Reklama

Grosicki w Jagiellonii, czyli spóźnione godziny wychowawcze

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

30 września 2021, 10:23 • 26 min czytania 14 komentarzy

Pierwsze dwie części historii Kamila Grosickiego w ekstraklasowych klubach to w gruncie rzeczy przerażająco smutne opowieści. Okres szczeciński? Utalentowany dzieciak, który miał pecha, że trafił na najgorszy okres Pogoni w całej jej XXI-wiecznej historii. Okres warszawski? Nieudana i ostatecznie przegrana walka z nałogami, kiwanie rywali, ale i kiwanie Jacka Magiery, opiekuna, który próbował wyrwać Grosickiego z objęć ruletki. „Grosik” z Warszawy musiał niemalże uciekać. Potem był Sion, zakończony obustronnymi oskarżeniami o nieuczciwość i brak profesjonalizmu. Grosicki wylądował na szczecińskich podwórkach. Bez kontraktu. Bez pomysłu na to co dalej. Trenując z ojcem, ale też dość rzadko. 

Grosicki w Jagiellonii, czyli spóźnione godziny wychowawcze

I wtedy przyjechał po niego Białystok. Przyjechała po niego Jagiellonia. Zawalczył o niego Cezary Kulesza.

Zdradzimy już na wstępie zakończenie tej historii – jest tu happy end. Jeśli potraktowalibyśmy opowieść o Grosickim przed wyjazdem do mocniejszych lig jako serial – ten finałowy, białostocki sezon jest miejscem na uporządkowanie wszystkich łzawych i niebezpiecznych epizodów z poprzednich dwóch sezonów. To w Białymstoku gość zadłużony u niebezpiecznych wierzycieli zmienił się w chłopaka, który stara się radzić ze swoimi mrocznymi problemami. To właśnie na Podlasiu utalentowany, choć skrajnie nieokrzesany skrzydłowy okrzepł piłkarsko i życiowo. W królestwie Cezarego Kuleszy, gdzie znajomi, koledzy i przyjaciele donosili władcy o każdym posunięciu niesfornego piłkarza, „Grosik” stał się pełnoprawnym reprezentantem Polski, stał się mężem, zaczął stawać się Grosickim, którego znamy dzisiaj.

Reklama

Kamil Grosicki i Jagiellonia Białystok, czyli wyłowiony z dna

Jasne, to nie jest tak, że Kamil Grosicki był już w sytuacji Dawida Janczyka, że rękę wyciągały do niego pół-amatorskie kluby, które na wstępie musiały sprawdzić, czy piłkarz w ogóle jest w stanie normalnie porozmawiać. Nie, „Grosik” po powrocie z FC Sion, gdy Legia Warszawa nie mogła, lub też raczej nie była w stanie mu pomóc, trafił w całkiem dobre ręce. W ręce swojej rodziny, w ręce szczecińskiego podwórka, gdzie przynajmniej nie czyhali na niego ludzie z zawsze czynną ruletką i zawsze skorymi do udzielenia pożyczki „kolegami” u boku. Ale jednocześnie mówimy przecież o jednym z najbardziej utalentowanych skrzydłowych swojego pokolenia, mówimy o gościu, który przychodził do mającej mocarstwowe ambicje Legii Warszawa jako jeden z najbardziej ekscytujących „prospektów”.

Kto grał w Football Managera pewnie wie – niezbyt przyjemnie ogląda się wonderkida, który zamiast zdobywać świat trenuje z tatą na podwórku. Okej – Football Manager nie przewidział możliwości zmarnowania pierwszych lat kariery w tak efektowny sposób, by piłkarz lądował w klubie FC Rodzice, ale to tylko podkreśla, jak dramatycznie wyglądały te czasy z perspektywy samego Grosickiego.

21 lat, a zamiast wielkiej kariery są już pierwsze zwierzenia skruszonego piłkarza, który opowiada o ruletce, leczeniu w zamkniętym ośrodku, zmarnowanych dniach, które niepostrzeżenie zamieniły się w miesiące. Zresztą, wiele mówi fakt, że po zawodnika do Szczecina pojechał Cezary Kulesza, człowiek odpowiedzialny w tamtych latach za Jagiellonię. By dobrze zrozumieć, czym była Jaga w ówczesnym świecie polskiej piłki, trzeba spojrzeć do tabeli wszech czasów. Białostocki klub ubiegając się o Grosickiego miał na koncie pięć sezonów w Ekstraklasie. Nie „pięć sezonów z rzędu”. Pięć ogółem, z czego cztery na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Jaga była traktowana jak głęboka prowincja, niedługo później Michał Probierz wypali swoją tyradę o braku lotniska.

Co tu kryć. Właśnie takiego miejsca potrzebował Grosicki.

Grosicki w Jadze, czyli od pierwszych sekund inne życie

Piotr Wołosik z Przeglądu Sportowego to skarbnica wiedzy o Jagiellonii Białystok, ale i kopalnia anegdot o polskiej piłce. Nikt nie scharakteryzował przyjazdu Grosickiego do Białegostoku lepiej niż „Wołos”. W swoim alfabecie Jagiellonii, który napisał w 2011 roku dla Przeglądu Sportowego, sprzedał dwie kapitalne anegdoty, które oddają w pełni relacje na linii Kamil Grosicki – Cezary Kulesza. Czy raczej na linii „demony Kamila Grosickiego” – „jego troskliwe otoczenie”.

Reklama

Zanim podpisał kontrakt na luźnym spotkaniu (był menedżer, prezes Cezary Kulesza i kilka innych osób), ktoś w żartach zaproponował: – „Grosik”, skoro wszystko dogadane, to może uczcimy drinkiem? – To ja poproszę Finlandię ze Spritem! – ucieszył się z zaproszenia Grosicki. Niestety, pomysłem nie był zachwycony prezes. Skończyło się na Spricie – wspominał Wołosik. Inną anegdotę wyszperaliśmy w reportażu o disco polo autorstwa Judyty Sierakowskiej. – Gdy piłkarz kupił w sklepie prezerwatywy, nie minęło 10 minut, a prezes Jagiellonii pytał swojego zawodnika „a po co ci te prezerwatywy?”. Bo Kulesza wszędzie ma informatorów. W Białymstoku nic się przed nim nie ukryje.

Grosicki mówił wprost – to jak drugi ojciec.

Natomiast to jednak niedopowiedzenie – bo zazwyczaj ojciec nie posiada swoich ludzi rozstawionych przed każdą dyskoteką, kasynem oraz sklepem monopolowym. Zazwyczaj ojciec nie jest w stanie zareagować w kilkanaście minut od przekroczenia progu kasyna, zazwyczaj ojciec nie spłaca długów hazardowych pod warunkiem zerwania z nałogami.

– Kulesza na pewno był takim patronem Grosika. Dzięki temu Kuleszy Grosik nie stoczył się, nie popadł w jakieś problemy hazardowo-wódczane. Legenda głosi, że Kulesza wysyłał za Grosickim patrole po mieście. Pilnowali go też kibice, znajomi donosili Kuleszy, co robi Grosik. Czy się bawi, jak się bawi, dlaczego się bawi – wspomina Jerzy Kułakowski z Radia Białystok. Wtóruje mu Kuba Seweryn, niegdyś pracownik Jagi, dziś dziennikarz Sport.pl.

– Kulesza w każdym białostockim klubie miał swoich ludzi. Wiedział doskonale, gdzie Grosicki się znajduje. Jak tylko gdzieś wyszedł, od razu miał telefon. Grosik wiedział, że ktoś nad nim sprawuje kontrolę. Mieli szczególną relację. Pamiętam, jak Grosik z Kuleszą założyli się o gola na Legii – Grosicki powiedział, że jak strzeli, to dostanie coś więcej premii. Ze dwa tysiące czy coś takiego. No i strzelił dwa razy. Mecz się skończył, Kulesza na VIP-ach, potem pojechał do jednego ze swoich hoteli. Grosik już tam czekał, żeby te pieniążki odebrać! Ich relacja była ojcowsko-synowska, przy czym był to czasem ojciec dobroduszny, ale czasem surowy, kiedy trzeba było. I umówmy się, dzięki Kuleszy, może też dzięki Piekarskiemu, Grosicki jest tu, gdzie jest. Miał wtedy szansę wejść na ścieżkę Janczyka czy Wahana, ale na szczęście to się tak nie potoczyło – opowiada Seweryn.

– Kulesza znał wszystkich w Białymstoku. Grosik o tym wiedział. Przed meczem czy w trakcie tygodnia, gdzieś by poszedł – zaraz komunikat, o tej i o tej był widziany pan KG – uśmiecha się Igor Lewczuk, kolega piłkarza Pogoni z tamtej szatni.

To był dziwny okres, i dla Grosickiego, i dla Jagiellonii. Białostocki klub chętnie zgarniał piłkarzy na zakręcie, choć częściej niż ludzie pokroju Grosickiego trafiali się ci z bajki Hermesa czy Laty. Nad Jagą zresztą też wisiał ten korupcyjny miecz – za kadencji „Grosika” klub musiał odrabiać dziesięć ujemnych punktów. Co ciekawe – w Białymstoku pojawił się wówczas również  wspomniany Wahan Geworgyan. Zupełnie jakby Cezary Kulesza budował nie klub, ale jakieś koło wsparcia dla ludzi z problemami najróżniejszej natury. Ślimaczyła się budowa nowego stadionu. Za sterami siedział Michał Probierz, trener utalentowany, ale jednocześnie specyficzny, o czym miał przekonać się również Grosicki. Ale jak to często w takich projektach bywa – problemy nie sumowały się, nie tworzyły piramid, wręcz przeciwnie. Zrobiła się tak zwana kapela.

– Ta pierwsza Jaga Probierza to było coś – wspomina Kuba Seweryn. – Mieliśmy pierwszy sezon w ESA, gdzie pierwsza runda za Płatka była naprawdę fajna – 23 punkty, środek tabeli. Ale w następnych trzynastu kolejkach zrobiliśmy cztery punkty i się zrobiło gorąco. Jaga była na pozycji barażowej, w tym samym czasie wybuchały afery korupcyjne, nie wiadomo było z kim zagramy… Baraże nie doszły w ogóle do skutku, Jaga w drodze do Gdyni została zawrócona. Stefan Białas miał zostać zatrudniony na baraże, gdy się nie odbyły, został pożegnany – takie czasy.

Wtedy właśnie do klubu trafił Probierz i od razu zaczął meblować kadrę po swojemu.

Grosicki? Razem z mentorem.

– Gdy przyszedł Michał Probierz, wymieniono jakieś 90% zawodników z kadry, która zrobiła 4 punkty wiosną. Nowe otwarcie.  Robert Szczot miał pójść do Górnika, bo chciał zrobić krok do przodu. Z tym Górnikiem efektownie spierdzielił się z ligi, ale Jaga dostała za niego 1.5 miliona złotych. Zimą tamtego sezonu przyszli Frankowski z Grosickim. Nie rozłączałbym ich w kontekście boiskowym, bo od początku to bardzo dobrze wyglądało. Grosicki szalał, jak dogranie szło do Franka w pole karne, to wiedziałeś, że niemal na pewno za chwile padnie bramka. Współpraca Franka z Grosickim pobudziła trybuny w Białymstoku – wspomina Seweryn w rozmowie z nami.

To było coś unikalnego – skojarzyć na boisku enfant terrible po stołecznych przejściach ze spokojnym nestorem, który mógłby swoją cierpliwością obdzielić przynajmniej połowę szatni. Ale odpaliło, odpaliło na boisku, odpaliło też w kwestiach czysto życiowych, w których Grosicki mógł (i chyba powinien) wzorować się na starszym koledze.

Transfer Tomka Frankowskiego zwracał uwagę, choć oczywiście on wracał do Białegostoku, więc był to powrót sentymentalny. Jego forma na koniec kariery była imponująca. Ciągłe bramki. Razem z Grosickim stworzyli wspaniale rozumiejący się duet – różnica pokoleń, z jednej strony młody, szalony Grosik, z drugiej spokojny, wyważony i doświadczony Franek, a razem funkcjonowali jakby grali ze sobą od zawsze – wspomina Jerzy Kułakowski z Radia Białystok.

Frankowski i Grosicki zaliczają wiosną po trzynaście spotkań. Weteran strzela sześć goli i dokłada trzy asysty, „Grosik” daje cztery bramki i cztery ostatnie podania. Tworzy się prawdziwy ligowy duet, zresztą razem z nimi rośnie też Michał Probierz. Gdy okazuje się, że w kolejnym sezonie Jaga startuje ze stanem konta -10, cała trójka z miejsca bierze się do roboty. Odrobienie tej straty zajmuje im cztery kolejki. Sezon zakończą mając siedem punktów przewagi nad strefą spadkową.

Najważniejszy sezon w historii Jagiellonii?

Dziś to brzmi dość naturalnie, bo wszyscy mamy w pamięci doskonałe sezony Jagiellonii, gdy niemalże ocierała się o mistrzostwo Polski. Natomiast pamiętajmy – to nadal była ekipa „na dorobku”, w Ekstraklasie bardzo świeża, w dodatku do niedawna walcząca o utrzymanie nawet i bez kary punktowej. Oczywiście, nawet na papierze paka z Frankowskim, Grosickim, Cionkiem czy Lewczukiem robiła wrażenie, ale też to był kompletnie inny przypadek choćby od ubiegłorocznej Cracovii. Nie ten budżet, nie te cele, no i przede wszystkim – dziesięć punktów to już naprawdę solidna kara, a nie kosmetyka.

– Sezon z ujemnymi punktami zaczął się od błyskawicznego odrobienia tych ujemnych punktów. Jaga pozbyła się tego w cztery kolejki. To było o tyle ważne, że jakby zaczęło się rozwlekać, przedłużać, jakiś nieudany początek, to mogłoby być ciężko, mogłoby to zacząć ciążyć samym piłkarzom. A tak można było spokojnie grać. Ten sezon z -10 jest jednym z najważniejszych dla Jagiellonii, Jaga pokazała wtedy siłę w momencie, gdy wszyscy wokół mówili „jeden spadkowicz jest już znany” – wspomina Kuba Seweryn.

Grosicki, wówczas już z dyszką na plecach, ponoć chciał odkupić wcześniej numer od Damira Kojasevicia, ale nie zdążył, bo Czarnogórzec już z Białegostoku wyjechał. Kluczowy mecz tamtego okresu? Legia u siebie. Kiedyś robiliśmy wywiad z Piotrem Wołosikiem, przed meczem tych dwóch drużyn. Wypalił bez większego skrępowania: niechęć do Legii na Podlasiu wysysa się z mlekiem matki.

A to był „TEN” sezon Jagiellonii. Przyjeżdżała „TAMTA” Legia. W dodatku jeden z najlepszych piłkarzy ówczesnego Białegostoku był przecież do niedawna jednym z wielu zniszczonych przez stołeczne tempo życia nastolatków. Zresztą, wiąże się z tym osobna historia, jeszcze z sezonu 2008/09. Grosicki był do Jagi jedynie wypożyczony, a umowa zawierała zapis – opłata za wypożyczenie to 61 tysięcy złotych, ale w przypadku rozegrania przez Grosickiego meczu przeciw Legii Warszawa, następuje podwojenie tej kwoty.

Jak się domyślacie – Grosicki grał już wówczas tak, że warto było zapłacić te 61 kafli, by wystąpił z Legią.

Jaga pierwszy raz po powrocie do ESA pokonała Legię. Grosicki szalał po prawej stronie, asystował przy golu na 2:1. Pamiętny w Białymstoku gol, Jarecki z takim wielkim opatrunkiem na czole. To był moment… może nie Grosikomanii. Ale kiedy w Białymstoku kibice poczuli, że Jaga może grać o coś więcej, niż o utrzymanie – mówi nam Seweryn.

   

Legia wróciła do Białegostoku w październiku 2009 roku. Dwie asysty Frankowskiego. Dwa gole Grosickiego. Jaga dźwignęła się z dna tabeli i rozpoczęła swój marsz w górę.

Tu zresztą po raz pierwszy pojawiają się pewne zgrzyty na tej dość cukierkowej historii. Podkreślaliśmy wcześniej wielokrotnie: Frankowski, Probierz, Grosicki. Brzmi super, jeśli chodzi o czysto piłkarskie aspekty. Ale też brzmi jak potencjalna bomba, gdy coś przestanie wychodzić po myśli trenera. Sytuacją, którą w Białymstoku wspomina się najczęściej, jest historia z domowego meczu przeciw Odrze Wodzisław.

Jak Franek uspokoił Grosika

– Kamil to chłopak z bardzo dobrym sercem. Mogą o tym zaświadczyć wszyscy jego koledzy, z którymi utrzymuje kontakt. Niejednokrotnie widziałem wycieczki gości piłkarzy na meczach reprezentacji. Szczecińskie należały do najliczniejszych. To była widoczna wdzięczność wobec tych kumpli z rodzinnego miasta. Plus wakacyjne wyjazdy na Majorkę czy do Chorwacji – wspominał Tomasz Frankowski w swojej książce napisanej wspólnie z Wołosikiem.

Przyznawał jednocześnie, że momentami ich współpraca przypominała łączenie ognia z wodą. – Ten jego pierwiastek wariactwa był dla mnie nie do przyjęcia. W sobotę wieczór diabeł w niego wstępował i siedział do poniedziałkowego ranka. A chciałem, żeby Kamil nie stracił tego piłkarskiego daru, talentu, który dostał od Niebios. Mimo, że miał dopiero 22 lata, widziałem jego duży wpływ na ofensywę zespołu. Chciałem, by nie tylko w sobotę, ale też od poniedziałku do piątku pracował na maksymalnych obrotach. Gdzieś dostrzegałem reprezentacyjny potencjał, choć to, co później osiągnął w kadrze, przerosło moje najśmielsze oczekiwania.

Tyle tak zwanej teorii. A jak wyglądała praktyka? Wracamy do osławionego meczu z Odrą Wodzisław Śląski. Mamy to wybitne szczęście, że w tamtej szatni zadomowił się również Grzegorz Szamotulski, a więc żywa kopalnia piłkarskich anegdot. W swojej książce „Szamo” wspominał spotkanie.

Pojechaliśmy na mecz do Wodzisławia Śląskiego, a Michał Probierz powiedział „Grosikowi”:

– Kiedy ostatnio twoi rodzice byli na naszym meczu, to wygraliśmy. Może by wpadli na Odrę…

Życzenie trenera jest rozkazem. Kamil ściągnął mamę i tatę aż ze Szczecina, co oznacza, że musieli przejechać całą Polskę. Gdy dotarli na miejsce, okazało się, że… Grosicki nie gra. Probierz najpierw poprosił o zorganizowanie rodzinnej wycieczki, a następnie posadził „Grosika” na ławce. Czyste chamstwo. Kamil w szatni szalał, bo to ogólnie jest chłopak z ADHD.

– Kurwa, kurwa, co my zrobimy, kurwa! Siedzę na ławce, kurwa, posadził mnie, kurwa, rodzice przyjechali ze Szczecina, a ja na ławce. Kurwa, kurwa! – Biegał jak nakręcony.

Obok spokojnie siedział Tomek Frankowski – jak się okazało – też rezerwowy.

– Kurwa, kurwa, Tomek, powiedz coś, kurwa! Ciebie też posadził! Kurwa, kurwa! Co robić? Co robimy? Tomek, co robimy?

A Tomek na to, niespiesznie, leniwie:

– Wiesz co. Może po prostu pójdź po dwa koce, bo na ławce będzie zimno.

Uwaga, teraz oddajemy głos Frankowskiemu, który też opisał całą sytuację we własnych wspomnieniach.

Kamila nie ma w składzie, mnie zresztą też. Grosik jak to usłyszał… Rany, co on miał za minę. Ja, choć zniesmaczony, wyciągnąłem z torby gazetę i zacząłem ją przeglądać, dusząc się w sobie z rozczarowania. A Grosik mówi mi: chciałem, kurwa, z siebie wyskoczyć. Franiu, moi starzy na trybunach, kilkaset kilometrów w kościach. Patrzę na tego Probierza, on unika wzroku i myślę: co tu zrobić? Ale zerknąłem na ciebie. I gdy zobaczyłem, że ty noga na nogę, ciśnienie tobie nie skoczyło, ta gazetka, no to ze mnie zeszło całe napięcie, choć miałem ochotę na niego ruszyć.

Grosicki ostatecznie ruszył na rywala, od 46. minuty, gdy Jaga przegrywała już 0:2. Wkrótce po Grosickim na murawie zameldował się Frankowski. „Franek” wykorzystał dwa rzuty karne, białostoczanie wywieźli remis 2:2.

Pozytywny ferment z Frankowskim…

– Doszło do pewnego przesilenia. Tak jak w dobrym małżeństwie nadchodzi kryzys. Wyniki drużyny były nieco poniżej oczekiwań, moja forma może słabsza. Michał miał takie wstawki… Nie krytykował małolatów, za bardzo się ich nie czepiał, choć to najłatwiejsze. Często uderzał właśnie w tego najmocniejszego, najlepszego, żeby pokazać, że nie ma w drużynie świętych krów. (…) Kiedy spóźniłem się minutę na odprawę, wyprosił mnie z treningu. To akurat wyszło zespołowi na dobre, bo być może reszta zrozumiała, że naprawdę już czas, by wszyscy ruszyli do roboty – wspominał ten okres w swojej autobiografii Tomasz Frankowski. I dodaje szczerze: nie zawsze dawał z siebie wszystko. – Często trenowałem na 80%. Konkurenci mieli chyba nadzieję, że skoro z treningiem Franka jest jak jest, to w meczu wyjdą w podstawowym składzie. A przychodziła sobota i znów grałem ja. Mecz kończyłem z golem lub dwoma, w 80 minucie żegnany brawami i dopiero wtedy swoje minuty dostawali rywale.

Brzmi trochę arogancko? Przede wszystkim brzmi bardzo prawdziwie. Sporo mówi fakt, że w ostatnim sezonie Probierz wymyślił sobie, że Frankowskiego płynnie podmieni Bartłomiej Grzelak i wówczas rola nestora zostanie mocno ograniczona.

– Nie wiem dlaczego Probierz miał jakiś problem do Frankowskiego. Moja teoria jest taka, że Probierz nie lubi gwiazd. Dla niego gwiazdą ma być zespół. Ale to luźna teoria! – zastrzega Kułakowski.

Śmielej wypowiada się Seweryn: – Probierz nie lubi twardych charakterów, a Grosicki potrafił odpyskować. Wiadomo jak to działa na Probierza. Gdyby nie Probierz, Grosicki zostałby jeszcze te pół roku. A jak nadarzyła się okazja… Probierz powiedział, że sobie poradzi, ściągnął Bartłomieja Grzelaka. Grzelak, jak to Grzelak, zerwał Achillesa i o mistrza walczyliśmy awaryjnym Vukiem Sotiroviciem – puentuje.

…i pozytywny ferment z Grosickim

Zgrzyty słyszeli wszyscy, zwłaszcza, że Grosicki znów czuł się pewnie. A Grosicki czujący się pewnie, to jednocześnie zagrożenie powrotu starych problemów.

Powiedzmy, że nie żył tylko piłką. Trzymał się z Wahanem, co generowało sytuacje dość ciekawe. W głowie miał ciekawie, w nogach ciekawie. Chłopaki przypadli sobie do gustu, był to okres rozrywkowy. Ale powiem tak: jeśli zawodnik potrafi tak połączyć rozrywkowy tryb życia z boiskiem, to jako trener grałbym nim. Może nie klaskał, nie wskazywał młodym, jako przykładu, ale nie miałbym nic przeciwko, żeby taki zawodnik był u mnie w drużynie, zdobywał punkty, strzelał gole. Pamiętam jak graliśmy z Legią – 2:0, a Grosik może nie robił pośmiewiska z legionistów, ale on zrobił nam to zwycięstwo – wspomina w rozmowie z nami Igor Lewczuk. Podobne wrażenia ma Paweł Zawistowski, inny ważny element ówczesnej Jagi.

– To była mocna drużyna. Nikt nie pękał. Pamiętam, przyszedłem do Jagi i nie wiedziałem, że będzie -10. Kara została przyznana w międzyczasie. Ale nikt nie chował głowy w piasek, było jasne, że musimy to odrobić, a jest z kim grać w piłkę. Czuć było pewność siebie w tej drużynie – opowiada nam Zawistowski. I potwierdza to, co o Grosickim mówią wszyscy, nie tylko w Białymstoku. – Żarty jak z rękawa, zawsze milion pomysłów na minutę, zawsze z nim śmiesznie. Ja nigdy na Kamila złego słowa nie powiem. Świetnie wspominam spędzony wspólnie czas, czy na treningach, czy prywatnie. Wiadomo, że ma swój specyficzny styl bycia, który nie do końca wszystkim pasuje, ale Kamil był niezwykle otwarty. Kontakt miał ze wszystkimi. Żeby kogoś nie lubił, to naprawdę musiałby ktoś podpaść. On tak samo podchodził do kapitana, do dobrego kolegi z drużyny, do juniora, który pierwszy raz przychodził na trening, do pani woźnej. Zawsze z otwartością, humorem, dowcipem. Ciężko było Kamila nie lubić, ciężko się z nim pokłócić.

Z czego mógł wynikać ten konflikt z Probierzem? Generalnie zdaje się, że wówczas jeszcze zdecydowanie mniej doświadczony trener cały czas szukał sposobów na utrzymanie w drużynie wysokiego stopnia koncentracji. Albo żeby nie operować słowami-wytrychami: Probierz, tak jak wspominał Frankowski, za wszelką cenę próbował przekonać piłkarzy, że nie ma świętych krów, nie ma nietykalnych, nie ma takich, którym różne naruszenia dyscypliny ujdą płazem.

Pamiętam jak ścigał się z Thiago Cionkiem na treningu. Piątkowe robienie szybkości. Kamil wszystko przegrywał, w końcu Probierz się zdenerwował „Kamil, weź się w końcu do roboty, bo to jest niemożliwe, żeby ciebie Cionek wyprzedzał!”. A Grosik „trenerze, mnie na meczu nikt nie dogoni”. Cała drużyna w śmiech, trener się poddenerwował. Wiele razy Kamil rzucał takie teksty, które rozbrajały napiętą atmosferę – wspomina Zawistowski. Lewczuk dodaje, że Probierz podkreślał – jeśli jakiemuś zawodnikowi ciągle wisi nad uchem, to znaczy, że trenerowi po prostu na nim zależy.

Co innego niewinny żart na treningu, co innego te same błędy co przez cały pierwszy okres kariery. Dwa razy zaspał na trening. Kilka razy zabłąkał się, a to na Piotrkowskiej w Łodzi, a to w innych miejscach dalekich od Białegostoku. Raz popełnił też niewybaczalny błąd – i zapomniał się w stolicy Podlasia. A zapomnieć się w stolicy Podlasia, to jak zadzwonić z własnego telefonu po Cezarego Kuleszę.

– Na Wielkanoc zostałem sam w Białymstoku. Czarek Kulesza przyniósł mi catering ze swojego hotelu. Przyszedł do mnie Darek Czykier, świąteczne jajeczko, jedno, drugie, ruszyliśmy w miasto… A że byliśmy dość nietrzeźwi, wylądowaliśmy w kasynie. Kibice donieśli Czarkowi, przyszedł, wyciągnął za fraki, wytargał za ucho. Po dwóch dniach spotkaliśmy się, przytuliliśmy, jak ojciec z synem. Znów obiecałem, że więcej się to nie powtórzy – wspominał sam Kamil Grosicki w rozmowie z Izą Koprowiak dla Przeglądu Sportowego.

– Raz Probierz pojechał do domu Grosickiego, gdy ten nie przyjechał na trening. Wyciągał go z łóżka. Prawda jest taka, że Grosik nie raz był na wylocie, ale duża w jego pozostaniu była rola Cezarego Kuleszy. On go utrzymał. Powiedział Probierzowi, że Grosicki będzie grał – krótko i na temat. Oczywiście Kamil miał problemy, ale dało się go okiełznać. Chętniej robił to Kulesza niż Probierz. Kulesza był trochę mediatorem. Podobnie było z Góralskim, który też miał już u Probierza nie grać, wylądował w rezerwach. A Kulesza wziął sprawy w swoje ręce i Góralski wrócił do drużyny – na całe szczęście – to z kolei wspomnienia Kuby Seweryna.

O krok dalej idzie Jerzy Kułakowski z Radia Białystok, który mówi wprost: na treningach nie zawsze stawiał się w pełnej formie psychofizycznej. – Jak to młody chłopak, lubił wyjść, potańczyć. Mówiło się o imprezach w jego mieszkaniu. To były dwa mocne charaktery, różnica pokoleń. Grosik, bezkompromisowy młody chłopak, a Probierz próbował go temperować. Oczywiście zdarzało się, że spóźniał się na treningi, bywał też na nich będąc nie pierwszej świeżości. Probierz miał uzasadnione pretensje. Gdzieś to wszystko z góry próbował łagodzić Kulesza. Ludzie tworzący drużynę nie muszą się kochać, byle konsekwentnie pchali wspólnie wózek w jedną stronę.

Po części działało. Bo zgrzyty zgrzytami, remisy w Wodzisławiu Śląskim remisami w Wodzisławiu Śląskim – siłą tej ekipy był przede wszystkim Puchar Polski.

Pijem, bawim się!

– Wiadomo, że trudno było włączyć się do walki o najwyższe cele, ale Jaga poszła w Pucharze Polski jak burza. Choć przygoda była trudna. GKS Tychy, Grosicki strzela zwycięską w 120. minucie. Potem z Arką, dwa karne w Gdyni, Gikiewicz broni w dogrywce. Korona, przegrali 1:3 w Kielcach, w rewanżu 3:0… Szalone rzeczy. W Gdańsku Bruno wali z 35 metrów w okno i co? I udało się zdobyć puchar! – wspomina Kuba Seweryn. To o tyle ważne, że Jagiellonia wówczas naprawdę była na salonach żółtodziobem, gablota się nie kurzyła, bo gabloty do tej pory nie trzeba było w ogóle montować. – Ważyło to ogromnie dużo, ponieważ to było pierwsze jakiekolwiek ogólnopolskie trofeum Jagi. Bo jakie osiągnięcia miała Jaga wcześniej? Najwyżej była na 8. miejscu. Grała w finale PP z Legią w 1989, kiedy przegrała 2:5. To zapadało w pamięć, ale trofeum nie było.

Wszyscy członkowie tamtego zespołu, łącznie z trenerem, stali się ulubieńcami Białegostoku, co pewnie w wielu przypadkach utrzymało się aż po dziś dzień.

Grosik, ale też Probierz, byli bohaterami Białegostoku. Pamiętajmy, że Probierz został wybrany trenerem stulecia. Frankowski i Grosicki znaleźli się w jedenastce stulecia – wymienia namacalne dowody sympatii Jerzy Kułakowski z Radia Białystok. – Grosik miał naprawdę fantastyczną relację z trybunami. Po każdej bramce „pijem, bawim się, sialalala”… Kibice to podejmowali, on to intonował. Miałem też szczęście prowadzić fetę na rynku w Białymstoku, na głównym placu, po zdobyciu PP w 2010. Grosik był jednym z głównych zapiewajłów. Jak się pojawiał na balkonie, to kibice szaleli. Młody idol. Feta w Białymstoku po wygraniu PP była czymś niesamowitym. Prowadziłem ją ze świętej pamięci Maćkiem Kotarskim. Pierwszy wielki sukces Jagi. Ciemno, przejazd autokaru z będącego w budowie stadionu miejskiego. Wszędzie tłumy, race, śpiew, dym, flagi, ludzie siedzący na przystankach autobusowych, na balkonach, nawet dachach… Niesamowite, mam ciarki jak tylko to sobie przypomnę. To było takie uczucie „nareszcie”. Nareszcie nie jesteśmy tylko prowincjonalnym klubem, że Białystok, tam tylko niedźwiedzie. Potem jeszcze puchary, więc pokażemy się za granicą. 

To był unikalny moment w historii Jagiellonii, bo nie tylko zdobyła swoje pierwsze trofeum, ale jeszcze dostała naprawdę sympatyczną pucharową przygodę. Aris Saloniki. Niezła liga, fajne miasto, żywiołowi kibice. Przygoda to jest słowo idealnie oddające nastroje, i w drużynie, i wśród kibiców czy działaczy.

Dla mnie tamten sezon był kamieniem węgielnym. Wszyscy włożyli mnóstwo wysiłku w utrzymanie, udało się je zapewnić bez nerwów. Do tego wywalczony Puchar Polski. Tamten okres nas wzmocnił, bo wielkim testem był też pierwszy mecz w europejskich pucharach – z Arisem Saloniki. Był to rywal wymagający w każdym aspekcie, nie tylko sportowym. Dał nam też popalić organizacyjnie i zapewnił wiele przygód w rewanżu. Rzucano w nas kamieniami, w autokarze z członkami rady nadzorczej były koktajle Mołotowa. Ciężkie przeżycia, ale też bardzo cenne w aspekcie pucharowego doświadczenia – mówiła w rozmowie z Weszło Agnieszka Syczewska.

JAK POLSKI BRAZYLIJCZYK RADZIŁ SOBIE W STAREJ SZATNI POGONI. PIERWSZA CZĘŚĆ HISTORII KAMILA

Pisaliśmy wówczas o przełomie w Białymstoku.

– Pamiętam przyjazd delegata UEFA dzień przed meczem z Arisem. Gdy zobaczył stary stadion i kontenery będące szatniami, salami odpraw czy pomieszczeniami dla prasy, wpadł we wściekłość. Powiedział, że gdyby zjawił się tu tydzień wcześniej, nigdy by się na rozegranie tego meczu nie zgodził. Mieliśmy jeszcze kilkanaście godzin, naprawiliśmy największe niedociągnięcia i jakoś się udało. Dziś mamy fantastyczne warunki, inna rzeczywistość. Dla porównania – delegat, który przybył do nas w ubiegłym tygodniu, dosłownie zakochał się w nowym stadionie. Dostaliśmy już pisemne potwierdzenie, że otrzymał on kategorię czwartą, pozwalające na rozgrywanie meczów fazy grupowej Ligi Europy. Delegat stwierdził, że nawet stadion Realu Madryt nie ma tak funkcjonalnych rozwiązań jak te, które dostrzega tutaj. Gdy przypomnę sobie, co było osiem lat temu, najlepiej widzę, jaki postęp zanotowaliśmy – nie ukrywa dumy pani wiceprezes.

Pierwsze spotkanie z Arisem przegrano 1:2, ale w Salonikach kwestia awansu pozostawała na ostrzu noża. Jagiellonia prowadziła 2:1, ale wtedy do akcji wkroczył sędzia. – Czuliśmy się trochę oszukani. Podyktowano Arisowi dyskusyjny rzut karny. Ale to było pierwsze przetarcie, po którym „Jaga” wskoczyła na wyższy poziom. Wszyscy w Białymstoku przekonali się, że są w stanie zbudować mocny klub, a rywal z lepszej ligi to nie jakiś kosmos i nie ma się czego bać – mówi Marcin Burkhardt, który zawitał do Białegostoku zimą 2010 roku i zdobył oba trofea, które klub ma w gablocie (Puchar Polski, Superpuchar Polski). Pamięta, że w Grecji nie tylko udziałowcy klubu swoje przeżyli. – Nas przywitano na naszej połowie gazem łzawiącym. Trener Probierz z asystentem wyleciał na trybuny po decyzjach sędziego. Było gorąco – przyznaje.

Jak wspomina to Kuba Seweryn? Tak jak wszyscy w Białymstoku…

– To nie była jakaś egzotyka na Kaukazie, tylko mecz z Arisem Saloniki, który prowadził Hector Raul Cuper, pamiętany choćby z sukcesów z Valencią. To było coś dużego. W pierwszym meczu Jaga zagrała nie najlepiej, szybko przegrywała 0:2 po błędzie Lewczuka i karnym. Ale Rafał Grzyb na 1:2 i pojawiła się szansa. Między meczami pucharowymi był Superpuchar Polski w Płocku, tam Jagiellonia wygrała, co było zaskoczeniem, bo Lech Jacka Zielińskiego był faworytem – opowiada Seweryn.

– Drugi mecz z Arisem… Byłem na sektorze gości. Nie zawsze była szansa skupić się na meczu, bo wokół też działo się sporo. Jak nie rakietnice, to szkło z vipów. Człowiek-pająk wspinał się po ogrodzeniu, żeby zrywać flagi Arisu. Ochroniarze – nie stewardzi, tylko bardziej ludzie na co dzień pilnujący porządku w klubach nocnych. Ubrani w kombinezony z pałkami. Gorąco, ten wyjazd jest wyjątkowo pamiętany, ale mimo wszystko również przez boisko, bo było 2:1 po dwóch golach Burkhardta, który strzelił je obrońcami Arisu. Aris wyglądał gorzej, szczególnie fizycznie, Grosicki co chwila się przedzierał na skrzydle. W końcówce Aris dostał gospodarskiego karnego, 2:2. Ten rumuński sędzia, Draconu, do dzisiaj jest pamiętany w Białymstoku. Probierz też wypowiedział się ostro na jego temat. Szkoda, że nie udało się, natomiast Aris w tamtym sezonie dostał się do fazy grupowej, grał z Bayerem, Atletico i Rosenborgiem – zajął drugie miejsce, tylko za Niemcami, także Grecy byli mocni. Notabene chcieli Grosickiego. W ostatnim dniu okienka transferowego zgłosili ofertę, ale Kulesza przekonał Grosika, żeby został – opowiada Seweryn.

Najtrudniejsze z rozstań?

Idealnie nie było, już ustaliliśmy. Grosicki raz popłynął, raz musiał wysłuchać potężnej tyrady od Kuleszy, kilka razy się pogubił, kilka razy ostro zadziałał na nerwy Probierzowi, bądź odwrotnie – to trener zaszedł za skórę Grosickiemu. Popularna jest w środowisku anegdota dotycząca jednego z wywiadów Grosickiego, gdzie w autoryzacji Kamil wykreślił tylko jedno zdanie: „szanuję trenera Probierza”. Sam Probierz zresztą bagatelizował całą sytuację, podkreślał, że takie spory zdarzają się nawet w największych szatniach, z najlepszymi piłkarzami, nawiązując choćby do nieporozumienia Guardioli z Ibrahimoviciem. Ale tak czy owak – nie da się napisać, że był to okres wyłącznie słodki.

Natomiast pamiętajmy o drodze, jaką przebył Grosicki. Kulesza wyciągnął go z podwórka w Szczecinie, z indywidualnych treningów z ojcem. Oddawał do Turcji jako jednego z najlepszych skrzydłowych w lidze, z Pucharem Polski na koncie. Grosicki się odbudował, Grosicki w Białymstoku tak naprawdę się narodził – jako piłkarz i jako człowiek. W 2011 roku miał wesele, Kulesza ściągnął mu kultowy zespół Boys. Zabrakło tylko… mistrzostwa. Tak, wiemy jak to brzmi, ale w Białymstoku ta legenda będzie żywa jeszcze wiele lat.

Sytuacja prezentowała się w następujący sposób – za Jagiellonią był fantastyczny sezon, w którym skończyła w środku tabeli mimo 10-punktowej kary, a „przy okazji” zdobyła Puchar Polski. Jesienią stoczyła świetne boje z Arisem, ale przede wszystkim – rządziła w lidze. Dosłownie – Jaga wywalczyła mistrzostwo jesieni.

Barwnie opisywał to w swojej książce Tomasz Frankowski.

– To był trudny moment, bo choć zostaliśmy mistrzami jesieni, Grosik wywinął kilka numerów. Gdzieś tam ruszył w miasto, restauracja, kasyno. A Probierz chciał w stu procentach podporządkować drużynę, bo widział, że zmierzamy w dobrym kierunku. Mimo, że luz pomeczowy był niezbędny, wiedział, że musi ukrócić wybryki Kamila. To napięcie tak wzrosło, że sam mówiłem: „jeśli za Kamila jest oferta – milion ero, trzeba robić transfer”. Kamil, ty dla swojego spokoju jedź i zarób pieniądze potrzebne ci na start w życiu, bo w Jagiellonii, w tym momencie, nie zarobisz tak, jak w Turcji”. Duet Grosik-Probierz, takie miałem wrażenie, w pewnym momencie nie mógł już ze sobą współpracować. Kamila było wtedy już za dużo w tym zespole. Jego, jego rozrywkowego stylu – wspominał „Franek”.

Są dwie postawy wobec tamtego sezonu. Optymiści mówią: Grosicki by został, Jagiellonia powalczyłaby o mistrzostwo, być może nawet by je zdobyła.

Kogo byś w Białymstoku nie zapytał, każdy zastanawia się „co by było, gdyby wtedy zimą Grosicki został”. Według większości kibiców Jagiellonia miałaby to mistrzostwo Polski. Wisła nie zdobyła wtedy nie wiadomo ile punktów, nie była tak mocna. To nie była wtedy liga o bardzo mocnej czołówce. Legia też miała swoje kłopoty – tłumaczy Kuba Seweryn.

JAK STOLICA NIEOMAL WCHŁONĘŁA GROSICKIEGO? DRUGA CZĘŚĆ HISTORII KAMILA.

Ale jest też druga strona medalu, właśnie coraz większa pewność siebie Grosickiego, coraz silniejsze tarcia Probierza z mocnymi osobowościami z tej szatni. Być może skończyłoby się to nie tylko fiaskiem piłkarskim, ale i cofnięciem w rozwoju. Dziś tej kwestii nie rozstrzygniemy, wiemy jedynie, że Białystok żegnał Grosickiego łzami.

Przysłał mi sms-a: „Serce boli i płakać się chce”. Po chwili pan Kulesza zadzwonił z pytaniem, czy nie zostałbym jednak w Jagiellonii. Ale mi w głowie zakręcił! A tu zaraz konferencja, telewizja, prezydent. Nie byłoby to jednak poważne, gdybym zwiał. Jeśli dzień, dwa dni wcześniej Jaga zaproponowałaby mi nowy kontrakt, to nie wiem, co bym zrobił. Ale jestem już piłkarzem Sivassporu – mówił tuż po podpisaniu umowy Grosicki.

Kulisy były jasne. Grono sponsorów spotkało się na drinku niemal w dniu pożegnania Kamila. Musiał paść temat mistrzostwa. Musiał paść temat pieniędzy. Ktoś rzucił – w sumie mam wolne dwie bańki, dzwonimy. Frankowski z Wołosikiem wspominali  – gdyby te dwie bańki znalazły się dzień wcześniej, być może Jaga kończyłaby sezon w koronie.

Mistrzostwa Polski nie było. Ale było coś ważniejszego. Odratowanie kariery człowieka na dużym zakręcie, zaszczepienie mu jakichś podstaw dyscypliny i rygoru, przekonanie, że nie da się wiecznie bawić, trzeba twardo postawić na karierę. Frankowski w szatni. Kulesza w gabinetach i na mieście. Probierz jako trener. Białystok jako miasto. Po prostu wszystko zgrało się w taki sposób, by dłużnik dla połowy Warszawy stał się wzmocnieniem dla Sivassporu.

W tym miejscu kończy się „polska” historia Kamila Grosickiego. Pogoń. Legia. Jagiellonia. Potem dekada na obczyźnie i epilog, który pisze właśnie teraz, jako doświadczony weteran powracający do swojego rodzinnego miasta i klubu. Jedno jest pewne: nie byłoby tego powrotu, ba, być może nie byłoby tego wyjazdu, gdyby Kamil nie trafił do Jagi.

LESZEK MILEWSKI
JAKUB OLKIEWICZ

Fot.Newspix

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Jakub Radomski
1
Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”
Piłka nożna

Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska

AbsurDB
3
Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska
Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
3
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Ekstraklasa

Piłka nożna

Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska

AbsurDB
3
Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska
Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
3
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Komentarze

14 komentarzy

Loading...