Reklama

Czy te dwa zespoły mogłyby ze sobą grać co 3 dni?

redakcja

Autor:redakcja

22 września 2021, 23:13 • 5 min czytania 1 komentarz

Ostatnie ligowe starcie West Hamu United z Manchesterem United było po prostu przekozackie, pod wszystkimi względami. Czysto piłkarsko to był fajny mecz, pod względem dramaturgii – jeszcze fajniejszy, a gdy dodamy do tego jaka historia stoi za zwycięskim golem Jesse Lingarda oraz zmarnowanym karnym Marka Noble’a w doliczonym czasie… Klasyk jak się patrzy. Poprzeczka wisiała bardzo, bardzo wysoko, a jednak – dzisiaj prawie udało się do niej doskoczyć. 

Czy te dwa zespoły mogłyby ze sobą grać co 3 dni?

Gdyby ktoś zaproponował utworzenie Pucharu Ligi Wschodniego Londynu i Czerwonej Części Manchesteru, w którym co kilkanaście dni grałyby Manchester United i West Ham United – na ten moment zapisalibyśmy się na subskrypcję wszystkich relacji z tych spotkań. Ledwo skończyli ligowy bój, a teraz, w zupełnie innych składach i okolicznościach, dali fenomenalne widowisko w EFL Cup. Znów były emocje, znów była dramaturgia, a i napakowanie narracją wcale niewiele mniejsze: w końcu David Moyes wygrał na Old Trafford mecz, co nie udawało mu się za często nawet w roli trenera Czerwonych Diabłów.

Manchester United – West Ham United. Plan i realizacja planu.

David Moyes miał na dzisiejszy wieczór jasny, może wręcz banalny plan. Wykorzystać, że ludzie w czerwonych koszulkach być może po raz pierwszy grają w takim zestawieniu osobowym i od pierwszej minuty na ostro ruszyć w stronę bramki Hendersona. Oczywiście, Młoty też mocno zarotowały składem, ale to jednak nie tak szeroka kadra, by pozwolić sobie na totalną wymianę wszystkich ogniw. A tak właśnie zrobił Ole Gunnar Solskjaer, wypuszczając w bój zupełnie inną jedenastkę niż w lidze, nie pokrywało się tutaj ani jedno nazwisko.

Złośliwy powiedziałby: było to widoczne na murawie. Pierwsze minuty to naprawdę śmiałe ataki West Hamu, bezustanne oblężenie w polu karnym gospodarzy, ładne i wypracowane próby Krala oraz Bowena. Goście poczuli krew i szybko wykorzystali niegramotność Manchesteru United. Świetny rajd Ryana Fredericksa prawą flanką, wystawienie właściwie z linii końcowej i pewny strzał Lanziniego. Dziewiąta minuta meczu i zrobiło się 1:0 dla West Hamu. Tak, radość zmącił uraz asystenta, który niedługo po swojej kapitalnej akcji musiał opuścić boisko, ale plan na pierwsze minuty udało się zrealizować w stu procentach.

Potem? Potem West Ham musiał już tylko przetrwać, w czym ogromna była rola Areoli. Nie napiszemy może, że Fabiański dostał mocny sygnał od swojego konkurenta, ale mimo wszystko – dwa czy trzy razy to bramkarz ratował Młoty. Tak, przy strzale Maty w poprzeczkę niejako sam sprokurował tę sytuację nierozważnym wyjściem, ale już wybronienie strzałów Lingarda czy Sancho, bądź też przytomne skrócenie kąta Martialowi – topowe zagrywki i jedno wielkie koło ratunkowe rzucone własnej drużynie. Dzięki temu udało się dotrwać do przerwy. Nawet w komplecie – choć Mark Noble sumiennie pracował na żółtą kartkę, potem drugą, może i trzecią. Ostatecznie pierwszą i ostatnią dostał dopiero w 57. minucie.

Reklama

Manchester United – West Ham United. Szaleństwo końcowych minut.

W pierwszej połowie mecz był trochę zaskakujący, ale mimo wszystko – jeszcze nie był szalony. Szaleństwo rosło wraz z frustracją Manchesteru United, który po pierwsze: używał do ataków coraz to nowych zawodników, po drugie zaś: używał do tych ataków coraz większej liczby zawodników. Najpierw wszedł Greenwood, potem Fernandes i Elanga. Czerwone Diabły atakowały coraz bardziej zaciekle, ale przy tym niesamowicie się odkrywały. Taka strategia „all-in” wydawała się opłacalna. Po przerwie gospodarze oddali 14 strzałów, a nie policzymy, ile razy stali po prostu w okolicach szesnastki West Hamu i szukali luki w dość szczelnym murze z zawodników w błękicie.

Sytuacje, które mocno utknęły nam w głowie, to choćby świetne podanie van de Beeka, zmarnowane przez Greenwooda, natomiast były przecież do tego liczne próby Lingarda i Sancho, a także firmowa akcja – wjazd prawą flanką pod samą linię końcową i niebezpieczne wsteczne piłki w głąb pola karnego. West Ham najpierw bawił się w wybijankę, potem zaś… zauważył, że tu można jeszcze podwyższyć prowadzenie.

Sami nie wiemy, kto zmarnował lepszą okazję. Jarmołenko, który już po minięciu Hendersona trafił w słupek? A może jednak Noble, u którego mogły odżyć demony sprzed paru dni, gdy spaprał karnego na wagę punktu w Premier League? W tej drugiej sytuacji Bowen wyszedł wraz z nestorem ligi we dwóch na jednego obrońcę, obsłużył kolegę podaniem i… Mógł jedynie spojrzeć, jak Noble przegrywa sam na sam z Hendersonem.

Wtedy na serio zapachniało remisem, zapachniało powtórką, w której kibice Młotów są zmuszeni do przełknięcia sporego błędu swojego kapitana i ulubieńca. Na szczęście dla Noble’a, Moyesa i fanów West Hamu – strzały Fernandesa były równie niecelne, jak pozostałe próby jego kolegów.

Manchester United – West Ham United. Odczarowane Old Trafford.

Dla Młotów to będzie ważny mecz i ważne zwycięstwo. Manchester United naturalnie liczył na przepchnięcie tego spotkania minimalnym nakładem sił, ale nawet te zmiany pokazują – Solskjaer nie poszedł na całość, nie zdecydował się na wcześniejsze wprowadzenie swoich gwiazd, niektórych zresztą nawet nie zabrał na ławkę. Dla gości awans był ważniejszy, bo jednocześnie pozwolił:

  • przerwać serię bez zwycięstwa na Old Trafford
  • przerwać serię Moyesa bez zwycięstwa nad Manchesterem United
  • pożegnać demony sprzed paru dni, gdy pewność siebie Noble’a, Moyesa, ale pewnie i całego zespołu musiała mocno ucierpieć.

W kolejnej fazie koledzy Łukasza Fabiańskiego zagrają z Manchesterem City. Po ich dzisiejszym występie – wcale byśmy ich nie skreślali, ani w kolejnej, ani w żadnej innej fazie. Tam po prostu jest sporo jakości, nawet gdy Moyes miesza składem.

Reklama

Manchester United – West Ham United 0:1 (0:1)

Lanzini 9′

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...