Reklama

PRASA. Furman wraca do Wisły Płock. Ogłoszenie dziś lub we wtorek

redakcja

Autor:redakcja

05 lipca 2021, 08:39 • 10 min czytania 5 komentarzy

Podsumowanie ćwierćfinałów EURO i zbliżające się półfinały to nadal dominujące tematy w prasie, ale coraz więcej tematów dotyczy już naszych ligowców. Poniedziałkowa prasówka. 

PRASA. Furman wraca do Wisły Płock. Ogłoszenie dziś lub we wtorek

PRZEGLĄD SPORTOWY

Podczas MŚ w Rosji Harry Kane strzelał gole w fazie grupowej, a potem się zaciął. W tym EURO jest odwrotnie.

W tegorocznych mistrzostwach Europy z Kanem jest odwrotnie niż trzy lata temu w Rosji. Wówczas pięć bramek miał na koncie już po fazie grupowej. A potem zaczęło się narzekanie – najpierw, że nie potrafi już strzelać inaczej niż z karnych (tak pokonał bramkarza Kolumbii), a potem, że w ogóle nie trafia. Strzelanie goli gwiazdor Tottenhamu zakończył bowiem właśnie na 1/8 finału i starciu z ekipą z Ameryki Południowej, później się zaciął i najważniejsze dwa spotkania – z Chorwacją w półfinale (1:2) i w meczu o trzecie miejsce z Belgią (0:2) – Anglia przegrała. Wszystko wskazuje na to, że tym razem będzie inaczej. Kane ma prowadzić drużynę narodową do finału, a przy okazji nabijać indywidualne rekordy. 27-latek ma na koncie dziewięć bramek zdobytych w wielkich turniejach, do angielskiego rekordzisty Gary’ego Linekera brakuje mu tylko jednej. – Gary był fantastycznym napastnikiem i mam nadzieję, że będę w stanie strzelić jeszcze jednego czy dwa gole – mówi Kane, a biorąc pod uwagę, że przed Anglikami jeszcze dwa – przynajmniej wszyscy w kraju gorąco wierzą, że tyle – mecze, cel jest realny.

Reklama

Obrona i cyniczne czekanie na błędy miały być częścią włoskiej duszy, ale obecna Italia temu przeczy.

Catenaccio miało być częścią tożsamości mieszkańców Półwyspu Apenińskiego. Gianni Brera – najwybitniejszy dziennikarz w historii kraju, jego maszyna do pisania jest eksponatem w Museo del Calcio w Coverciano obok koszulek mistrzów świata – przekonywał wszystkich, że Włosi za żadne skarby świata nie mogą skupiać się na ofensywie, bo są słabsi fizycznie od innych narodów. Zwyczajnie nie są w stanie wygrywać w ten sposób, nie wytrzymują nieustannego atakowania. Dlatego po pierwsze, drugie i trzecie – obrona! I czekanie na błąd przeciwnika.

– To nie Brera wymyślił catenaccio. Skoro było ono częścią włoskiego charakteru, co bardzo prawdopodobne, nie mogło zostać wymyślone. W ten sam sposób rzymskie slumsy nie zostały wymyślone przez neorealistycznych filmowców. Istniały już wcześniej – twierdził wybitny intelektualista Pier Paolo Pasolini.

Czyli catenaccio – obrona i cyniczne czekanie na pomyłkę przeciwnika – to element włoskiej duszy. A skąd on się tam wziął? Wielki wpływ na to miała historia Półwyspu Apenińskiego. Od upadku Cesarstwa Zachodniorzymskiego w V wieku aż do zjednoczenia kraju w drugiej połowie XIX mieszkańcy byli najeżdżani przez obcokrajowców, którzy z reguły mieli przewagę siły i w związku z tym trzeba było sobie z nimi radzić sposobem, by jakoś przetrwać. Dlatego spryt, przebiegłość, kombinatorstwo są tak cenione w Italii. Żadne tam otwarte starcie. Z tego nic dobrego nie może wyniknąć. Tego uczy historia.

Dlaczego Grzegorz Kurdziel szuka inspiracji w futbolu amerykańskim? Jak tłumaczy rozstanie z Cracovią? Jakie są sposoby na wyprowadzenie zespołu z kryzysu? Rozmowa z Łukaszem Olkowiczem.

Reklama
W czerwcu po czterech sezonach rozstał się pan z Cracovią, gdzie był jego asystentem. Jest obawa, gdy trzeba iść na swoje?

Pracując tyle lat w piłce, wiem, jak brutalny to zawód. Niedawno na aukcji zdobyłem świetną książkę Michaela Calvina, akurat pochodziła z jakiejś szwedzkiej biblioteki – „Living on the Volcano”. Opisuje w niej pokręcone losy trenerów, ale nie tych topowych, tylko z League One, League Two. Pokazuje, jak ceniony trener jest dość szybko zapominany i wypada z obiegu.

Kogo pan zapamiętał?

Aidy Boothroyd zaczynał jako 34-latek i wprowadził Watford do Premier League. Kolejne sezony były dla niego gorsze, trafiał do coraz słabszych klubów. W końcu dostał zatrudnienie w angielskiej federacji, pięć lat temu zaczął pracę z kadrą U-21, a wielu powoływanych przez niego zawodników gra dziś w EURO.

Skoro to taki brutalny zawód, to co pana do niego ciągnie?

Jest też fascynujący.

Dlaczego po tylu latach przestał pan pracować z Probierzem? I właściwie nawet bardziej z nim niż z Cracovią. Współpracowaliście w ŁKS, Arisie, Jagiellonii i Cracovii. Ciągłej pracy wyszło około ośmiu lat.

To decyzja klubu. Cieszę się, że mogłem pracować w Cracovii, pomóc w zdobyciu Pucharu i Superpucharu Polski. W erze Comarchu powtórzyliśmy najwyższe miejsce, czyli czwarte. Miałem udział w największych sukcesach Michała. W Jagiellonii zajęliśmy trzecie miejsce, wtedy najwyższe w historii tego klubu. Później zostaliśmy wicemistrzami, do ostatnich minut walcząc o tytuł. W 2010 roku nie pracowałem z nim, kiedy z Jagiellonią zdobywał Puchar Polski. Dziesięć lat później zdobyliśmy to trofeum z Cracovią. Puchar przez ten czas mocno zyskał na wartości, wzrósł jego prestiż. Świadczą o tym choćby nagrody finansowe. Zdobycie go uważam za duże osiągnięcie, podobnie jak Superpuchar.

W przeciwieństwie do europejskich pucharów. Tam odpadaliście szybko.

Za każdym razem był niedosyt. Bardziej szczegółowo może opowiedzieć o tym Michał.

Trzech nowych zawodników dołączyło do Lecha Poznań, czwarty czeka na kwarantannie, trwają poszukiwania skrzydłowego.

(…) To samo stwierdzenie pasowałoby do Damiana Kądziora, ale ciągle daleko do porozumienia w sprawie transferu sześciokrotnego reprezentanta Polski z szefami SD Eibar. Boczny pomocnik ma ważny kontrakt do końca czerwca 2023 roku i działacze hiszpańskiego klubu wcale nie są skorzy, by rozwiązywać umowę. Mogą go oddać, jednak nie za darmo, kosztowałby minimum kilkaset tysięcy euro, co może zablokować przenosiny 29-latka do Lecha. Niewykluczone, że będzie trzeba podjąć próbę zatrudnienia kolejnego skrzydłowego z listy poznańskich skautów.

Gdyby szukać pozytywów w tej sytuacji, to władze Kolejorza mają już doświadczenie. W ostatnich tygodniach przynajmniej kilku piłkarzy, którzy byli głównymi celami transferowymi Lecha, wybierało inne oferty. Należało zmienić optykę i szukać dalej, bo dopływ świeżej krwi byłby bezcenny dla ekipy z Poznania. Po ubiegłych rozgrywkach nikt nie ma co do tego wątpliwości.

To jest już pewne – Dominik Furman wraca do Wisły Płock. Przez weekend piłkarz i władze Nafciarzy dogadywały szczegóły kontraktu. W niedzielę wieczorem doszło do porozumienia i po roku pomocnik znów zagra w niebiesko-biało-niebieskich barwach.

Były lider Wisły wraca z jeszcze jednego powodu. Partnerka życiowa piłkarza mieszka w Płocku, co sprawiło, że Nafciarze byli jednym z priorytetowych wyborów zawodnika. Zadowolony z powrotu Furmana na pewno będzie też trener Maciej Bartoszek, który dzięki temu będzie miał jedną z mocniejszych drugich linii w ekstraklasie. Oczywiście, o ile wszyscy gracze będą w swojej optymalnej formie. Skład pomocy: Mateusz Szwoch, Damian Rasaka, Dominik Furman, Rafał Wolski i Dawid Kocyła może napsuć krwi najlepszym w naszej lidze.

Ogłoszenie hitowego powrotu ma nastąpić w poniedziałek lub we wtorek. Znając Wisłę Płock i jej dział marketingu, może to być dość oryginalna i efektowna prezentacja.

Dariusz Dziekanowski uważa, że Anglicy mogą rządzić w piłce przez następną dekadę.

Nawet angielscy kibice oraz zazwyczaj niezwykle surowi i krytyczni przedstawiciele tamtejszych mediów zauważają, że to zespół, którego nie da się nie lubić. Że Southgate to trener, którego słucha się z ciekawością i sympatią, bo jest facetem znającym się na rzeczy i niezadzierającym nosa. Trudno wyprowadzić go z równowagi. Za jego kadencji zniknął przypisywany zazwyczaj do tej drużyny pierwiastek arogancji i poczucia wyższości. Arogancję zastąpiła skromność i wielka klasa. Kane strzela gole, ale gołym okiem widać, że nie jest to typ gwiazdy, od której kaprysów zależy atmosfera w drużynie. Widać, że napastnik Tottenhamu jest szeregowym członkiem zespołu, który na tle kolegów wyróżnia się jedynie skutecznością. Nawet słuchając i patrząc na grę Sterlinga, trudno dostrzec w nim humory, z powodu których mieli z nim problemy szkoleniowcy czy to w Liverpoolu, czy w Manchesterze City. To samo zresztą dotyczy selekcjonera – Southgate nie jest typem trenera, który respekt stara się zdobyć występami medialnymi. Nie jest też typem szkoleniowca, który swoich podopiecznych trzyma w ryzach rządami twardej ręki. Nie, on zyskuje respekt i uznanie merytoryką, tym w jaki sposób potrafi dopasować taktykę i skład do każdego rywala. Jeśli trzeba zagrać bardziej defensywnie, w sposób wyrachowany z Niemcami, to nie wstydzi się ustawić drużynę głębiej na własnej połowie. I nawet jeśli niektórzy dziwią się, że na ławce rezerwowych sadza jednego czy drugiego zawodnika, to jak do tej pory wszystkie występy obroniły nieoczywiste wybory trenera.

SPORT

Rozmowa o Euro 2020 ze Sławomirem Chałaśkiewiczem, byłym piłkarzem, obecnie ekspertem telewizyjnym.

Co do własnych boisk, to do półfinału dotarły reprezentacje, które mecze grupowe grały u siebie. Anglicy nawet z Niemcami zagrali na Wembley. Czy gra na własnych stadionach miała znaczenie dla ewentualnego ich sukcesu?

– Myślę, że tak. Jeśli te mecze odbywałyby się przy pustych trybunach, jak to było w trakcie pandemii, to atut własnego boiska nie miałby znaczenia. Gdy jednak gra się przy swoich kibicach, nawet jeśli to nie jest pełen stadion, zawsze to ma jakiś wpływ. A wiemy, że na Wembley kibice będą bardzo, bardzo mocno wspierać swoją drużynę. Znaczenie ma tu też kwestia przebytych kilometrów – lub ich braku.

Anglicy poza Wembley zagrali tylko ćwierćfinał – w Rzymie.

– To też ma wpływ. O wiele dłuższy jest czas na regenerację, można się bardziej skupić na tym, co się robi. Podróże na pewno mają negatywny wpływ na piłkarzy i powodują większe zmęczenie, bo traci się kilka godzin, żeby przelecieć z jednego miejsca w drugie. Nie zostało to zbyt dobrze przemyślane – pod tym kątem, żeby wszystkie drużyny miały jednakowe szanse.

Niektórzy twierdzili, że jeśli już rozdzielać gospodarzy, to lepiej wspierać Węgrów niż Anglików, którzy nie dość, że są potężni, to jeszcze mają dodatkowy atut w postaci Wembley.

– Nie było to równo rozłożone, bo jeśli już, to atut własnego boiska powinny mieć słabsze drużyny. Mogłoby im to pomóc w wyrównaniu poziomu. Ktoś to jednak tak rozplanował i wymyślił, krzywdząc troszeczkę niektóre zespoły.

Słowacki napastnik Tomas Malec w Tychach rozpoczyna dzisiaj nowy rozdział swoich piłkarskich wojaży.

Wprawdzie z rodzinnego Trenczyna do Tychów Malec ma niewiele ponad 200 kilometrów, ale jego droga z grodu, który dziesięć wieków temu należał do Polski, do miasta, którego sportową wizytówką jest klub obchodzący 50-lecie istnienia, była bardzo okrężna. Wychowanek FK Melczice-Lieskove swoje piłkarskie umiejętności ukształtował w FK AS Trenczyn, w którym jako 17-latek zadebiutował w słowackiej ekstraklasie i jako 21-latek zdobył tytuł króla strzelców, a następnie wyruszył w podróż dookoła Europy. Norwegia, Czechy, Litwa, Łotwa i Włochy były przystankami na drodze na tyski stadion.

– Zagrałem w kilku towarzyskich spotkaniach z polskimi drużynami – dodaje napastnik mierzący 199 centymetrów. – Dawno temu chciałem nawet zagrać w Polsce, ale nie miałem takiej oferty, dlatego jestem szczęśliwy, że mogą się teraz tutaj spróbować. Moja żona mieszkała blisko granicy z Polską i mówi nawet całkiem dobrze w waszym języku. Ona także chciała przyjechać tutaj. Mam nadzieję, że będzie to dobra decyzja dla nas, a dla mnie najważniejsze będzie to, żeby z dobrej strony pokazać się na boisku i udowodnić, że jestem najlepszą opcją. Jako wysoki zawodnik zwykle dostawałem dużo piłek w pole karne. Nie zdobywam jednak dużo bramek głową, bo wolę strzelać nogą. Lubię dostawać długie piłki, ale najważniejszy dla mnie jest zespół.

Filip Szymczak to kolejny zawodnik Lecha, który został wypożyczony na Bukową. – Będzie w GieKSie wielkim „kotem” – prognozuje Tymoteusz Puchacz.

Trener Górak wspomniał, że Lech ostatnio raczej nie zawiódł się na GieKSie – a transfery czasowe z Bułgarskiej na Bukową, to w ostatnich latach norma. Wiosną 2017 roku w Katowicach grał Kamil Jóźwiak, w sezonie 2018/19 – Tymoteusz Puchacz, zaś od 2019 do 2021 roku – Bartosz Mrozek. Każdy z nich poczynił na wypożyczeniu postępy, dwaj pierwsi są już w kadrze i poza granicami Polski. Mrozka z kolei GKS po awansie chciał zatrzymać, ale poznaniacy uznali, że 21-letni bramkarz potrzebuje już nowego i poważniejszego wyzwania. – Rozmawiałem wcześniej z chłopakami, jak czuli się w GieKSie, jak to wyglądało. Wypowiadali się bardzo pozytywnie i mam nadzieję, że te pozytywne rzeczy też będą mnie tu czekać. Grałem w ekstraklasie, drugiej i trzeciej lidze. W pierwszej jeszcze nie występowałem, będzie to dla mnie nowe doświadczenie. Tak naprawdę nie wiem do końca, czego się spodziewać, ale wierzę, że będzie dobrze. GieKSa była bardzo zdeterminowana, by mnie pozyskać. Ta zawziętość przekonała mnie, że to będzie dobry wybór – mówi nowy napastnik i nowy młodzieżowiec zespołu z Bukowej. Tymoteusz Puchacz skwitował to w swoim stylu: – Filip Szymczak będzie w GKS-ie Katowice wielkim „kotem”!

SUPER EXPRESS

„Lewy się byczy i trochę ćwiczy”, a tak poza tym wzmianki o ćwierćfinałach EURO z weekendu. Nic ciekawego.

RZECZPOSPOLITA

Nic o piłce.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...