Reklama

„W Moskwie Michniewicz pokazał się na wschodzie, ale priorytet to Legia”

redakcja

Autor:redakcja

16 września 2021, 08:37 • 15 min czytania 27 komentarzy

Czwartkowa praca to przede wszystkich echa europejskich pucharów. Mamy też powolny wstęp do Ekstraklasy i 1. ligi, które wracają do gry już jutro. Przeczytamy rozmowy z Marcinem Broszem, Jackiem Góralskim i Mariuszem Piekarskim. Ten ostatni mówi o negocjacjach w sprawie przyszłości Czesława Michniewicza w Legii Warszawa. – Kilka dni temu umówiłem się na spotkanie z prezesem Dariuszem Mioduskim. Nie powiem kiedy, ale wkrótce. Nie wiem, jak potoczą się rozmowy, kiedy już się spotkamy – meczem w Moskwie na pewno zostawił swoją wizytówkę i numer telefonu, a na wschodzie potrafi ą docenić dobrą robotę. Dla nas priorytetem jest jednak Legia, jej też przyda się stabilizacja, ale zobaczymy, co będzie – mówi agent trenera „Przeglądowi Sportowemu”.

„W Moskwie Michniewicz pokazał się na wschodzie, ale priorytet to Legia”

Sport

Premierowe zwycięstwo Sheriffa Tiraspol w Lidze Mistrzów. Udział w nim ma Jasur Jakszibojew.

Na stadionie w Tyraspolu mistrz Mołdawii Sheriff zadebiutował w fazie grupowej Champions League meczem z wicemistrzem Ukrainy Szachtarem Donieck. Po meczach eliminacji Sheriffa opuścił najlepszy piłkarz Luvannor i gra teraz w Arabii Saudyjskiej. Natomiast dołączył do drużyny wypożyczony z Legii Warszawa Uzbek Jasur Jachszibajew. Debiutował 3 dni wcześniej w II połowie ligowego meczu z Petrocubem i strzelił gola. Z Szachtarem zagrał od pierwszej minuty. Ukraiński klub skład ma oparty na Brazylijczykach, wczoraj w pierwszej jedenastce było ich 8, dalszych dwóch siedziało na ławce. Trenerem Sheriffa jest Ukrainiec Jurij Wernydub, który doskonale zna Szachtara. To zespół „otrzaskany” w tych rozgrywkach i goście byli uważani za faworytów. Dość szybko opanowali sytuację, utrzymywali się przy piłce, ale nic z tego nie wynikało. Przypominało to wcześniejsze mecze Sheriffa w eliminacjach z Crveną Zvezdą Belgrad i Dinamem Zagrzeb. Pozwalał rywalom grać i czekał na swoją szansę.

Robert Lewandowski ma lepszą średnią bramek w Lidze Mistrzów niż CR7. Czyli kolejne rekordy Polaka.

Reklama

Po wtorkowym spotkaniu Robert Lewandowski ma 75 goli w Lidze Mistrzów i umocnił się na trzecim miejscu w klasyfikacji wszech czasów. Nad Karimem Benzemą ma cztery gole przewagi. Dwa trafienia z Barceloną spowodowały, że wyprzedził Cristiano Ronaldo pod względem średniej bramek w LM. Dla Polaka to 0,77, podczas gdy dla Portugalczyka – 0,76. Lewandowski strzelił gola w 18. kolejnym meczu Bayernu, co jest rekordem klubu, a sam Bayern wygrał 18. inauguracyjny mecz Ligi Mistrzów z rzędu; w 23. meczu z kolei w Champions League zdobył bramkę, co również jest nowym najlepszym osiągnięciem w dziejach rozgrywek, a od 19 meczów „Die Roten” są niepokonani w LM na wyjazdach (15 zwycięstw i 4 remisy). Po raz ostatni zespół z Monachium uległ na wyjeździe PSG, kiedy to – w październiku 2017 roku – przegrał 0:3. Licząc wszystkie rozgrywki, Bayern strzelił w sobotę bramkę w 78. kolejnym spotkaniu, co jest najlepszym wynikiem w Europie. Na świecie lepsze pod tym względem jest jedynie River Plate, które – w latach 1936-39 – strzelało gole w 96 kolejnych meczach. Wydaje się, że przy obecnej formie zespołu monachijskiego wynik ten jest zagrożony. Bayernowi brakuje do tego osiągnięcia 18 meczów z bramką, co – jeżeli wszystko dobrze pójdzie – powinno nastąpić jeszcze w rundzie jesiennej tego sezonu! 

Rozmowa z Marcinem Broszem. Mówi o chęci resetu i budowie silnego Górnika.

Po tym, jak nie przedłużył pan kontraktu z Górnikiem, wiele było telefonów od chętnych do pana zatrudnienia?

– Tak, miałem propozycje i z kraju, i z zagranicy, ale świadomie odmawiałem, ponieważ po tych pięciu latach stwierdziłem razem z rodziną, że to jest dobry okres na zresetowanie się i odpoczynek. To była przemyślana decyzja, rodząca skutki nie tylko dla mnie, ale także dla moich najbliższych. Praca trenera nie polega tylko na tym, że jest się obecnym ciałem na treningach i meczach; głowa pracuje przez 24 godziny na dobę. Po tych pięciu latach chciałem rodzinie zrekompensować te wszystkie wyrzeczenia i spędzić z nią więcej czasu. 

Dlaczego nie przedłużył pan kontraktu z Górnikiem?

Reklama

– Chciałem, nie tylko ja, ale też przede wszystkim inni – mam tutaj na myśli zwłaszcza kibiców – żeby Górnik był silny. Nie chciałem, żeby Górnik grał o to, co w ostatnim czasie, ale o sukcesy, o tytuły. Miałem na to pomysł i ten pomysł klubowym władzom przedstawiłem. Na czym polegał? W skrócie chodziło o utrzymanie kadry plus wzmocnienie jej czterema, pięcioma zawodnikami, którzy podnieśliby jakość drużyny. Gdyby tak się stało, to jestem przekonany, że bylibyśmy w stanie grać o cele zdecydowanie wyższe niż miało to miejsce w ostatnich sezonach. 

Nie sposób nie zapytać o rzekomy konflikt czy niejasności na linii Marcin Brosz – dyrektor Artur Płatek. Jak faktycznie było?

– Dobry zespół i dobra drużyna to dzieło wielu osób pracujących po to, żeby Górnik, w tym wypadku pierwszy zespół, a także rezerwy i zespół Centralnej Ligi Juniorów były mocne. Nie tylko chodzi o Artura, ale o wszystkie osoby, które są w klubie. Mamy wąskie specjalizacje, ale wszyscy pracujemy dla dobra klubu i jesteśmy z tej pracy rozliczani. Nie patrzę na to przez emocje, ale przez założenia. Wiemy, co i jak chcemy zrobić, żeby być silniejszym i rozliczamy się z efektów tej pracy. To moja odpowiedź w tym temacie. 

Śląsk Wrocław ma problemy w meczach domowych. We Wrocławiu wygrali tylko trzy razy w tym roku.

Gdyby nie sobotnia wygrana z Legią, wrocławianie z dwoma ligowymi zwycięstwami u siebie w tym roku ustawiliby się w kolejce obok najgorszych pod tym względem drużyn ekstraklasy. Zaledwie dwa zwycięstwa przed własną publicznością w 2021 roku spośród zespołów aktualnie występujących na najwyższym szczeblu rozgrywkowym zanotował tylko beniaminek ekstraklasy, Bruk-Bet Termalica Nieciecza. Popularne „Słoniki” jeszcze w Fortuna 1. Lidze wygrały w tym roku tylko dwa spotkania na własnym boisku. Podopieczni Mariusza Lewandowskiego 28 kwietnia pokonali 4:0 Puszczę Niepołomice, a 5 maja zwyciężyli 6:2 Koronę Kielce. Potem przegrali 0:2 z Miedzią Legnica i zremisowali 0:0 ze Stomilem Olsztyn, zaś po awansie do ekstraklasy zremisowali ze Stalą Mielec (1:1) i Wisłą Kraków (2:2) oraz przegrali z Lechem Poznań (1:3) i Cracovią (1:2). Wracając zaś do Śląska, w najbliższej kolejce zmierzy się na wyjeździe z Radomiakiem, zaś 26 września podejmie Wisłę Płock. Czy sympatycy zespołu trenera Jacka Magiery doczekają się drugiego zwycięstwa z rzędu we Wrocławiu?

GKS Katowice to najgorsza defensywa 1. ligi. Jak to naprawić?

Czarno na białym widać, że drużynie nie służą zmiany w bloku obronnym. Bramkarz – Dawid Kudła – jest co prawda ten sam i nie sposób mieć do niego pretensje o którykolwiek mecz, ale już zawodnicy grający bezpośrednio przed nim zmieniają się regularnie. Za GKS-em dopiero 7 ligowych spotkań, a defensywa została zestawiona na 6 sposobów! W tym samym składzie – ze Zbigniewem Wojciechowskim i Danianem Pawłasem na bokach oraz Arkadiuszem Jędrychem i Grzegorzem Janiszewskim w środku – zagrała tylko dwukrotnie, w dwóch premierowych kolejkach rundy (2:2 z Resovią i 0:1 z Miedzią). Od tamtej pory co mecz dochodzi w niej do zmian; bywa, że wymuszonych urazami, z którymi borykali się Michał Kołodziejski czy – ostatnio – Jędrych. Kapitana zabrakło w piątek w Łodzi, ale możliwe, że dziś na Arkę będzie już do dyspozycji. Trener Rafał Górak szuka rozwiązań. Na razie epizodyczne role w zespole pełnią dwaj obrońcy pozyskani latem, czyli Paweł Gierach i Hubert Sadowski. Zamiast Gieracha na prawej stronie szkoleniowiec wolał wystawiać Arkadiusza Woźniaka, który nominalnym defensorem nie jest i już chyba nigdy nie będzie. Wydaje się, że to już najwyższy czas, by zdecydować się na jedno personalne zestawienie i je pielęgnować. 

Bartosz Biel analizuje mecz GKS-u Tychy. Tyszanie chcą pójść za ciosem po wygranej w Gdyni.

Analizując mecz w Gdyni, trudno jednak nie wspomnieć o tym, że Arka, grając niemal godzinę w osłabieniu, dyktowała warunki gry i do ostatniej sekundy starała się wydrzeć zwycięstwo tyszanom, którzy z wielkim oddechem ulgi przyjęli ostatni gwizdek sędziego. – Gdy odbieraliśmy piłkę, czuliśmy, że gramy w przewadze, bo otwierały się dla nas wolne przestrzenie w ofensywie – dodał skrzydłowy tyszan, który w poprzednim sezonie zdobył 7 bramek. – Nie byliśmy ich jednak w stanie tak do końca wykorzystać. Do tego można się przyczepić, ponieważ wystarczyło odrobinę więcej dokładności, żeby ten mecz zamknąć dużo szybciej. A ponieważ tego nie zrobiliśmy, przeżyliśmy w końcówce bardzo dużą nerwówkę. Gdy sędzia w doliczonym czasie gry odgwizdał rzut karny przeciwko nam, to był horror. Siedziałem już wtedy na ławce, bo kilkanaście minut wcześniej opuściłem boisko i jedyne, co mi pozostało, to sprawdzenie… czym mam wszystkie włosy, bo to była taka chwila, w której człowiek łapie się za głowę i nie wie, co robi. Za linią jest zdecydowanie więcej stresu niż na boisku. Niby siedziałem na ławce tylko kilkanaście minut, ale czułem się, jakbym spędził na niej dwie godziny. Emocje były ogromne, tym większe, że praktycznie nie widziałem tej sytuacji i pozostało mi tylko czekać do ostatniej chwili aż sędzia sprawdzi na ekranie, co tam się dokładnie stało. Na VAR-ze okazało się, że faulu nie było i jestem szczęśliwy – odetchnął 27-latek.

Skra Częstochowa chce grać u siebie. Ale chcieć to nie znaczy móc.

Słowa o problemach dotyczyły oczywiście sytuacji z boiskiem, na którym Skra ma występować w roli gospodarza. Do tej pory częstochowianie grali na wyjazdach, a przed nimi pierwszy mecz w roli gospodarza… na boisku w Gdyni, gdzie „podejmą” Arkę. W takiej samej sytuacji wystąpią w Pucharze Polski, grając z Lechem w Poznaniu, oraz z GKS-em Katowice w 13. kolejce za miesiąc. – My jako zawodnicy czekamy na ten moment, w którym będziemy mogli zagrać w Częstochowie przed naszymi kibicami – zapewnia Brusiło. – Trenerzy pewnie tak samo. Czekamy, jak to się wszystko będzie dalej rozwijało. Na razie z tygodnia na tydzień spadają na nas informacje o wyjazdach albo grze w roli gospodarzy na boiskach rywali, ale co mamy zrobić? Chcielibyśmy grać u siebie i przywitać drużynę przyjezdną w naszym mieście, jednak kiedy to nastąpi, to pytanie nie do mnie. Ja mogę tylko powiedzieć, że wierzymy z kolegami z zespołu, że coś się wreszcie w tym temacie ruszy i przyjdzie taki dzień że zagramy w Częstochowie – ma nadzieję piłkarz Skry.

Seweryn Siemianowski, czyli prezes Ruchu Chorzów, rozmawia o starcie sezonu. A także o transferze napastnika, Damiana Kowalczyka.

Ruch był w środku tabeli, to takiego posunięcia by nie było. Skoro jednak widzicie, że jest szansa już w tym sezonie powalczyć o coś więcej, to trzeba było tej drużynie pomóc, jeszcze coś dołożyć?

– Właśnie tak to wygląda. Okno transferowe zamknęliśmy z opóźnieniem. Zimą też można jeszcze porobić jakieś korekty, ale na razie kadra jest kompletna. Zobaczymy, co nam to da. Wierzę, że Damian pokaże swoje umiejętności i dorzuci kilka groszy do naszej gry, udowadniając, że nieprzypadkowo występował na wyższym poziomie. Na razie nie mamy się czego wstydzić. Ośmioma dotychczasowymi meczami pokazaliśmy, że nie jesteśmy chłopcami do bicia. Nie uważamy się też jednak za faworytów. Powtarzam, że podchodzimy do rzeczywistości z pokorą, ale chcemy też pokazywać pazury. Cieszy, że jeszcze nie przegraliśmy i jesteśmy na drugim miejscu. Oby ta passa trwała jak najdłużej. Do każdego meczu trzeba podchodzić pojedynczo, traktować go jak bój o mistrzostwo świata, a nie wybiegać myślami zbyt daleko.

Cechuje pana duży optymizm, ale chyba nawet pan nie podejrzewał, że II-ligowy sezon zaczniecie w roli beniaminka tak dobrze?

– Spodziewałem się! To była sfera podskórnych marzeń, które teraz się spełniają, ale przecież czy nie na tym polega piłka? Fajnie, że ciężka praca, którą wykonujemy w klubie codziennie, jest przez nas wszystkich odbierana w weekendy w formie satysfakcjonujących wyników. Niech to trwa cały czas. Niech ta nasza bajka się nadal pisze. Pojawia się coraz więcej kibiców, przychylnych ludzi, coraz więcej osób wierzy w nasz projekt odbudowy Ruchu, coraz więcej firm dochodzi. Otrzymujemy od ludzi pozytywną energię. Obyśmy parli do przodu i zatrzymali się… sam nie wiem, gdzie.

Co najbardziej podoba się panu w grze zespołu?

– To, w jaki sposób trener Jarosław Skrobacz przerzucił swój styl grania na zespół. Już w poprzednim sezonie graliśmy podobnie, ale też przechodząc w 4-4-2. Teraz jest już ewidentne 3-4-3, mechanizmy czują wszyscy – czy ktoś gra w pierwszym składzie, czy wchodzi z ławki. Widać, jakim autorytetem cieszy się nasz szkoleniowiec, jak zawodnicy podchodzą do swoich obowiązków. Rola sztabu jest duża. Dwóch naszych byłych zawodników, trenerzy Jan Woś i Wojciech Grzyb, wykonują dobrą pracę z młodymi zawodnikami, wiele rozmawiają, tłumaczą. Z meczu na mecz nasza młodzież jest coraz lepsza. Trenerzy okazali się dobrymi transferami. Wierzę, że z nimi ten wózek zostanie pociągnięty. Bo każdy na jakimś etapie go przesuwał. Wielki szacunek dla Łukasza Berety, że uporał się bardzo szybko i w fajnym stylu z trzecią ligą. Teraz mamy kolejny etap, z trenerem Jarkiem, który robi swoje.

Super Express

Jerzy Dudek broni Wojciecha Szczęsnego. Jego zdaniem nie można go skreślić i odsunąć.

– Pech go nie opuszcza, wszystko się nawarstwiło. Przykre jest to, że ludzie tak szybko potrafią go skreślić. Żyjemy w czasach, że wszystko musi być kontrowersyjne, bo to przyciąga uwagę – zauważa i dodaje: – W ten sposób można postępować w przypadku bramkarza zespołu, z którym rywalizuje reprezentacja Polski, a my chcemy go jak najszybciej zdołować. Ale Szczęsny to nasz bramkarz, przed którym niebawem ważne mecze w eliminacjach mistrzostw świata. W małżeństwie jak są gorsze momenty, to szuka się rozwiązania problemu. A u nas wiele pochopnych komentarzy w sprawie Szczęsnego jest wziętych z kosmosu – dziwi się. Dudek nie zgadza się także ze stanowiskiem bramkarskiej legendy Jana Tomaszewskiego, który uważa, że Szczęsny powinien zrezygnować z drużyny narodowej. – Najgorszą rzeczą byłoby to, co proponuje Jan Tomaszewski, aby wyrzucić go z reprezentacji Polski – podkreśla były golkiper. – To jest trochę niepoważne. To całe zamieszanie wokół Wojtka przypomina… sytuację z podartymi spodniami. Skoro są niedobre, to trzeba je wyrzucić i kupić nowe. Ale jak to zrobimy, to wszystko się naprawi? – mówi.

Robert Lewandowski mówi, że ma najlepsze wyniki badań w karierze. Chce grać na tym poziomie przez minimum cztery lata.

„Lewy” niedawno świętował 33. urodziny, ale z sezonu na sezon wydaje się coraz lepszy. Potwierdzają to również wyniki badań. –Tego lata miałem najlepsze w całej karierze – zdradził Robert w najnowszym wywiadzie dla magazynu „Sport Bild”. Po przeprowadzonych rok temu testach okazało się, że wiek biologiczny Lewandowskiego to… 27 lat. –Więc teraz mam pewnie 25–26. Nigdy nie było pod tym względem lepiej i nie chodzi tylko o sprawność fizyczną. Skończyłem 33 lata, ale to tylko liczba. Mogę grać tak dobrze jeszcze przez wiele lat, a może nawet uda mi się podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej. Jestem przekonany, że utrzymam ten poziom przez co najmniej cztery lata. A co potem? Zobaczę, jak będę się czuł, i zdecyduję wtedy, jak długo potrwa moja kariera – stwierdził.

Przegląd Sportowy

Lirim Kastrati już się spłaca. „Przegląd” trochę zaniżył wartość jego bramki, bo za wygraną w LE UEFA płaci 630 tys. euro, więc Kosowianin strzelił gola na wagę 420 tysięcy.

Legia znowu to zrobiła! Znowu wygrała w Moskwie! Powtórzyła wyczyn sprzed dziesięciu lat! Znowu rozstrzygnęła mecz w doliczonym czasie – wtedy Janusz Gol trafi ł na 3:2 i dał drużynie Macieja Skorży awans do fazy grupowej Ligi Europy, teraz akcja rezerwowych (Muci z Kastratim weszli na boisko po przerwie) zapewniła drużynie wygraną w pierwszej kolejce. I jeśli celem minimum zespołu Michniewicza jest trzecie miejsce w grupie (zakładając, że faworytami są Leicester z Napoli), które pozwoli drużynie wiosną zagrać w fazie pucharowej Ligi Konferencji, to wynik z Moskwy jest idealny do realizacji marzeń i planów. A Kastrati nie mógł wyobrazić sobie lepszego początku. Reprezentant Kosowa jest drugim w historii Legii najdroższym piłkarzem – zespół z Warszawy zapłacił za niego 1,4 mln euro (rozłożone na pięć rat) plus zobowiązał się do różnego rodzaju bonusów dla poprzedniego klubu 22-latka – Dinama Zagrzeb. Do Legii skrzydłowy trafi ł ostatniego dnia okna transferowego, a w Chorwacji powątpiewano, czy ten transfer się opłaci. Gol Kastratiego jest wart 210 tys. euro – za zwycięstwo w grupie LE UEFA płaci 420 tys., za remis połowę tej kwoty, a to właśnie gol Kosowianina zdecydował o podwojeniu stawki.

Mecz Legia – Spartak komentuje Mariusz Piekarski. Zdradza, co z rozmowami o nowym kontrakcie Michniewicza z Legią.

W decydującej akcji Muci poszedł wzdłuż liniii jak kiedyś Gareth Bale.

Rozmawiam z Czesiem i on widzi poprawę u Ernesta. Lubię piłkarzy grających do przodu, szybkich, dobrze wyszkolonych technicznie, szukających strzału albo asysty. Muci potrzebował czasu po przeprowadzce z Albanii do Polski. Trenuje z piłkarzami lepszymi od siebie, przy większej konkurencji, ale coraz lepiej sobie radzi. To dobra inwestycja Legii, ta akcja też go zbuduje, a kibice znowu będą mieli co oglądać latami. Fajnie, że Kastrati pobiegł za akcją, było dla mnie jasne, że dogoni piłkę. Legia bardzo dobrze zaczęła, zobaczymy, co będzie dalej, ale już wiemy, że potrafi zaskakiwać.

Podstawą sukcesu była też ofi arna gra w defensywie.

Objawieniem jest Maik Nawrocki. Między nami menedżerami o takich piłkarzach mówi się „duża moneta” – przyjemnie patrzeć, jak się rozwija. Po tym meczu jego wartość urosła.

Co z kontraktem Czesława Michniewicza?

Kilka dni temu umówiłem się na spotkanie z prezesem Dariuszem Mioduskim. Nie powiem kiedy, ale wkrótce. Na razie rozmowy idą dobrze, bo… jeszcze się nie zaczęły (śmiech). Na zatrudnienie Czesia namawiałem prezesa od 2019 roku, kiedy Legia nie zdobyła mistrzostwa Polski. Rok temu wreszcie mnie posłuchał. Dariusz Mioduski jest oddany Legii, ale przede wszystkim to dobry, porządny i przyzwoity człowiek, a ja do takich mam słabość. I dawno temu mu mówiłem, że to trener skrojony na Legię: pracuje 18 godzin na dobę, uwielbia swoją robotę, widzi umiejętności piłkarzy. Nie wiem, jak potoczą się rozmowy, kiedy już się spotkamy – meczem w Moskwie na pewno zostawił swoją wizytówkę i numer telefonu, a na wschodzie potrafi ą docenić dobrą robotę. Dla nas priorytetem jest jednak Legia, jej też przyda się stabilizacja, ale zobaczymy, co będzie.

Jacek Góralski chce w końcu grać. Mówi, że czeka na niego Paulo Sousa.

Na dzień dobry gratulacje i to dubeltowe. Pierwsze za powrót na boisko, drugie z okazji nadejścia drugiego potomka.

Dziękuję. Z moją Kasią czekamy na synka. Maksymilian przyjdzie na świat na początku listopada w białostockiej klinice i tym samym dołączy do siostry, Agatki. Co do powrotu na boisko, to jeszcze chwilka. Z kim bym nie rozmawiał, słyszę: „Góral, kiedy? Kiedy? Kiedy?”. Bliskim i znajomym chodzi o udział w meczu, w końcu, po tych ciężkich miesiącach kontuzji i walki o zdrowie. Już od dwóch tygodni trenuję. Zacząłem od rozgrzewek, następnie doszły treningi indywidualne, a w tym tygodniu rozpocząłem je z drużyną. Ostrożnie, lecz myślę, że po niedzieli zacznę ćwiczyć na maksa.

Opowiadał mi pan krótko po tym, jak zerwał więzadła krzyżowe, że szybko zadzwonił do pana selekcjoner Paulo Sousa.

Tak jest. Zachował się bardzo w porządku. Powiedział, choć nie mieliśmy okazji spotkać się osobiście, że zna mnie, oglądał mecze z moim udziałem, żebym się nie martwił, a moim celem ma być powrót do reprezentacji, bo dostanę swoją szansę. Kontuzjowanego zaprosił mnie na pierwsze zgrupowanie. Nie m o g ł e m przyjechać ze względu na c h o r o b ę , lecz nadrobiłem to przed EURO 2020. Selekcjoner skrzyknął kontuzjowanych reprezentantów: mnie, Krzyśka Piątka, Krystiana Bielika oraz innych, do Opalenicy. Pobyłem kilka dni z kolegami.

W jednym czasie sporą grupę reprezentantów dotknęły kontuzje, i to poważne.

To prawda. Uważam, że wpływ na taką sytuację miała przerwa ze względu na pandemię. Rozgrywki były zawieszone. Raz się trenowało, innym razem nie. Zakażenia osłabiały organizmy i odporność zawodników. Do tego brak rytmu treningowego, zwyczajowych obciążeń, a przede wszystkim meczów. To z pewnością odbijało się na zdrowiu i kondycji zawodowego piłkarza, jego mięśniach. U nas, w Kajracie, poza mną kontuzje dotknęły wielu chłopaków. I to poważnie. Uszkodzone więzadła, kostki, mięśnie. Ale jak to w życiu piłkarza – kontuzja jednego jest szansą innego. Ja i każdy zawodnik, którego wykluczył uraz, musi ponownie walczyć o miejsce w składzie klubu lub reprezentacji. W kadrze jest bardzo duża rywalizacja, także na pozycji, na której grywałem. Dlatego po powrocie na boisko postaram się udowodnić, że zasługuję, by znów mnie powołać.

Gazeta Wyborcza

Poza krótką notką o Lewandowskim – nic o piłce.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

27 komentarzy

Loading...