skrzydłowy miał kłopoty z dojściem do optymalnej formy, a zaległości w treningach były na tyle duże, że uniemożliwiały pracę z pierwszym zespołem.

Dlatego tak mocno dziwiło, gdy Paulo Sousa powołał piłkarza Norwich City. Powołał go bowiem jedynie na podstawie wcześniejszych doświadczeń, nie bieżącej formy, czy tego, jak Płacheta wyglądał na treningach. Tego Portugalczyk mimo wszystko nie mógł wiedzieć, gdyż Polak nie trenował ze względu na niezmiennie kiepski stan zdrowia.

Jak Paulo Sousa buduje Przemysława Płachetę

Selekcjoner naszej reprezentacji igrał z ogniem. Klubowi lekarze nie chcieli bowiem narażać Płachety na zbytnie obciążenie, tymczasem przeciwko San Marino zagrał on ponad 90 minut. Był jedynym – obok Kacpra Kozłowskiego – ofensywnym piłkarzem, który walczył przez całe spotkanie. Ta niepokojąco brzmiąca decyzja spłaciła się w 100%, bo zawodnik Norwich City swoim występem nie tylko nic nie stracił, ale zyskał wiele.

Reklama
  • pokazał, że jest gotowy do gry pod względem fizycznym
  • delikatnie odbudował opinię, którą zszargał mecz ze Szwecją
  • pokazał się z naprawdę dobrej strony, jeśli idzie o walory piłkarskie
  • wysłał sygnał do Daniela Farke

Co by nie mówić o naszym wczorajszym rywalu, to z nim również trochę trzeba było pobiegać, na stojąco – mimo wszystko – nie strzelilibyśmy pięciu bramek, co przecież było widoczne gołym okiem. Płacheta zatem biegał, biegał naprawdę dużo i nie dał po sobie poznać, że miał aż tak długi rozbrat z klubowym graniem.

Ponadto, nie hasał jak kurczak z odciętą głową, dawał konkrety. Znowu można się żachnąć, że to tylko San Marino, ale znamy piłkarzy z Ekstraklasy, którzy na tle tego rywala się spalili, a znamy też gwiazdę Bundesligi, która wczoraj w Warszawie zupełnie nie błysnęła. Płacheta tymczasem wykreował Polsce aż siedem sytuacji strzeleckich. Trzy więcej niż drugi pod tym względem Kacper Kozłowski i o pięć więcej niż Jakub Moder.

Jedno z jego otwierających podań przerodziło się nawet w asystę.

Na co stać Jakuba Modera i Brighton?

Jasne, kilkukrotnie irytował, przede wszystkim przez wzgląd na liczbę dośrodkowań, które rozbijał na pierwszym lepszym Sanmaryńczyku. Tylko przy takiej liczbie dośrodkowań (18), to się musiało zdarzyć. 44% skuteczności w tym elemencie piłkarskiego rzemiosła to naprawdę nie jest zły wynik. Bardziej można przyczepić się tych momentów, w których źle odczytywał intencje lepiej ustawionych kolegów i posyłał piłkę za plecy.

W gruncie rzeczy nie ma jednak wyraźnych powodów, by 23-latka przesadnie ganić. Był jednym z naszych najlepszych piłkarzy. To, że w meczu z San Marino, to już naprawdę nie ma znaczenia. Ktoś na to miano musiał sobie zapracować, wczoraj zadbał o to on i Karol Świderski.

Co więcej, znowu wygranym może czuć się Paulo Sousa, przynajmniej w aspekcie powołania Płachety. Gość po prostu odpłacił mu za zaufanie. Po występie ze Szwecją, problemach w klubie, wiele osób, wielu zawodowców, nawet by na piłkarza Norwich City nie spojrzało i nie byłoby w tym nic złego.

Czy Przemysława Płachetę czekają lepsze dni?

Dla samego zawodnika najcenniejsze może być jednak pomachanie w kierunku Daniela Farke. Norwich City jest w beznadziejnej sytuacji. Przegrali sześć meczów w tym sezonie Premier League, na ich koncie jest tylko jeden punkt. Jasne, jest dopiero październik, ale Kanarki zaczynają niebezpiecznie spoglądać w kierunku Championship.

To idealna okazja do tego, by spróbować czegoś nowego.

Przeciwko Burnley, gdzie Norwich w końcu nie schodziło z boiska na tarczy, beniaminek zagrał w ustawieniu 5-3-2. To formacja zbliżona do tej, w której gra reprezentacja Polski. Szkopuł jednak w tym, że w ekipie Kanarków lewą stronę obsadza Dimitris Giannoulis, czyli facet o większych umiejętnościach defensywnych. Przykładem starcie z The Clarets, gdzie był jednym z najlepszych na boisku. Nie będzie zatem żadną kontrowersją, jeśli powiemy, że to Grek lepiej zabezpieczy tę flankę, a to aspekt, na który Farke może zwracać największą uwagę.

Jakby tego było mało, z lewej strony grywał też Brandon Williams. Jego występy były jednak na tyle słabe, że wcale nie musi znajdować się w hierarchii wyżej niż Przemysław Płacheta. Nadal jednak mówimy o zawodników wypożyczonym z Manchesteru United, który na poziomie Premier League zaliczył kilka porządnych występów, a nie o Polaku, który wraca (?) do grania po kilku miesiącach pauzy.

Chociaż sytuacja Płachety pod względem minut, a przede wszystkim zdrowia, znacznie się poprawiła, to w klubie czeka go bardzo trudna walka. Na swojej stronie rywalizuje z dwoma zawodnikami, a jeden z nich zdaje się mieć oczywistą przewagę. 23-latka czeka zatem mnóstwo pracy, jeśli chce chwilowy sukces przekuć w coś więcej niż siedem wykreowanych szans przeciwko San Marino.
Czytaj także:

Fot.FotoPyk

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Anglia

Komentarze

27 komentarzy

Loading...