Reklama

Najlepsze i najgorsze zimowe transfery w Ekstraklasie

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

21 maja 2021, 12:00 • 15 min czytania 8 komentarzy

Niestety, tendencja z transferami w Ekstraklasie się nie zmienia: znacznie częściej nasze kluby z nimi nie trafiają niż trafiają. Sporządzając ranking za okienko zimowe, ruchów nieudanych wyciągnęliśmy dwa razy więcej niż udanych, a spokojnie moglibyśmy dopisać kolejnych 10 nazwisk. W przypadku pozytywów ewentualnie znaleźlibyśmy jeszcze 2-3 nazwiska. 

Najlepsze i najgorsze zimowe transfery w Ekstraklasie

Jak to w tego typu zestawieniach bywa, jest w nich sporo subiektywnych odczuć, więc na pewno nie wszyscy się zgodzą z niektórymi wyborami czy ich miejscami. Największy rozstrzał może dotyczyć kryteriów związanych z wyjściowymi oczekiwaniami. Przykładowo inne były nadzieje związane z Bartoszem Salamonem, a inne z Luką Susnjarą. Czasami problem polegał na tym, że ktoś praktycznie nie grał – również przez czynniki losowe – choć w założeniu miało być inaczej. Niektóre transfery niemal od razu zapowiadały się na klęskę, inne na tu i teraz nie spełniają oczekiwań, ale nie można im odmówić perspektywiczności w kontekście następnych rund. Trzeba było to jakoś zestawić i porównać.

Generalnie jednak wydaje nam się, że kto musiał zostać nagrodzony, został, a ci zasługujący bezsprzecznie na krytykę, także ją otrzymali.

Najlepsze transfery zimy 2021 w Ekstraklasie

Jan Biegański

Bez cienia skrępowania wszedł do Ekstraklasy. Z miejsca wskoczył do składu Lechii Gdańsk i od razu zaczął się wyróżniać. Imponował zadziornością, pewnością siebie, dobrze rozumianą bezczelnością. Dawało to też konkrety ofensywne w postaci dwóch asyst. A przecież mowa o 18-latku, który nie miał w I lidze bogatej historii, bo rozegrał w niej dla GKS-u Tychy 22 mecze. Wreszcie Piotr Stokowiec nie musiał martwić się o pozycję młodzieżowca, co jesienią pewnie było jego udręką. A – jak już wspominaliśmy w rankingu młodzieżowców – rywalizacja dobrze zrobiła Tomaszowi Makowskiemu, który wiosną trochę się ogarnął.

Drugą część rundy Biegański miał już słabszą, w czterech ostatnich ocenionych występach nie dobijał u nas nawet do noty wyjściowej. Mimo to wydaje się, że Lechia wiele wygrała na jego sprowadzeniu i jeszcze przez kilka lat powinna mieć spokój w młodzieżowym temacie. O ile wcześniej tego zawodnika nie sprzeda.

Reklama

Inna sprawa, że wyróżnienie Biegańskiego w tym rankingu mimo wszystko pokazuje również, jak niewiele klubów trafiło zimą z transferami.

500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!

Maciej Żurawski

Warta pomogła jemu, on pomógł Warcie. W Pogoni Szczecin nie mógł liczyć na regularną grę, po kilku pierwszych meczach Kosta Runjaic postawił na innych zawodników. Potem Żurawski w wyjściowej jedenastce pojawił się jeszcze tylko jako… stoper. Taka była potrzeba chwili w spotkaniu z Górnikiem Zabrze (nawet strzelił w nim gola).

W Warcie wychowanek Włókniarza Toruń dał Piotrowi Tworkowi znacznie większe komfort co do przepisu o młodzieżowcu. Jesienią w razie absencji Aleksa Ławniczaka trener musiał kombinować i zdarzało się, że do bramki wskakiwał Daniel Bielica, przez co obiektywnie lepszy między słupkami Adrian Lis siedział na ławce. Teraz ten problem odpadał. Żurawski wniósł trochę polotu do ofensywnych poczynań „Zielonych”. Potrafił być nieszablonowy, zaliczył cztery asysty. Owszem, zdarzały mu się także występy słabe (ze Stalą i Śląskiem) czy nawet bardzo słabe (z Rakowem), ale całościowo to wypożyczenie należy ocenić na spory plus. Niezadowoleni ewentualnie mogli być Adrian Czyżycki i – zwłaszcza – Robert Janicki, których akcje po przyjściu młodziaka wyraźnie spadły.

Łukasz Bejger

Nie chcemy zapeszać, ale jeżeli Bejger nie zmieni kierunku rozwoju, to bardzo możliwe, że Śląsk Wrocław ma stopera na lata. Dwa i pół roku spędzone w akademii Manchesteru United nie poszło na marne. Najczęściej młodzi Polacy wracający do kraju po zagranicznych pobytach na szczeblach juniorskich raczej nie imponują. Tutaj jest inaczej. Bejger zaliczył niemalże bezkolizyjne przejście z futbolu juniorskiego do seniorskiego. Przeważnie jest solidny w tyłach, a jednocześnie nie panikuje z piłką przy nodze. Czasami może nawet za dużo ryzykuje i wynikają z tego problemy, ale poza meczami z Legią i Rakowem trudno mieć do niego większe zastrzeżenia.

No i warto podkreślić, że identycznie jak w przypadku Biegańskiego w Lechii, WKS ma bardzo obiecującego młodzieżowca na kolejne trzy sezony.

Reklama

Jonathan De Amo

Hiszpan miał już dwa podejścia do Ekstraklasy. Ani w Widzewie Łódź, ani tym bardziej w Miedzi Legnica, nie za bardzo mu poszło. Kiedy więc zimą Stal ponownie go zatrudniła, ściągając po półtorarocznym pobycie w Termalice, raczej nie bito braw na wstępie, choć fakt, iż miał pewne miejsce w składzie zdecydowanego lidera I ligi dawał pewne nadzieje. No i czas pokazał, że De Amo przez te wszystkie lata dojrzał i był w stanie nie zaniżać poziomu na najwyższym polskim szczeblu. W defensywie spisywał się w miarę poprawnie, a do tego odegrał kluczową rolę pod bramką rywali w meczach zapewniających bezcenne punkty w kontekście utrzymania. Strzelił gola w zremisowanym spotkaniu z Jagiellonią, zaliczył asystę przy zwycięskiej bramce z Pogonią i przede wszystkim po szalonej końcówce zapewnił wygraną w Poznaniu z Lechem.

Rafał Kurzawa

O tym, że umie grać w piłkę, wszyscy wiedzieliśmy, ale zagadką pozostawała jego dyspozycja po ponad półrocznym okresie bez grania. Zresztą, wcześniej też się za granicą nie nagrał. Odkąd latem 2018 odszedł z Górnika Zabrze, łącznie w trzech różnych klubach uzbierał 39 występów. Ostatni mecz na wypożyczeniu z Amiens do Esbjergu zaliczył 8 lipca. Kontrakt z Pogonią podpisał dopiero w połowie lutego, już po starcie rundy.

Tym bardziej nie było wiadomo, kiedy może odpalić. A tu w zasadzie odpalił od razu i prawie za każdym razem będąc na boisku coś drużynie dawał. 7 marca w debiucie z Lechem po wejściu z ławki na 25 minut był najgroźniejszym zawodnikiem „Portowców”, co wiele mówiło o postawie jego kolegów. Później nadeszły konkrety. Gole Kurzawy dały trzy punkty z Górnikiem Zabrze, którego działacze czuli się przez niego wystawieni na ostatniej prostej, oraz punkt z Wartą Poznań.

Cztery ostatnie mecze rozegrał już niemalże w pełnym wymiarze, dlatego zakładamy, że do nowego sezonu przystąpi już na pełnym gazie. A wtedy, kto wie – może nawiąże do edycji 2017/18 w barwach Górnika? W europejskich pucharach ktoś tak dobrze wykonujący stałe fragmenty będzie na wagę złota.

Dominik Holec

W swoim trzecim ekstraklasowym spotkaniu zawinił przy jedynym golu w meczu z Lechią Gdańsk. Mógł się też lepiej zachować przy bramce Ishaka z Lecha, ale drużynowo wówczas konsekwencji nie było, „Kolejorz” przegrał 1:3. Oprócz tego jednak Dominik Holec wprowadzał pewność stojąc między słupkami Rakowa Częstochowa, a świetną grą nogami dawał jeszcze coś ekstra. Z nim w składzie zespół nie przegrał trzynastu ostatnich meczów w lidze oraz dotarł do finału Pucharu Polski, w którym wygrał z Arką Gdynia. Sumując oba fronty, Słowak w dziewiętnastu występach dziewięć razy zachował czyste konto. Holec nie tylko godnie zastąpił Jakuba Szumskiego, ale nawet wniósł nieco więcej jakości od poprzednika.

I tylko szkoda, że Holca nie udało się wykupić ze Sparty Praga, więc wraca tam po zakończeniu wypożyczenia. Raków musi szukać nowego bramkarza.

Makana Baku

Zdecydowanie najlepszy ruch transferowy zimowego okna w Ekstraklasie. Wypożyczony z Holstein Kiel skrzydłowy był tym, który zrobił różnicę w ofensywnej grze Warty. Jesienią była ona dość schematyczna i skostniała, brakowało w niej elementu przebojowości i nieprzewidywalności. To wszystko dał Baku, który nie kazał długo na siebie czekać i od drugiego meczu zaczął nabijać sobie liczby. Skończyło się na sześciu golach, dwóch asystach i jednym kluczowym podaniu w trzynastu spotkaniach.

Makana Baku na starcie miał zachęcające CV jak na kopciuszka naszej ligi – niespełna 23 lata, mecze w reprezentacji Niemiec U-21, w poprzednim sezonie cztery bramki w 2. Bundeslidze, opinia sporego talentu. Ileż jednak podobnych przypadków kończyło się u nas niepowodzeniem. Tutaj najważniejsze okazało się podejście samego zainteresowanego. Nie traktował przyjścia do Warty jako kary, chciał tu ciężko pracować i odbudować się po wielomiesięcznym niebycie w Kilonii. Wszystko wyszło super.

Poznański klub musi go pożegnać, bo wypożyczenie się skończyło, a transfer definitywny za milion euro jest niemożliwy. – Klauzula wykupu jest tak wysoka, że nas na nią nie stać. Mamy jeszcze wiele innych rzeczy do zrobienia, pewnie byłoby to nieodpowiedzialne, gdybyśmy próbowali szukać takich pieniędzy. Makana miał przyjść do nas na pół roku i to zadziałało. Na dzisiaj wraca do Holstein Kiel, będącego blisko awansu do 1. Bundesligi. Jak się potoczą losy Makany na dzień dzisiejszy on sam nie wietłumaczył w programie Fanklub Studio telewizji WTK dyrektor sportowy Warty, Robert Graf.

Miejmy więc nadzieję, że inny polski klub wyciągnie tego zawodnika na dłużej. Zainteresowanie jest – dopiero co pisano o Lechu i Rakowie.

Najgorsze transfery zimy 2021 w Ekstraklasie

Luka Susnjara

W debiucie zapewnił Wiśle Płock zwycięstwo nad Lechem. Brzmi super, ale w praktyce oznaczało to skiksowanie na pustą bramkę jedną nogą o drugą i najbardziej fartowne wykończenie, jakie można sobie wyobrazić w takiej sytuacji.

Później słoweński skrzydłowy zagrał jeszcze po połówce z Legią i Jagiellonią oraz zaliczył epizod z Górnikiem Zabrze i tyle go widzieli. Niby nie ma nic dziwnego w tym, że nie sprawdza się u nas gość, który nie przebił się też w drugiej lidze francuskiej, ale w takim razie: po co takie transfery?

Jasur Yaxshiboyev

Na papierze był to potencjalny kozak, bo uzbecki skrzydłowy na Białorusi chwilami się bawił. Jednocześnie pisano o jego dość trudnym charakterze. Na razie nie poznaliśmy go z żadnej strony, bo po prostu w Legii nie gra. Najpierw miał zaległości treningowe. Potem doznał kontuzji i wypadł na trzy tygodnie. No a później zaczął się ramadan. Piłkarz jadł i pił dopiero po zmierzchu, więc brakowało mu sił podczas zajęć. W efekcie Yaxshiboyev jak dotąd rozegrał 11 minut w Ekstraklasie i 90 minut w trzecioligowych rezerwach. Chyba nie taki był plan.

Peter Wilson

Kto kupił tego Murzyna? – pytał podczas sesji rady miejskiej radny Bielska-Białej Jacek Krywult. Dopiero po chwili przypomniał sobie imię i nazwisko zawodnika. My aż tak złośliwie pytać się nie będziemy, bo Wilson jakieś tam CV posiadał, ale okazał się sporym rozczarowaniem. Jedna asysta i jedno kluczowe podanie w trzynastu meczach to malutko. Niby reprezentant Liberii nie wygląda na boiskową łamagę, lecz jak przychodziło co do czego, brakowało mu jakości. Końcówka spotkania w Lubinie pewnie do dziś mu się śni. Strzelał tam tak, jakby sam miał ramadan i to bez przerwy od dwóch dni. Nie zadał decydującego ciosu, więc zadało go Zagłębie i m.in. tych punktów zabrakło „Góralom” na finiszu.

Postawiłeś na czyjąś wygraną?

Na Fuksiarz.pl przy prowadzeniu tej drużyny 2:0 już masz uznany zakład

David Mawutor

Chyba umie przywalić z dalszej odległości, bo raz w ten sposób obił poprzeczkę. Oprócz tego okazał się zawodnikiem bez specjalnych atutów, który na dodatek czasami głupio traci piłkę. Przyszedł pod koniec lutego i po trzech miesiącach już go w Wiśle Kraków nie ma. Czy naprawdę musimy brać Ghańczyka z Kazachstanu, żeby oglądać w Ekstraklasie toporne „szóstki”? Przecież takich gości u nas znaleźć najłatwiej.

Mateusz Wdowiak

Na dłuższą metę to może być bardzo dobry ruch Rakowa. Nie zmienia to faktu, że oceniając tylko wiosnę, Wdowiak niczego pozytywnego drużynie Marka Papszuna nie dał. No, może poza w miarę przyzwoitym występem z Lechem. Do częstochowian ostatecznie dołączył w połowie lutego, czyli już ponad dwa tygodnie po rozpoczęciu rundy. Widać, że stracona jesień w Cracovii odbiła się na jego formie, jeszcze się nie odbudował.

Jakub Kosecki

Dość podobny przypadek do Wdowiaka, tyle że Kosecki już po kilku miesiącach żegna się z Cracovią i szczęścia musi szukać gdzie indziej. Przydał się w Pucharze Polski z Chojniczanką (dwie asysty). W lidze było kiepsko: żadnych konkretów, wszystkich siedem ocenionych meczów z notą poniżej wyjściówki.

Bartosz Salamon

W jego przypadku uwzględnienie w rankingu nieudanych transferów dotyczy przede wszystkim skali wyjściowych oczekiwań. Nie chodziło o gościa znikąd, który może wypali, a może nie i nic się nie stanie. Gdyby chodziło o taki przypadek, przeciętna postawa przeszłaby bez większego echa. Mowa jednak o byłym reprezentancie Polski, który ma w dorobku 66 meczów w Serie A. Liczono, że zostanie liderem poznańskiej defensywy i wzniesie ją na trochę wyższy poziom.

Nic takiego nie miało miejsca. Salamon notował bardzo udane mecze z Pogonią czy Wisłą Kraków, lecz częściej rozczarowywał. Popełniał sporo błędów, rywale łatwo go ogrywali i mijali, rzucał się w oczy brak szybkości, a z rozgrywaniem piłki, które powinno być jego atutem, też bywało różnie.

Niewykluczone, że po części stał się ofiarą kryzysu całej drużyny, że przyszedł w złym momencie. Absolutnie nie wolno wykluczać, że w dalszej perspektywie może się sprawdzić. Mimo to na dziś – minus.

Marco Tulio

Brazylijczyk w pełnej krasie. Świetna technika. Lewą nogą wiąże krawaty. Robi wrażenie – tak na wstępie reklamował go trener Robert Kasperczyk. Narobił nam apetytu, a rzeczywistość okazała się brutalna. Tulio może i faktycznie czysto technicznie sporo umie, tyle że w każdym innym aspekcie nie dojeżdżał. Brakowało mu ogłady taktycznej, gubił się pod presją, dokonywał nieoptymalnych wyborów w decydującej fazie akcji, szybko się zniechęcał i nie walczył na całego. Dał niezłą zmianę z Lechem, oprócz tego kompletna klapa.

Adam Zrelak

Zawitał do Warty, żeby wrócić na właściwe tory i powalczyć o wyjazd na mistrzostwa Europy z reprezentacją Słowacji. Nie wyszło. Osiem meczów, prawie 500 minut, żadnego gola czy asysty. Ostatnio Zrelak był po poważnych przejściach zdrowotnych, więc wiedziano, że musi się odbudować, ale wcześniej co nieco na dobrym poziomie pokazywał. Nim się rozsypał w Norymberdze, jeszcze w czasach 1. Bundesligi wygrywał rywalizację o miejsce w ataku z Mikaelem Ishakiem, z którym przecież trafił Lech. Miało to swoją wymowę.

Co zobaczyliśmy w praktyce? Napastnika walecznego, zadziornego, dużo biegającego, ale bez jakichś wielkich atutów piłkarskich. Swoją charakterystyką jednak zdaje się do Warty pasować i jak wynika z najnowszych doniesień Interii, „Zieloni” będą próbowali go zatrzymać.

Maciej Wilusz

Śląsk Wrocław wypożyczył go z Rakowa Częstochowa i nawet nie doszło do debiutu. Kontuzja, którą leczył doświadczony obrońca, okazała się znacznie poważniejsza, rehabilitacja się przedłużała i w efekcie raptem dwa razy znalazł się on w kadrze meczowej na Ekstraklasę. Bez sensu.

Nazarij Rusyn

Jedno wielkie nieporozumienie. Przyszedł na wypożyczenie z Dynama Kijów, zaliczył pół godziny w Pucharze Polski z Piastem Gliwice i godzinę w rezerwach. Potem zaczęły się cyrki. Rusyn odmówił następnego występu w drugiej drużynie, jego brat pojechał z Legią na Instagramie i stało się jasne, że gość nie ma w Polsce przyszłości. Szybko został odsunięty na dwa tygodnie od pierwszego zespołu, ale nie zmądrzał. Współpraca musiała się zakończyć, jego wypożyczenie zostało skrócone.

Tak naprawdę, to on sam zdecydował, poddał się. Nie odnalazł się w naszej rzeczywistości, bo myślał, że będzie łatwiej. Świadczy o tym ta wypowiedź jego czy brata, że trafił do słabej ligi. OK, nie mamy tu Szachtara Donieck czy Dynama Kijów, ale liga jest trudna i wymagająca. Jemu się wydawało, że będzie kimś ważnym w tym zespole, ale nie zapracował na to. Inni też nie byli zadowoleni, że przyszedł nowy i na starcie chciał wszystkich minąć w kolejce, ale nic wielkiego w piłce nie zrobił. Każdy zaakceptuje, że jego kosztem gra ktoś lepszy, ale oni widzieli, że lepszy od nich nie jest. To był taki transfer, że mógł wypalić lub nie. Okazało się, że nie wypaliłtłumaczył niedawno w rozmowie z Legia.net trener Czesław Michniewicz.

Żan Medved

Matko, jak fatalne są zimowe transfery Wisły Kraków. Praktycznie każdy był tu brany pod uwagę. Medved, który z wyglądu jest co najmniej 10 lat starszy niż w rzeczywistości, przebija wszystkich. Zaliczył przypadkową asystę garbem do Browna Forbesa z Pogonią, a poza tym kopał się po czole.

Kilka świetnych sytuacji zmarnował. Średnia not 2.67 mówi wszystko w jego temacie. A przecież na jakiegoś wyjątkowego ciamajdę Słoweniec się nie zapowiadał, trochę w Slovanie Bratysława postrzelał. Jak widać, było to bez znaczenia.

Miroslav Stoch

No nie będziemy ukrywać, że facet trochę narobił nam apetytu. Miał jesień bez klubu, a wcześniej jego powrót do PAOK-u Saloniki okazał się niezbyt udany, ale jeszcze w sezonie 2018/19 wymiatał w barwach Slavii Praga. I to nie tylko w lidze czeskiej. Zakładaliśmy, że skoro Zagłębie Lubin podpisało z nim ledwie półroczną umowę, to nie brałoby kogoś do kompletnej odbudowy, bo zwyczajnie nie miałoby to sensu.

Cóż… Chyba kogoś przeceniliśmy. Miroslav Stoch był cieniem samego siebie, ale niemal od razu zaczął grać i długo miano wobec niego cierpliwość. Prawie nic nie dawał w ofensywie, a na dodatek zdarzało mu się zawalać w defensywie. Mimo to do początku kwietnia tydzień w tydzień wychodził w podstawowym składzie. W końcu jednak Martin Sevela miał dość. Filigranowy skrzydłowy poszedł w odstawkę, w ostatnich siedmiu kolejkach zaliczył jedynie epizod z Piastem Gliwice.

Co gorsza, najwyraźniej z góry zakładał, że jest w Lubinie tylko na chwilę. Portal mkszaglebie.pl już prawie dwa miesiące temu informował, że piłkarz zawczasu podpisał kontrakt w MLS, a w Zagłębiu chciał dojść do formy przed tym transferem. Sprytne, ale nawet to mu się nie udało. Żegnamy z niesmakiem.

Djordje Crnomarković

Genialny ruch Zagłębia. Serb w debiucie chciał się wykartkować na mecz z Lechem, w którym ze względu na zapisy kontraktowe i tak nie mógłby wystąpić, więc skosił Piotra Pyrdoła z Wisły Płock. Efekt? Złamana kość strzałkowa i dwa miesiące przerwy sfaulowanego (a na początku przewidywano koniec sezonu). Crnomarković więc dostał bonus. Oprócz pauzy z „Kolejorzem” dodatkowe trzy kolejki zawieszenia. I tak dużo za mało, ale regulamin nie pozwalał na więcej.

Gdy wrócił, stanowił najmniej pewny punkt lubińskiej defensywy. Często prokurował zagrożenie pod własną bramką, popełniał proste błędy.

O dziwo Zagłębie nie zamierza go wykupić z Poznania, więc Crnomarković wraca na Bułgarską, gdzie pewnie także nie ma wielkiej przyszłości. Sugerujemy opuszczenie granic Polski.

Richmond Boakye

Gigantyczne rozczarowanie. W nim Górnik Zabrze pokładał całą nadzieję w kontekście zimowych transferów. Boakye miał wnieść nową jakość do ataku, w którym nie do końca radzili sobie Alex Sobczyk i Piotr Krawczyk. Zamiast tego, tylko pogłębił problem. 13 meczów, 740 minut, żadnej bramki, żadnej asysty. Za to mnóstwo oddanych strzałów (aż 27, z czego 8 celnych) i zmarnowanych sytuacji. Gdyby Ghańczyk wykorzystał tylko te najbardziej oczywiste, miałby ze trzy gole (expected goals 2,675 wg Ekstrastats.pl).

Widać było, że Boakye technikę posiada, że jako tako grać umie. Problem w tym, że wydawał się nie nadążać za tempem gry, no i jak przychodziło co do czego, zawodził. W pewnym momencie próbował uderzać z niemal każdej pozycji, nawet zupełnie nieprzygotowanej. Zawód tym większy, że to nie był przypadek Stocha, który przez półtora roku prawie nie powąchał boiska. On jesienią zaliczył 13 występów dla Crvenej Zvezdy, jeszcze 18 grudnia rozegrał 90 minut w Pucharze Serbii. Można było zakładać, że będzie potrzebował paru tygodni, by w pełni wyjść na prostą i maszyna ruszy. W praktyce nigdy nawet nie została uruchomiona.

Chyba Boakye sądził, że Ekstraklasa to mniejsze wyzwanie, że obroni się w niej samym nazwiskiem i umiejętnościami. Nie on pierwszy i pewnie nie ostatni.

***

Nagroda specjalna: Tim Hall. Wiadomo.

Fot.

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

8 komentarzy

Loading...