Reklama

PRASA. Szymański: Nie czuję, że jestem przypadkowym reprezentantem

redakcja

Autor:redakcja

11 września 2021, 08:37 • 22 min czytania 1 komentarz

Sobotnia prasa to przede wszystkim zapowiedzi ligowych meczów. Wraca Ekstraklasa, gra już 1. liga, więc nie możemy mówić o braku emocji. „Przegląd Sportowy” zahacza także o tematy reprezentacyjne. Zapowiada mistrzostwa Europy w AMP Futbolu i rozmawia z Damianem Szymański, czyli bohaterem meczu z Anglią. – Szefostwo i trenerzy byli wyraźnie szczęśliwi. W końcu pewnym echem odbiło się, że piłkarz AEK Ateny strzelił gola Anglii w zremisowanym spotkaniu. Swoje zadowolenie dali poznać przy powitaniu po moim powrocie z Polski. „Wielka sprawa!”, „Nie zatrzymuj się!” – chwalili i zachęcali, abym nie spuszczał z tonu, choć do tego nie trzeba mnie namawiać – mówi pomocnik greckiego klubu.

PRASA. Szymański: Nie czuję, że jestem przypadkowym reprezentantem

Sport

Piast Gliwice jest coraz mocniejszy. Czy to oznacza, że pokona Zagłębie?

— Damian jest w coraz lepszej dyspozycji. Myślę, że chyba jest już gotowy na pełne 90 minut. Mamy takie możliwości na tej jednej konkretnej pozycji, że możemy się zastanawiać, czy od początku wystąpi ten zawodnik, czy inny – odpowiada na pytanie, a o Serbie mówi tak: – Odpowiednio trenowaliśmy w czasie przerwy. Piłkarze, którzy mieli małe urazy, zaleczyli je, a ci, którzy mieli pewne zaległości, nadrobili większość z nich, w tym także nowy napastnik Nikola Stojiljković. Z każdym dniem jego forma rośnie. Nie jest jeszcze w 100 procentach gotowy, lecz tak jak powiedziałem, wygląda to o niebo lepiej niż w pierwszych dniach. […] W niedzielę można spodziewać się bardzo ciekawego spotkania i bramek, co wskazuje bilans obu drużyn i mecze z przeszłości. Ostatni bezbramkowy remis był w 2018 roku. Choć Piast nie przegrał z „miedziowymi” od maja 2017 roku, to w Gliwicach nikt nie lekceważy najbliższego przeciwnika. – Mają w składzie wielu dobrych, bardzo dobrych piłkarzy. Stracili punkty w różnych okolicznościach – pamiętamy ten mecz „na wodzie” w Płocku, gdzie w dużej mierze rządził przypadek. Nie umniejszając Wiśle, to warunki tam były skrajnie trudne. Na pewno w ofensywie są oni silnym zespołem. Jest kilku zawodników takich jak Szysz, Żivec czy Starzyński, dzięki którym jest to mocna formacja Zagłębia Lubin – ocenia przeciwnika szkoleniowiec Piasta. 

Jan Urban twierdzi, że Górnik Zabrze wygląda coraz lepiej. Zabrzanie także mierzą w wygrane.

Reklama

Przerwa reprezentacyjna pomogła wam w przygotowaniach do kolejnych spotkań?

– Na początku daje się zawodnikom trochę wolnego, żeby potem solidniej z nimi popracować i płynnie przejść do mikrocyklu meczowego. My tę przerwę wykorzystaliśmy tak, jak zaplanowaliśmy. Teraz już myślimy o Cracovii.

W pańskim zespole pojawili się ostatnio napastnicy Vamara Sanogo i David Tosevski, a także kameruński pomocnik Jean Jules Mvondo. Jak ich pan ocenia?

– Przyszli do nas w ostatniej chwili, więc musimy mieć do nich trochę cierpliwości. Na pewno jednak nam pomogą, zwiększą rywalizację, której brakowało. Dziś pod tym względem jest dużo lepiej, ale na efekty gry pozyskanych ostatnio graczy trzeba będzie jeszcze poczekać. Muszą się wykazać w oficjalnych spotkaniach, zagrać w dłuższym wymiarze i wtedy będzie można pokusić się o konkretną ocenę. 

Górnik jest dziś lepszym zespołem niż na początku sezonu?

– Jeśli weźmiemy pod uwagę spotkania z Pogonią i Lechem, które kompletnie nam nie wyszły, nie tylko jeśli chodzi o wynik, bo graliśmy w nich słabo, to tak. Potem było coraz lepiej. Dobrze zagraliśmy z niewygodną Stalą, a z Jagiellonią bardzo dobrze. Nie najgorzej prezentowaliśmy się również z tak trudnym przeciwnikiem jak Piast, choć przegraliśmy. Mam nadzieję, że przeciwko Cracovii będzie podobnie, ale uzyskamy korzystny wynik.

Reklama

Marek Papszun może być zadowolony. Raków ma coraz mniej problemów kadrowych.

Pierwszy raz od kilku tygodni zadowolony powinien być trener Marek Papszun. Musiał dokonywać różnych eksperymentów w składzie, powodem były kontuzje. Teraz ma do dyspozycji prawie cały zespół. Wyjątkiem jest Giannis Papanikolaou, który otrzymał 3 mecze zawieszenia za czerwoną kartkę w spotkaniu z Wisłą Kraków, oraz Zoran Arsenić i Ben Lederman. Obaj dochodzą do siebie po urazach. Lederman przechodzi obecnie rehabilitację po kontuzji, jaką odniósł w Mariampolu. Jeżeli nic nie stanie mu na przeszkodzie, to za miesiąc wróci do treningów z drużyną. Trochę dłużej potrwa przerwa Arsenicia. Chorwat w meczu z Gentem złamał rękę. Do zespołu prawdopodobnie dołączy za 6 tygodni. Obsada jego pozycji jest niewiadomą. Prawdopodobnie kolejny raz zastąpi go Fran Tudor. W przypadku Ledermana sprawa jest łatwiejsza, częstochowianie zatrudnili niedawno Miguela Luisa i Waleriana Gwilię. Zapewne jeden z nich wyjdzie w niedzielę na murawę. 

Widzew w jednym z dwóch hitów kolejki ograł GKS Katowice.

Trener Rafał Górak mówił, że GKS musi przepychać się niczym Kamil Glik z Anglią. Te słowa do serca szczególnie wziął sobie Jaroszek, który już w 6 minucie ujrzał żółtą kartkę za drugi faul na Juliuszu Letniowskim. Ale playmakerowi Widzewa ochoty do gry nie odebrał, bo to właśnie on okazał się jedną z centralnych postaci swojej drużyny. Gdy wydawało się, że na przerwę jedni i drudzy zejdą przy bezbramkowym remisie, Letniowski uderzył, a tor lotu piłki zmienił jeszcze Bartosz Guzdek, myląc bezradnego Dawida Kudłę. W II połowie GKS ruszył do odrabiania strat, lecz nie minął kwadrans, a przegrywał 0:2. Gospodarze krótko rozegrali rzut rożny, sprytnie przymierzył Letniowski, a piłka wpadła w dolny róg bramki Kudły. Dla blisko tysięcznej grupy fanatyków GieKSy ostatnie pół godziny musiało być niełatwym przeżyciem. Ich drużyna była już wtedy rozklejona, kilkakrotnie skórę kolegom ratował Kudła, raz – sędzia asystent i VAR, bo przy trafieniu Karola Danielaka zasygnalizowano minimalnego spalonego. Widzew dorzucił jeszcze trzeciego gola, po pięknej akcji i plasowanym strzale Mateusza Michalskiego sprzed „szesnastki”, którego obsłużył Guzdek. Wtedy piąta z rzędu domowa wygrana Widzewa była już pewna i nie zmieniła tego honorowa bramka dla gości, która była dziełem zmienników – dośrodkowującego Arkadiusza Woźniaka i strzelającego Oskara Repki. GKS poniósł trzecią wyjazdową porażkę, łącznie stracił już 14 goli. Po awansie można było spodziewać się, że będzie trudno, ale że aż tak?

Łukasz Sierpina wraca do Bielska. Już jako piłkarz Korony.

W marcu tego roku Łukasz Sierpina skończył 33 lata. Często zdarza się, że zawodnik o takim doświadczeniu ma w swoim CV nawet kilkanaście różnych klubów. W przypadku „Sierpika” takie kluby są tylko cztery. Górnik Polkowice, Dolcan Ząbki i dwa, z występami w których kojarzony jest najbardziej. To Korona Kielce i Podbeskidzie Bielsko -Biała. W barwach Korony, w sierpniu 2012 roku, debiutował w ekstraklasie i dla tego klubu strzelił swoje jedyne dwa gole na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Odszedł po sezonie 2015/16, do spadkowicza z ekstraklasy, którym było Podbeskidzie. Stał się ulubieńcem kibiców pod Klimczokiem. Do gustu przypadły im nie tylko efektowne rajdy bocznymi sektorami boiska, które często kończyły się asystami. Ale również zadziorność, charakter, walka i zaangażowanie. Choć w pierwszym i drugim sezonie po spadku „góralom” niespecjalnie szło, to do Łukasza Sierpiny nikt nie miał większych pretensji. Zawsze dawał z siebie wszystko i był filarem zespołu. To od niego kolejni trenerzy rozpoczynali układanie składu. Gdy pod koniec sezonu 2018/19 – z powodu kontuzji – „Sierpika” zabrakło w składzie, Podbeskidzie wygrało jedno z… 7 spotkań.

GKS Tychy szykuje się na ciekawy mecz. Jego rywalem będzie Arka Gdynia.

Pod tym kątem tyszanie mogli pracować dwa tygodnie, bo zaplanowany na 4 września mecz z Chrobrym Głogów został przełożony na 16 września. – Mieliśmy faktycznie trochę więcej czasu na to, żeby przeanalizować grę Arki, która także pauzowała, a w ostatnim spotkaniu przed reprezentacyjną przerwą wygrała z Odrą Opole 3:0, grając w nieco innym ustawieniu – dodaje trener GKS-u Tychy. – Stosowali je wprawdzie wcześniej, ale stosunkowo rzadko. Teraz przeszli już na ustawienie czwórką obrońców. W dodatku dochodzi do nich z powrotem Maciej Rosołek, więc siła ofensywna także wzrośnie i to wszystko braliśmy pod uwagę już w zeszłym tygodniu, przekazując zawodnikom wstępne informacje, a w tym tygodniu pracowaliśmy na treningu pod tym właśnie kątem. Szczegółowa analiza była w piątek przed porannym treningiem, a w sobotę został nam jeszcze południowy trening, podczas przerwy w podróży do Gdyni, gdzie zameldujemy się wieczorem i będziemy się skupiać na tym, co nas czeka w niedzielę od godziny 12.40.

Zagłębie Sosnowiec poprowadzi trenerski duet. Wszystko przez problemy z licencjami.

Tak jak przewidywaliśmy, za wyniki piłkarskiego Zagłębia będzie teraz odpowiadał duet Matusiak-Bąk. Obaj nie posiadają co prawda licencji UEFA PRO, ale PZPN zgodził się, aby funkcję pierwszego trenera sosnowiczan warunkowo sprawował Matusiak we współpracy z Bąkiem. Ten drugi dotychczas pełnił funkcję trenera rezerw sosnowieckiego klubu. Tyle teoria. W praktyce „rozdającym karty” ma być właśnie Bąk, dla którego będzie to niewątpliwie życiowa szansa. Zarówno Bąk jak i Matusiak to byli piłkarze sosnowieckiego klubu, przy czym wychowanek Bąk występował w grupach młodzieżowych, a Matusiak w pierwszym zespole. Matusiak na Ludowy wrócił w maju ubiegłego roku. Został wówczas włączony do sztabu trenerskiego Krzysztofa Dębka. Po jego zwolnieniu był jednym z asystentów Kazimierza Moskala. W minionym sezonie samodzielnie poprowadził sosnowiczan w meczu z Koroną Kielce, po którym pracę w Sosnowcu zaczął trener Moskal. 

Super Express

Poza wróżeniem pobicia rekordu przez Lewandowskiego (znowu) – nic o piłce.

Przegląd Sportowy

Rozmowa z Damianem Szymańskim, czyli bohaterem meczu z Anglią. Pomocnik twierdzi, że na kolejne powołania musi jeszcze zapracować.

W klubie byli dumni z piłkarza, którego bramka dała remis z wicemistrzami Europy i czołową reprezentacją świata?

Szefostwo i trenerzy byli wyraźnie szczęśliwi. W końcu pewnym echem odbiło się, że piłkarz AEK Ateny strzelił gola Anglii w zremisowanym spotkaniu. Swoje zadowolenie dali poznać przy powitaniu po moim powrocie z Polski. „Wielka sprawa!”, „Nie zatrzymuj się!” – chwalili i zachęcali, abym nie spuszczał z tonu, choć do tego nie trzeba mnie namawiać.

Liga grecka nie wystartowała z powodu konfliktu w kwestii praw telewizyjnych.

Na szczęście w ten weekend ruszamy. Ta przerwa jest, a właściwie była, irytująca. Trenujemy normalnym rytmem, bo przecież niedawno braliśmy udział w eliminacjach Ligi Konferencji Europy. Niestety, spotkało nas duże rozczarowanie, bo odpadliśmy z Veležem Mostar. W Bośni przegraliśmy 1:2, u siebie zwyciężyliśmy 1:0 po spotkaniu, w którym dosłownie gnietliśmy przeciwników. Nic więcej nie chciało wpaść. Ostatecznie polegliśmy w rzutach karnych. Później graliśmy w towarzyskich spotkaniach.

Po bramce wbitej Anglii poznał pana z jak najlepszej strony, więc w najbliższej przyszłości powołania może być pan pewny.

Uważam, że nie. Wiele zależy ode mnie, bo dobra forma prezentowana w AEK na pewno przybliży mnie do ponownego wezwania przez selekcjonera. Ale być pewnym? Skądże. Przed minionym trójmeczem kilku kolegów wyeliminowały kontuzje i choroby, a oni przede mną dostali powołania. Żadnej pewności zatem nie mam, lecz wiele zrobię, by ponownie zawitać na spotkania reprezentacji. Wszystko zależy ode mnie. A to, że zostałem dowołany, wcale nie sprawia, że czuję się przypadkowym piłkarzem reprezentacji, bo widocznie coś w mojej grze przykuło uwagę selekcjonera lub sztabu.

Anglicy nie zachwycili w Warszawie. Nie prezentowali niczego ponad przeciętność.

Ale to jest reprezentacja Anglii, a ja wszedłem w niełatwym momencie, kiedy nas przycisnęła i zdobyła bramkę. Tempo meczu było wysokie i nie skłamię, że poradziliśmy sobie. Co do mnie, miałem małą satysfakcję, bo nie przypominam sobie, bym przegrał któryś z pojedynków.

AEK traktuje pan jak drugi dom. Mariusz Piekarski przyznaje, że ludzie z klubu i kibice są zachwyceni pańską pracowitością, podejściem do zawodu. Chwalą, że nogi nigdy pan nie odstawia.

Jestem w AEK szczęśliwy, czuję się tu bardzo dobrze. Nasi fani są z absolutnego topu, a w przyszłym sezonie, chyba w marcu, zasiądą na nowym stadionie. Piękny obiekt – Agia Sofi a. Widziałem jego wizualizację. Zrobiła na mnie potężne wrażenie. Fasada została wykonana w nawiązaniu do kultury antycznej, starożytnych greckich teatrów. A co do grania, to najlepiej zapierniczać, a później się zobaczy. To mój plan, który się nie zmienia. No i poprzeczka ma iść do góry.

Ruszają mistrzostwa Europy w AMP Futbolu. W Krakowie zobaczymy najlepsze drużyny na kontynencie, w tym mierzących w medal Polaków.

Przynależność do światowej czołówki i rola gospodarza automatycznie stawiają Polaków w roli faworytów turnieju. Brak medalu będzie porażką, ale myśląc o mistrzostwie, trzeba będzie pokonać światowego potentata: Turcję. To jedyny kraj posiadający zawodową ligę (a oprócz ekstraklasy są tam również dwie kolejne klasy rozgrywkowe), a ampfutbol jest tam tak popularny, że na fi nał EURO 2017 przybyło aż 41 tysięcy widzów. Kilka tysięcy kolejnych pozostało pod bramami stadionu Besiktasu Stambuł, bo nie zmieścili się na trybuny. – Od wielu lat wydaje się, że to zespół nie do pokonania. Najsilniejsze drużyny są w stanie wygrać z nimi jeden na dziesięć meczów. Graliśmy z nimi dziewięć razy i nigdy nie wygraliśmy. To dziesiąte spotkanie może wypaść w fi nale mistrzostw Europy – mruga okiem Marek Dragosz, selekcjoner reprezentacji Polski. Dragosz liczy, że Polacy zaskoczą Turków w ostatnim meczu turnieju, a tymczasem sam złamał schemat już przed turniejem. Zwyczajowo w 13-osobowej kadrze znajdowało się po dwóch bramkarzy w każdej ekipie. Tym razem kosztem jednego z zawodników z pola selekcjoner wybrał aż trzech golkiperów. – Równie dobrze każdy z nas mógłby być tam sam i jeśli zdrowie by pozwoliło, to na pewno dałby tę samą jakość. Nie zazdroszczę trenerowi, bo jesteśmy na równym i wysokim poziomie, więc trudno między nami wybierać – przyznaje Jakub Popławski, bramkarz Legii Warszawa i reprezentacji Polski.

W pierwszej lidze budują aż miło. Tyle że z tego powodu trzeba przekładać mecze.

Wczorajsze spotkanie Chrobrego Głogów ze Skrą Częstochowa było rozgrywane na bocznym boisku drużyny Ivana Djurdjevicia. Od końca maja na obiekcie trwają prace związane z wymianą murawy i instalacją systemu podgrzewania. – Nasza murawa miała 12 lat i zaryzykuję stwierdzenie, że była najstarsza w całej I lidze. Przyszedł czas i na nią. Po wielu latach starań instalujemy system podgrzewania z prawdziwego zdarzenia. Wraz z rozwojem drużyny trzeba też poprawiać infrastrukturę – twierdzi dyrektor Chrobrego Zbigniew Prejs. […] Zaawansowane prace trwają na obiekcie Sandecji Nowy Sącz. Po starym stadionie, który do użytku oddany został ponad 50 lat temu, pozostały już tylko wspomnienia. Obiekt zrównano z ziemią i szybko wzięto się do pracy. Postęp prac widać z tygodnia na tydzień. Nie utrudniło ich nawet sprawdzanie przetargu na jego budowę przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. […] Prace trwały też w Niepołomicach. Kameralny obiekt Puszczy spełnia I-ligowe wymogi, ale musiał zostać dostosowany do funkcjonowania na nim systemu VAR, który od tego sezonu zagościł na tym szczeblu. Przez trwające prace przełożony został mecz 7. kolejki z Sandecją. Kształtów nabiera też stadion Zagłębia Sosnowiec. 

A dalej? Oczywiście ligowy weekend. Jacek Magiera w dużym wywiadzie mówi o tym, że nie ma już żalu do Legii o zwolnienie.

Historia z września 2017 roku, kiedy po porażce ze Śląskiem (1:2) stracił pan pracę w Legii, ma jeszcze dla pana jakieś emocjonalne znaczenie?

Powiem bardzo uczciwie: dzisiaj już nie.

Aż trudno uwierzyć.

Przez cztery lata w moim zawodowym życiu zdarzyło się tyle ważnego, fascynującego i pozytywnego, że byłoby dziwne, gdybym wciąż rozpamiętywał tamtą historię. Przede wszystkim uczestniczyłem w dwóch wielkich imprezach i jestem wdzięczny losowi, że coś takiego mogłem przeżyć. Prowadziłem naszą reprezentację w mistrzostwach świata U-20 i jako trener współpracujący w sztabie Adama Nawałki byłem na mundialu w Rosji. Poznałem wielu świetnych młodych piłkarzy i mam nadzieję, że w pewnym stopniu przyczyniałem się do ich rozwoju. Również w następstwie rozstania z Legią jestem dzisiaj w Śląsku, a to dla mnie także ciekawy i motywujący projekt.

W jaki sposób dowiedział się pan o zakończeniu pracy w Legii?

Wieczorem dostałem SMS-a od prezesa Dariusza Mioduskiego z pytaniem, czy możemy się spotkać następnego dnia rano o 8.30 w klubie.

Spodziewał się pan, co się kryje za tym zaproszeniem?

I tak, i nie. Przed zwolnieniem wiele się działo. Były zapewnienia, deklaracje, że związek na lata, nie na lata. Różne rzeczy pojawiały się w mediach, które niekoniecznie składały się w jedną logiczną całość.

Miał pan żal do Dariusza Mioduskiego? Bo przecież niewiele wcześniej powtarzał, że trener Jacek Magiera może liczyć jego pełne wsparcie.

Gdybym powiedział, że nie miałem żalu, i tak nikt by nie uwierzył. Żal był naturalnym odruchem, bo nie pozwalano mi nadal robić czegoś, o czymś zawsze marzyłem. Nagle – skoro zostałem zwolniony, mogłem się poczuć jako winny problemów. Przypominam, że klub przechodził transformację, to był trudny czas. Gdy obejmowałem Legię we wrześniu 2016 roku, trwała walka na górze, właściciele nie mogli dojść do porozumienia w kluczowych kwestiach. Zespół zaczynał grać w grupie Ligi Mistrzów, ale zarazem był nisko w tabeli, miał dwanaście punktów straty do czołówki. W grudniu odeszło dwóch napastników: Aleksandar Prijović i Nemanja Nikolić, choć ustalenia były takie, że obaj nie zostaną sprzedani w jednym momencie. Odszedł też Bartosz Bereszyński. To byli ludzie stanowiący o sile zespołu. Zagraliśmy w 1/16 finału Ligi Europy, zdobyliśmy mistrzostwo Polski i miałem zapewnienia, że będzie uczynione wszystko, by Vadis Odjidja-Ofoe został, tymczasem sam piłkarz mówił mi, że nie przedłuży kontraktu. Trwało przeciąganie liny. Odchodzili też inni gracze, były urazy.

Jak Lech Poznań rósł w siłę? „PS” przybliża to m.in. na przykładzie Ba Louy.

Pieniądze zarobione w europejskich pucharach i na transferach zostały zainwestowane – obecnie na pensje jest wydawane o 30 procent więcej niż rok temu. Duży progres, prawda? Co więcej, sytuacja fi nansowa klubu pozostanie niezagrożona, o ile zespół w najgorszym wypadku skończy na podium. Niespadnięcie poniżej trzeciej pozycji i związane z tym pieniądze od Ekstraklasy pozwolą na dalsze inwestycje. A ponadto na konta będą wpływać następne raty za zawodników. To nie tak, że działacze już mają do dyspozycji np. pełną kwotę za Jakuba Modera. Takie wpłaty są rozkładane na raty i do tej pory Brighton & Hove Albion przelało mniej niż 50 procent umówionej sumy. Również dzięki temu Kolejorz mógł sobie pozwolić na odrzucenie oferty za Jakuba Kamińskiego, mimo że 8–9 mln euro robi wrażenie w polskich warunkach. Natomiast najwięcej wydano na Adriela Ba Louę z Viktorii Pilzno – według nieofi cjalnych informacji 1,2 mln euro, rekordowo dużo w historii Lecha. Ale to nie tak, że szefostwo oszalało od większych pieniędzy i zaczęło rzucać w ciemno kasą na prawo i lewo. Skrzydłowy był obserwowany od dawna, przedstawiciele Kolejorza jeździli specjalnie dla niego do Czech na mecze MFK Karvina (występował tam w latach 2018–20) i tak naprawdę już wówczas chcieli go sprowadzić do Poznania, jednak rywalizować z Viktorią nie mogli. Wypytywano o Iworyjczyka w Vejle BK, jego pierwszym europejskim zespole (2016–18), i wielokrotnie rozmawiano z Adrianem Gulą, obecnie prowadzącym Wisłę Kraków, a wcześniej trenerem ekipy z Pilzna. W związku z tym w stolicy Wielkopolski są przekonani, że wiedzieli wystarczająco dużo, by z czystym sumieniem zatrudnić 25-latka. M.in. są przygotowani na to, że Ba Loua nie w każdej drużynie chętnie wypełniał obowiązki w defensywie, ale uważają, iż Skorża zdoła sobie z tym poradzić.

Aschraf El Mahdioui to rewelacja startu sezon. Poznajemy bliżej jego historię.

Wszystko zaczęło się na ulicach Amsterdamu. Aschraf ma czterech braci i jako dziecko godzinami grał z nimi w piłkę na ulicy. Treningi w małym klubie z sąsiedztwa rozpoczął w wieku pięciu lat. Żaden z braci nie gra dziś profesjonalnie w piłkę, a on 11 lat po pierwszych piłkarskich zajęciach spełnił swoje marzenie. Trafi ł do wielkiego Ajaksu. – Na jednym z moich spotkań pojawił się Wim Jonk. To znana w Holandii postać, wielokrotny reprezentant kraju i uczestnik wielkich imprez jako piłkarz. W 2013 roku pracował w akademii Ajaksu, obejrzał mnie w akcji i zaprosił do siebie na trening. To było coś szczególnego – wspomina pomocnik Wisły. Jonk uważał go wtedy za utalentowanego rozgrywającego, grającego w starym stylu. – To zawodnik przypominający trochę Andreę Pirlo: bardzo dużo widzący na boisku i potrafi ący stworzyć jednym podaniem koledze sytuację sam na sam. Aschraf musi natomiast poprawić grę w obronie – mówił Jonk w holenderskich mediach. El Mahdioui, gdy dziś pytamy go o tamte porównanie do Pirlo, odpowiada: – Ja nigdy nie porównywałem się do nikogo, choć takie słowa szkoleniowca są miłe. To zaszczyt, że wypowiedział je trener Jonk, którego do dziś bardzo cenię i wciąż mam z nim dobry kontakt. Pierwszy mecz po urazie rozegrał dopiero pod koniec października 2019 roku. Wiedział, że marzenia o silnym europejskim klubie prysły i musi przede wszystkim się odbudować. O zainteresowaniu Wisły dowiedział się na przełomie ubiegłego i tego roku. – Zacząłem rozmawiać z ludźmi i szukać informacji o klubie. Wszyscy mówili mi, że transfer do Wisły to świetny pomysł. Zdecydowałem się na ten krok i nie żałuję. Uważam, że polska ekstraklasa stoi na wyższym poziomie niż słowacka, na pewno gra jest bardziej intensywna – przekonuje.

Kamil Pestka w końcu jest zdrowy. Podobno nadal obserwują go włoskie kluby.

Zwykle leczenie takich urazów trwa około 6–8 miesięcy. Dlaczego u pana zajęło to dłużej?

Pierwsza diagnoza mówiła o trzech, czterech miesiącach przerwy, ale później się to przedłużało. Pod koniec rundy zimowej ubiegłego sezonu już się nie spieszyłem z powrotem, bo wiedziałem, że i tak nie zagram przed jej końcem. Dołączyłem do zespołu w styczniu. Noga dalej mnie bolała. Niestety okazało się, że podczas rehabilitacji nabawiłem się nowego urazu, nie miałem na to żadnego wpływu. Później przeszedłem drugą operację i tak naprawdę dopiero za trzecim podejściem udało mi się wrócić do pełnej sprawności.

Nie podłamało to pana psychicznie?

W trakcie tego roku było kilka trudniejszych momentów. Wiedziałem, że poddawanie się nie ma żadnego sensu, bo nikt za mnie się nie zrehabilituje i nie wróci do zdrowia. Jak widziałem postęp w ćwiczeniach, to wiedziałem, że to idzie w dobrą stronę. Motywacja do powrotu rosła, to mnie napędzało. 

Przed kontuzją było zainteresowanie ze strony włoskich klubów. Czy Monza i Crotone to już temat zamknięty?

Miałem mocne sygnały, że kilka zespołów widziałoby mnie u siebie. Po odniesieniu kontuzji ten kontakt się nie urwał. Dopytywali jak mi idzie rehabilitacja. Nawet teraz d o c i e r a j ą do mnie sygnały, że mają mnie na radarach. Nie podpalam się i robię swoje. Wiem, że na zainteresowanie muszę z a p r a c o w a ć na boisku.

Damian Warchoł strzelał w trzeciej lidze, teraz strzela w Ekstraklasie. Jak on to robi?

Wcześniej przez lata nie mógł się przebić do ekstraklasy i to mimo tego, że miał bardzo ciekawe statystyki na niższych szczeblach. W III lidze: 95 meczów i 57 goli, w II lidze: 41 spotkań i 15 bramek, a w I lidze: 19 występów i 3 trafi enia. Dlaczego więc dopiero w wieku 26 lat został zatrudniony przez ekstraklasowicza w pierwszym zespole? – To jest dobre pytanie. Zadałbym je dyrektorem sportowym, skautom czy prezesom klubów z ekstraklasy. Dla mnie Damian od dawna był chłopakiem, który powinien grać wyżej – mówi obecny trener Polonii Warszawa Rafał Smalec. – Mamy przykład na to, jak leży u nas wyszukiwanie zawodników. Może on nie miał dobrego agenta. Nie wiem dokładnie. Ja mam ze współpracy z nim tylko świetne wspomnienia. Pracowaliśmy krótko, bo jeden sezon w Unii Skierniewice. Wtedy dla naszej drużyny był wartością dodaną – dodaje szkoleniowiec Czarnych Koszul. […] O Warchole pierwszy raz głośno zrobiło się w listopadzie 2015 roku. W meczu II ligi Raków Częstochowa – Nadwiślan Góra (6:0) ówczesny 20-latek sam strzelił aż pięć goli. – Z dzisiejszej perspektywy to pewnie wyda się nierealne, ale on w tamtych czasach pokazywał potencjał, który uprawniał do tych porównań. Miał świetny strzał i ciąg na bramkę. Jakoś zawsze tak się ustawił, że piłka do niego leciała. Już wtedy miał wysokie umiejętności. Nie zaistniał wcześniej w ekstraklasie, bo był niecierpliwy. Źle się czuł, kiedy miał konkurencję. Dla mnie najlepiej wygląda, w momencie w którym ustawi się go jako fałszywego napastnika. Ma wtedy miejsce, żeby pokazać coś z piłką, a ta przy nodze mu nie przeszkadza – dodaje szkoleniowiec.

Stal Mielec stawia na piłkarzy do odbudowy. Budziński, Kort, Wrzesiński – mają coś do udowodnienia.

Budziński jeszcze rok temu poważnie zastanawiał się nad zakończeniem kariery ze względu na poważną kontuzję i fakt, że pierwszoligowy Radomiak nie przedłużył z nim kontraktu. Były pomocnik Cracovii już zagrał w tym sezonie w kilku spotkaniach, ale jak na razie niczym szczególnym się nie wyróżnił i na jednoznaczną ocenę jego gry trzeba poczekać. Kort i Wrzesiński jeszcze nie zaprezentowali się na boisku, ponieważ przyszli w końcówce okna transferowego. Inna sprawa, że obaj mają zaległości treningowe i czeka ich teraz odbudowa formy, zanim zaczną pomagać zespołowi z Podkarpacia. Największą niewiadomą jest Kort. 26-latek propozycję ze Stali może potraktować jak szczęśliwy los na loterii, ponieważ patrząc na jego ostatnie dwa lata, nie dawał żadnych argumentów, by ekstraklasa przyjęła go ponownie (grał w niej w Pogoni Szczecin i Wiśle Kraków). Po powrocie z zupełnie nieudanej próby podbicia ligi greckiej Kort zakotwiczył w pierwszoligowej Miedzi Legnica. Miewał dobre momenty, ale nieliczne i w końcu został zesłany do rezerw. Poprzedni sezon spędził w Odrze Opole i choć początek miał znakomity (trzy gole w trzech kolejnych spotkania), wkrótce wypadł z podstawowego składu i do końca rozgrywek był już tylko rezerwowym. A po sezonie klub poinformował, że nie przedłuży z nim kontraktu. Lepszą pozycję startową ma więc Wrzesiński, który – mimo że w tym sezonie występował tylko trzecioligowych rezerwach Jagiellonii Białystok – wiosną zagrał w jej barwach kilka spotkań w ekstraklasie.

Pogoń martwi się o boisko w Radomiu. A plusy? Dyspozycja Grosickiego.

Przed poniedziałkowym starciem z Radomiakiem głównym zmartwieniem trenera Pogoni Kosty Runjaica będzie… stan boiska w Radomiu, którego fotografi e wywołują trwogę w stolicy Pomorza Zachodniego. – Nasz sposób gry jest zależny od murawy. Im jest lepsza, tym lepiej dla nas. Jednak to problem dla obu zespołów. Jak będzie wyglądała rzeczywiście, okaże się dopiero w poniedziałek. Wczoraj widziałem te zdjęcia… Ale wierzę, że będzie w dobrym stanie, choć obrazki nie napawały optymizmem. Tyle że nie mamy na to wpływu. Tak czy inaczej musimy się dostosować. Zimą mieliśmy podobny problem z naszą płytą, ale szybko to opanowaliśmy i dziś mamy jedną z najlepszych muraw. Może jesteśmy trochę rozpieszczeni? – komentował szkoleniowiec. […] Za to na pewno w Radomiu wystąpi Grosicki, w jego przypadku pytaniem pozostaje, ile czasu spędzi na boisku. Wychowanek Portowców intensywnie ćwiczył w trakcie przerwy na mecze reprezentacji i stopniowo nadrabiał zaległości względem nowych kolegów. – Robi postępy, jego umiejętności widać gołym okiem. Mam wrażenie, że z nim cała drużyna notuje progres. Pracujemy nad tym, aby doszedł jak najszybciej do pełni możliwości. Na dziś nie można powiedzieć, że w poniedziałek na sto procent zagra od początku. Jeśli da sygnał, że jest gotowy, przeanalizujemy sytuację i wybierzemy jakąś opcję – wyjaśniał Runjaic. Niemiecki szkoleniowiec nie chce ryzykować zdrowia Grosickiego. – Muszę przyznać, że bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Długo nie uczestniczył w treningach drużynowych, a mimo to pokazuje, że ma umiejętności i odpowiednie nastawienie. Zawodnicy, którzy nie ćwiczyli przez dłuższy czas na wysokiej intensywności, muszą być wprowadzani ostrożnie, by nie spowodować kontuzji. Dlatego też cały czas rozmawiamy ze sobą – wyjaśniał Runjaic.

Gazeta Wyborcza

Będziemy mieli mundial co dwa lata? FIFA pracuje nad takim planem.

Gdy propozycja pojawiła się na stole – Arabia Saudyjska była tylko jej formalnym ambasadorem, władze FIFA są przekonane co do jej słuszności – światowa federacja mogła rozpocząć prace nad pomysłem. I rozpoczęła opracowywanie tzw. studium wykonalności. Jego powstawaniem kieruje Arsène Wenger, były menedżer Arsenalu, teraz zatrudniony w FIFA na stanowisku szefa rozwoju, entuzjasta zwiększenia częstotliwości rozgrywania mundiali. Francuz reprezentuje w tej sprawie rozliczne interesy. Po pierwsze, mundialu co dwa lata chcą kraje Azji i Afryki – także po to, by móc gościć imprezę. W kolejce czekają m.in. Australia, Arabia Saudyjska i Maroko. Przy rozgrywaniu turnieju co cztery lata i stosowaniu rotacji – mistrzostwa chcą zorganizować też dawne potęgi, jak Anglia, Argentyna czy Hiszpania – poczekają długo, może ponad dwie dekady. Po drugie, za zwiększeniem częstotliwości rozgrywania mistrzostw świata jest sama FIFA – światowa federacja widzi w tym nie tylko czysty pieniądz (na mundialu zarabia 6 mld dol. z praw do transmisji oraz kontraktów reklamowych), ale także możliwość odzyskania prymatu we władaniu futbolem, przejętego przez federacje kontynentalne, zwłaszcza UEFA. Częściej rozgrywany i większy mundial (już ten za pięć lat pomieści 48 drużyn) ma też być sposobem na popularyzowanie piłki na świecie. A Francuz dodatkowo argumentuje, że dzięki tej reformie wielkie gwiazdy futbolu miałyby więcej szans na Puchar Świata niż teraz. Wszak Leo Messi czy Cristiano Ronaldo mistrzami świata nie byli nigdy.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...