Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

21 lipca 2021, 08:23 • 8 min czytania 59 komentarzy

Auty z nogi, stopowanie zegara, krótsze połówki, 5-minutowy wylot z boiska zamiast żółtej kartki. Lista tych zmian, które miałyby sprawić, że futbol znów staje się atrakcyjny dla młodych wprawia w delikatne zakłopotanie. Obejrzałem z ciekawości spory fragment meczu RB Lipsk U-19 z Jong AZ w ramach Future of Football Cup. Jak się okazuje – mecz piłkarski nadal był meczem piłkarskim. Nie trwał dużo krócej, nie był bardziej efektowny, nie był szybszy, ani bardziej dynamiczny. Gra w piłkę nożną pozostała grą w piłkę nożną.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Zastanawiam się nad tym, czy obecnie proponowane zmiany nie są próbą zamiany piłki nożnej w futsal na trawie. I czy nie jest zasadne pytanie: słuchajcie, jeśli chcemy, by piłka nożna była bardziej atrakcyjna, to czemu upodabniamy ją do futsalu, który ogląda dziesięć osób, z czego trzy to rodzina zawodników?

Nie jestem futbolowym zatwardziałym konserwatystą, wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że zaakceptowałbym daleko idące zmiany w przepisach. Sęk w tym, że trudno mi sobie wyobrazić reformę, która faktycznie uatrakcyjniłaby futbol w oczach młodych ludzi. Jeśli rzeczywiście celem środowiska futbolowego jest dotarcie do nastolatków, gustujących w Tik-Tokowych klipach: jaka jest różnica, czy znudzą się po trzech minutach 90-minutowego meczu piłkarskiego, czy jednak po trzech minutach 60-minutowego meczu piłkarskiego z zatrzymywanym czasem?

Spójrzmy po kolei na te najczęściej proponowane zmiany. Kluczowa, stopowanie zegara, połączona ze skróceniem meczu, ma zapewne na celu zwiększenie płynności całej gry. Diagnoza jest słuszna – sam się wściekam, gdy na przestrzeni pięciu minut piłka chodzi od nogi do nogi przez 30 sekund, pozostały czas to walka ze skurczem napastnika, pieczołowite czyszczenie piłki przed wyrzutem z autu, przesuwanie się stoperów w pole karne rywala, ustawianie piłki w lewym narożniku przez prawego skrzydłowego, który wcześniej poruszał się (bo przecież nie biegł) na drugą stronę boiska. No i do tego jeszcze dochodzi obowiązkowa dyskusja z arbitrem. To jest chore, brzydkie, głupie, niszczące futbol.

Ale czy zatrzymanie czasu faktycznie wprowadzi płynność w takich momentach? Moim zdaniem wręcz przeciwnie, zwłaszcza, że przecież każda przerwa będzie mogła się zamienić w dłuższą chwilę odpoczynku dla wznawiających grę. Okej, nie uda się ukraść czasu, nie uda się sprawić, by zamiast 10 minut w końcówce przeciwnik atakował przez trzy czy cztery minuty. Ale przecież w kwestii wytrącania rywala z rytmu trenerzy dostaną cały arsenał do tej pory nieużywanych broni. W siatkówce wielokrotnie trenerzy biorą czas tuż przed zagrywką rywala, żeby jeszcze na chwilę zmącić koncentrację u przeciwnika. Tutaj moglibyśmy taki „czas” brać co chwilę, bo przecież skoro i tak zatrzymujemy zegar – czemu do wyrzutu autu z własnej połowy nie miałby podbiec napastnik?

Reklama

Diagnozujący nie dostrzegli, że „kradzież czasu” to nie tylko próba ograniczenia liczby okazji dla rywala, ale też wytrącanie go z rytmu, powstrzymywanie jego ofensywnego rozmachu, wkładanie kija w szprychy rozpędzającego się roweru. W tym wypadku podajemy lek, który równie dobrze może się szybko stać trucizną.

Identycznie wygląda to z autami z nogi, w dodatku z możliwością „podania do siebie”, czyli po prostu wznowienia gry dryblingiem. To rozwiązanie wydawało się sensowne przy wielu sytuacjach podczas meczu AZ – RB. Sęk w tym, że to był niezobowiązujący mecz dzieciaków, którym czasem zależało, by szybko piłka wróciła na murawę, by znów zaczęła się gra. Piłka wylatuje za linię gdzieś na 40. metrze, no to fru, szybko zawijasz ją do nogi i dalej atakujesz. Ale wyobraźmy sobie analogiczną sytuację w Polsce. Niech to będzie np. Cracovia albo Wisła Płock z Furmanem. Dla takich zespołów stojąca piłka na linii środkowej to jest okazja do dośrodkowania na głowy stoperów. Każdy aut, każde wyjście piłki poza linię boczną na przestrzeni od 1. do 60. metra byłoby traktowane jak rzut rożny. Czyli biegnie do boku najlepszy wykonawca. Czyli biegnie w pole karne obu stoperów. Czyli ustawiamy piłeczkę, dopieszczamy ją, szukamy odpowiedniej kępki trawy. Mecz zamienia się w konkurs dośrodkowań, co przecież i tak momentami oglądamy w spotkaniach, gdzie najgroźniejszą bronią jednego z zespołów jest rzut rożny.

A gdy dodamy do tego zmiany lotne, mamy już wstęp do NFL. Piłka wychodzi na aut, czas jest zatrzymywany, więc trener wprowadza kopacza od wykonania autu oraz dwóch wysokich napastników. Po akcji tzw. faul taktyczny, żeby przeciwnik nie wyszedł z kontrą i znów trzy zmiany, wchodzą niżsi i bardziej mobilni zawodnicy.

Ze wszystkich propozycji najmniej zagrożeń widzę w zwiększeniu wagi żółtej kartki. Pięć minut w osłabieniu to jest bardzo interesująca kara, która ani nie narusza fundamentów futbolu, ani też nie stwarza zagrożenia, że trenerzy będą próbowali wykorzystać nowy przepis w jakiś niecny, niezgodny z intencjami twórców sposób. To też może być istotny bicz zwiększający płynność gry – mniej umyślnych fauli w środku pola, mniej żółtych kartek za grę na czas (tu właściwie można chyba się spodziewać zupełnego odejścia od przedłużania gry kosztem późniejszych 5 minut w osłabieniu). Ale to też nie zmienia w żaden sposób atrakcyjności dla młodych kibiców. Co im powiesz? Mordo, włączaj śmiało, zobacz, teraz będą wylatywać z boiska za kartki?

Zdaję sobie sprawę, że ten turniej nie ma większych związków z FIFA, FIFA sama zdementowała, że ma cokolwiek wspólnego z Future of Football Cup, ale też zdaję sobie sprawę, że tego typu debaty nad zwiększeniem atrakcyjności futbolu będą coraz częstsze, a w końcu pewnie pójdą też za nimi konkretne reformy. Natomiast już teraz widać, że kierunek może być absurdalny – bo dziaderski futbol będzie tym samym dziaderskim futbolem tylko z doklejonym młodzieżowym wąsem albo kolorową peruką. Młodzi wzruszą ramionami i pójdą dalej, za to konserwy będą kręcić nosem na zamach na tradycję.

Okej, cwaniaczku, więc co byś ty zrobił, żeby Florentino Perez dalej mógł kupować piłkarzy za sto baniek, a nie za marne dwadzieścia pięć baniek?

Reklama

Mam ten wielki przywilej, że prowadzę program z Leszkiem Milewskim, który czasem mówi mi to i owo, potem mogę udawać mądrego. Otóż Leszek moim zdaniem bezbłędnie scharakteryzował słabość futbolu wobec innych młodzieżowych rozrywek – jest to w jakimś stopniu brak dostępności. Brak powszechności. Jestem pismakiem, moje życie to w dużej mierze oglądanie meczów, więc mam wykupione większość dostępnych transmisji. Mój syn je oglądał, najpierw z konieczności, bo w bloku nie ma mieszkań z ośmioma pokojami, teraz już je ogląda, bo po prostu to lubi. Dla niego futbol jest na wyciągnięcie ręki, wstaje z łóżka i ma mecze. Wychodzi z domu i ma ze trzy boiska w pobliżu, na czwarte, trochę bardziej odległe, zawożę go dwa razy w tygodniu, a kiedy tam pojedziemy dopytuje mnie niemal codziennie. Na ŁKS chodzi… Cóż, odkąd potrafi chodzić. A wcześniej jeździł w wózeczku.

Natomiast zastanawiam się, czy podobnie by było, gdybym zgodnie z wykształceniem został nauczycielem WF-u. Czy naprawdę musiałbym mieć wykupioną Ekstraklasę? Czy naprawę zależałoby mi na oglądaniu Ligi Mistrzów, czy puszczałbym sobie w poniedziałki Premier League, a w czwartki Ligę Europy? Czy mój syn oglądałby mecze pięć razy w tygodniu, czy jednak to byłby dla niego luksus, gdy akurat ŁKS gra w Łodzi i nie ma pandemicznych obostrzeń? Czy złapałby zajawkę, tak jak łapał ją z każdą serią rzutów karnych na Euro, czy raczej powędrowałby w stronę łatwiej dostępnych rozrywek?

Leszek powiedział bardzo ważną rzecz: dzisiaj dziecko jest o jedno kliknięcie od uprawiania swoich ulubionych dyscyplin e-sportowych i o jedno kliknięcie od oglądania swoich ulubionych dyscyplin e-sportowych. Nasze pokolenie było o jedno wyjście z bloku od uprawiania piłki nożnej i o jeden przycisk na pilocie od oglądania najważniejszych spotkań piłkarskich. Dostępność futbolu jednak przez lata spadała, zresztą w uzasadniony sposób. Bilety robiły się coraz droższe, podobnie jak karnety. Abonamenty skoczyły w górę, prawa rozsiały się po stacjach, by mieć wszystkie kluczowe mecze, trzeba już porządnie zainwestować. Boisk jest więcej, ale zebrać ekipę już dużo trudniej. Piłka nożna utraciła to, co było jej siłą przez dekady. Egalitaryzm, który sprawiał, że niemal każdy mógł sobie pozwolić na życie według kolejnych gwizdków sędziego – na stadionie, przed telewizorem, pod blokiem. Dziś to już o wiele trudniejsze, zwłaszcza w miejscach, gdzie futbol naprawdę stał się potężnym biznesem.

Do akademii ukochanego klubu nie pójdziesz, bo teraz to akademia puka do drzwi, zresztą nawet nie twoich sąsiadów, tylko chłopaków oddalonych o setki kilometrów od tejże. Na stadion się nie dostaniesz, bo bilety już dawno nie są w zasięgu kieszonkowego zwyczajnego dzieciaka. Meczu nie obejrzysz, chyba że namówisz rodziców na wykup kilku dodatkowych stacji.

Jak się zakochać w dziewczynie, która wiecznie ucieka? Całe dekady siedziała z tobą na murku, teraz baluje gdzieś w innym mieście.

Może się mylę, może to reformatorzy mają rację. Ale moim zdaniem serc młodych ludzi nie zdobędziesz zwiększeniem liczby goli – inaczej NBA nie przechodziłaby dziś żadnego kryzysu. Nie zdobędziesz zwiększeniem płynności gry, wymuszeniem ofensywy – inaczej piłka ręczna byłaby na topie. Nie zrobisz tego majstrując w przepisach, bo przecież żaden z nas nie zakochał się w przepisach. Zakochaliśmy się w naszych ŁKS-ach, Interach i Holandiach, bo ładnie grali, albo chociaż mieli ciekawe historie, a my to mogliśmy bez przeszkód oglądać, bez przeszkód o tym czytać, bez przeszkód o tym słuchać. Zresztą, większość dostaliśmy przecież od ojców, którzy mówili: ci są nasi, ci nie są nasi, ten jest spoko gość, a ten to straszny dziad. Jak ma teraz ojciec o tym dziecku opowiedzieć, jak w telewizji ma tylko reprezentację Polski, raz na dwa miesiące?

Dlatego moim zdaniem zmiany nie powinny iść w kierunku zwiększenia atrakcyjności piłki nożnej, skrócenia widowiska, przystosowania go do gustów najmłodszych. Powinny iść w kierunku zwiększenia jego dostępności, zwiększenia powszechności, przywrócenia masowości.

Jeśli się nie uda, to też zginiemy, ale chociaż podczas meczów piłkarskich, a nie konkursów dośrodkowań.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

59 komentarzy

Loading...