Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

10 czerwca 2021, 17:32 • 8 min czytania 16 komentarzy

Jest wiele meczów, które chciałbym nie tyle zobaczyć, co je przeżyć, tak jak się przeżywa mecze na żywo. Ale niektóre z tych meczów chciałbym przeżyć z przyczyn szczególnych.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Bardzo chciałbym zobaczyć ostatnie 18 minut meczu Pogoń Szczecin – Stomil Olsztyn z listopada 2000 roku. Wtedy na boisku zameldował się bowiem Oleg Salenko. Jest to jedyny znany mi, udokumentowany przykład, w którym na boisko Ekstraklasy wyszedł zawodnik –  z wielkim prawdopodobieństwem – pod wpływem. Jacek Bednarz przyznał ostatnio w Interii, że Rosjanin miał wówczas głęboki problem alkoholowy, chyba nawet głębszy, niż miał Uli Borowka w czasach Widzewa, bo tam Smuda przynajmniej próbował zagonić Niemca do roboty. Z Salenką nawet nie próbowano, szybko stało się jasne, że to były piłkarz. A jednak zagrał te 18 minut. I mówcie co chcecie, jestem ciekaw jak wyglądały.

Zobaczyłbym też mecz Finlandia – Polska 5:3 z września 1923. Sam fakt przeżycia takiego meczu, z samych początków kadry – osobna historia. Ale chciałbym zobaczyć jak w tym meczu wyglądał Stefan Śliwa, reprezentant Polski, który stracił rękę podczas I wojny światowej. Stracił rękę, a jeszcze tę utratę potrafił wykorzystać – w lidze miał sławę gracza, który drewnianą protezą podstępnie bije innych po głowach. O Śliwie z Finlandią „Przegląd Sportowy” pisał natomiast tak: „Najlepszym na placu z pośród 22 ludzi był Śliwa, który potrafił znakomicie się zastosować do terenu błotnistego”.

Zawsze interesowała mnie też reprezentacyjna kariera George’a Weaha. Nie wiem czy istniała drużyna, w której byłyby aż takie dysproporcje: z jednej strony zdobywca Złotej Piłki, z drugiej zawodnicy o kilka klas słabsi. Mówiono swego czasu, że były dysproporcje w Walii Giggsa, ale gdzie tam, dajcie spokój – on miał graczy z Premier League do pomocy. U Weaha jest największa różnica w dziejach. Nie wypierał się, jeździł, reprezentował pogrążoną w krwawym konflikcie Liberię. Miał mnóstwo motywacji, żeby piłkarskim sukcesem dać swoim rodakom choć trochę radości, dumy, wytchnienia od horroru codziennego życia.

Ale nie dał rady. Liberia z Weahem co prawda dwukrotnie pojechała na Puchar Narodów Afryki, ale tam roli nie odegrała. Na mundial, marzenie Weaha, nie dostali się nigdy. Weah, który wówczas, gdy jeszcze afrykańska piłka nie była tak rozwinięta jak dzisiaj, gdy znacznie rzadziej afrykańscy gracze jeździli do Europy, w teorii powinien robić większą różnicę. Ale aż takiej nie robił, bo futbol w takich sytuacjach jest bezlitosny – jesteś tylko jednym z jedenastu, choćbyś był najlepszy z najlepszych, choćbyś każdego z rywali indywidualnie przewyższał o dwie głowy.

Reklama

Chciałbym zobaczyć taki mecz Egipt – Liberia 5:0 z sierpnia 1997 roku. Porażkę 1:2 z Gambią w Bandżulu, bodaj w 1993.

Jak reagował jeden z najlepszych piłkarzy świata na porażkę z rąk zawodników o wiele słabszych od siebie?

Jak reagował na to, że koledzy tak wielu rzeczy nie potrafią?

Oczywiście przypomniało mi się, gdy obserwowałem Roberta Lewandowskiego z Islandią. Dawno nie widziałem go… może „wściekły” to złe określenie. Ale był bardzo poirytowany grą wielu kolegów. Widać było, jak rozsadzała go frustracja, że naprzeciwko rywal, którego z kumplami z Bayernu rozwaliłby w 15 minut, a tutaj jest w łeb. I nie tylko jest w łeb, ale jeszcze naprawdę nie idzie nic sensownego stworzyć. Głową o ścianę.

Naprawdę lubię „Życzenie śmierci” z 1974, które zasadniczo polega na tym, że wielu ludzi zadarło z Charlesem Bronsonem, a potem Charles Bronson wszystkich ich niszczy, jednego po drugim, robiąc im Jonha Wicka dekady przed Johnem Wickiem. Ale to się tak dobrze ogląda, bo to się nie zdarza w prawdziwym życiu. A jak się zdarza, to z taką regularnością, by tylko być wyjątkiem potwierdzającym regułę.

Reklama

Dam głowę, że w pewnym momencie, gdy już Lewy, zmęczony instruowaniem Przemka Frankowskiego jak się gra ofensywnie w piłkę – o czym Przemek Frankowski, istotnie, nie wiedział, ale to ciężko wytłumaczyć w dwie minuty – gdy już Lewy zasiadł na ławce i pokazała go kamera, to nucił pod nosem ten przebój.

Nie wiem czy widzę w tej drużynie pomysł na to JAK w sposób optymalny wykorzystać Roberta. Natomiast miałem takie wrażenie, że najlepsze, co dał Robert z Islandią, dał jakieś czterdzieści metrów od jej bramki. I nie wiem jak to sobie wytłumaczyć – może nijak, ale jakoś nie nastroiło mnie to optymistycznie. Mogłoby, gdybym widział w tym plan – ale tego nie widziałem.

***

Tak, wciąż wierzę w Jakuba Świerczoka. Może nie zachwycił z Islandią – a kto zachwycił? Zryw Kozłowskiego? – ale wciąż było bardzo fajne podanie z własnej połowy, takie na dobre dwadzieścia metrów do przodu, wciąż widziałem przebłyski. Nie przeczę, być może się ich doszukuję, może nawet na siłę.

Ale po cóż kibicować, jeśli nie ma się swoich ulubieńców, także tych nie do końca logicznych? I mi jest chyba wolno.

***

Wiem, że Holandia nikogo nie powołała w miejsce Donny’ego van de Beeka. Ale Holendrzy, co widzieliśmy w meczach z nami, jednak chyba mają trochę większe pole manewru i bez dodatkowego zawodnika, tak po prostu.

Dlatego ja w braku wymiany Milika na kogokolwiek przesadnie logiki nie widzę.

Nie uroniłem ani jednej łzy za Szymańskim, bo ten zawodnik konsekwentnie, od miesięcy, pracował w kadrze na taką sytuację. Można mówić, że nie grał na swojej pozycji, można wiele innych – ale jednak, dawno nie widziałem jego dobrego meczu w barwach biało-czerwonych. Upominałem się o danie szansy Rafałowi Augustyniakowi, ale przyszła na tyle późno, by jego brak w kadrze nie wzbudzał kontrowersji. Grosicki? Wiadomo, sam wiedział co święci, wyjechał do Dubaju. Od pół roku nie grał, a w zasadzie stracił sezon. Poza ojcem Roberta Gumnego nie ma natomiast nikogo, kto uważa, że Gumny koniecznie powinien być w kadrze.

Ale zmarnowane miejsce w kadrze nie przynosi żadnych korzyści.

Żadnych.

Szymański, nawet jeśli nic by nie dał, to jednak mógłby poznać atmosferę Euro, co mogłoby się przydać mu w kolejnych latach, a jego rola pewnie będzie rosnąć. A przecież skoro wypadł napastnik, to w USA na tyle dobrze gra Buksa, że łączyło się go ostatnio z Monaco. To też nie jest jakaś szalona opcja, skoro ważną rolę ma na ten moment Świerczok, któremu jeszcze nie tak dawno temu było znacznie dalej do kadry niż Buksie.

***

Od jutra, przez całe Euro, ode mnie na Weszło codzienny cykl felietonów. Serdecznie zapraszam.

Bo powiem wam, że czasem w tym zawodzie brakuje tej kibicowskiej iskry, a może raczej: dziecięcej fascynacji. Kiedy czekałeś na mecz jak na nie wiadomo co, kiedy oglądałeś szumiący, zakodowany Canal+, udając, że coś tam widzisz. Podpierałeś się stroną z wynikami LIVE na telegazecie i jakiś mecz, szczególnie ważny, jako tako udawałeś, że oglądasz.

Ale finały to zupełnie inna sprawa. Finały to dla mnie najwyższe stężenie tego, o co zawsze chodzi w piłce – interesujących historii.

Oczywiście jest Ekstraklasa, która nie powinna czuć się zdradzona, że przez wakacje będę oglądał wszystkie mecze mistrzostw Europy. Droga Ekstraklaso, ty wiesz, że to się nie liczy, jesteś pierwsza.

Ale tak, przyznam, że jakkolwiek mój związek z piłkarstwem polskim się nigdy nie rozluźnił, cały czas liczę punkty rankingowe w pucharach, wiem, że możemy trafić w pierwszej rundzie na rozstawione Tre Fiori z San Marino, oglądałbym też z wypiekami mecz OBCOKRAJOWCY Z EKSTRAKLASY – POLSCY EKSTRAKLASOWICZE, nie mówiąc o meczach Polski B, tak futbol międzynarodowy…

Cóż, dostał po szyi.

Czas nie jest z gumy.

Prawda jest taka, że jeśli chcesz znać się dobrze na choćby jednej lidze piłkarskiej, to zajmuje ona więcej czasu, niż nieraz gdzie indziej cała dyscyplina sportowa. Bo i tak trochę jest, że każda liga piłkarska to jak osobna dyscyplina sportowa. I mi na futbol międzynarodowy czasu brakuje. To czasy specjalizacji.

Ale przy Euro jaram się tak samo meczem Macedonii Północnej, tak samo Turcją, Włochami, Szkocją. Cokolwiek stanie się z Polską na tym turnieju, smaku Euro mi to nie zepsuje. Oczywiście, że czekam na Polskę na Euro – ale najbardziej czekam na sam turniej.

***

Droga Ekstraklaso, to nie będzie list miłosny, nie czas na niego i miejsce, ale niech dowodem szczerości moich uczuć będzie, że i dziś, w przededniu Euro, gdy cały świat żyje wszystkim, tylko nie tobą, znajdę dla ciebie czas.

A nawet dwa czasy.

Pierwszy czas dla transferu Jakub Świerczoka.

Piast Gliwice znalazł pieniądze, nie do końca wiadomo jak, bo to kwota znacząco powyżej budżetu. Ale czy to była sprzedaż wielu nerek osób z zarządu i ich rodzin, czy znaleziono złoty pociąg albo ukradziono „Damę z łasiczką” – warto było. Na ten moment Piast by sfrajerzył, gdyby tego ruchu nie wykonał. Może się okazać, w zaistniałych okolicznościach, że Świerczok nawet za miesiąc będzie kosztował dużo więcej. A jak nie będzie, bo na finałach odegra mniejszą rolę niż Tomasz Zahorski, przypominam, legendarny bohater meczu z Chorwacją, symbol zmian na lepsze, symbol naszego rosnącego potencjału? No to Piast będzie miał gwiazdę ligi, a Ekstraklasa będzie ciekawsza.

Z tym Zahorskim to serio. Naprawdę to się zdarzyło. Nie trzeba wracać do Niedzielana idącego do Nijmegen, by przypomnieć sobie naszą reprezentacyjną biedę – Zahorski nie tylko w kadrze, ale Zahorski jako napastnik chwalony, będący szansą na lepsze jutro, to ci dopiero opowieść o tym, gdzie kilkanaście lat temu była polska piłka.

***

Drugi czas, jaki znajdę dla Ekstraklasy, to dzisiejszy wywiad Dariusza Mioduskiego dla Legia.net.

Dariusz Mioduski odpowiada za pośrednictwem mediów Czesławowi Michniewiczowi, który dopiero co za pośrednictwem mediów po stronie aktualnych plusów zgrupowania Legii wymienił tylko ładną pogodę. Sytuacja kadrowa, jego zdaniem, słaba. Więc przyszło odwinięcie – jak nic od tej dyskusji kraśnieje serce, czuć te rosnące szanse na pucharowy sukces. Polecam całą lekturę, jest to zaprawne dziwna wymiana zdań w klubie, który właśnie osiągnął sukces.

Ja chciałem zweryfikować jedno. Pan Dariusz mówi: „Trener Michniewicz ma duże doświadczenie i wiedzę, ale do pucharów europejskich przygotowuje się po raz pierwszy”.

Otóż nie. Michniewicz wygrał Ekstraklasę z Zagłębiem Lubin, a potem podchodził z nim do pucharów, gdzie przegrał ze Steauą. Miał też przetarcie w Pucharze UEFA z Lechem Poznań, a także – od biedy można wspomnieć – w Intertoto z Lens.

To wszystko, rzecz jasna, tylko gwoli ścisłości.

***

A wszystkich chcących czegoś pozapiłkarskiego, zapraszam nie tylko na ten utwór muzyczny, nie tylko na jego tytuł, nie tylko na jego video, ale na społeczność, która wytworzyła się w sekcji komentarzy.

Leszek Milewski

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
8
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Komentarze

16 komentarzy

Loading...