Reklama

PRASA. Liderzy kadry zawiedli na boisku i poza nim

redakcja

Autor:redakcja

16 czerwca 2021, 08:33 • 10 min czytania 27 komentarzy

W środowej prasie mamy nie tylko bieżączkę z mistrzostw Europy, ale też na przykład sylwetki… Przemysława Tytonia i Karola Linettego w kontekście reprezentacyjnym, analizę błędów ze Słowacją i komentarze dotyczące Paulo Sousy. Z rzeczy pozaligowych – Podbeskidzie przedstawiło plan działania. 

PRASA. Liderzy kadry zawiedli na boisku i poza nim

PRZEGLĄD SPORTOWY

Najważniejsi piłkarze kadry całkowicie rozczarowali. Zarówno na boisku, jak i poza nim.

Liderzy rozczarowali w poniedziałek na meczu, zawiedli swoich kibiców również po. Polscy fani wychodzili ze stadionu w Sankt Petersburgu sfrustrowani nie tylko wynikiem. Po spotkaniu czekali, by piłkarze podeszli, podziękowali im za wsparcie. Ci jednak od razu uciekli do szatni, mimo że ci, którzy do Rosji przylecieli powinni zostać docenieni w czasach pandemii szczególnie – ich podróżowanie za reprezentacją jest teraz i zdecydowanie bardziej kosztowne (dochodzą m.in. testy PCR), jak i bardziej skomplikowane ze względu właśnie na obostrzenia związane z koronawirusem. Dla Biało-Czerwonych nie miało to w poniedziałek ok godziny 20 znaczenia. Ich poczucie odpowiedzialności za porażkę w pierwszym meczu na Euro najlepiej obrazował obrazek, który zobaczyli po spotkaniu dziennikarze. Covid-19 odebrał możliwość przeprowadzania wywiadów na żywo (z wyjątkiem stacji telewizyjnych, które transmitują mistrzostwa), do przedstawicieli mediów są wysyłani po meczu dwaj-trzej piłkarze. Kogo wysłano na pierwszy ogień po meczu, który sprawił, że większość polskich kibiców poczuła się oszukana? Jaki zawodnik miał się wytłumaczyć z tej wstydliwej porażki? Tymoteusz Puchacz – obrońca, który wszedł na boisko dopiero w drugiej połowie, dla którego był to trzeci mecz w dorosłej reprezentacji. Tak właśnie odpowiedzialność wzięli na siebie liderzy. I nie ma większego znaczenia, że dzień później Krychowiak przyszedł na konferencję prasową (choć należy to docenić), że Lewandowski zamieścił w mediach społecznościowych wpis, w którym podziękował kibicom. Wszystkie te zachowania były jak gra Polaków w poniedziałek – spóźnione.

Reklama

Biało-Czerwoni przeciwko Słowacji popełniali te same błędy, co w poprzednich meczach.

Paulo Sousa pięknie mówi. Podobno ma tak od dziecka, tyle że kiedyś, dawno temu jeszcze w dzieciństwie w Portugalii, wygłaszał przemowy na katechezach, a w ostatnich latach o futbolu w różnych zakątkach świata. Nawet w Girondins Bordeaux przyznawali, że choć na grę drużyny patrzeć się nie dało, to słuchanie szkoleniowca było czystą przyjemnością. Teraz to samo przeżywamy w Polsce. W przeciwieństwie do poprzedników na stanowisku selekcjonera Sousa mówił konkretnie, bez pustosłowia. Do ogólnopolskiego dyskursu piłkarskiego wprowadził choćby pojęcie „cyrkulacja piłki” w znaczeniu wymieniania podań między zawodnikami, którego wcześniej używali głównie taktyczni maniacy, a w kontekście kadry narodowej padało bardzo rzadko (o ile nie nie nigdy…). Niestety, w futbolu od samego gadania wiele się nie osiągnie.

Sousa był jak sprzedawca garnków, który zachwala towar, mimo że w czasie pokazu widać jego wady. Odpada rączka? Nie ma problemu. Pracujemy nad tym, będzie się trzymać. Przecieka? Nieważne. Działamy. Zobaczą państwo, kiedy już postawicie je u siebie w domu na ogniu, wszystko będzie w porządku. Zapewniam!

Ale nie było. Co więcej, potwierdziły się negatywne komentarze użytkowników, którzy już mieli okazję z nich korzystać we Francji czy Włoszech… – Kiedyś ktoś mądry powiedział: „Niech żywi nie tracą nadziei”. Jednak analizując sześć meczów pod wodzą Sousy, logika nakazuje bardzo ostrożnie patrzeć na to, co stanie się w przyszłości – mówi Bogusław Kaczmarek, w czasie EURO 2008 asystent Leo Beenhakkera.

Karol Linetty był gwiazdą brązowych medalistów EURO U-17. Po dziewięciu latach wykazał się w turnieju seniorów.

Najpierw miejscowe rzezimieszki okradły pokoje jego i kolegów w hotelu w Słubicach przed meczem reprezentacji Polski U-15 z Niemcami. Potem w drodze na zgrupowanie kadry juniorów ktoś na dworcu kolejowym w Poznaniu zwinął mu laptopa. Ale to w sumie nic w porównaniu z tym, jak wiele lat później Adam Nawałka okradł go z marzeń, bo zabrał na dwa turnieje finałowe – ME i MŚ, jednak w żadnym nie wpuścił na boisko choćby na symboliczne kilka sekund. Dopiero Paulo Sousa zaskoczył wszystkich i posłał na boisko Karola Linettego od pierwszej minuty w spotkaniu mistrzostw Europy. I akurat na nim się nie zawiódł.

Reklama

Ostatni gwizdek sędziego. Niemcy w białych koszulkach wyrzucili ręce w górę. Polacy w czerwonych pochylali głowy, chowali twarze w dłoniach, padali na murawę, bili w nią pięściami. Był maj 2012 roku, reprezentacja Polski U-17 właśnie przegrała 0:1 w półfinale EURO. Linetty był kluczowym zawodnikiem zespołu Marcina Dorny, centymetrów zabrakło mu do strzelenia gola, ale tylko obił poprzeczkę. Większość jego kolegów już nie wystąpiła w ważniejszym meczu. Pomocnik w 2017 zaliczył młodzieżowe mistrzostwa Europy, tyle że wcześniej seniorskie EURO 2016 i później mundial 2018 przesiedział w rezerwie. Z ekipy brązowych medalistów zrobił największą karierę, ale dopiero po dziewięciu latach dokonał w biało-czerwonych barwach czegoś, czego wszyscy się po nim spodziewali od dawna.

Trener Francesco Guidolin komentuje obecnie mecze Serie A w DAZN. Od pięciu lat nie pracuje w zawodzie, ale przez lata pozostawał wśród najlepszych włoskich szkoleniowców. To za jego kadencji w grudniu 2012 roku w barwach Udinese na najwyższym poziomie piłki w Italii zadebiutował Piotr Zieliński. W kwietniu 2013 Polak pierwszy raz wyszedł w podstawowym składzie w Serie A.

W tamtych rozgrywkach grał w Udinese także Bruno Fernandes, który obecnie jest kapitanem Manchesteru United.

Zieliński i Portugalczyk są dwoma mistrzami techniki. Bruno ma wyraźniejszą osobowość niż Piotr, który jest bardziej nieśmiały w porównaniu z kolegą. Oprócz tego aspektu, Polak został i jest wspaniałym piłkarzem. Może być zatrudniony przez każdy z najważniejszych klubów z Europy. Dlaczego? Ponieważ jest w stanie grać jako pomocnik w ustawieniu 4-2-3-1, w 4-3-3 spełniać rolę ósemki albo w 4-3-1-2 jako zawodnik za plecami napastnika.

Jakie są jego największe zalety?

Takie same jak wtedy, kiedy miał 17 lat i zobaczyłem go po raz pierwszy: jest obunożny, ma mocny strzał zza pola karnego i świetną technikę. Ponadto jest świetny w pojedynkach. To jeden z najlepszych pomocników w Europie. Patrząc na to i jego mocne strony, powinien zdobywać więcej bramek. W mojej opinii w każdym sezonie przynajmniej dziesięć. Może to zrobić.

Ciekawa sylwetka Przemysława Tytonia, który został niespodziewanym bohaterem meczu z Grecją na Euro 2012, korzystając na wpadce Wojciecha Szczęsnego.

(…) – Już w liceum bardzo bał się pani od fizyki. Mówił, że psychika mu siada i chciał zmienić klasę. „Bunia” była nauczycielką, której bał się panicznie i mówił, że nie może chodzić już do tej szkoły. Do dziś śmieją się z tej nauczycielki. Na wielu radach inni nauczyciele dowcipkowali, że przez nią liceum straciło reprezentanta Polski i wybitnego absolwenta i dodawali, że nie zna się na niczym, tylko na fizyce – żartuje 58-latek.

Młody Tytoń miał dwie pasje. Jego zaangażowanie w zajęcia taneczne i bramkarskie sprawiło, że jako nastolatek stanął przed poważnym wyborem. Zarówno trenerzy w klubie, jak i instruktor tańca upatrywali w nim postać, która mogłaby zawodowo wykonywać profesję, do której był szkolony.

– Jego matka często przychodziła z wyrzutami. Mówiła, że mieszam mu w głowie, bo wiele zainwestowała w jego karierę tancerza. Tańczył w parze z siostrą i w konkursach zajmowali wysokie miejsca. Ostatecznie wygrała piłka. Myślę, że gdyby trenował baseball, byłby na szczycie tego sportu. Wybrał futbol, więc został świetnym bramkarzem. Potrafił odwzorować każdy ruch – opowiada Herbin.

Felieton Antoniego Bugajskiego o Paulo Sousie.

Nikt nie oczekiwał od Portugalczyka wymyślania kwadratowych jaj. Miał przygotować drużynę do mistrzostw Europy, a po drodze nie sknocić początku kwalifikacji do mistrzostw świata. Portugalczyk jednak nie byłby sobą, gdyby nie uznał, że przychodzi na plac budowy, no bo cóż ten Brzęczek, czy jak mu tam, mógł mądrego wymyślić (swoją drogą, ciekawe, co Sousie o jego poprzedniku naopowiadał Boniek). Jeśli nawet coś wystawało ponad powierzchnię, należało to zrównać z ziemią i wznosić od nowa. A gdyby coś poszło nie tak, znowu trzeba rozwalić i budować jeszcze raz. Trudno, w końcu jakość kosztuje, a my tu w Polsce strasznie zapuszczeni jesteśmy. Dobrze, że wzięliście wreszcie prawdziwego fachowca od piłki, szkoda że tak późno.

Jeśli mniej więcej tak myślał sobie Sousa, a najbliższe otoczenie w megalomanii go utwierdzało – Portugalczyk dziarsko ruszył w jednokierunkową drogę, z której nie było już odwrotu. Personalia personaliami, taktyka taktyką. On skupił się też na tworzeniu rodzinnych relacji, wciągając w to nawet Jana Pawła II. Swój czar rzucił też na część dziennikarzy, którzy podobnie jak za czasów Leo Beenhakkera, zaczęli najpierw nieśmiało podkochiwać się w selekcjonerze. No bo taki fajny-zagraniczny, a nie siermiężny-polski. A jaką gadkę ma! I to po angielsku! Facet ma łeb! Taki selekcjoner był nam zahukanym Polakom potrzebny.

SPORT

Rozmowa o EURO z Henrykiem Wawrowskim, srebrnym medalistą olimpijskim z Montrealu z 1976 r., 25-krotnym reprezentantem Polski.

Jak skomentować to, co stało się w poniedziałek w Sankt Petersburgu?

– Zawsze musi pan zadawać takie trudne pytania (śmiech). Może pan wierzyć lub nie, ale powiedziałem koledze, że przegramy ten mecz, a „Krycha” dostanie czerwień. Tak też się stało, a ja poniewczasie żałuję, że nie poszedłem do „buka” obstawić. Co można powiedzieć? Nie tylko ja czuję się rozczarowany tym, co się wydarzyło w meczu ze Słowakami.

Gdzie szukać przyczyn tej porażki?

– Przede wszystkim w ustawieniu naszego zespołu. Nie wiadomo o co w tym wszystkim chodziło. W grach kontrolnych czy w eliminacjach graliśmy inaczej, teraz znowu coś innego. Poza tym po części winiłbym za tę porażkę Szczęsnego. Bramkarz nie może dać się zaskoczyć uderzeniem na tzw. krótki słupek. To d…a nie bramkarz, który w ten sposób daje się zaskoczyć.

A inni?

– Przeszli obok meczu. Robert Lewandowski, niby taki świetny zawodnik, a w tym spotkaniu nie pokazał, że jest prawdziwym dowódcą. Powinien wziąć to w garść, opieprzyć, krzyknąć na kolegów. Nie było tego. Krychowiak… Szkoda słów. Wie, że ma żółtą kartkę, ponadto rozumiem, że można faulować w ratunkowej akcji w polu karnym czy przed nim, ale powalać gościa w środku pola?! To był głupi faul. W sumie słabo to wyglądało, bez jakiejkolwiek koncepcji z naszej strony. Tym bardziej to boli, że przecież Słowacy nie grali nic wielkiego. Liczyli, że u nas ktoś się pomyli w tyłach i tak też się stało. Takich bramek, jaką zdobyli na 2:1, nie powinno się tracić. Szkoda, bo liczyliśmy na coś więcej. Oczywiście – dopóki piłka w grze, to wszystko może się zdarzyć, ale po takim wstępie trudno być optymistą, bo przegraliśmy w katastrofalnym stylu.

Dla Podbeskidzia opracowano trzyletni plan działania. W tym czasie ma nastąpić powrót na najwyższy szczebel rozgrywkowy.

Plan dla Podbeskidzia jest trzyletni i obejmuje awans do ekstraklasy – wyjaśnił Łukasz Piworowicz. – Chcielibyśmy, by awans wywalczył zespół, który będzie miał silne podstawy. A po awansie drużyna będzie w stanie spokojnie na najwyższym poziomie się utrzymać. Docelowo Podbeskidzie ma być solidnym klubem ekstraklasowym. Na tym polega nasz długofalowy plan. Pierwszym krokiem jest awans. Ale nie na hurra i nie za wszelką cenę. Wszystko musi być podparte dobrym projektem – zaznaczył dyrektor sportowy Podbeskidzia.

Ciągle jedną wielką niewiadomą jest kształt drużyny spod Klimczoka na nadchodzący sezon. Dyrektor Piworowicz mówił o tym bardzo ogólnie. – Będziemy chcieli do Podbeskidzia kontraktować zawodników, którzy podniosą wartość sportową zespołu i będą służyć swoim doświadczeniem. Jednocześnie chcemy mieć dużą grupę zawodników, którzy są przed szczytem kariery. Czyli takich, którzy maja potencjał i szansę na rozwój – podkreślił.

SUPER EXPRESS

Mateusz Borek po meczu ze Słowacją.

„Super Express”: – Ten mecz to był dramat. Jak to skomentujesz?

Mateusz Borek: – Jeszcze z tego turnieju nie wyjeżdżamy, ale mamy problem, bo teraz będzie już tylko trudniej. Będziemy grać z mocniejszymi rywalami niż Słowacja, która miała ograniczone możliwości, ale się do tego meczu po prostu dobrze przygotowała. Wiedzieliśmy, że są dobrzy przy stałych fragmentach gry i wiedzieliśmy, ile bramek Polska traci w tym elemencie. Skriniar okazał się nie tylko szefem defensywy i skałą nie do skruszenia. Znowu popełniliśmy błędy. Natomiast ta pierwsza bramka to naganne zachowanie Jóźwiaka i łatwo ograny Bereszyński. Kurczę, spodziewałem się dużo więcej, jeśli chodzi o wartości piłkarskie i formę fizyczną.

– Większość Słowaków wyglądała lepiej fizycznie.

– Wyglądali dobrze i to jest jednak klucz. Wierzyłem w to, że po tym przebudzeniu, impulsie, po tej bramce w 33. s drugiej połowy, że my to wygramy. Bo było takie 10 minut, gdzie my ich potrafiliśmy zmieścić w szesnastce. Wdeptaliśmy ich w pole karne.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

27 komentarzy

Loading...