Takie rzeczy się nawet fizjologom nie śniły. Doliczone minuty drugiej połowy. Rzut rożny, wynik remisowy. Niektórzy bramkarze decydują się wówczas na wejście w pole karne, rzadko jednak kończy się to dobrze. Tutaj jednak było zupełnie inaczej. Byliśmy na The Hawthorns świadkami czegoś nieprawdopodobnego.
Liverpool męczył się z WBA okrutnie. Przegrywał z beniaminkiem, który jest już pewny spadku, po golu Hala Robsona-Kanu. Walijczyk zdobył swoją pierwszą bramkę w Premier League od 2017 roku, więc już to świadczyło o tym, że będziemy świadkami meczu cokolwiek niezwykłego.
Wyrównał jednak Mo Salah. To akurat norma, bo Egipcjanin należy do najlepszych strzelców ligi angielskiej. Kto by się jednak spodziewał, że zwycięstwo Liverpoolowi zapewni Alisson? I to nie metaforycznie, nie w przenośni, nie obroną rzutu karnego. Chłop wyszedł do dośrodkowania i głową uderzył tak, że Sam Johnstone nie miał czego zbierać.
West Brom 1-2 Liverpool – Alisson goalpic.twitter.com/NUnYV0nKvJ
— noobfcb (@noobfcb) May 16, 2021
Jak walczyć o Ligę Mistrzów, to właśnie w taki sposób. Gdyby nie to trafienie, pisalibyśmy o kompromitacji The Reds. Udało się jednak zrobić coś, co już teraz na pewno przejdzie do historii Premier League. I to takiej, która siedzi w głowie przez lata.
Alisson stał się pierwszym bramkarzem w dziejach Liverpoolu, który strzelił gola w oficjalnym spotkaniu. Pierwszym, mimo tego, że klub z Anfield powstał jeszcze w XIX wieku.
Brazylijczyk zachował się jak rasowy napastnik, można było pomyśleć, że to Robert Lewandowski. Genialna postawa, doskonały strzał. Co. Za. Emocje.