Reklama

Korona była solą w oku. Chciałbym, by stała się oczkiem w głowie 

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

10 września 2021, 13:19 • 30 min czytania 8 komentarzy

Korona Kielce przejadła przez dwanaście lat 80 milionów złotych miejskich pieniędzy. W zeszłym roku została odbita z niemieckich rąk i wychodzi na prostą. Dowody? Pierwsze miejsce w tabeli i pierwszy od dwunastu lat symboliczny zysk w bilansie rocznym. Jak do tego doszło? Opowiada prezes Korony, Łukasz Jabłoński. Rozmawiamy o szukaniu oszczędności, zwolnieniu Bartoszka, relacjach z miastem, trupach wypadających z szafy i wznoszeniu klubu na wyższy poziom organizacyjny.

Korona była solą w oku. Chciałbym, by stała się oczkiem w głowie 
Przede wszystkim miło siedzieć w gabinecie prezesa Korony Kielce. Za poprzednika dziennikarze nie mieli tej możliwości.

Poważnie?

Może ci, że tak powiem, piszący z dużą wyrozumiałością o zarządzie Korony.

Nie miałem dotychczas żadnego doświadczenia z dziennikarzami i zanim przyszedłem do Korony, obejrzałem kilka konferencji prasowych poprzedniego prezesa, co nieco poczytałem. Gdy człowiek przychodzi w jakieś miejsce, na pewno nie chciałby popełniać błędów poprzedników.

Akurat w tym przypadku miał pan kopalnię wiedzy, czego nie robić.

Nie będę bronił poprzedniego zarządu, nie będę też strasznie atakował. Chociaż mógłbym. Może nawet miałbym chęć. Mówię serio – naprawdę napsuli mi krwi choć osobiście nic im nie zrobiłem.

Ja pewnie też popełniłem wiele błędów i jeszcze masę ich popełnię, ale uważam, że na tym stanowisku nie powinna znajdować się osoba, która ma problem ze swoim ego. Uzyskuje niebezpieczne narzędzia, które może wykorzystać.

Reklama

Porozmawiajmy o tym, jak poprzednicy napsuli panu krwi.

Korona to klub. Zdaję sobie z tego sprawę, choć na początku zdarzało mi się używać sformułowania „firma”. Nie wstydzę się przyznać, że podchodzę do tego klubu również tak jak do firmy. Tak widzę organizację. Jak wchodzę do jakiejś firmy, to się z nią utożsamiam. To nie znaczy, że od razu oddam za nią życie, ale po prostu się utożsamiam. I jak ktoś atakuje ten klub, mam na myśli poprzednika, atakuje również mnie. Odszedł, to po co jeszcze atakuje? Czy to komuś poprawia humor? Jeśli tak, to znaczy, że z tym gościem jest coś nie halo. Mamy jako klub jedną sprawę sądową.

Krzysztof Zając pozwał was o wypłatę odsetek od zaległych wynagrodzeń, których… sam sobie nie wypłacał.

Tak, to prawda, ale ze względu na dobro Korony i toczącą się sprawę w sądzie nie będę szerzej komentował tego wątku.

Istny absurd.

To coś więcej niż absurd. Generalnie uważam, że jeśli następuje zmiana zarządu, to ustępujący prezes powinien sam z własnej woli przekazać wszystkie sprawy swojemu następcy. Nie musi tego robić, ale zachowując ciągłość pracy niejako dba też o swój interes. Może wskazać słabe miejsca, w których może być problem. Później inaczej odbiera się tę osobę i to, co po sobie zostawiła. 

Gdy dziś wypada z szafy jakiś trup, pierwszą myślą jest „ale to zaniedbali”, „ale to rozwalili”. A może oni tego wcale źle nie zrobili, natomiast nie przygotowali nas, że taka okoliczność może mieć miejsce.

Jak rozumiem, nie doszło do żadnego przekazania funkcji.

Pana Zająca widziałem osobiście tylko w sądzie, bo jestem wzywany na świadka w innej sprawie. Pozwał dwóch dziennikarzy. Byłem pod salą dwa razy, ani razu nie zostałem przesłuchany. Siedziałem trzy godziny na poczekalni i sąd zawsze mówił, że przesłucha mnie w następnym terminie. Przepraszam, była jeszcze druga sytuacja. Jakaś wycieczka, na której był prezes Zając, ale stronił od towarzystwa. Nawet nie miałem okazji uścisnąć mu dłoni, chociaż szczerze tego nie żałuję.

Zacząłem w ten sposób nie po to, by wspominać Zająca, bo dla wszystkich byłoby lepiej o nim zapomnieć. Chciałem raczej pokazać, że postawiliście na transparentność. Co jakiś czas organizujecie konferencje prasowe, na których ze szczegółami przedstawiacie, co się udało zrobić i jakie są plany. Przyznajecie się też do błędów. Kibic zwyczajnie wie, co się dzieje.

Na pewno się staramy. Nie chcę tutaj być nieskromny, ale będę mówił w liczbie pojedynczej, choć wiadomo, że klub to nie tylko ja, a kilkanaście osób, które naprawdę się angażują, żeby to lepiej działało i efekty były widoczne. Tak, przyznajemy się do błędów. Przed ostatnią konferencją prasową tego nie planowałem. Pięć minut przed wejściem na salę stwierdziłem, że powiem o tym, czego nie udało się zrobić w tematach marketingowych. Mówiłem o stronie internetowej i systemie biletowym. O drobnych sprawach, które rzutują na odbiór klubu.

To buduje wiarygodność.

Przede wszystkim chcemy pokazać to, że z wielu rzeczy zdajemy sobie sprawę. Wiemy, co nie działa. Pomimo szczerych chęci, nie jesteśmy w stanie naprawić pewnych rzeczy ani tu i teraz, ani nawet na przestrzeni miesiąca czy dwóch. Wprowadziliśmy transparentność czerpiąc z doświadczenia lat poprzednich. Chcemy, by ogólna komunikacja ze strony klubu była na dużo lepszym poziomie. Żeby społeczność wiedziała, co się dzieje w klubie.

Reklama

Nawet taka ciekawostka – postanowiłem zrobić spotkanie dla głównych sponsorów. Niewielu ich jest, ale ideą takiego spotkania było pokazanie tym ludziom, na co idą ich ciężko zarobione pieniądze.

Pierwsza liga w Fuksiarz.pl

Zobacz kursy na mecze Korony!

Znów nawiążę do Zająca, ale to chyba istotne – pamiętam, jak podczas jednego ze spotkań były prezes zaczął wymyślać sponsorów, że łożą zbyt małe pieniądze na klub. Wielu po tej akcji się odwróciło.

Ziemia wokół Korony została totalnie spalona. Wszyscy dookoła myślą, że każda złotówka wpływająca do Korony jest przetańczona. Że idzie w przepał, że dzieją się tu niestworzone rzeczy. Dlatego pomyślałem, że osoby, które pomagają tej Koronie od lat, powinny wiedzieć nie tylko to, co pokazujemy na konferencjach, ale mogą być bardziej wgłębione w temat. Było to przez nich dobrze odebrane.

Kiedy po raz ostatni Korona zakończyła sezon z zyskiem?

12 lat temu.

Ostatni rok budżetowy też zamknęliście na plus. Trzeba postrzegać to jako duży sukces. Zwłaszcza zważając na kontekst – wizja upadku klubu, trudności przy przejmowaniu go od Niemców, spłacanie zadłużenia po poprzednikach, drużyna budowana niemalże od zera…

Byłbym bardziej zadowolony, gdybym był pewny, że jesteśmy już na prostej. A nie jesteśmy. To mały sukces i cieszę się, że pierwszy raz po 12 latach jako spółka mamy jakiś minimalny zysk. Natomiast daleko nam jeszcze do pełnej stabilizacji finansowej. Jeśli sytuacja się ustabilizuje, będę uśmiechnięty i powiem: o tak, teraz jest sukces.

Kiedy ona nastąpi?

Planuję, że w przyszłym sezonie.

Dość szybko w takim razie zostanie posprzątany bałagan.

W tym wszystkim złym – a za zło uważam wszystkie trupy, które wypadły po drodze z szafy – pozytywne jest to, że kolejnych trupów już nie ma. To, co mogło się wydarzyć, już się wydarzyło. Staramy się nie popełniać błędów, żeby nie produkować kolejnych brzydkich niespodzianek. Stąd pozytywna prognoza, że już za rok będziemy mogli mówić o tym, że jesteśmy na prostej. Wynik finansowy powinien być pozytywny.

Spodziewa pan się, że Korona może być tak na dłuższą metę samofinansującym się klubem?

Co rozumiemy przez samofinansujący się klub?

To, że klub nie pobiera dotacji z miasta, co przez lata w Koronie było dużym problemem. Brakuje pieniędzy? Idziemy do rady miasta, tam jest awantura, pogrozimy, że Korona zaraz upadnie i pieniądze zaraz się znajdą. A potem za pół roku to samo.

To chyba pan napisał, że pierwsza liga jest najdroższą ligą świata.

To nie moje słowa, ale tak się utarło.

I chyba jest w tym racja. Należałoby na to pytanie odpowiedzieć pytaniem: czy Korona awansuje? Bo jeżeli awansuje, to jest szansa, że budżet będzie realizowany ze środków innych niż miejskie. Ale należałoby zadać też inne pytanie: czy są w Polsce kluby, które nie korzystają z miejskich środków?

Bruk-Bet Termalica Nieciecza.

A inne? Nie pytam podchwytliwie.

Wiem. Nie ma. Niemalże wszyscy biorą z miasta – mniej lub więcej.

Problemem Korony nie było to, że sięgała po pieniądze z miasta, ale sposób, w jaki to robiła i jak później przepalała te pieniądze. Było to trochę dziecinne. Jeżeli mama daje dziecku kieszonkowe i mówi, żeby nie kupowało cukierków, a to dziecko i tak wydaje je na cukierki, to nie ma co się dziwić mamie, że nie chce dać kolejnego kieszonkowego. W Koronie był porządny przepał pieniędzy. Przez ostatnie dwanaście lat przejedzono ponad 80 milionów złotych.

Mówimy tylko o środkach miejskich.

Tak. A trzeba wziąć pod uwagę, że Korona była wówczas w Ekstraklasie, a z szeroko rozumianej Ekstraklasy płynie osiem razy więcej środków niż z pierwszej ligi. Wiadomo, że ekstraklasowy budżet jest trochę wyższy niż pierwszoligowy, no ale jest czym się rządzić, jest czym dysponować. Możliwości pozyskiwania źródeł finansowania – sponsorzy, sprzedaż powierzchni reklamowych – są zdecydowanie większe. Każdy mecz jest transmitowany. Trudno mi się więc odnieść, czy klub byłby w stanie finansować się w stu procentach samodzielnie, zwłaszcza, że zdecydowana większość klubów w Polsce nie jest w stanie tego zrobić.

Jakiej relacji z miastem pan oczekuje?

I to świetnie postawione pytanie, bo ja niczego nie oczekuję. Chciałbym prowadzić klub w taki sposób, żeby miasto samo chciało w niego w inwestować i być jego częścią. I chyba to jest clou. W ostatnich dwóch miesiącach widzę wokół Korony mnóstwo sprzymierzeńców. To zupełnie inna sytuacja niż ta z listopada czy grudnia, kiedy zaczynałem pracę w Kielcach. Każdy patrzył wtedy na Koronę jak na zło koniecznie.

Zamiast iść do miasta po pieniądze, zamierzacie ubiegać się o kredyt.

Przez ostatnie dwanaście miesięcy spłaciliśmy ponad jedenaście milionów zobowiązań. Znaczna część środków, które wykorzystaliśmy na spłatę tych zobowiązań, były efektem bieżącej pracy. A jednocześnie te środki powinny być wykorzystane na realizację bieżącego budżetu, stąd pojawia się potrzeba dodatkowego źródła finansowania. Najprostszym byłoby złożenie wniosku o dokapitalizowanie spółki. Ale nie chcę korzystać z najłatwiejszych narzędzi. Chcę traktować Koronę jako spółkę, która może sama się finansować szukać źródeł finansowania we własnym zakresie. Chcemy więc zaciągnąć kredyt.

Niestety Korona jako spółka nie jest dla banków atrakcyjnym podmiotem jako potencjalny kredytobiorca. Kredyty muszą być zabezpieczone. Z reguły zabezpiecza się kredyty na przykład wpisem w hipotece nieruchomości. Korona swoich nieruchomości nie posiada.

I tu akurat będzie potrzebna pomoc miasta.

Tak, bo jedynym sensownym zabezpieczeniem jest poręczenie miasta. Przerzucając to na kanwę biznesu – powszechnie obowiązującym zwyczajem jest, że spółka-matka poręcza za zobowiązania spółki-córki. Przekładając to na naszą sytuację – normalny byłby fakt, gdyby gmina, właściciel klubu, poręczył za kredyt, który zaciągnie Korona.

Jak dużego kredytu potrzebujecie?

Będziemy wnioskować o sześć milionów złotych. Chcielibyśmy, żeby ten kredyt był udzielony na okres czterech lat ze spłatą 1,5 miliona złotych co roku. Skąd zamierzamy pozyskać środki na spłatę? Z bieżącej działalności. W tej chwili rozmawiam z trzema potencjalnymi sponsorami. Mógłbym nie występować o ten kredyt, ale to ma być dla mnie takim buforem bezpieczeństwa dla Korony. Nie chcemy doprowadzić do sytuacji, że stoimy totalnie pod ścianą i nie mamy pieniędzy na bieżącą działalność. Jak każdy rozsądny człowiek – planuję to, co wydarzy się w najbliższej przyszłości. Jeśli nawet połowa z tych rozmów mi wypali, bez problemu wypracuję nadwyżkę środków, żeby spłacić pierwszą ratę kredytu. To dość istotne – nadwyżka to nie wynik finansowy. Często w różnych artykułach te sprawy są mylone. Wcześniej rozmawialiśmy o tym, że Korona pierwszy raz od dwunastu lat osiągnęła zysk. Pojawia się teraz wiele komentarzy przy okazji prośby o poręczenie tego kredytu: no to jak to, przecież był zysk, to jest super czy nie super? Przypomnę, że ten zysk jest w okolicach 50 tysięcy złotych. To nie jest kwota, która powoduje, że nagle mamy full pieniędzy na bieżący sezon.

To bardziej symbol – zawsze było na minus, często na duży minus, a tu nagle pojawia się lekki plus.

Tak. Niektórzy już zaczęli jechać „było cudownie, a jest źle”. Skądś musiałem wziąć pieniądze na to, żeby spłacić ponad jedenaście milionów zobowiązań. W każdym możliwym momencie podkreślamy, że w Koronie nie ma cudu i stabilizacji.

Innymi słowy – zamiast iść do miasta po pieniądze, jak to się działo w ostatnich latach, chcecie wziąć odpowiedzialność finansową na siebie i samemu zadbać o spłatę kredytu.

Dokładnie tak. Powiedziałem na jednej z sesji rady miasta, że Korona była dotychczas solą w oku, a chciałbym, żeby stała się oczkiem w głowie. Tylko na to trzeba zapracować. Nie tylko wynikami sportowymi.

Na ostatniej konferencji prasowej Piotr Dulnik, główny sponsor klubu, powiedział: – Musi być Ekstraklasa, ponieważ dalsza egzystencja w pierwszej lidze z punktu widzenia sponsora mija się z celem. Jeżeli nie awansujemy, będziemy musieli usiąść i odpowiedzieć sobie na pytanie: co dalej?
Jego Suzuki odpowiada za 30% budżetu. To zasianie wątpliwości, czy w przypadku braku awansu wciąż będziemy oglądali Koronę w obecnym kształcie. To tylko straszak czy rzeczywiście jest takie zagrożenie?

To stwierdzenie zasiało w pewnych kręgach niepokój, ale myślę, że zostało źle odebrane i fajnie byłoby o tym powiedzieć. To na pewno nie był straszak. Ani ja, ani pan Piotr nie jesteśmy pozerami, ludźmi, którzy kreują niestworzoną rzeczywistość, żeby coś osiągnąć. Był to na pewno argument do określenia sobie pewnych celów. Ekstraklasa to nie jest nasze prywatne, ambicjonalne spełnienie, po którym moglibyśmy powiedzieć, że to my wprowadziliśmy klub do Ekstraklasy i jesteśmy zbawcami. Nic z tych rzeczy. Koronie potrzebna jest Ekstraklasa ze względów finansowych. Z drugiej strony – to ekstraklasowy klub, to tam jest jego miejsce.


Klub jest dość mocno rozbudowany. Jego struktura organizacyjna, liczba poszczególnych drużyn – to wszystko jak na warunki pierwszej ligi jest naprawdę pokaźne. Jeżeli mielibyśmy zostać w pierwszej lidze, należałoby dostosować klub organizacyjnie do warunków pierwszoligowych. Mówiąc brzydko…

Cięcia?

Cięcia. Nie da się tego zrobić w tym sezonie, nie dało się tego zrobić też w poprzednim. To trochę tak wygląda, że wsiedliśmy do pociągu już na trasie. Może to nie jest Eurostar ani TGV, ale solidne Pendolino. Nie da się odczepić wagonów w trakcie. To zresztą byłoby najprostsze, gdybyśmy stwierdzili, że obcinamy wszystko i jakby Ekstraklasa się zdarzyła, to byłoby wspaniale, natomiast my chcemy zrobić ten klub z budżetem pięciu milionów złotych i będziemy sobie pykać o utrzymanie w pierwszej lidze. Oczekiwania społeczne są zupełnie inne. Kibice nie oczekiwali ludzi, którzy przyjdą i zaakceptują stan rzeczy, który zastali.

Jeśli Korona zostałaby w pierwszej lidze, w obecnej strukturze organizacyjnej nie byłaby w stanie utrzymać się finansowo. W Ekstraklasie – jak najbardziej tak. W przypadku braku awansu trzeba byłoby podjąć męską decyzję, jak klub ma wyglądać w przyszłości. Czy ma być mniejszy, z mniejszym budżetem i wtedy mógłby w tej pierwszej lidze się finansować? Czy jednak podejmujemy rękawicę i walczymy dalej? Chyba w każdym klubie są określane cele. Zdaję sobie sprawę, że czasem określenie celu to dmuchanie balonika. Ktoś może powiedzieć, że w poprzedniej rundzie popełniliśmy błąd, bo określiliśmy nasz cel jako miejsca 1-6. Zaczynaliśmy rundę wiosenną z zaległym meczem i sześcioma punktami straty do szóstego miejsca. Matematycznie to wszystko się spinało. Ale być może to był błąd.

Po realizacji letnich wzmocnień myślę, że teraz śmiało możemy określać taki cel. Zresztą pierwsze siedem kolejek zweryfikowało, że póki co ten cel jest jak najbardziej realny. Zaznaczam – póki co. Co będzie w przyszłości, tego nikt nie wie.

Ku przestrodze – ŁKS zaczął poprzedni sezon od siedmiu zwycięstw i nie awansował.

Właśnie. Czytam wszystkie komentarze i nie ukrywam tego. Mówię: kurde, wygrywamy, nie ma możliwości, żeby sto procent osób było zadowolonych. No i pojawiają się rzeczywiście te porównania do ŁKS-u. Tylko jak popatrzymy sobie na te mecze, to ŁKS w pierwszych meczach nie tyle wygrywał, co wręcz kosił. Nie było jak u nas, że wygrywamy 1:0 czy 2:1. Było już tak dobrze, że lepiej być nie mogło. I w ten sposób dochodzę do stwierdzenia, że u nas jest przestrzeń, żeby było lepiej.

To nieprzewidywalna liga. To, że Korona dobrze zaczęła, nie musi nic oznaczać.

Oby oznaczało, że będzie tylko dobrze. Nie jestem specjalistą od sportu, nigdy tego nie ukrywałem. Ale jestem przekonany, że nasza drużyna ma jeszcze olbrzymi potencjał, który, mam nadzieję, z meczu na mecz będzie uruchamiać.

Nie odpowiedział pan do końca na pytanie o Suzuki. To jest zagrożenie, że w przypadku braku awansu finansowanie sponsora się zmniejszy czy go nie ma?

Patrząc na zaangażowanie Suzuki i pana Piotra – nie sądzę, żeby istniało takie zagrożenie. Oczywiście, jest to ostatecznie uwarunkowane z wielu stron, to pan Piotr podejmuje decyzję. Ale jeśli będziemy organizacyjnie szli do przodu, to nie sądzę, by Suzuki chciało się wycofać. Pan Piotr też jest bardzo mocno zaangażowany.

Trzeba przyznać, że zaliczyliście imponujące letnie okno transferowe. Paru piłkarzy mogłoby śmiało pograć jeszcze w Ekstraklasie. Zastanawiam się, także w świetle przywołanej wypowiedzi – to zagranie all in? Rzucenie wszystkiego na awans, a jak się nie uda, to będziemy się martwić?

Nigdy w życiu. Wbrew pozorom to okno nie było wcale drogie. Poważnie. Wszystkie transfery były optymalne finansowo, choć dostałem co najmniej dwa telefony, że kogoś przepłaciliśmy. Ale w życiu się z tym nie zgodzę. Oczywiście, nie płaciliśmy nikomu najniższej krajowej, bo takie wynagrodzenia nie są spotykane w pierwszej lidze. Ale nikogo nie przeszacowaliśmy. Nawet powiedziałbym, że byliśmy bardzo ostrożni.

Na czym pan znalazł oszczędności w klubie?

Przede wszystkim na kosztach utrzymania zarządu.

Wiem, że były przeogromne.

Były tutaj de facto trzy osoby – prezes, wiceprezes, pani dyrektor. Największe oszczędności, prawie milion złotych w skali roku, wynikały z tytułu wynagrodzeń.

Mówimy o milionie oszczędności na samym zarządzie?

Nie, ogółem na pracownikach.

To i tak bardzo dużo.

Nasza struktura organizacyjna jest w tym momencie totalnie optymalna. Nigdzie nie mamy przerostu zatrudnienia. Wprowadziłem zupełnie inny obieg dokumentów, inny schemat akceptacji kosztów i odpowiedzialność poszczególnych ludzi – można nazwać ich kierownikami swoich działów – za generowanie kosztów. Jesteśmy na etapie wdrożenia elektronicznego obiegu dokumentów, dzięki któremu totalnie przeniesiemy się w sferę elektroniczną i koszty będą jeszcze bardziej widoczne.

Ośrodek decyzyjny w poprzedniej Koronie znajdował się tutaj, w gabinecie prezesa, pod którym stały kolejki ludzi. Po podpis, po konsultację, po decyzję. Ale nic z tego nie wynikało. To przenoszenie odpowiedzialności na zarząd. A co zarząd może wiedzieć o tym, w którym hotelu mają przenocować zawodnicy? On nie ma o tym zielonego pojęcia. Albo to klepnie, albo tego nie klepnie. Inaczej to działa, gdy przerzucimy tę odpowiedzialność na kierownika drużyny. Wszyscy razem tworzymy Koronę. Finalnie decyduję ja, co wynika z mojej funkcji, ale ty to wszystko współtworzysz. Każdy zna swoje miejsce i swój zakres odpowiedzialności.

Nie wtrącam się w sprawy sportowe, bo jest od tego dyrektor sportowy. Oczywiście, bardzo często rozmawiamy, konsultujemy transfery, ja od strony ekonomicznej, pan Paweł od strony sportowej. Prezes na pewno nie powinien być dyrektorem sportowym. Myślę, że w wielu klubach to gwóźdź do trumny. To wręcz chore. Prezes ma wszystko scalać, odpowiadać za całość, stworzyć wokół siebie taką grupę ludzi, którym zaufa i powierzy odpowiedzialność za swoją działkę. A później rozlicza ich z tej działki. Wtedy działa to zupełnie inaczej. Ktoś zaraz może spuentować: to jak tak ufasz ludziom, zaraz cię wyprowadzą w pole. Jest prosta zasada: ufaj, ale kontroluj.

Jeśli wprowadzimy Koronę na wyższy level wewnętrznej organizacji, przeniesiemy te kolejki, które tutaj się tworzyły i nic nie wnosiły, do sfery internetu. Decyzje będą podejmowane szybciej i nic nie zginie. Zwykła rozmowa – dziś ją pamiętamy, ale za tydzień już jej nie będzie. A kasę trzeba wypłacać.

To zasady, które wyniósł pan z branży motoryzacyjnej, z twardego biznesu? Da się w ogóle przenieść rozwiązania z tego świata na piłkarski grunt?

Da się. Jest jedna różnica, bardzo duża, bo ja w dalszym ciągu jestem prezesem w innych spółkach. Tam, jeśli wykreuję jakieś działanie, mam pewien pomysł albo rozwiązanie jakiegoś problemu, to ze względu na swoje doświadczenie wiem, że to wypali i efekt będzie taki i taki. A tutaj nie mam wpływu na wszystko, bo nie mam wpływu na to, jak będzie to wyglądało na boisku. A niestety – od tego, jaki jest wynik meczu, od miejsca w tabeli, wiele zależy.

Tak naprawdę wszystko.

Na pewno chęć ze strony sponsorów. Teraz jesteśmy odbierani inaczej. Ludzie chcą inwestować w Koronę, reklamować się, przychodzić na stadion. Zapytał pan o oszczędności – przede wszystkim koszty wynagrodzeń i inne, codzienne koszty rodzajowe. Ale popatrzmy też z punktu widzenia przychodów. Prosta sprawa – dzień meczowy. Dla Korony dzień meczowy dotychczas był dniem kosztów.

Jak rozumiem, mówimy o okresie sprzed wybuchu pandemii.

Tak, o pandemii nie rozmawiamy, bo nie było Himena, który zrobiłby dzień meczowy bez kibiców z zyskiem. Przychodzą kibice, sami kupują bilety. Jak ich jest więcej, sponsorzy na to inaczej patrzą. Musimy pamiętać, że teraz mówimy o pierwszej lidze, więc możemy zdobywać tylko lokalnych sponsorów. Nikogo globalnego te rozgrywki raczej nie interesują. Poza Widzewem, który jest ewenementem, zawsze mieliśmy drugie miejsce w kolejce, jeśli chodzi o frekwencję.

Kolejna rzecz – dział finansów i administracji, z którego zrezygnowaliśmy i zrobiliśmy powszechnie znaną rzecz – outsourcing. Nic nadzwyczajnego. Klub oszczędza na tym prawie 300 tysięcy złotych rocznie. To prawie tyle, ile zarabiamy na meczach.

Bardzo proste rzeczy. Po co była w lutym konferencja prasowa, na której Maciej Bartoszek został ogłoszony dyrektorem sportowym? Duża pompa, awans, docenienie trenera. Wydawało się wtedy, że to coś na lata. Po trzech tygodniach Macieja Bartoszka już nie było w klubie. Abstrahuję już od samego zwolnienia, ale po co ta przepompowana konferencja?

No i właśnie, dotykamy tematu transparentności. Bardzo możliwe, że popełniamy błąd i źle przedstawiamy pewne rzeczy, bo niektóre sprawy są odbierane tak, jakbyśmy tego nie chcieli. Gdy rozstawaliśmy się z Maciejem Bartoszkiem, podaliśmy sobie rękę i złożyliśmy sobie deklarację, że nie mówimy nic o naszym rozstaniu. Czasem dzwonimy do siebie z Maćkiem. Rozmawiałem z nim w zeszłym tygodniu. Mamy bardzo dobre relacje. Nie wiem, czy mogę o tym mówić. Najchętniej to bym powiedział o tym, że po pierwsze – Maciej Bartoszek nie był dyrektorem sportowym.

A kim?

Dyrektorem pionu sportowego.

Kwestia nazewnictwa.

To dosyć istotne. Dyrektor pionu sportowego a dyrektor sportowy to dwie różne osoby.

Równie dobrze mógłby nazywać się wiceprezesem ds. sportowych. Niby trzy różne funkcje, a w rzeczywistości chodzi o to samo. Wszystko zależy od kompetencji.

OK, zgadzam się, ale nie został ogłoszony dyrektorem na konferencji w lutym. W niektórych artykułach nazywano go dyrektorem już w listopadzie. Na konferencji w lutym zostały wymienione tylko kluczowe osoby w klubie.

?

Poważnie. Gdyby pan to prześledził, to by pan zobaczył.

To w jaki sposób Bartoszek został w takim razie przedstawiony jako dyrektor? Śledzę losy Korony, ale dowiedziałem się o tym dopiero z konferencji prasowej. Nie przypominam sobie, by wcześniej były jakiekolwiek publikacje na ten temat. Nawet suchego komunikatu na oficjalnej stronie nie było.

Był dyrektorem już wcześniej. Dam dowód.

(Jabłoński pokazuje maila z 11 grudnia 2020 roku. „Pani Agnieszko, proszę przekazać informację do wszystkich pracowników w klubie, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami rozpoczynamy wdrażanie zmian w strukturze organizacyjnej klubu, w załączeniu przesyłam aktualny organigram działu sportowego (…) Maciej Bartoszek, dyrektor sportowy”). 

To komunikacja wewnętrzna. 11 grudnia 2020 roku.


Nie ogłosiliście tego na zewnątrz.

Kiedyś to śledziłem i znalazłem co najmniej dwa artykuły w internecie, w których jeszcze w ubiegłym roku było napisane „Maciej Bartoszek, dyrektor pionu sportowego”.

Ale w którym momencie przekazaliście tę informację światu? Nie było czegoś takiego.

Nie przekazaliśmy takiej informacji światu. I to był nasz błąd.

Jeśli ktoś się interesował Koroną, doskonale wiedział, co robi Maciej Bartoszek. Teoretycznie był trenerem, w praktyce ściągał piłkarzy, jeździł ich obserwować, a w międzyczasie chodził na sesje rady miasta, by ratować Koronę. Mimo że nie nazywał się dyrektorem sportowym, de facto nim był. Ale wy nazywaliście go trenerem. Dopiero w lutym został publicznie nazwany dyrektorem pionu sportowego.

Powtórzę – to był nasz błąd.

Mamy maila z grudnia, czyli Maciej Bartoszek został dyrektorem co najmniej dwa miesiące przed tą konferencją. To dlaczego tak późno o tym zakomunikowaliście? Przecież to istotna informacja dla życia klubu.

Być może niepotrzebnie na konferencji w lutym komunikowaliśmy kluczowe osoby. Gdybyśmy rozmawiali tak jak na każdej konferencji, ten o tym, ten o tym… Chociaż z drugiej strony – zmiany na funkcji pierwszego trenera zawsze rodzą mnóstwo emocji, cokolwiek by się nie wydarzyło. Czasem są mniejsze, czasem większe. Ale zawsze są.


Tu były ogromne. Czyli pan mówi, że lepiej byłoby, gdyby Maciej Bartoszek nigdy nie został nazwany dyrektorem, mimo że de facto w klubie nim był?

Lepiej byłoby, gdybyśmy w listopadzie zrobili konferencję albo ogłosili to tak, jak ogłaszamy zawodnika.

Tutaj wyszedł brak transparentności, o który nie posądzałem. To kluczowa postać w klubie. W świadomości kibica wyglądało to tak – kibic nagle dowiaduje się, że Maciej Bartoszek jest dyrektorem. Kibic się cieszy, bo bardzo lubi trenera Bartoszka, to zasłużona postać, która wykręciła z Koroną historyczne piąte miejsce i pomogła w ratowaniu klubu. I po trzech tygodniach ten sam Maciej Bartoszek, który dostaje taki kredyt zaufania, jest wyrzucany. Nic dziwnego, że kibic się wkurza i nie rozumie, o co tutaj chodzi. Stąd jeszcze raz zapytam – po co była ta konferencja?

Trudno z tym w ogóle polemizować. W żaden sposób nie próbuję, bo było to nie OK. Został popełniony z naszej strony błąd. Nawiążę do początku mojej wypowiedzi – podaliśmy sobie dłoń z Maćkiem i wpisaliśmy to w porozumienie, że nie będziemy mówić o powodach naszego rozstania. Pan, jak rozumiem, chce ten temat poruszać?

Tak, to takie proste załatwienie tematu: tak się umówiliśmy, więc nie komentujemy. Wydaje mi się, że kibice powinni takie rzeczy wiedzieć.

Nie chcę odmawiać odpowiedzi, bo to trochę słabe.

To czemu tak się umówiliście z trenerem Bartoszkiem?

Wbrew pozorom, jak powiedziałem – mamy bardzo dobre relacje. Mogę nawet powiedzieć, że jesteśmy kolegami. Powiedzieliśmy sobie wzajemnie, że nie będziemy siebie opiniować, bo znamy się, lubimy. Komu by to pomogło, jeżeli ja mówiłbym źle na Maćka Bartoszka, albo on na mnie?

Kibic chce wiedzieć, co oni w tym klubie odwalają: zwalniają trenera i nawet nie chcą powiedzieć, dlaczego to robią. Zero wyjaśnienia. To kłóci się z transparentnością.

Podjęliśmy tę decyzję wspólnie z Maćkiem na zasadzie porozumienia.

Faktycznego porozumienia czy samo rozwiązanie umowy odbyło się na zasadzie porozumienia stron?

Faktycznego porozumienia. Dałem Maćkowi słowo. Minęło kilka dobrych miesięcy, obaj się z tego wywiązujemy. Pytanie, czy jest sens, żeby to psuć. Cenię Maćka Bartoszka i nie zmieniam zdania, że wniósł do tego klubu mnóstwo i w żaden sposób nie chciałbym umniejszać jego roli.

PIERWSZA LIGA W FUKSIARZ.PL. SPRAWDŹ OFERTĘ!

Nie dopytywałbym, gdyby od razu było to wyjaśnione. Teraz z każdym trenerem będzie taka umowa o niekomentowaniu?

Raz użyliśmy słowa „długofalowa wizja” i to…

Oj, takie rzeczy się ciągną.

Tak. Lepiej tego nie mówić. Na pewno naszym celem nie jest zwalnianie trenerów. To ostateczność.

Natomiast piłka jest jaka jest, czasem trzeba to robić.

Pewnie tak i to najgorsze w piłce. Nie siedzę i nie myślę, jak będę się dogadywał z trenerem, gdy go będę zwalniał. Nawet wynosząc to z biznesu – najlepiej czuję się, jeśli rotacja w firmie jest zerowa. To najwygodniejsze dla wszystkich. I bardzo życzyłbym sobie tego w piłce. Chciałbym sytuacji, w której pierwszy trener jest u nas piąty czy szósty sezon, jest stabilizacja, rozwój.

Nie chce pan mówić wprost o Bartoszku, więc nie ciągnę za język. Zapytam trochę w tym temacie, ale naokoło. Gdy zwalnialiście Macieja Bartoszka, głównym powodem było, podejrzewam, to, że cel, pierwsza szóstka, po trzech wiosennych meczach się oddalił. Czy celowanie w zeszłym sezonie w pierwszą szóstkę nie było przejawem chorej ambicji? Musimy pamiętać, gdzie była Korona w sierpniu 2020. Nie wiadomo było, czy w ogóle przetrwa. Skład był lepiony na szybko – kto żyw, to na pokład. A tu nagle pojawiają się ambicje awansu. Zastanawiam się, dlaczego nie potraktowano tego sezonu ze spokojem, jako sezonu przejściowego – w dobrym tego słowa znaczeniu. Dlaczego nie skupiliście się na tym, by stanąć na nogi, ustabilizować się i atakować od kolejnej rundy.

Z jednej strony można byłoby stwierdzić, że to nasz błąd. Na pewno łatwiej byłoby dla nas zakomunikować, że gramy o utrzymanie i to dla nas główny cel – ustabilizowanie sytuacji organizacyjnej i finansowej w klubie – a Ekstraklasę chcemy atakować w przyszłym sezonie. Być może tak. Z drugiej strony zdecydowaliśmy się zimą na dziewięć ruchów transferowych i zrobiliśmy je po coś. Czy to było chore, że określiliśmy cel? Jeśli byśmy nie robili tych ruchów – to tak. Ale zrobiliśmy te ruchy.Mamy Marcina Szpakowskiego, Marceliego Zapytowskiego, Jakuba Łukowskiego, Filipe Oliveirę, Mario Zebicia. To są bardzo jakościowi piłkarze. A przy jednym zaległym meczu brakowało nam sześciu punktów.

Z której strony tego nie ocenimy, to będziemy mieli rację. Jeżeli pan oceni, że to było chore, trudno się z panem nie zgodzić. Ale z drugiej strony ja podam swoich kilka argumentów i w sumie chyba też nie opowiadam głupot. Bez sensu byłoby realizować transfery i grać o utrzymanie. To trzeba byłoby nie robić w ogóle transferów.

Przyjmuję argumentację i zgadzam się, że można patrzeć na to z dwóch stron. A dlaczego w takim razie, przy tych ambicjach, Korona po odejściu Bartoszka przez 36 dni nie miała trenera? Ja wiem, że był Kamil Kuzera…

Dokładnie.

To był wasz pomysł, żeby oprzeć klub na Kamilu Kuzerze?

Tak, to był nasz pomysł, żeby przez jakiś czas drużynę poprowadził Kamil Kuzera.

Przez jaki?

Trudno mówić o czymś, co się nie wydarzyło, bo Kamil Kuzera faktycznie musiał iść na operację i nie było to wymyślone ani zainscenizowane.

Nie podejrzewam o to.

Musieliśmy z tego powodu przyśpieszyć ten swój plan wprowadzenia nowego trenera.

Pan w prowadzeniu negocjacji z Nowakiem był w opcji pro Nowak czy anty Nowak?

Nie było opcji anty Nowak.

Słyszałem, że tyle to trwało, bo w klubie ścierały się frakcje.

Nic z tych rzeczy. Osobiście spotykałem się po raz pierwszy z trenerem Nowakiem. Nie było żadnych frakcji.

To dlaczego nie został zatrudniony wcześniej?

Przed podpisaniem kontraktu spotkaliśmy się chyba cztery razy. Bez napięcia. Na pewno chcieliśmy dokonać świadomego wyboru, ale też zależało nam, by trener Nowak był w pełni świadomy, czego się podejmuje. Myślę, że to pasowało każdej ze stron. Nam, żeby przespać się z tą decyzją, nawet przez 36 nocy. Trenerowi, by wiedział, w co wchodzi, jakie mamy wymagania, co jest złego w nas jako organizacji.

Generalnie łatwo zatrudnić trenera. Bierzemy tego i tego, dajemy tyle i tyle, od jutra zaczyna pracę.

Dokładnie tak, a później okazuje się, że klub popełnił błąd albo trener stwierdza, że oni są nienormalni, bo tak też może być. A tutaj było kilka spotkań. Poznaliśmy się. Żadna ze stron niczego nie ukrywała. Mówiliśmy, co nam się nie podoba, do czego przykładamy dużą wagę, jak wyobrażamy sobie współpracę. Trener Nowak też mówi, czego nie akceptuje, jak chce, żeby to wyglądało. Z tego jestem zadowolony.

A kto wybrał trenera Nowaka? Podejrzewam, że nie dyrektor sportowy, skoro był już poza klubem.

Powiem politycznie – żeby podpisać umowę, jest potrzebna uchwała rady nadzorczej.

To oczywiste.

U nas to, co na papierze, jest też odzwierciedleniem rzeczywistości. Decyzję podejmujemy wspólnie z panem Piotrem Dulnikiem.

Nie chcę zabrzmieć złośliwie, bo nie taki mam cel, ale w lutym w wywiadzie dla mks-korona-kielce.pl powiedział pan, że nie zna się na piłce. Z jakiego klucza pan decydował w temacie zatrudnienia trenera, poza kluczem finansowym? Kto ocenił warsztat trenera pod kątem merytorycznym? Ani pan, ani Piotr Dulnik, zwyczajnie się na tym nie znacie. Nie wywodzicie się z piłki


Nie chciałbym umniejszać roli osób, które są w piłce od zarania dziejów, bo nie o to chodzi. Ale paradoksalnie z naszego punktu widzenia to co mnie interesuje w pracy z trenerem jest dosyć proste. Nie wchodzę z w osnowę treningu. Nawet gdybym siedział w piłce, nie mógłbym mówić trenerowi, jak mają wyglądać zajęcia, bo byłoby to nienormalne. Ale ja chcę usłyszeć, co on uważa o naszej kadrze, jak jego zdaniem powinno wyglądać okienko transferowe, jaka jest jego rola w tym okienku, czy chce się w to mocno angażować, jak jego zdaniem powinien wyglądać mikrocykl, jakie ma podejście do treningów indywidualnych, jak analizuje mecze, jak ma wyglądać sztab. Gro takich prostych rzeczy. Nawet jak nie jestem w piłce – dla mnie to sprawy elementarne i proste.

Jest zagrożenie, że jeśli pan nie był w piłce, taki trener może panu nawinąć trochę makaronu na uszy. Sprzedać rzeczy, które panu się wydadzą super, ale w rzeczywistości nie będą funkcjonować.

Oczywiście, ale już wtedy bardzo mocno rozmawialiśmy z Pawłem Golańskim, więc też ten temat sobie konsultowaliśmy. Pamiętajmy też, że był z nami Maciej Gil, który ma bardzo duże doświadczenie i pogląd na różne sytuacje. To nie było szukanie po omacku. Spotkaliśmy się z więcej niż jednym z trenerem. Widać, co kto sobą reprezentuje. Rozmowa z trenerem to nic innego jak rozmowa o pracę. Oczywiście, to tylko pierwsze wrażenie i ktoś może się świetnie sprzedać, a potem będzie robił coś zupełnie innego. Ale z drugiej strony jak się pan spotyka z kimś kilka razy, ten ktoś pokazuje, jak jest zdeterminowany do tego, żeby w ten projekt wejść i w niego wierzy. Jeżeli pojawiłby się na tej rozmowie pozorant, nie chciałoby mu się przyjeżdżać tutaj cztery razy.

OK, zgadzam się, że nie mam doświadczenia w piłce, ale na pewno mam doświadczenie w zatrudnianiu ludzi. Pewne schematy są jak kalka. Nie robię z siebie wróżbity Macieja, ale to widać, kiedy ktoś – mówiąc kolokwialnie – wali ściemę. Poza tym uważam, że trener Nowak nie jest na takim etapie, że szuka ciepłej przystani. To ambitny człowiek, za którym stoi doświadczenie.

Co pana urzekło w Dominiku Nowaku?

Myślę, że pracowitość. Samo podejście do analizy naszego zespołu, analizy meczu, tego, jak ma wyglądać trening. Niezwykle ważne było dla nas to, jakie będzie podejście do młodych piłkarzy. Na pewno urzekł mnie też tym, że szczególną uwagę chciałby zwrócić na treningi indywidualne.

Chyba koniec końców trzeba się po prostu znać na ludziach.

Na pewno.

Skoro został wywołany Maciej Gil, były szef skautingu – dlaczego odszedł z klubu?

(dłuższa pauza)

Może pan powiedzieć, że się dogadaliście i nie komentujecie.

Jeśli się nie dogadałem, to mówię szczerze, bo nie uciekam od odpowiedzi nawet na trudne pytania. Myślę, że Maciek chciał się szybko rozwijać, a w klubie pojawił się dyrektor sportowy, Paweł Golański. Wybrał inną ścieżkę rozwoju.

Gil liczył na to, że zostanie dyrektorem sportowym, a gdy przyszedł Paweł Golański okazało się, że jednak nie zostanie.

Możliwe, że tak. Z Maćkiem było totalne porozumienie, ustaliliśmy warunki odejścia, podaliśmy sobie ręce.

Koniec końców swoją robotę wykonał.

Zdecydowanie tak i warto to podkreślić. Wiele osób zapomniało, jaką pracę wykonał. A przecież to za czasów Maćka Gila przyszedł do nas Szpakowski, Oliveira, Łukowski, Zapytowski czy Zebić.

Wiadomo, że gdyby nie Maciej Gil, Szpakowskiego na pewno by nie było.

Więc na pewno odegrał bardzo istotną rolę w odbudowie klubu.

Gdy zostawał pan prezesem, nabył pan symboliczny 1% akcji. Po co? Nie pytam złośliwie, jestem ciekaw, bo nie słyszałem nigdy o czymś takim.

Jest to jakaś forma większego związania się ze spółką, którą zarządzam, bo staję się poniekąd, w minimalnym stopniu, jej współwłaścicielem. W biznesie to dość często spotykane, nie wiem jak jest w sporcie. Zresztą, ta karuzela na stanowiskach prezesów to… nawet nie karuzela, a roller-coaster. To nie oznacza, że dzięki temu chciałem sobie kupić magnes do siedzenia w biurze, bo nie o to chodzi. Jestem osobą, która potrafi zejść, gdy sobie nie radzi albo coś go przerasta.

Co oznacza w praktyce ten 1%?

Nic. To bardziej podejście mentalne, symboliczne. Jest to jakaś forma większego związania się z klubem.

Zarządza pan nie tylko Koroną, jest pan prezesem w trzech innych firmach – Auto Broker Lublin, Automobile Torino Lublin i Ford Autoskar Kielce. Da się to w ogóle pogodzić? Podejrzewam, że praca w klubie jest bardzo absorbująca.

W Auto Brokerze pracuję od 2011 roku, budowałem firmę od początku, niestety była w podobnej sytuacji, co Korona – nie było pieniędzy na wynagrodzenia, wynik finansowy był zły. Odbudowałem strukturę organizacyjną, zajmowałem się pozyskiwaniem klientów i po dziesięciu latach spółka jest w bardzo dobrej kondycji finansowej. Dziś pełnię w tych firmach raczej funkcję nadzorczą. Da się to godzić bez problemu, natomiast zgadzam się, że praca w klubie jest bardzo absorbująca. Jest już lepiej niż było kiedyś, bo – jak wspominałem – przeniosłem Koronę w sferę elektroniczną. Siedzimy w gabinecie już ponad godzinę, a nikt do nas jeszcze nie zapukał. Nie dlatego, że nikt nie chce przeszkadzać w spotkaniu, a dlatego, że komunikujemy się na mailach. To nie oznacza, że kluczowi pracownicy mają ślęczeć nad komórkami, staramy stworzyć taką grupę ludzi, którzy się angażują i robią to bez poczucia obowiązku. Można powiedzieć, że pod tym kątem klub był trochę drewniany, teraz jest bardziej murowany. Niebawem przejdziemy całkowicie w sferę elektroniczna i nie będę musiał niczego podpisywać. To usprawni działanie wszystkich. Dotychczas było tak, że jeśli mnie nie ma w klubie, to ktoś stoi z robotą, bo czeka na mój podpis.

Chciałbym jakoś spuentować tę rozmowę. I mam ogólne wrażenie, że Korona przestała być obciachem.

To chyba ja powinienem pana zapytać, pan ma większy pogląd.

W mojej ocenie kibice bardzo dawno nie czuli takiego spokoju wokół klubu. Aż jest za spokojnie jak na Koronę. Przecież tu zza każdego rogu wychodziły brudy.

Zawsze możemy coś zepsuć! Żartuję, w mojej ocenie jesteśmy na dobrej drodze. Chcę, żeby to wybrzmiało: wewnątrz klubu – ja, rada nadzorcza, wszyscy pracownicy – mamy świadomość, że nie jest cudownie. Na zewnątrz ktoś mógłby pomyśleć, że już uważamy się za bogów, którzy zrobili tutaj cuda. Nie. To, że wygraliśmy sześć kolejek, nie oznacza, że czujemy samozajebistosć. Nic z tych rzeczy. Pozytywny wynik finansowy za ubiegły sezon nie znaczy, że już wszystkie nasze problemy się skończyły i zrobiliśmy taką robotę, że hej. Daleko nam do tego, żeby w klubie było dobrze pod kątem finansowym. Sportowo uważam, że mamy świetną drużynę. Bardzo szybko uzależniam się od pozytywnych rzeczy. Nie opuściłem żadnego meczu na miejscu, na wyjazdy nie lubię jeździć, bo to przykre, a nie będę się prężył, bo nie jestem taki duży. Będąc na meczu można poczuć dreszcze. Tu jest naprawdę ekipa. Myślę, że to nasza moc. Ostatnio miałem okazję być pierwszy raz w tunelu przed meczem. Czuć napięcie. Pan jest chyba kibicem Korony, prawda?

Kibic to duże słowo, co najwyżej sympatykiem.

Więc wie pan, o czym mówię. W tunelu po stronie drugiej drużyny w ogóle nie było czuć tego naładowania. Ale to też nie oznacza, że po kilku kolejkach jesteśmy królami ligi. Ostatnio przybiłem piątkę z Konradem Forencem.

– Konrad, zajebiście.
– Prezesie, ale pokora jest.

I to jest fajne. Wszyscy mamy świadomość tego, gdzie jesteśmy. Przygotowujemy się na gorszy czas. Ale to nie będzie oznaczać, że upadniemy. Mamy jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Jesteśmy na dobrej drodze, ale daleko do tego, by odtrąbić sukces.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

PIERWSZA LIGA W FUKSIARZ.PL. SPRAWDŹ OFERTĘ!

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

8 komentarzy

Loading...