Reklama

Koźmiński: Kulesza boi się debaty

redakcja

Autor:redakcja

09 lipca 2021, 08:06 • 12 min czytania 32 komentarzy

W piątkowej prasie powoli odliczamy do finały EURO 2020, ale są też wieści z polskich boisk. Sporo o Lukasie Podolskim, jest także wzmianka o tym, że Raków Częstochowa może wyprowadzić się do Bielska-Białej na stałe, a nie tylko na puchary. Mamy również rozmowę z Markiem Koźmińskim, który wciąż czeka na debatę z kontrkandydatem. – Ubolewam nad tym, że do dziś nie doszło do jakiejś publicznej konfrontacji przed mediami, czyli przed kibicami i środowiskiem. Mój rywal chyba się jej obawia. Bo to nie jest tak, że nie chciał iść do TVP czy do TVN. Poza tym proszę pana, ja znam trochę Czarka, czytałem wywiad z nim w jednym z portali i… szkoda, że nie słyszę tego w bezpośredniej rozmowie w otoczeniu ludzi piłki i dziennikarzy – mówi „SE” wiceprezes PZPN.

Koźmiński: Kulesza boi się debaty

Sport

W „Sporcie” odliczanie do finału EURO. Dziś o Anglikach i ich rekordach.

Lęk przed półfinałem był duży. 25 lat temu Anglicy przegrali taki mecz na Wembley, a 3 lata temu w Moskwie. Pomiędzy tymi meczami były… St. Etienne, Shizuoka, Lizbona, Gelsenkirchen, Kijów i Nicea. Oto szlak porażek Anglików przed fazą półfinałową wielkich turniejów. Szlak pełen łez. Powrót na Wembley dał im szansę na ich osuszenie i tak się stało. Choć zaczęło się od… gola rywali. I to 5 minut po tym, jak Jordan Pickford pobił rekord Gordona Banksa pod względem liczby minut bez straconego gola. Wynosi on od środy 725 minut.Piłka wpadła do angielskiej bramki po 691 minutach i trafieniu Jakuba Modera z marca. To również nowy rekord „Synów Albionu”. Kluczowe było dla wyniku tej rywalizacji to, że Anglicy świetnie zareagowali po straconym golu. Żałowali jednak nieco kibice, że gola tego nie zdobył Raheem Sterling. Byłoby to jego 4. trafienie w turnieju i 4. gol w 5. meczu na Wembley. Ale i tak Simon Kjaer… wyśrubował rekord samobójczych goli w historii mistrzostw Europy. Było to już 11. takie trafienie na tym turnieju. Nie ma wątpliwości, że ten piękny turniej jest również turniejem „swojaków”. Poprzedni rekord pod tym względem należał do Euro 2016, kiedy samobójczych bramek padło zaledwie 3.

Włosi byli już kiedyś mistrzem Europy. Tytuł zdobyli w… poniedziałek.

Reklama

W decydującej rozgrywce trzeciego czempionatu Starego Kontynentu spotkały się reprezentacje Włoch (gospodarza turnieju) i Jugosławii. „Plavi”, dowodzeni przez legendarnego szkoleniowca Rajko Miticia, od nazwiska którego nosi nazwę stadion Crvenej Zvezdy, pokonali w półfinale urzędujących mistrzów świata Anglików 1:0. Włosi do finału dostali się dzięki szczęśliwemu losowaniu, bo po 120 minutach ich starcia z ZSRR był remis 0:0. Tym samym nie doszło do powtórki z 1960, kiedy radziecka ekipa grała z Jugosławią. Finał zaplanowany był w Rzymie na 8 czerwca 1968 roku. „Sport” tak pisał o tym meczu: „Trener Valcareggi musiał zrezygnować z usług Riviery, który w Neapolu doznał kontuzji. Poza tym wycofał on Mazzolę, uznanego w meczu z ZSRR za najsłabszego gracza drużyny. Miejsce Riviery zajął Anastasi. Mazzolę zastąpił Lodetti. Zmiana nastąpiła również w obronie, gdzie Guarneri zluzował Bercellino”. Mecz miał kilka faz: „I: od 1 do 10 minuty – obustronnie nerwowa walka; II: od 10 do 60 minuty – popis Jugosłowian; III: od 60 do 90 minuty – desperackie ataki Włochów „va banque”; IV: pierwsza połowa dogrywki – dwie wielkie szanse „plavich”; V: druga połowa dogrywki – byle wytrwać do końca” – pisał „Sport” po meczu zakończonym remisem 1:1. W pierwszej części Dino Zoffa zaskoczył Dragan Dżajić. W końcówce wyrównał Angelo Domenghini. Po 120 minutach dalej był remis i zgodnie z ówczesnym regulaminem do wyłonienia zwycięzcy potrzebny był kolejny mecz. Ten na Stadio Olimpico rozegrano dwa dni później, w poniedziałek 10 czerwca 1968. „Azzurri w koronie mistrzów Europy” – donosił „Sport” nazajutrz. Wszystko rozstrzygnęło się do przerwy. Pierwszego gola, ponoć z wyraźnego spalonego zdobył Riva. Potem Pantelicia pokonał jeszcze Anastasi. „Radość 75.000 tifosi nie miała granic. Czy można się temu dziwić? Poniedziałkowe zwycięstwo zrealizowało pragnienie milionów Włochów. Po 30 chudych latach od chwili zdobycia tytułu mistrzów świata we Francji „azzurri” odnieśli znów sukces, który się liczy w piłkarskim świecie” – pisał „Sport”.

Zapis konferencji prasowej z udziałem Lukasa Podolskiego.

Jaką rolę w pana przejściu odegrali kibice?

– Górnik ma jednych z najlepszych fanów w Polsce. Jak ruszają z dopingiem, to jest ostro. Już się cieszę na pierwszy mecz przed nimi. Na pewno mają spory udział w tym, że teraz tutaj przed wami stoję i rozmawiamy. Duża też w tym wszystkim rola Artura Płatka i Łukasza Milika z Akademii i za to im dziękuję. Kochają Górnika i pracują, żeby to wszystko dobrze funkcjonowało. Bo Górnik to nie Podolski czy jeszcze ktoś inny. To klub, który będzie istniał, również wtedy, kiedy nas już nie będzie. Jest tutaj potencjał, jest stadion, akademia i kibice. Trzeba to teraz pchnąć do przodu. Prezes Czernik powiedział, że wyniki pana badań medycznych są znakomite.

Pogra pan w Górniku więcej niż sezon?

Reklama

– Nie wiem, czy to będzie rok czy więcej, ale na teraz najważniejsze jest to, żeby dobrze przygotować się do rozgrywek. Potrzebuję trochę czasu. Robiłem trening indywidualny, ale to nie to samo co treningi z drużyną. Będę się teraz przygotowywał, a czy będzie to pierwszy czy trzeci mecz w lidze, to już zobaczymy.

W ekstraklasie zagra pan m.in. przeciwko Arturowi Borucowi, którego pokonał pan w 2008 roku na Euro. Jak go pan ocenia?

– A co płakaliście wtedy? To było 13 lat temu, to już za nami. Znam go dobrze. To impulsywny, fajny chłopak. Dobry bramkarz i super charakter, już się cieszę, że będzie się z nim można spotkać i zmierzyć. Czy mu strzelę, czy nie, to nie jest ważne. Najważniejsze, żeby tam wygrać, tak jak w poprzednim sezonie.

Raków Częstochowa znów musi znaleźć stadion zastępczy. 

W informacji przekazanej przez klub pojawił się jednak fragment dotyczący „finalizacji zwiększonego zakresu przebudowy stadionu”. Chodzi o zastrzeżenia delegata względem obiektu przesłane do Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Częstochowie, który zarządza kompleksem przy Limanowskiego. Przedstawiciel Polskiego Związku Piłki Nożnej miał uwagi dotyczące modułowej przestrzeni dla policji oraz ochrony. Stąd też potrzeba dodatkowych prac na stadionie przy Limanowskiego. Prawdopodobnie to był główny powód przeniesienia już pierwszego spotkania w pucharach do Bielska-Białej. Pojawiły się jednak niepokojące informacje, jakoby Raków miał mieć problemy z powrotem na Limanowskiego także na spotkania ligowe. Klub miał otrzymać pismo z MOSiR-u, iż nie będzie mógł występować na swoim obiekcie do zakończenia prac. Taką samą informację mieli otrzymać także włodarze Skry, która chciałaby rozgrywać domowe mecze w Częstochowie (obiekt przy Loretańskiej nie spełnia wymogów PZPN-u). Dla Rakowa to byłby kolejny cios. Częstochowianie od powrotu po wielu latach do ekstraklasy na własnym stadionie rozegrali ledwie dwa spotkania. Ponadto kolejna „banicja” mogłaby zakończyć się zawieszeniem licencji, co mimo wszystko jest mało prawdopodobne.

Zmarł Józef Gałeczka, były piłkarz Zagłębia Sosnowiec i legenda tego klubu.

– Wielka postać polskiej piłki, nie tylko Zagłębia. Wspaniały piłkarz, trener i wychowawca. Jego odejście to straszna wiadomość – przekazał Leszek Baczyński, honorowy prezes Zagłębia. – Był moim mentorem. Przy nim zaczynałem pracę szkoleniową, byłem jego asystentem. Wzorowałem się na nim. Mogę powiedzieć, że był moim przyjacielem – dodaje Baczyński. – Świetny trener, superczłowiek. Wymagający jako trener, rzeczowy, kompetentny, a do tego z wielką klasą – wspomina Wojciech Sączek, były piłkarz Zagłębia. Józef Gałeczka do końca swoich dni żył Zagłębiem. – Był na bieżąco z tym, co się działo w klubie. Oddał serce Zagłębiu – podkreśla Baczyński. Ikonę klubu chce uhonorować miasto. Niewykluczone, że jego imieniem nazwana zostanie ulica, przy której powstaje Zagłębiowski Park Sportowy w Sosnowcu, w skład którego wejdą stadion, hala sportowa i lodowisko.

Super Express

Marek Koźmiński w wywiadzie z „SE”. Zapewnia, że nie będzie Bońkiem 2.0.

– A to nie jest tak, że baronowie są już zmęczeni Bońkiem i jego rządami, a pan byłby w pewnym sensie „Bońkiem bis”?

– Nie będę „Bońkiem bis”, bo jestem kompletnie innym człowiekiem. Pracuję w biznesie, zarządzałem dosyć dużą grupą ludzi. Nie da się tego robić jednoosobowo, trzeba komuś coś zlecić. Uśmiecham się na takie porównanie, bo ono jest kompletnie od czapy.

– Spotykamy się w warszawskim hotelu, w którym zakwaterowany jest również pana rywal, Cezary Kulesza. Kiedy mijacie się na korytarzu, widać w oczach błysk rywalizacji?

– Nie odczuwa się tego. Jeżeli chodzi o kwestie osobowe, „cześć, cześć”, to było, jest i będzie. Natomiast jeśli pyta pan o kwestie merytoryczne i zawodowe, to nie. Ubolewam nad tym, że do dziś nie doszło do jakiejś publicznej konfrontacji przed mediami, czyli przed kibicami i środowiskiem.

– Dlaczego zatem nie ma tej publicznej debaty? Pana rywal się jej obawia?

– Chyba tak. Bo to nie jest tak, że nie chciał iść do TVP czy do TVN. Poza tym proszę pana, ja znam trochę Czarka, czytałem wywiad z nim w jednym z portali i… szkoda, że nie słyszę tego w bezpośredniej rozmowie w otoczeniu ludzi piłki i dziennikarzy.

Przegląd Sportowy

Anglicy przez lata nie mieli szczęścia do wielkich imprez i mogli tylko gdybać. W końcu to się zmieniło.

Anglia po raz pierwszy od 55 lat awansowała do fi nału wielkiego turnieju. Nie ma w Europie reprezentacji, która na ponowną grę w najważniejszym meczu jakiejkolwiek ważnej imprezy czekała dłużej. Im bardziej Anglia była przekonana o swojej wielkości, im miała lepszych piłkarzy z tzw. Złotą Generacją, czyli Paulem Scholesem, Frankiem Lampardem, Stevenem Gerrardem i Davidem Beckhamem na czele, tym mocniej obrywała, zastanawiając się, co by było gdyby. Co by było, gdyby w 2004 roku Wayne Rooney nie doznał kontuzji w meczu z Portugalią? Co by było, gdyby dwa lata później w meczu z tym samym rywalem nie dostał czerwonej kartki? Co by było, gdyby gol Lamparda w starciu z Niemcami w 2010 roku, prawidłowo strzelony, sędzia uznał? Gareth Southgate zadbał, by nigdy już takie pytania nie musiały padać. 13 selekcjonerów przed nim próbowało powtórzyć wyczyn sir Alfa Ramseya i dać Anglii kolejny fi nał turnieju rangi mistrzowskiej (ten w mistrzostwach świata w 1966 roku Wyspiarze wygrali), ale to właśnie jemu się udało. Sven-Göran Eriksson winę za niepowodzenie zrzucił na nieumiejętność strzelania przez Anglików rzutów karnych, ale kiedy był selekcjonerem, zapomniał zatrudnić psychologa, który przygotowałby piłkarzy do tego stresującego elementu. Fabio Capello, inny trener, z którym na Wyspach Brytyjskich wiązano ogromne nadzieje, rozłożył ręce z bezradności, przyznając, że koszulka, którą zakładają reprezentanci Anglii „waży za dużo” i nikt nie jest w stanie jej dźwigać, ale sam nie zrobił nic, by stała się lżejsza. Właśnie presja związana ze spełnianiem – a fi nalnie z niespełnianiem – wysokich oczekiwań angielskich kibiców przez lata była największym kłopotem kadry narodowej. Niektórzy zawodnicy – będący oczywiście w mniejszości – dawali do zrozumienia nawet, że na zgrupowaniach pojawiają się niechętnie, bo dużo można stracić, a nic nie można zyskać.

Mahir Emreli dobrze zaprezentował się w debiucie w Legii. Razem z Pekhartem stworzy zabójczy duet?

Teraz można się zastanawiać, jak połączyć siłę tych dwóch zawodników. Wariantów ustawienia jest kilka. System z trójką obrońców daje możliwość gry na dwóch napastników, jeśli zrezygnuje się z jednej „dziesiątki” lub „ósemki”. Takie rozwiązanie Michniewicz czasem stosował już w poprzednim sezonie, kiedy obok Pekharta wystawiał Rafaela Lopesa. Wtedy na ławce sadzał np. Luquinhasa, choć może też zastosować inny wariant – do środkowej strefy cofnąć Bartosza Kapustkę, który funkcjonowałby za Brazylijczykiem i dwoma napastnikami. – To byłby wariant bardzo ofensywny. Ciekawy, ale trzeba uważać, by nie zatracić balansu w środku pola, kontroli nad piłką – ostrzega Murawski. Nie ma jednak wątpliwości, że Czech i Azer mogliby grać razem w ataku, bo to dwa inne typy napastników. Pierwszy jest silniejszy, wyższy, jego głównym atutem jest znakomita gra głową, ale który też bardzo dużo pracuje dla drużyny. – Czech to nie jest tzw. „stojanow”, który czeka na podania w polu karnym. Cofa się, pomaga w defensywie. To ważne, bo kiedy chcesz grać na dwóch napastników, to muszą być oni mobilni. Nie tylko w wykańczaniu akcji, ale i w innych fazach gry, kiedy trzeba o piłkę powalczyć. Emreli też zdaje się ruchliwy. Myślę, że oni mogą dobrze współpracować w defensywie, kiedy tego potrzeba – analizuje Murawski.

Kolejny dzień z Lukasem Podolskim. Niemiecki napastnik tym razem pojawił się na konferencji prasowej.

36-letni piłkarz podpisał roczny kontrakt z 14-krotnym mistrzem Polski, a dziś ma po raz pierwszy trenować z drużyną Jana Urbana. Do wyników jego badań nie ma żadnych zastrzeżeń, a sam piłkarz zaznacza, że na dojście do formy potrzebuje trzech-czterech tygodni. Pomóc mu w tym ma też obóz w Opalenicy, na który górnicy wyruszają w sobotę. Harmonogram Podolskiego, od kiedy w środowe południe przyleciał na Śląsk, był mocno napięty. Przez dwa dni przechodził badania, spotkał się z prezydent miasta Małgorzatą Mańką-Szulik, odwiedził Sośnicę, gdzie krótko mieszkał przed emigracją rodziców do Niemiec. W czwartek rano zapalił znicz na grobie Krzysztofa Maja, zmarłego sześć lat temu dyrektora zabrzańskiego klubu, który pierwszy uwierzył, że taki transfer jest możliwy. Piłkarz oglądał też wraz z Łukaszem Milikiem, odpowiedzialnym za akademię Górnika, boiska Walki Zabrze. Są plany, by w przyszłości powstał tam ośrodek, a klub zyskał warunki do szkolenia zbliżone do topowych akademii w Polsce. Bo przyjście Podolskiego do Zabrza ma również wiązać się z przyszłością górniczej akademii – jego pomoc dla niej będzie nawet ważniejsza niż gole strzelane w ekstraklasie.

Dominik Furman streszcza przygodę w Turcji. Nie jest z niej zbytnio zadowolony.

MACIEJ WĄSOWSKI: Z pewnej już perspektywy czasu jak pan ocenia pobyt w Genclerbirligi? Coposzło nie tak, że indywidualnie pana statystyki były gorsze niż w Wiśle Płock, a drużyna ostatecznie spadła z Süper Lig?

DOMINIK FURMAN (POMOCNIK WISŁY PŁOCK): Nie chcę za bardzo opowiadać o wszystkim, co się działo, bo pewnie mógłbym napisać o tym książkę albo długi artykuł. Od początku nic nie układało się za bardzo po mojej myśli. Już po dwóch tygodniach miałem poczucie, że przejście tam nie było dobrym ruchem. Zacisnąłem jednak zęby i pracowałem. Starałem się robić wszystko, żeby było lepiej. To była trochę walka z wiatrakami. Momentami się poprawiało, a za chwilę znów było gorzej.

To wynikało z organizacji w klubie?

Ogólnie dużo rzeczy układało się źle. W samej drużynie było trudno. Brakowało stabilizacji w składzie. Co chwila była rotacja i zmiany. Pojawiły się też problemy fi nansowe, ale one nie powinny wpływać na to, jak gra zespół. Jednak w tym przypadku była pewna niewielka zależność. Media pisały o zaległościach w wypłatach i one faktycznie miały miejsce. Przez cały sezon wielu zawodników łapało urazy. Byłem jednym z nielicznych cały czas trenujących. Dopiero przed ostatnim meczem zaraziłem się koronawirusem. Przez cały sezon miałem w klubie czterech trenerów, więc już to pokazuje, że nie działo się dobrze. Nie chcę wyjść na gościa, który będzie się teraz żalił na wszystko. W głębsze szczegóły wchodzić nie zamierzam, ale naprawdę nie wszystko zależało ode mnie. Dość szybko zorientowałem się, że to, co mi opowiadało parę osób przed podpisaniem kontraktu, nie ma za wiele wspólnego z rzeczywistością. Tak w skrócie wyglądała moja turecka przygoda.

Gazeta Wyborcza

Nic o piłce.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

32 komentarzy

Loading...