Reklama

PRASA. „Tata przestrzegał mnie przed Eibarem. Mówił, że ich styl do mnie nie pasuje”

redakcja

Autor:redakcja

24 września 2021, 09:39 • 23 min czytania 9 komentarzy

Co słychać w piątkowej prasie? Jak zawsze mamy w niej sporo zapowiedzi tego, co czeka nas w weekend w lidze. Zarówno Ekstraklasie, jak i szczebel niżej. I tak przeczytamy dziś rozmowy z ekspertami – Andrzejem Juskowiakiem, Sławomirem Chałaśkiewiczem i Arturem Wichniarkiem – oraz piłkarzami. Najciekawszy wątek to Damian Kądzior, który podsumowuje swoje zagraniczne przygody. – Mimo ostatniego roku, w którym nie grałem w ogóle, albo bardzo mało, jestem przekonany, że gdybyśmy z moim agentem czekali do końca okna transferowego, to znalazłbym klub za granicą. Pojawiały się zapytania z Turcji, zainteresowany mną był Ferencvaros, ale to wszystko za długo by trwało. Pojawił się też temat z ligi chorwackiej. Nenad Bjelica, który obecnie prowadzi Osijek, chciał mnie sprowadzić do swojej drużyny, ale był problem, by zapłacić pół miliona euro – mówi „Przeglądowi Sportowemu” były reprezentant Polski.

PRASA. „Tata przestrzegał mnie przed Eibarem. Mówił, że ich styl do mnie nie pasuje”

Sport

O transferach Lecha Poznań i meczu Legia – Raków opowiada Sławomir Chałaśkiewicz.

Dużo było mowy o transferach Lecha. Początkowo było ich mało, lecz z czasem doszli kolejni zawodnicy i zespół wygląda na solidnie wzmocniony. Jak pan ocenia sytuację kadrową „Kolejorza”?

– Kibice i dziennikarze zawsze będą szczegółowo analizować działania transferowe klubu. Na dziś ta kadra wystarczy, tym bardziej że nie ma też sensu szukać piłkarzy na siłę i ściągać ich tylko po to, żeby dopełnili zespół. Jeśli Lech ma wydawać pieniądze, to na konkretne wzmocnienia. Wiemy, że priorytetem jest dla niego mistrzostwo Polski. Jeśli uda się je zdobyć, dojdą eliminacje do Ligi Mistrzów, wtedy trzeba będzie się jeszcze bardziej wzmocnić. Bo wiemy też, jak to u nas wygląda. Przed eliminacjami kluby raczej się osłabiają niż wzmacniają. Miejmy nadzieję, że Lech do końca będzie utrzymywał swoją formę, bo nasza liga jest chimeryczna i nie wiadomo, jak będzie radził sobie na wiosnę. Te drużyny, które na jesień wyglądają nieźle, potem łapią kryzysy. Wszystko dopiero się okaże. Za nami dopiero 8 kolejek, więc trzeba na to patrzeć na spokojnie. Ekstraklasa już nieraz pokazała, że niektórym zespołom potrzebna jest pokora.

W nadchodzącej kolejce czeka nas hit, bo na Legię przyjedzie Raków. Czego można spodziewać się po tym meczu?

Reklama

– Legia pokazuje, że ma kadrę, która nie daje szansy walki na dwóch frontach. Są problemy i jest już duża strata do Lecha, chociaż oczywiście Legia ma jeszcze dwa spotkania zaległe. Widać jednak, że wszystko jest podporządkowane temu, aby jak najlepiej wypaść w europejskich pucharach. Ostatnie zwycięstwo ze Spartakiem Moskwa pokazało, że legioniści będą próbowali sprawić niespodziankę, chociaż grupa jest bardzo trudna. Swoje siły i zawodników raczej Legia będzie oszczędzała na mecze pucharowe, a w Polsce będzie starała sobie jakoś radzić. Na razie wygląda to słabo i myślę, że dla Rakowa to jest duża szansa, żeby odnieść w stolicy pożądany sukces.

Raków Częstochowa męczył się ze Stalą Rzeszów. Teraz wraca do gry w lidze.

– Jestem ostatnio przyzwyczajony do dużych emocji, ponieważ dużo było dogrywek, meczów na styku, gdzie gramy w „10”, przegrywamy, wygrywamy. Wierzę w ten zespół, wie co ma robić na boisku i nawet jeżeli coś chwilowo wymknie mu się spod kontroli, to jest w stanie zapanować nad sytuacją. W Rzeszowie było podobnie jak w Mielcu, czy innych spotkaniach. Zdaję sobie jednak sprawę, że nadejdzie moment, gdy nie zapanujemy nad tym i nie skończy się to dla nas dobrze. Po to jednak pracujemy, po to jest konsekwencja i systematyka w pracy, by na takie sytuacje reagować. Nie zawsze wygrywa się wysoko i tak też było w środę – powiedział Marek Papszun. […] – Zawsze bardzo poważnie traktowaliśmy rozgrywki Pucharu Polski. Za mojej kadencji nie przypominam sobie, byśmy odpadli w pierwszych dwóch rundach. Zawsze skład na te rozgrywki był dość mocny. W tym meczu jeszcze nie był optymalny. Muszę dać szansę zawodnikom, którzy grali mniej i ich sprawdzić, by wiedzieć jak się prezentują i na ile możemy na nich liczyć w kolejnych spotkaniach. Inną kwestią jest fakt, że mamy ciąg meczów. W sobotę zmierzymy się z Legią, w środę z Radomiakiem, a następnie z Wartą. Mamy sporo spotkań i musimy tak to ustawić, żeby wyszło dobrze. Na razie się to sprawdza – dodaje Papszun.

W Pucharze Polski Lukas Podolski zmarnował kilka sytuacji. Ale „Sport” i tak go chwali, on sam także jest zadowolony.

Reklama

Pytany o wygraną z Radomiakiem odpowiada w swoim stylu. – Co mam komentować? Puchar to jest puchar, czy to jest w Polsce, w Anglii czy w Niemczech, to zawsze są trudne mecze. Obojętnie, czy gra się z ekstraklasą, z drugą, czy z trzecią ligą, to zawsze ważne jest, żeby grać rundę dalej, bo to przecież pieniądze dla klubu – zaznacza. […] Pytany o swoją dyspozycję mówi: – Jeszcze nie jest tak jakbym chciał. Jak będzie następna przerwa na kadrę, a potem wróci się do rozgrywek, to na pewno będzie znacznie lepiej. Na razie parę minut grania i wracam, bo po tej chorobie w domu, to jakoś ciężko do wszystkiego wrócić. Potrzeba czasu, ale idzie to wszystko w dobrym kierunku, a ja potrzebuję jeszcze trochę więcej czasu, żeby było lepiej – tłumaczy. […] – Gramy dobrze, obrona robi swoje, bo nie tracimy bramek. Dobrze to wygląda, ale wiemy jak to w piłce jest. Po pierwszych dwóch meczach był już dramat, co się stanie z Górnikiem. Wszystko było źle. Teraz na razie wszystko idzie dobrze. Przed nami jeszcze jeden zaległy mecz i jak go wygramy, to możemy być wysoko w tabeli, na 6-7 miejscu, to dla nas byłoby super. My gramy, robimy swoje, jest też bardzo dobra atmosfera, jak się wygrywa mecze. Wierzymy w siebie, nie mamy kontuzji, a wszystko pozytywnie też układa się w zespole poza boiskiem. I oby tak dalej.

Jerzy Miedziński i dawne gwiazdy obchodziły urodziny Skry Częstochowa. W tym gronie byli dawni reprezentanci Polski.

Wprawdzie Skra C z ę s t o c h o w a nie może się pochwalić mis t r z o w s k i m i tytułami, ba nawet nie rozegrała choćby jednego sezonu w ekstraklasie, ale na jubileuszu jej 95-lecia pojawiła się grupa wybitnych piłkarzy i trenerów polskiej piłki. Obok siebie siedzieli: Zygmunt Anczok, Jan Banaś, Lesław Ćmikiewicz, Jan Domarski, Jerzy Kraska, Henryk Latocha, Stanisław Oślizło, Andrzej Szarmach, Jan Urban oraz Jacek Góralczyk, Jan Kowalski, Zbigniew Myga i Władysław Żmuda. […] Klub Seniora Skry powstał z inicjatywy Jerzego Miedzińskiego. – Przy okazji meczu młodzieżówki U-20 Polska – Włochy, który był rozegrany 7 września 2011 roku w Częstochowie na stadionie Rakowa, spotkałem się z kolegami z klubu „spod kasztanów” i zaczęliśmy wspominać – dodaje Jerzy Miedziński. – Uznaliśmy, że warto ten „wspomnień czar” jakoś sformalizować i z Andrzejem Walasem oraz Zbyszkiem Frejem zaczęliśmy organizować spotkania wigilijne „starych skrzaków”. Zapraszałem też do nas gości, na jubileuszu 10-lecia byli Andrzej Strejlau i Jan Domarski. Mecze z Arką to mój ulubiony temat żartów z Andrzejem Szarmachem, którego poznałem, gdy grał jeszcze w gdyńskim klubie, a ja w AKS-ie Niwka i spotykaliśmy się jako rywale. Byliśmy wtedy lepsi, bo nie przegraliśmy ani razu. Dziękuję wszystkim za przyjazd. Niestety, problemy ze zdrowiem nie pozwoliły na przyjazd Wojciechowi Łazarkowi i Andrzejowi Zamilskiemu.

Artur Derbin mówi o meczu GKS-u Tychy z Górnikiem Polkowice.

– O Górniku możemy powiedzieć, że to jest drużyna grająca nowocześnie – twierdzi opiekun „trójkolorowych”. – Preferuje otwarty i odważny, ale także charakterny futbol oraz ma ciekawych zawodników, których kibicom GKS-u Tychy nie trzeba specjalnie przedstawiać. Najlepszy strzelec polkowiczan, a jednocześnie lider klasyfikacji strzelców I ligi Mateusz Piątkowski jeszcze wiosną 2020 roku grał przecież w tyskim zespole. Również filar obrony Marcin Biernat, który ostatnio pauzował wprawdzie po czwartej żółtej kartce, jest sympatykom tyskiego zespołu dobrze znany, bo spędził w naszym klubie trzy sezony i odszedł po sezonie 2019/20. My koncentrujemy się na sobie i na tym, jak wykorzystać nasz potencjał, a o tym, że jest on spory świadczą ostatnie wyniki i rotacje w składzie. W meczu z Widzewem po prawie pięciomiesięcznej nieobecności na I-ligowych boiskach do gry wrócił Damian Nowak i pokazał, że też mogę na niego liczyć. Jego organizm bardzo dobrze wytrzymał ponad godzinne obciążenie meczowe i choć na pewno potrzebuje jeszcze meczowego rytmu, to powrót doświadczonego napastnika zwiększył nasze pole manewru ustawienia ataku. Mogę to zresztą powiedzieć o każdej formacji i dlatego w dobrym nastroju czekam na mecz w Polkowicach – kończy Artur Derbin.

GKS Katowice jest dziś w tym samym miejscu w tabeli, w którym była w sezonie, w którym spadła z ligi.

Statystyczny współczynnik goli oczekiwanych (xG) w meczach rozegranych dotąd na I-ligowym gruncie przez GieKSę niezmiennie dowodzi, że strzela mniej, a traci więcej niż powinna. Zawodzi skuteczność w działaniach zarówno pod bramką przeciwnika, jak i tą własną. Sumując xG dla GieKSy, wychodzi liczba 13,93 (dane za footystats. org), czyli o blisko 3 większa niż bramek zdobyła w rzeczywistości (11). Z kolei xG wypracowane przez rywali to 14,85 – to o ponad 4 mniej niż liczba strzałów, które wpadły do katowickiej siatki (19). GKS musi zrobić dużo, by strzelić gola, a przeciwnicy – mniej niż powinni. Z drugiej strony, tylko w trzech meczach zespół Góraka wypracował xG wyższe – z Podbeskidziem, Sandecją i Polkowicami. Żadnego z nich nie wygrał, wszystkie zakończyły się remisem. Spotkania z Sandecją i Polkowicami były zarazem jedyne, w których GKS uderzał na bramkę częściej niż rywal. Dzieje się tak, mimo że drużyna ma w swoim składzie zawodnika uderzającego tak często, jak mało który I-ligowiec, czyli Adriana Błąda (25 prób – to 5. największy wynik w stawce). Dawid Kudła obronił w tym sezonie już 33 strzały, częściej interweniowali jedynie Konrad Jałocha z GKS-u Tychy, Mateusz Kuchta z Odry Opole i Rafał Leszczyński z Chrobrego Głogów, a przecież golkiper GieKSy rozegrał 8, nie 9 spotkań, bo w poniedziałek w Polkowicach jego miejsce mięzy słupkami zajął Patryk Królczyk. Tylko 3-krotnie katowiczanie górowali w posiadaniu piłki (nad Miedzią, Podbeskidziem i Sandecją). Ani razu nie przełożyło się to na zwycięstwo. 

Ruch Chorzów zyska boisko pod balonem. Projekt dofinansuje rząd.

Ośrodek szkoleniowy akademii Ruchu przy ul. Wolności, czyli popularne „Kresy” mieszczące się naprzeciw stadionu przy Cichej, zyska halę pneumatyczną. Mówiąc po piłkarsku – boisko przykryte balonem, z którego można będzie korzystać przez cały rok. Rząd pozytywnie zaopiniował wniosek chorzowskiego magistratu o dofinansowanie tej inwestycji w ramach Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej. Urząd Miasta otrzyma z rządu na ten cel blisko 1,2 miliona złotych w dwóch transzach – 600 tys. na 2022 i 619,5 tys. na 2023 rok. – Staraliśmy się o dofinansowanie na poziomie 50 procent kosztów inwestycji. Według wstępnych wyliczeń, koszt budowy hali pneumatycznej wyniesie ok. 3 miliony złotych. Zgodnie z przyznanym dofinansowaniem, inwestycja rozpocznie się w przyszłym roku. Przed nami kwestie formalne. Plan zakłada zadaszenie głównego boiska treningowego na Kresach – mówi Kamil Nowak, rzecznik chorzowskiego magistratu. To ważna inwestycja dla rosnącego w siłę i odbudowującego się wraz z całym klubem centrum szkolenia, łączącego Akademie Ruchu SA i Uczniowskiego Klubu Sportowego Ruch. Ogólnodostępnym „balonem” należącym do miasta może się pochwalić niejedna sąsiednia miejscowość. Hala pneumatyczna będzie zlokalizowana tam, gdzie dziś „Kresy” mają boisko główne, czyli wzdłuż starego budynku klubowego. – Dofinansowanie pozwoli nam na zrealizowanie kolejnej inwestycji w sport młodzieżowy. W ostatnim czasie za kwotę 2 milionów złotych oddaliśmy do użytku na „Kresach” nowe zaplecze socjalne dla młodych piłkarzy. Niebawem przystępujemy do modernizacji jednego z boisk treningowych. Wymienimy tam nawierzchnię na sztuczną murawę – tłumaczy Andrzej Kotala, prezydent Chorzowa.

Super Express

Artur Wichniarek nie przewiduje odejścia Roberta Lewandowskiego. Wróży mu za to sukcesy z Bayernem.

Były piłkarz Herthy i Arminii raczej wyklucza jednak odejście Lewandowskiego z Bayernu. – Robert chce osiągać nie tylko sukcesy indywidualne, lecz także z drużyną. Z Bayernem może to robić. Niedawno honorowy prezes klubu Uli Hoennes opowiedział o Alabie, którego marzeniem była kiedyś gra w Barcelonie, a widzimy, jak źle się dzieje w tym klubie. A Bayern jest niezwykle profesjonalnie zarządzany i zawodnicy doceniają to, co mają. Najważniejsi z nich – Neuer, Kimmich, Goretzka i Mueller, przedłużają kontrakty i nigdzie się nie wybierają. Robert ma jeszcze dwa lata kontraktu i nie wiem, jakie są jego plany, ale w planach Bayernu jest napastnikiem numer 1 przez najbliższe trzy, cztery lata – kończy Wichniarek. 

Patryk Klimala twierdzi, że może zagrać w RB Lipsk albo Red Bullu Salzburg. Rozmowa z napastnikiem grającym w MLS.

„Super Express”: – Czyli czujesz się mocniejszy m.in. od Kacpra Przybyłki, Jarosława Niezgody i Adama Buksy?

Patryk Klimala: – Ludzie, którzy znają mój charakter, wiedzą, że w ataku zawsze czuję się najlepszy. Odpowiadając wprost: tak, czuję się od nich mocniejszy i udowodnię to.

– Co zdecydowało, że po transferze z Jagiellonii do Celticu Glasgow teraz wybrałeś USA na kontynuowanie kariery?

– Zadecydowała marka Red Bull. To firma, która mocno stawia na futbol, bo przecież oprócz New York Red Bulls prężnie rozwijają się RB Lipsk, FC Salzburg oraz brazylijskie kluby pod tą marką. Uznałem, że to dobry kierunek do rozwoju. W przyszłości być może wrócę do Europy, do niemieckiego lub austriackiego klubu tego sponsora.

Andrzej Juskowiak chwali Mikaela Ishaka. Co mu w nim imponuje?

– Czy ten sezon będzie należał do Mikaela Ishaka?

– Z Wisłą zaskoczył mnie wykonaniem rzutu karnego. Strzelił jak Anton Panenka. Dla mnie to była taka wisienka na torcie. Trzeba być w superformie, żeby zdecydować się na takie uderzenie. To także potwierdzenie dyspozycji całego zespołu. Jeśli nie będzie miał kontuzji, to o koronę powalczy.

– Co panu w nim imponuje?

– Proszę zobaczyć, jak on pracuje dla zespołu. To pierwszy obrońca. Pamiętam, jak przyszedł do Lecha i w pierwszych meczach środkowi obrońcy byli zdziwieni, że on tak agresywnie próbuje im odebrać piłkę. Ishak nie odpuszcza w takich sytuacjach. On już swoją prezencją straszy przeciwnika. Gra twardo, zdecydowanie, bez odpuszczania. Taki ma charakter. U niego nie ma półśrodków, nie gra na pół gwizdka.

Przegląd Sportowy

Bartosz Bereszyński jest w kapitalnej formie. Czy przeniesie to na kadrę?

W czasie reprezentacyjnego niespełnienia wspaniale rozwijała się kariera Bereszyńskiego w Serie A. Do Sampdorii Genua trafi ł z warszawskiej Legii w 2017 roku. Kosztował niewiele ponad dwa miliony euro. – Wzięli go, bo był już ułożony fi zycznie i wiedzieli, że ma końskie zdrowie do biegania, jest gotowy, by atakować, a zaraz potem odbudować pozycję i przeszkadzać rywalowi. Przez ponad cztery lata Sampdoria miała różnych szkoleniowców, ale Bereszyński u każdego grał. Teraz też jest kluczową postacią, od niego zaczyna się podstawowa jedenastka zespołu – opowiada Piotr Czachowski, były pomocnik reprezentacji Polski, w przeszłości zawodnik Udinese, a dziś ekspert stacji Eleven Sports. – Bartek znakomicie odnalazł się we Włoszech, gdzie taktyka zawsze była ważna, a teraz została jeszcze dozbrojona. Oni zostali mistrzami Europy, ponieważ zaczęli strzelać gole, grać ofensywniej. Bereszyński idealnie pasuje do tego modelu. Łączy atuty ofensywne, czyli mobilność, dynamikę, podłączenie się do akcji w odpowiednim momencie, dośrodkowanie z defensywnymi, czyli szybką odbudową pozycji po stracie piłki, dobrym ustawieniem, dyscypliną taktyczną. To jeden z wyróżniających się obrońców Serie A – dodaje. Po chwili pełnego entuzjazmu monologu i wymieniania zalet zawodnika Sampdorii ekspert zmienia ton. – Niestety, w reprezentacji Paulo Sousa odbiera mu niemal wszystkie atuty ofensywne. Jako jeden z trójki środkowych stoperów ma przede wszystkim bronić. A przecież „Bereś” wychował się w przedniej formacji, był napastnikiem, kolejna zmiana pozycji w reprezentacji nie wychodzi mu na dobre. Co gorsza, drużynie także – mówi Czachowski. Najlepiej można się było o tym przekonać podczas mistrzostw Europy. Bereszyński jechał na turniej z gigantycznymi nadziejami. Na zgrupowanie do Opalenicy przyjechał po fantastycznej końcówce sezonu w Sampdorii – został wybrany nawet na kapitana zespołu, a w Italii to już coś. – Dla obrońcy najważniejsza jest systematyczność i ja ją w zasadzie mam, odkąd wyjechałem z Legii. Opaska klubu z silnej ligi, który ma aspiracje na coś więcej niż środek tabeli, pokazuje, że moje umiejętności idą do góry i chcę przekładać to na reprezentację – mówił Bereszyński we wspomnianym wywiadzie dla ŁNP.

Lirim Kastrati jest nie do zatrzymania w Legii. Jak zaczynał karierę?

Urodził się w wiosce Hogoshti leżącej we wschodnim Kosowie. Mieszka w niej 1040 osób. Przyszedł na świat w styczniu 1999 roku, gdy w Kosowie trwała wojna. Jego rodzice zajmują się produkcją mleka i przetworów mlecznych. – Codziennie wstawałem o świcie i szedłem z dwunastoma krowami na łąki i do lasów. Nawet teraz, kiedy jadę do Kosowa, chętnie zabieram stado krów i chodzę z nimi na spacer. Wcale się tego nie wstydzę i zawsze mówię o tym z dumą – opowiadał w rozmowie z chorwackim dziennikiem „Večernji List”. Musiał przy tym uważać na wilki. – Kilka razy się spotkaliśmy, ale miałem ze sobą dwa psy, oba wielkości trzech wilków. To tak, jakbym miał dziesięciu ochroniarzy, więc nigdy się nie bałem – opowiadał. Zajęcie to łączył z treningami w miejscowym klubie Kika, ale szybko przeniósł się najpierw do Kamenicy, a potem do Arsenalu Prisztina. – Każdego dnia musiałem podróżować z Kamenicy do Prisztiny autobusem trzy godziny. A kiedy skończyłem trening, nie miałem pieniędzy na taksówkę, więc biegłem na dworzec, żeby złapać ostatni autobus. Spędzałem więc w nim sześć lub siedem godzin dziennie – opowiadał. W wieku 15 lat trafi ł do Shkendiji Tirana w Albanii, a po trzech latach do Lokomotivy Zagrzeb. W Kosowie i Albanii nie mógł liczyć na tak dobre szkolenie jak w Chorwacji, więc był mocno zaniedbany pod względem piłkarskim. – Wyróżniał się szybkością. Zawsze staramy się wypatrzeć zawodnika, który ma jedną bardzo dobrą cechę i pracować nad innymi. On musiał mocno szkolić technikę, miał wiele do poprawy, ale robił szybkie postępy – opowiada Leko.

Kamil Grosicki i jego historia. Jak rozwijał swoją karierę?

Grosicki miał szczęście. Najpierw ćwiczył u Tadeusza Sługockiego, następnie po wspomnianym naborze trafi ł pod opiekę (to słowo nie zostało użyte przypadkowo) Kazimierza Bieli, który wychowywał całe pokolenia zawodników Pogoni (choćby Dariusza Adamczuka, wicemistrza olimpijskiego z Barcelony, obecnie szefa pionu sportowego Portowców), wreszcie zespół przejął Benesz. Biela prowadził przyszłego kadrowicza również w szkole – Podstawowej nr 51 na Osiedlu Kaliny i Gimnazjum nr 27 przy Mikołajczyka. Jako uczeń tej drugiej placówki Grosicki odnosił pierwsze sukcesy. Sportowe, dodajmy… Największy to bezapelacyjnie triumf w Coca-Cola Cup 2003, choć „Opel” dopiero w krajowych fi nałach był podstawowym zawodnikiem. Jak to tak? Ano nie miał kompletnie ochoty bronić, co w przypadku sześcioosobowych drużyn nie może dawać dobrych efektów. A Grosicki najchętniej sobie stał i czekał, aż koledzy odbiorą piłkę i mu ją oddadzą. – Wiedziałem, że tak nie może być, a i sami chłopcy dostrzegli problemy i sygnalizowali mi, że w ten sposób niczego nie osiągniemy. Na małym boisku nikt nie może być zwolniony z działań defensywnych. No i Kamil zaczynał mecze na ławce rezerwowych. Pamiętam wojewódzki fi nał z Gimnazjum nr 4 ze Stargardu. Chodził za mną i przekonywał: „Trenerze, ja już będę grał z zespołem i bronił jak wszyscy. Obiecuję!” – mówi Biela. Jak wspomina szkoleniowiec, powolutku, powolutku Grosicki zaczynał wywiązywać się z obowiązków defensywnych i na ogólnopolskim etapie w Warszawie był już gwiazdą. Ekipa Gimnazjum nr 27, złożona z piłkarzy Pogoni, w decydującym spotkaniu pokonała Gimnazjum nr 19 z Białegostoku 5:2. – Był najlepszym zawodnikiem fi nału, został królem strzelców, a po wszystkim telewizja Canal+ wzięła go do wywiadu. Wtedy bardzo uwierzył w siebie – wraca do przeszłości Biela.

Pedro Rebocho dobrze wszedł do Lecha Poznań. „PS” przybliża jego sylwetkę.

Pierwszego dnia w Polsce Pedro Rebocho mógł się poczuć, jakby wcale nie wyjechał z deszczowej Bretanii. Akurat w stolicy Wielkopolski lało jak z cebra. Podczas pierwszego meczu w ekstraklasie lewy obrońca Lecha mógł sobie przypomnieć, jak to było, kiedy miał 21 lat, bo poprzednio gola strzelił w styczniu 2016, jeszcze jako zawodnik rezerw Benfi ki Lizbona w II lidze portugalskiej, z obecnym reprezentantem Polski Pawłem Dawidowiczem u boku. Kilka miesięcy później wyruszył w świat i poprzez Guimaraes, Guingamp, Stambuł i Pacos de Ferreira trafi ł do Poznania. […] Koniec końców jesień 2020 spędził w II lidze francuskiej, wiosnę 2021 na wypożyczeniu w Pacos de Ferreira, po czym znów przyszło mu wrócić do Bretanii. W tym wypadku nie na długo, bo pojawiła się oferta z Lecha, w którym karierę zaczął spektakularnie. Portugalczyk w wolnych chwilach zmienia się w rapera Stiff a-Wrista, ale ostatnio ograniczył działalność muzyczną, by nikt mu nie wypomniał, że z tego powodu prezentuje się gorzej. Jeśli utrzyma dyspozycję z debiutu z Wisłą, nie musi się tego obawiać. – Pisanie tekstów piosenek pozwala mi zająć głowę czymś innym niż futbol, ale to tylko hobby, bo będąc zawodowym piłkarzem, nie da się zajmować tym na pełen etat. Jednak po karierze chciałbym związać swoje życie z muzyką. Jestem młody, aczkolwiek już myślę o takich sprawach, a odbiór moich utworów był dużo bardziej pozytywny, niż oczekiwałem, co mnie tylko nakręca – stwierdził Rebocho, który tym razem będzie występował w ekipie niemającej nic wspólnego z orłami.

Damian Warchoł w rozmowie z „PS”. Skąd wzięła się jego dobra forma?

Dlaczego dopiero w wieku 26 lat dostał pan prawdziwą szansę w ekstraklasie?

To wszystko zasługa trenera Wisły Płock Macieja Bartoszka. Prawda jest taka, że gdyby nie on, nie byłoby mnie w ekstraklasie. To co się dzieje teraz, nie różni się za bardzo od kilku poprzednich sezonów, w których też strzelałem gole. Różnica jest jedna – robię to na zdecydowanie wyższym poziomie. Wcześniej nie dostawałem żadnych konkretnych propozycji. Latem pojawił się temat Wisły. Trener Bartoszek chciał mnie zobaczyć w treningu. Miałem przejść testy i nie robiłem z tego problemu. To dla mnie całkowicie zrozumiałe. Przyszedłem przecież z III ligi. Trzeba się było pokazać, bo to trzy klasy r o z g r y w k o w e różnicy. Cieszyłem, że mogłem najp i e r w pojechać z Wisłą na obóz przygotowawczy i tam pokazać swoją wartość. Mam nadzieję, że każdym kolejnym występem udowadniam, iż trener Bartoszek podjął dobrą decyzję, dając mi szansę.

Bardziej jest pan napastnikiem czy ofensywnym pomocnikiem?

Trener Bartoszek mówił mi, że będę brany pod uwagę przy ustalaniu składu na te dwie pozycje. Osobiście bardziej czuję się teraz „dziesiątką”. Gramy na d w ó c h ofensywnych środkowych pomocników i napastnika. Wiele zależy od sytuacji na boisku. Często rotujemy się z chłopakamiw zależności od boiskowych wydarzeń. Bywa, że wchodzę z głębi pola do dośrodkowań i w trakcie meczu zamieniam się w napastnika. Cały czas jestem blisko pola karnego.

Były momenty, w których tracił pan wiarę, że trafi jeszcze do ekstraklasowego klubu?

Trochę tak było, kiedy występowałem w Pelikanie Łowicz. Działo się to jeszcze przed pandemią. W 16 meczach III ligi strzeliłem 17 goli. Świetna runda. Pojechałem wtedy na testy do Radomiaka. To była jedyna taka propozycja. Sprawdzali mnie trzy tygodnie. Bardzo długo jak na testy i w końcu podziękowali.

Wychodzi więc na to, że jest pan weteranem testów…

Trochę tak. Wisła Płock jest jedynym klubem, który mnie po nich zatrudnił. W końcu je zdałem (śmiech). Wcześniej byłem w Wigrach Suwałki u trenera Artura Skowronka, były też Górnika Łęczna, Elana Toruń, Radomiak i teraz Wisła. Wychodzi więc, że do pięciu razy sztuka.

Filipe Nascimento jest filarem Radomiaka. Jak trafił do Polski?

Występował pan w Bułgarii, w Lewskim Sofia. Rozgrywaliście derbowy mecz z CSKA zakończony remisem 3:3, ale pan opuścił boisko w 24. minucie. To był 20 czerwca ubiegłego roku i później przez ponad dziewięć miesięcy nie wystąpił pan w żadnym spotkaniu o stawkę. Słyszałem, że tamta zmiana nie była spowodowana kontuzją.

Zgadza się, ale zacznę od początku. W tamtym roku sytuacja Lewskiego nie była wesoła. W styczniu okazało się, że właściciel klubu ma poważny problem z wymiarem sprawiedliwości. Efekt był taki, że my, zawodnicy, przez niemal pięć miesięcy nie otrzymywaliśmy żadnych pieniędzy. Do tego zmienił się zarząd klubu, a trener stracił pracę. Mój kontrakt się kończył i wiedziałem, że działacze nie chcą przedłużać ze mną umowy. W klubie był pomysł, by promować młodszych zawodników, jednak to ja rozpocząłem tamto spotkanie z CSKA. Dość szybko (w 17. minucie – przyp. red.) dostałem żółtą kartkę i niedługo później trener nagle postanowił, że zdejmie mnie z boiska. Następnie mieliśmy spotkanie i znów usłyszałem: „Najlepiej będzie, jeśli odejdziesz teraz, latem”. Zostałem bez klubu i rozpoczął się ten bardzo trudny czas. Chciałem wrócić do ligi portugalskiej i miałem kilka ofert z mojej ojczyzny. Agent mnie uspokajał, mówił: „To kwestia czasu, gdy podpiszesz kontrakt. Nie martw się”. Ale rynek w 2020 roku był specyficzny, tak naprawdę kończył się w połowie października. Ciągle słyszałem: „Spokojnie, czekaj na konkretną umowę”, lecz jedna, druga, trzecia drużyna brała innego zawodnika, a nie mnie. Wcześniej odrzuciłem kilka propozycji z innych państw, bo przecież miałem grać w Portugalii. W pewnym momencie zorientowałem się, że nie mam już żadnej opcji w swoim kraju. Do tego, ze względu na pandemię koronawirusa i zamknięte obiekty, nie mogłem z nikim ćwiczyć. Trenowałem sam. Było mi wtedy wyjątkowo smutno, miałem różne myśli. W styczniu tego roku pojawiła się propozycja z Radomiaka. Zaakceptowałem ją głównie dlatego, że potrzebowałem gry. Działacze tego klubu zaufali mi i dali szansę. Jestem im za to bardzo wdzięczny i dziś uważam, że wtedy dokonałem odpowiedniego wyboru. 

Do Radomiaka trafi ł pan na początku tego roku, gdy zespół występował jeszcze w I lidze. To prawda, że już wtedy trener Dariusz Banasik mówił panu: „Filipe, ty będziesz grał lepiej w ekstraklasie niż w I lidze”?

Powiedział mi coś podobnego w maju, przed meczem z Termalicą, w którym pojawiłem się na boisku na ostatnich kilka minut. Stwierdził: „Obserwuję cię i wydaje mi się, że w ekstraklasie, jeśli awansujemy, będzie ci łatwiej grać”. Trochę mnie to dziwiło, ale dziś rozumiem, co miał na myśli. Po kilku spotkaniach w ekstraklasie mogę stwierdzić, że na tym szczeblu środkowy pomocnik ma więcej miejsca, co bardzo mi odpowiada. W ekstraklasie piłka nożna to nie tylko walka i wygrywanie drugich piłek, jak to często było w I lidze.

Był pan najlepszym zawodnikiem Radomiaka w pierwszych dwóch kolejkach, w których najpierw zremisowaliście w Poznaniu 0:0 z Lechem, a później pokonaliście u siebie 3:1 Legię. W tym drugim spotkaniu dostał pan czerwoną kartkę za kopnięcie Bartosza Slisza, który wcześniej trochę pana sprowokował.

W drugiej połowie tamtego meczu na boisku zrobiło się gorąco. Pamiętam, że zostałem najpierw raz sfaulowany, później drugi raz, trzeci, czwarty. I chwilę potem nastąpiła ta sytuacja. Jeśli obejrzy ją pan uważnie, widać, że dostaję piłkę, sędzia odgwizduje faul i wtedy tamten zawodnik mnie kopie. Zareagowałem w nieco szalony sposób, ale to była ledwie sekunda szaleństwa. Chciałem go tylko lekko odepchnąć nogami, to był odruch, a sędzia uznał to za akt agresji. Oczywiście nie powinienem był tego robić, popełniłem błąd i nie ma wielkiego znaczenia w tej kwestii, że zostałem sprowokowany. Należało zachować spokój, a ja tego nie potrafi łem. Sędzia miał prawo wyrzucić mnie z boiska, ale kara trzech meczów dyskwalifi kacji, którą dostałem, była moim zdaniem zbyt surowa. Trudno oglądało się mecze kolegów ze świadomością, że nie mogę im pomóc na boisku. Liczyłem, że wrócę na spotkanie z Lechią Gdańsk, ale przełożono nam mecz z Rakowem Częstochowa i ostatecznie nie grałem w ekstraklasie przez półtora miesiąca.

Damian Kądzior w rozmowie z Izą Koprowiak. Piłkarz Piasta podsumowuje swoje zagraniczne wojaże.

W którym momencie dotarło do pana, że zagraniczna przygoda musi się już skończyć?

Nie musiała. Mimo ostatniego roku, w którym nie grałem w ogóle, albo bardzo mało, jestem przekonany, że gdybyśmy z moim agentem czekali do końca okna transferowego, to znalazłbym klub za granicą. Pojawiały się zapytania z Turcji, zainteresowany mną był Ferencvaros, ale to wszystko za długo by trwało. Ja potrzebowałem stabilizacji, chciałem, aby ten transfer odbył się na normalnych warunkach, w normalnym czasie, chociaż i tak doszło do niego na tyle późno, że znów nie przepracowałem okresu przygotowawczego. Tak samo było rok wcześniej, kiedy przechodziłem do Eibar. Pojawił się też temat z ligi chorwackiej. Nenad Bjelica, który obecnie prowadzi Osijek, chciał mnie sprowadzić do swojej drużyny, ale był problem, by zapłacić pół miliona euro.

Rok wcześniej zapłacono za pana dwa miliony.

Wtedy byłem na topie, a i tak trudno było znaleźć klub, który wyłoży taką sumę. Wówczas bardzo dobrą pracę wykonał mój menedżer Kamil Burzec, z którym współpracuję juz od bardzo dawna, traktuję go jak przyjaciela, a nie agenta. I bardzo doceniam, że za każdym razem, kiedy zmieniałem klub, to były to transfery gotówkowe. Znam jednak realia, wiedziałem, że teraz, po roku bez gry, nie mogę oczekiwać, że kluby będą chciały za mnie płacić wysoką kwotę. Zagraniczne zespoły patrzą na piłkarza pod kątem tego, czy będą mogły jeszcze na nim zarobić. Na mnie byłoby trudno. Rozumiałem to. Rozwiązaniem byłoby wypożyczenie, ale na to z kolei ja nie chciałem się zgodzić. Turcy namawiali: przyjdź na jeden sezon, z opcją pierwokupu. Tyle że ja już wiedziałem, jak to wygląda, do tej pory nie odzyskałem swoich pieniędzy z Alanyasporu, a co dopiero miałem liczyć na to, że wyłożą na mój transfer pół miliona euro.

Ile Turcy panu zalegają?

Byłem w Alanyasporze cztery i pół miesiąca, otrzymałem wypłatę za nieco ponad dwa tygodnie gry. To Turcja, każdy, kto tam grał, wie, jak to wygląda. Nie robię z tego tragedii, kiedyś te pieniądze do mnie wrócą,

Gdy dziś myśli pan o transferze do Eibaru, ma przekonanie, że był to właściwy krok?

Nie.

Pamiętam pana entuzjazm, wiarę w to, że się uda zaistnieć w La Liga.

Analizując, ile tam grałem, można bez wahania stwierdzić, że nie był to dobry ruch. Pamiętam, jak tata mnie przestrzegał przed tym transferem, mówił, że ich styl gry zupełnie do mnie nie pasuje. On patrzy na wszystko chłodnym okiem, ale i w nim była taka myśl: mój syn może być jedynym Polakiem w lidze hiszpańskiej. Kto by nie spróbował, nawet jeśli ryzyko było ogromne? Ta wizja bardzo mocno kusiła, na tyle, że razem z agentem złamaliśmy kilka zasad, którymi do tamtej pory się kierowaliśmy.

Gazeta Wyborcza

Nic o piłce.

fot. 

Najnowsze

Inne kraje

Świetna dyspozycja Michała Skórasia. Polak trafił do siatki w starciu z Genk [WIDEO]

Damian Popilowski
1
Świetna dyspozycja Michała Skórasia. Polak trafił do siatki w starciu z Genk [WIDEO]

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?

Piotr Rzepecki
7
Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?
1 liga

Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?

Szymon Janczyk
3
Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?
Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
17
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Komentarze

9 komentarzy

Loading...