Reklama

Warchoł: Czasami w życiu trzeba dostać po dupie, trzeba biedy

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

13 września 2021, 14:34 • 12 min czytania 16 komentarzy

To piłkarz, który dopiero wyrabia swoją markę na poziomie Ekstraklasy. Co prawda w tej lidze zadebiutował już wcześniej i to w barwach Legii, ale mowa  o pojedynczym epizodzie. Zanim został zawodnikiem Wisły Płock, tułał się po niższych ligach nie zawsze z wiarą, że to ma sens. Zastanawiał się, czy nie zawiesić butów na kołek, przez pewien okres nie miał nawet klubu, ufał niewłaściwym ludziom. Jak sam mówi, wstydził się za swoją przygodę z piłką, acz jednocześnie nauczył się pokory. Teraz szczerze opowiedział nam o swojej krętej drodze. Damian Warchoł, pseudonim „Karabin”. Zapraszamy.

Warchoł: Czasami w życiu trzeba dostać po dupie, trzeba biedy
Kiedy patrzy się na twoje klubowe CV, można odnieść wrażenie, że ciągle szukasz dla siebie właściwego miejsca.

To prawda, długo szukałem, ale teraz jestem we właściwym miejscu. Choć przeszłość przynosiła wiele rozczarowań, wewnętrznych frustracji, ostatecznie pozwoliła mi mentalnie przygotować się na to, gdzie teraz jestem, czyli w Ekstraklasie. Mój pierwszy trener ze Skierniewic, a obecnie mentor i przyjaciel, Jacek Budek, już od najmłodszych lat powtarzał mi, że jestem stworzony do sukcesu, a pasja i pokora są w stanie pokonać wszelkie przeciwności losu. I jak zwykle miał rację! Wszystkie zmiany klubowe, ciężka praca na boisku i walka o znalezienie swojego miejsca, pozwoliły mi przygotować się psychicznie. Teraz wiem, że wszystko jest po coś. Zdarzało się, że dołączałem do klubów już po okresie przygotowawczym, bez treningów wyrównawczych, co było bardzo trudne. Za każdym razem dawałem jednak z siebie wszystko. To i miłość do piłki zawsze powodowały, że koniec końców trafiałem na mądrych ludzi. Teraz mam już odpowiednią agencję, trenerów indywidualnych, którym ufam, oraz silną grupę wsparcia wśród najbliższych. Kibicują mi całe Koluszki i Skierniewice, gdzie się wychowywałem. Wszystkie moje doświadczenia spowodowały, że wiem, kim jestem i ostrożnie podchodzę do planowania przyszłości.

500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!

W większości klubów dawałeś liczby. Jesteś dość rzadkim dzisiaj typem „dziesiątki”, która nie asystuje, tylko strzela gole.

Czasami się nad tym zastanawiam, bo na takiej pozycji zazwyczaj oczekuje się asyst. Brakuje mi ich m.in. ze względu na to, że nie wykonuję stałych fragmentów gry. Wchodzę w pole karne, staram się kończyć je głową. Na pewno pracuję nad tym, żeby dobrze “obsłużyć” kolegów, choć powiem szczerze, że zawsze ciągnie mnie w pole karne. Będąc tam, trudniej już zrobić asystę. Taka już chyba moja natura, że jestem stworzony do strzelania goli. Już wcześniej na drodze zawodowej spotkałem się z trenerem Sikorskim, który nadał mi przezwisko “Karabin”. Chyba on zaprogramował mnie na strzelanie goli.

To nie przypadek, że w czterech sezonach strzeliłeś po kilkanaście bramek. Nawet mimo faktu, że część z nich padło na poziomie trzeciej ligi.

Mogę powiedzieć, że w niższych ligach nie gra się łatwo, szczególnie w trzeciej. Łatwiej strzela mi się bramki teraz w Ekstraklasie, bo jest większa kultura gry. Patrząc przez pryzmat Wisły Płock, mamy fajnych piłkarzy jak Wolski, Furman czy Szwoch, co może tylko cieszyć. Im niżej grasz, tym bardziej musisz liczyć się z faktem, że przeważa czynnik walki fizycznej, a w podaniach jest więcej przypadkowości.

Reklama

Cieszy mnie fakt, że kluby z Ekstraklasy wciąż sięgają po strzelców, z „mojej” grupy 3. ligi. Do Jagiellonii trafił Andrzej Trubeha, ja do Płocka. Poszliśmy w ślady Piotra Krawczyka, który przeszedł z Legionovii do Górnika Zabrze. Tymczasem z drugiej ligi, przynajmniej w tym oknie, bramkostrzelni przecież Kamil Wojtyra i Dawid Wolny, a więc król i wicekról strzelców, trafili na zaplecze Ekstraklasy. Tym bardziej doceniam, że jestem w Płocku.

KAMIL WOJTYRA: W RAKOWIE BYŁEM ANONIMEM

Ty sam coś na pewno sobie udowodniłeś.

Ten okres kilku ostatnich lat, kiedy grałem w Kaliszu, Skierniewicach i Pelikanie był dla mnie trudny, bo choć tu się wychowałem, czułem, że to tylko przystanki na drodze do mojego celu. Każdy ma swoje ambicje, a moją było od zawsze granie na najwyższym poziomie. Oczywiście zdarzały się sytuacje, kiedy zastanawiałem się, czy dalsze granie w piłkę ma sens. Regularnie strzelałem bramki, a zainteresowania nie było. Jeden sezon dobry – nic, drugi – nic. Ale jak już jestem teraz w Ekstraklasie, to czuję się mocniejszy. Muszę jednak pamiętać, że to pobyt w niższych ligach mnie ukształtował. Czasami w życiu trzeba biedy, żeby później przeżyć coś dobrego i to docenić. Przygotowałem się, że jeśli dostanę szansę, to muszę ją wykorzystać na maksa.

Czyli rozumiem, że jak siedziałeś przy wigilijnym stole i jakiś wujek zapytał, gdzie grasz, to czułeś się trochę zakłopotany.

Niestety, wiedziałem bowiem, że stać mnie na więcej. Jeśli czegoś mi brakowało, to na pewno nie umiejętności.

Jak wspominasz Raków?

Mam dobre wspomnienia i kontakt z ludźmi, którzy nadal tam są. Strzelałem tam sporo bramek, miałem w jednej rundzie 10 goli. Wtedy byłem jeszcze młodzieżowcem i miałem nawet okazję na transfer do Ekstraklasy. Niestety klub się nie zgodził…

Jaki to był klub?

Cracovia. Została złożona oficjalna oferta, dyrektor rozmawiał z właścicielem Rakowa. Miała być taka opcja, że przejdę do Krakowa dopiero 1 lipca, a rundę wiosenną spędzę jeszcze w Częstochowie. Byłem młodzieżowcem, więc musieliby pewnie szukać kogoś za mnie na tu i teraz. Uważałem, że to dobra opcja, tym bardziej że w Rakowie miałem szansę na regularną grę. To był już wtedy klub poukładany od A do Z, grało właściwie wszystko poza stadionem. Jeśli chodzi o finanse, podejście czy poziom treningów – poziom wykraczający znacznie ponad drugą ligę.

Reklama
W sezonie 2015/2016 miałeś fajne miesiące w Rakowie, a szczególnie jeden mecz. Tomasz Loska chyba miał koszmary z tobą w roli głównej.

Tak! Graliśmy w listopadzie z Nadwiślanem Górą. Co zabawne – od następnego sezonu Tomek był zawodnikiem Rakowa i śmiał się, że tak go skarciłem. Nikt mu nigdy pięciu bramek w jednym meczu nie strzelił. To był niesamowity moment dla mnie, bo wykonałem sześć strzałów, tak więc wszystko wpadało do sieci. Czułem się jak w jakimś transie, każda piłka odbijała się na moją korzyść. To zbiegło się akurat z momentem, kiedy Robert Lewandowski strzelał słynne 5 goli z Wolfsburgiem. Porównywali mnie do niego, ale wiadomo – to nie ten poziom. Choć przyznaję, że były to miłe porównania.

Co się z tobą stało na początku sezonu 2016/2017? Dwie pierwsze kolejki z golem, potem poza kadrą. Marek Papszun cię odstawił?

Jak sobie to teraz przypominam, wydaje mi się, że to było pokłosie pewnych pogłosek, że będę zmieniał barwy, choć warto byłoby zapytać ludzi z Rakowa, jak oni widzieli tę sytuację. Ja nigdy tego nie zapomnę, kiedy 31 sierpnia robiłem wszystko na ostatnią chwilę. Mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni raz. Kontrakt, pośpiech, wszystko na hurra. W Rakowie pojawiły się już nowe twarze i czułem, że gdybym tego nie dopiął, przynajmniej do zimy grałbym w rezerwach.

A co było po zimie 2018 roku? Przez pół roku nie miałeś klubu.

Chodziło o kontuzję. Pojechałem wtedy na testy do Górnika Łęczna, Raków się na to zgodził. Miałem długi kontrakt, jako 19-latek podpisałem umowę 4+1, stąd wypożyczenia, Raków nie chciał definitywnego transferu. To mnie trochę dziwiło, bo klub mógł na mnie zarobić, tak jak w sytuacji z Cracovią. W każdym razie pojechałem na testy, Łęczna była wtedy w 1. lidze. Po tygodniu treningów został tylko sparing, przed którym słyszałem już, że jak ze zdrowiem będzie okej, to zostanę zawodnikiem Górnika. Niestety przyjechałem tam trochę z marszu, wszedłem w mocny okres przygotowawczy. W trakcie rozgrzewki czułem, że moje mięśnie są skamieniałe, że coś jest nie tak. Ale to były testy, a wiadomo jaka jest ambicja każdego zawodnika w takiej sytuacji…

Wszedłem na boisko w 46. minucie, przebiegłem zaledwie 20 metrów i po jednym dryblingu zrobiłem niefortunny rozkrok. Poczułem ukłucie w mięśniu dwugłowym i od razu zszedłem z boiska. Pierwsza diagnoza: zerwany mięsień. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że Raków zachował się naprawdę bardzo dobrze. Zdecydowaliśmy, że rozwiążemy kontrakt za porozumieniem stron. Szczególną klasę pokazał właściciel klubu, Michał Świerczewski, bo do końca czerwca klub płacił mi stałą pensję, mimo że nie musiał. Miałem pieniądze na leczenie, byłem za to niezmiernie wdzięczny.

Może cię zaskoczę, ale dziś cieszę się z tej kontuzji, która była dla mnie lekcją życia. Dzięki niej zyskałem wiedzę i świadomość na temat regeneracji. Potrafię lepiej czytać swoje ciało, by nie grać za wszelką cenę kosztem zdrowia, tylko z odpowiednim przygotowaniem. Zbieram plony z tego, czego nauczyłem się od mojego doktora Kasprzaka z Łodzi. Pewien inny doktor powiedział, że czeka mnie operacja i 9 miesięcy przerwy. To byłby dla mnie dramat, bo miałem wtedy 21 lat. Nie ukrywam, że płakałem. Na szczęście diagnoza u dr Kasprzaka była bardziej optymistyczna, momentalnie ozdrowiałem. Zaproponowano mi nowoczesny sposób leczenia bez zszywania mięśnia, czyli zastrzyki z osoczem plus rehabilitacja.

Co zabawne, nawet nie chodziło o mięsień dwugłowy, tylko półścięgnisty, a więc bardzo rzadki uraz wśród zawodników. Od tamtej pory całe dnie spędzałem na mozolnej, ciężkiej pracy. To był ważny moment w moim życiu jeszcze z jednego powodu. Wtedy mogłem zobaczyć, kto jest ze mną na dobre i na złe. Na pewnych ludziach się zawiodłem, nachodziły mnie różne refleksje. Moja rodzina stała jednak zawsze za mną murem, nigdy nawet nie sugerowali bym się poddał. Moja mama jest moim najwierniejszym kibicem, dużo dla mnie poświęciła, więc też ze względu na nią nie mogłem się poddać.

To był chyba jedyny poważny zakręt w twojej karierze, jeśli chodzi o emocjonalny ból.

Dokładnie. Można by gdybać, co by się stało, gdyby Raków wcześniej mnie puścił. A tak dzisiaj mam 10 klubów na koncie, trochę się tego namnożyło…

I 18 trenerów.

Z czego w Kluczborku w trakcie jednej rundy aż trzech. Te wypożyczenia nie układały mi kariery. Był jakiś trener, który stawiał na grę w piłkę, co mi pasowało, za chwilę jednak pojawiał się inny, który wolał walkę wręcz i wtedy minuty na boisku uciekały. W końcu wróciłem w rodzinne strony do Skierniewic, gdzie się odbudowałem. Grałem za 1,5 tysiąca złotych, ale muszę tutaj wspomnieć o trenerze, który prowadzi teraz Polonię Warszawa. To Rafał Smalec. Wróżę mu świetną przyszłość, to szkoleniowiec nie na trzecią ligę, a na coś zdecydowanie wyżej. Wtedy w Skierniewicach jako beniaminek zajęliśmy czwarte miejsce w lidze, mieliśmy super treningi i pomysł na grę. Wygraliśmy nawet okręgowy Puchar Polski.

Co do twojego przejścia do rezerw Legii – jaka myśl ci przyświecała? Z perspektywy klubu nie mogłeś być opcją perspektywiczną.

Podpisując kontrakt, zależało mi wyłącznie na tym, żeby strzelać jak najwięcej bramek. W Pelikanie strzelałem je seryjnie, a w Warszawie mogłem mieć wszystko na tip-top: trening, regeneracja, super boiska. Gole w tym klubie mają większy prestiż, bo to Legia. Ludzie interesują się rezerwami, kojarzą grających tam piłkarzy. No i debiut w Ekstraklasie w dniu moich urodzin na stadionie Legii… dla takich chwil się żyje! Nigdy tego nie zapomnę. Wtedy poczułem, że to jest to. Chcę więcej. Nie każdy ma możliwość zagrać chociaż jeden mecz w barwach Legii, a mnie było to dane.

W Legii II było tylko trzech-czterech starszych piłkarzy. Wbrew pozorom większość z tych chłopaków nie była przygotowana do gry w trzeciej lidze – radzili sobie technicznie, lecz gry w kontakcie dopiero mieli się nauczyć właśnie tutaj. Miałem świadomość, że m.in. na mnie będzie spoczywać kwestia pomocy młodszym od siebie. Miałem dawać im przykład, nie tylko na boisku. Z czasem wiedziałem już, że klub ma swoje priorytety i moja przygoda nie poszłaby w takim kierunku, jakim bym chciał. Pozbyłem się złudzeń o „American dream”. Nie miałem możliwości, żeby chodzić na treningi pierwszego zespołu, a co dopiero być z nim na dłużej. Szkoda, bo czułem, że naprawdę dobrze sobie radzę. Demotywowało mnie to, aczkolwiek wmawiałem sobie, że muszę pracować ciężej, a prędzej czy później trafię do lepszego klubu.

Nawet jak grałem w trzeciej lidze, to zawsze byłem bardzo profesjonalny. Wierzyłem, że to ma sens. Mimo że często słyszałem – jak ma strzelać gole to do ataku, ale on nam piłki nie przytrzyma, za niski jest i za chudy. A ja mam przecież 183 cm wzrostu. Sylwetką może i nie przypominam Ondraska czy Lukaku, ale połowę goli to główki. Nie wiem, czemu trenerzy nie patrzyli na mój timing czy samą umiejętność gry głową…

Brzmisz jak człowiek będący sprawiedliwy sam ze sobą. Teraz musisz swoją pozycję w Ekstraklasie porządnie ugruntować.

Jestem świadomy, że to moja ostatnia szansa na pokazanie się w Ekstraklasie. Mamy wiele przykładów, że ktoś nie daje rady i wyskakuje z niej na zawsze albo wraca po takim czasie, że potem trudniej o spełnienie marzeń. Mam trochę rzeczy do poprawy, ale wiem, że jeśli dalej będę nad sobą tak pracował, to w myślach o przyszłości nie będę musiał ograniczać się tylko do ligi polskiej. Dostałem nawet bardzo miłą wiadomość od właściciela Rakowa po ostatnim meczu, kiedy strzeliłem im gola na remis, że „mam jeszcze czas, żeby swoją karierę odpowiednio rozwinąć”. Tacy ludzie naprawdę dają kopa do działania.

Twardo stąpasz po ziemi?

Zdecydowanie. Czasami musisz dostać po dupie, żeby szanować wszystko, co masz wokół. Niższe ligi nauczyły mnie pokory. Teraz dostałem kredyt zaufania i chcę go spłacić. Trener Bartoszek we mnie uwierzył, zależało mu na wyciągnięciu mnie z rezerw Legii. To nie było tak, że zabijał się o mnie klub za klubem. Było tylko jakieś zainteresowanie, wymiana zdań – tyle. Dopiero w Płocku od pierwszego kontaktu poczułem, że rozważają mnie na poważnie.

Poszedłem jak po swoje, swój stempel postawiłem w ostatnim sparingu, kiedy strzeliłem gola. Wiesz co? Ludzie zaczynają mnie podpuszczać, że moja historia powinna być inspiracją dla innych zakopanych w niższych ligach, którzy trafili tam przez błędy swoje czy cudze, kontuzje, brak cierpliwości. Ale uważam, że to tak nie działa. Ja nie szukałem inspiracji, bo nie miałem na to czasu. To była raczej walka z samym sobą: przychodziły mi myśli, że może to już koniec, ale nie mogłem tego zrobić, sobie oraz mojej rodzinie, która poświęciła dużo, bym zawsze mógł grać, nawet za grosze. Mama walczyła jak lew, szukając rozwiązań. Wszyscy domownicy nauczyli się gotować dla mnie dietetycznie, moja babcia już jest mistrzynią fit diety dla piłkarz, więc sukces był kwestią czasu! Gra w piłkę jest w moim DNA. Mój ojciec grał, ja będę grał i pewnie mój syn też będzie grał w piłkę nożną.

Jak podoba ci się w Płocku? Czujesz, że tam możesz zagrzać miejsce na dłużej?

Przede wszystkim uważam, że pasuję do tego zespołu. Fakt, że trenerem bramkarzy jest trener Sikorski, który zawsze we mnie wierzył i czekał na te gole, jest dodatkowym czynnikiem motywującym. Mając taki team trenerski można tylko zwyciężać. Dobrze czuję się u boku chłopaków, którzy lubią grać dołem, szukają akcji kombinacyjnych. Odnalazłem się też w szatni, klub naprawdę bardzo się rozwija, a stadion rośnie. Samo miasto pozytywnie mnie zaskoczyło. Czuję, że trafiłem we właściwie miejsce i patrzę w przyszłość z optymizmem. Najważniejsze dla mnie jest to, w tej całej historii Damiana Warchoła, że dostałem czystą kartę. Na razie napisałem dwie linijki, wzbudzam swoją osobą ciekawość. Teraz tylko ode mnie zależy, jak będę odbierany przez środowisko piłkarskie. Jestem normalnym gościem, znam swoją wartość i zależy mi, żeby robić to, co umiem najlepiej i kocham.

ROZMAWIAŁ KAMIL WARZOCHA

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024
Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
2
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
2
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?
Ekstraklasa

Urban o meczu z Legią: Będzie Lany Poniedziałek? Pytanie, kto kogo będzie lał

Szymon Piórek
7
Urban o meczu z Legią: Będzie Lany Poniedziałek? Pytanie, kto kogo będzie lał

Komentarze

16 komentarzy

Loading...