Reklama

Stryjek: Joe Hart pokazał klasę, reszta piłkarzy Celtiku nawet nie przybiła piątek

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

23 września 2021, 11:29 • 10 min czytania 14 komentarzy

Maksymilian Stryjek w ostatnich dniach jest bohaterem Livingston. Najpierw jego znakomite interwencje uratowały bezbramkowy remis z Dundee FC, a w miniony weekend polski bramkarz walnie przyczynił się do sensacyjnego zwycięstwa 1:0 nad Celtikiem. Sensacyjnego tym bardziej, że on i koledzy dopiero teraz po raz pierwszy wygrali w tym sezonie szkockiej ekstraklasy. Stryjek tłumaczy, dlaczego Livingston tak wolno się rozkręcało, kto z zawodników Celtiku pokazał klasę, co zmieniło się na lepsze w jego grze, jak poradził sobie z fatalnym błędem z 2. kolejki i dlaczego jego zespół tak mocno spuścił z tonu na mecie poprzednich rozgrywek. Zapraszamy. 

Stryjek: Joe Hart pokazał klasę, reszta piłkarzy Celtiku nawet nie przybiła piątek
W ten weekend stworzyliście chyba kilka fortun, bo wasze zwycięstwo nad Celtikiem trzeba uznać za sensację.

Wierzyłem w nasz zespół. Przed meczem gadałem z magazynierem i kierownikiem, bo akurat płaciłem za dres dla mojego bratanka. Mówię do magazyniera, że dziś będzie 1:0 dla nas. On z miny nie do końca był przekonany i stwierdził tylko, że zobaczymy. Sensacja? Pewnie tak. Skoro graliśmy z Celtikiem, to wszyscy raczej zakładali jego zwycięstwo. Już remis pewnie wiele osób wzięłoby w ciemno.

Masz poczucie, że to wygrana zasłużona również jeśli chodzi o przebieg gry? W pierwszej połowie toczyliście dość wyrównany bój, ale w drugiej już tylko się broniliście.

W pierwszych dwudziestu minutach mieliśmy problem, żeby opuścić naszą połówkę. Celtic bardzo nas przycisnął. Przez 20 minut nie mógł nam strzelić, aż wreszcie wyprowadziliśmy fajną kontrę i strzeliliśmy na 1:0. Później do przerwy mieliśmy jeszcze dwie bardzo dobre sytuacje na podwyższenie. Raz Joe Hart wyjął strzał głową z 2-3 metrów po stałym fragmencie. Po zmianie stron rzeczywiście cofnęliśmy się, broniliśmy wyniku, ale nie można powiedzieć, że Celtic stworzył multum okazji. Nie potrafił nam nic strzelić, więc zasłużyliśmy na trzy punkty.

Hearts kontra Livingston w 7. kolejce szkockiej ekstraklasy

Hearts - 1.60, X - 3.65, Livingston - 5.50

Dołożyłeś do tego swoją cegiełkę. Obrona uderzenia Ajetiego była interwencją z gatunku nieoczywistych.

Po to tam w końcu jestem, żeby czasem mnie trafili.

Reklama
Tu akurat musiałeś wyciągnąć rękę.

Nie no, była to dobra interwencja, nie będę mówił, że nie. Mam swój udział w tym, że drugi raz z rzędu zachowaliśmy czyste konto. Najważniejsze, że wreszcie wygraliśmy w lidze i liczę, że teraz już ruszymy na dobre. Skoro pokonujesz drużynę, która zawsze walczy o mistrzostwo, to tym bardziej możesz pokonać innych przeciwników.

Poczułeś dodatkową satysfakcję, gdy po spotkaniu przybiłeś piątkę z Joe Hartem jako zwycięzca?

Lekką tak, nie ukrywam. Joe Harta miałem już okazję spotkać w czasach pobytu w Sunderlandzie i zamienić parę słów, kiedy graliśmy z Manchesterem City. Nie wiem, czy mnie pamiętał, pewnie nie. Teraz przybiliśmy piątkę, chwilę pogadaliśmy, wymieniliśmy się koszulkami. Zachował klasę. Przyznał, że zasłużyliśmy na zwycięstwo. Prawie wszyscy zawodnicy Celtiku od razu zeszli do szatni – w tym Josip Juranović – nawet piątek nie chcieli przybijać, a on i poszedł podziękować swoim kibicom, i był w stanie nam pogratulować. Ich trener bramkarzy też był w porządku, pochwalił mnie za dobry występ i życzył powodzenia.

Koszulka Harta to twój najcenniejszy skalp?

Wziąłem tę koszulkę dla kolegi (śmiech). Spytał przed meczem, czy mógłbym mu załatwić, więc załatwiłem. Mam u siebie bluzy Petra Cecha, Artura Boruca i jeszcze kilka innych ciekawych. Cecha dostałem po meczu Sunderlandu z Chelsea. Podszedłem, poprosiłem, nie było problemów. Do Artura podbiłem przy okazji naszego meczu z Southampton. Zdjęcie też sobie zrobiłem, zawsze go ceniłem. Trochę fantów z Premier League by się nazbierało, także rękawic  i tym podobnych. Generalnie jednak nie kolekcjonuję takich rzeczy. Jeśli biorę je od kogoś, to przeważnie oddaję bratu, który często posyła to jeszcze dalej. Dziś wymieniam się mniej chętnie niż kiedyś. Wolę swoją koszulkę dać w prezencie, chyba że komuś bardzo na czymś zależy, tak jak teraz kumplowi na koszulce Harta.

Nie czułeś się w meczu z Celtikiem jak na wyjeździe? W pierwszej połowie za bramką i na bokach miałeś samych fanów gości.

Fajne doświadczenie, w zasadzie dopiero po raz pierwszy grałem z kibicami Celtiku. Wszyscy mi mówili, żebym uważał, bo trzy trybuny będą z nimi, a naszych wcisną do jednej. Atmosfera była super, przy pełnych trybunach zawsze się lepiej gra. Od razu motywacja skacze o dodatkowych kilka procent. Czujesz, że grasz już w naprawdę poważny futbol, że walczysz o coś, że jest presja. Nie ma nic lepszego niż wygrywanie w takich okolicznościach. Jakieś zaczepki przy rozgrzewce się pojawiały, ale mnie to bardziej mobilizuje niż rozprasza. Raczej nie zastanawiam się, czy gramy u siebie czy na wyjeździe. Wychodzę i chcę zrobić swoje. Grunt, żebym schodził z boiska z jakąś zdobyczą punktową.

Upatrywaliście swoich nadziei w fakcie, że Celtic nie znajduje się w najwyższej formie? Za nami sześć kolejek szkockiej ekstraklasy, a „The Bhoys” przegrali wszystkie trzy mecze wyjazdowe.

Nawet nie wiedziałem, że Celtic nie wygrał spotkania wyjazdowego od 14 lutego! To już łącznie osiem meczów ligowych. Jak na ten klub, niesamowita statystyka. Dopiero po fakcie ktoś mi o tym powiedział i nie ukrywałem zdziwienia. Rozmawialiśmy przed meczem, mieliśmy analizę i mówiliśmy, że Celtic teraz bardzo dużo gra. Dla nas było to siódme spotkanie w sezonie, dla nich czternaste. Dopiero co wrócili z Sevilli, gdzie mierzyli się z Betisem w Lidze Europy. Niby lot w jedną stronę trwa dwie i pół godziny, ale trzeba jeszcze zagrać i wrócić, więc przebąkiwano, że goście mogą być bardzo zmęczeni. Dlatego też spodziewałem się, że coś tam wyszarpiemy.

Reklama
Z Celtikiem się wykazałeś, ale jeszcze bardziej zrobiłeś to tydzień wcześniej z Dundee FC. Zaliczyłeś tam trzy ważne parady, dzięki tobie zremisowaliście 0:0 i wywalczyliście pierwszy punkcik.

Nie nudziłem się, dostałem blisko 10 celnych strzałów. Może miałem „dzień konia” i byłem nie do pokonania? (śmiech).

Maksymilian Stryjek: Sam Allardyce pracował trzy dni w tygodniu, a Di Canio zabierał nam telefony [WYWIAD]

Wreszcie notujesz interwencje zdecydowanie ponad standard, robiące różnice. W tamtym sezonie potrafiłeś nie wpuścić gola w wielu spotkaniach, ale mówiłeś wtedy, że często nie musiałeś się napocić. Teraz tylko z tych dwóch występów mógłbyś zrobić fajną kompilację.

Rozmawiałem z trenerami i wymagają ode mnie, żebym czasem bronił piłki z gatunku niemożliwych. Czuję pewność siebie, wiem, na co mnie stać i później nawet analizując niektóre swoje interwencje, myślę sobie, że w sumie każdy powinien to obronić (śmiech). Trenerzy mnie prostują i koniec końców się z nimi zgadzam. A już tak całkiem serio: mam okres, w którym nieraz bronię tak, że potem sam się dziwię, że to wyciągnąłem. W zeszłym sezonie nawet jeśli błysnąłem czymś niestandardowym, to traciliśmy punkty, niczego to nie dawało drużynie. Super, że w końcu moje parady przyczyniają się do zdobywania przez nas punktów. Wcześniej mi tego brakowało.

 

Do kompilacji z kolei na pewno nie chciałbyś wstawić fatalnej interwencji z 2. kolejki. Po twoim błędzie z doliczonego czasu przegraliście 1:2 z Aberdeen. Co podmiot liryczny miał na myśli?

Chyba myślami znajdowałem się już w szatni. Wyłapałem ten strzał w swojej głowie, na boisku nie i padł gol, który kosztował moją drużynę punkt. Właśnie dlatego musiałem się streszczać w innych meczach, żeby to nadrobić. Z Dundee wyszedłem na zero, po Celtiku jestem na plusie (śmiech).

Ile się nie śpi po takim błędzie?

Przez pierwszą godzinę odcinałem się od świata. Dziewczyna próbowała mnie zagadywać, ale szybko zrozumiała, żeby się nie odzywać. Przetrawiłem to dość sprawnie, w sumie już na drugi dzień wszyscy w klubie z tego żartowaliśmy, co trochę mi pomogło. Szybko odzyskałem rytm, wybiegłem na boisko w Pucharze Ligi Szkockiej z St. Mirren. Wygraliśmy po rzutach karnych, dwa obroniłem, jednego mi nie trafili i mogliśmy o wszystkim zapomnieć.

Czułeś, że po wpadce z Aberdeen twój status się nie zmienił, że nie zaczynasz grać do pierwszego błędu?

Nie. Menedżer zadzwonił do mnie wtedy i powiedział, żebym się nie przejmował, bo błędy zdarzają się każdemu. Dodał, że nadal jestem liderem zespołu i we mnie wierzy. Mimo tego klopsa, zostałem zawodnikiem miesiąca w klubie według kibiców. W tym sezonie udało mi się to już dwa razy, co też o czymś świadczy. Skoro zaczynam grać na zero z tyłu, może uda się po raz trzeci.

Dziwne, żeby było inaczej.

Żeby się to jeszcze przekładało na stan konta bankowego (śmiech).

Masz mocniejszą pozycję w bramce Livingston niż wcześniej? Robby McCrorie to raczej postać więcej znacząca w szkockiej lidze niż twój obecny rywal Daniel Barden. Wasza rywalizacja w ubiegłym sezonie miała różne fazy.

Ciężko pracowałem w okresie przygotowawczym, żeby od razu wejść do składu i grać regularnie. Podczas obozu w Hiszpanii szybko wywalczyłem sobie plac i tak już zostało. Jak wspomniałem, trener mówił mi, że jestem liderem drużyny na boisku i w szatni. Czuję się mocno i pewnie, co potem przekłada się na grę i czasem – może to nieskromnie zabrzmi – udaje się robić jakieś małe cuda w meczach.

Jak jakościowo zmieniła się kadra Livingston?

Latem zaszło dużo zmian w naszym składzie. Wydaje mi się, że na plus, potencjał zespołu jest trochę większy. Początek sezonu mieliśmy słaby, zaczęliśmy od czterech porażek. Trochę jeszcze przeszkadzał nam covid i inne problemy zdrowotne. Zdarzało się, że trener miał do dyspozycji trzech obrońców i przesuwał do tyłu pomocnika czy skrzydłowego. Czegoś nam brakowało, błędy indywidualne kosztowały nas punkty. Liczę, że po Celtiku odpalimy na dobre, takimi meczami buduje się również atmosferę.

Inna sprawa, że terminarz na starcie was nie rozpieszczał.

No to też fakt. Zaczęliśmy od Rangersów, potem zaraz było czwarte we wcześniejszym sezonie Aberdeen, trzeci Hibernian i teraz Celtic. Praktycznie zagraliśmy już z całą czołówką.

Przełomowe tygodnie w Szkocji dla Stryjka. „Poprosiłem o szansę i ją dostałem”

Poprzedni sezon w waszym wykonaniu to wielka sinusoida. Najpierw bardzo zły start, potem passa dwunastu meczów bez porażki – z czego dziewięć to zwycięstwa – i później znów głęboka zapaść. Od pewnego momentu całą koncentrację przerzuciliście na finał Pucharu Ligi, który przegraliście.

Na pewnym etapie zaczęła się psuć atmosfera w klubie. Menedżer pozmieniał sztab i zawodników, nie tłumacząc, dlaczego to robi. Niektórzy zaczęli się obrażać i myślę, że to była główna przyczyna porażki w finale. Część tych ludzi już u nas nie ma, ale wtedy jeszcze byli i atmosfera robiła się niesmaczna.

Ty też padłeś ofiarą tych roszad, w finale z St. Johnstone bronił McCrorie. To był dla ciebie policzek?

Był, na pewno trochę to na mnie podziałało. Na wcześniejszym etapie broniłem chyba w każdym meczu, a jednak w decydującym spotkaniu zagrał mój rywal. Tyle dobrze, że raczej mnie to zmotywowało niż zdeprymowało. Menedżer podjął taką decyzję, przegraliśmy i o czym tu mówić. Może gdybym bronił, to byśmy wygrali, ale to trener decyduje i ponosi odpowiedzialność za wynik. Fajnie, że w ogóle do tego finału weszliśmy.

Latem były już jakieś transferowe tematy z tobą związane?

Pojawiały się jakieś sygnały – głównie z Anglii i Szkocji – ale bez konkretów i oficjalnych ofert. Tak to możemy sobie rozmawiać, że i Real Madryt mógłby być chętny. Inna sprawa, że klub raczej nie za bardzo chciałby ewentualnego transferu. Trener mówił, że chcą mnie sprzedać, ale później – zimą lub latem po sezonie. Jeśli teraz dobrze się pokażę, to za kilka miesięcy będę wart więcej niż obecnie. Na razie dobrze mi tu, gdzie jestem. Oczywiście z czasem chciałbym pójść do lepszego klubu, do mocniejszej ligi, ale najpierw muszą zbudować sobie nazwisko w Livingston.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Komentarze

14 komentarzy

Loading...