Reklama

Pobije rekord Muellera i kilka innych rekordów po drodze. Lewandowski jak maszyna

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

10 maja 2021, 08:38 • 10 min czytania 7 komentarzy

Pogoń za rekordem Müllera jest oczywiście najbardziej emocjonująca, nie tylko z naszej perspektywy, ale również kibiców bawarskiego klubu. Dlatego niektóre osiągnięcia Lewego przeszły trochę niezauważone, a przecież w sobotę nie tylko ustrzelił hattricka. Druga bramka zdobywa przez Polaka, po efektownym uderzeniu nożycami, była jego dwusetnym trafieniem w barwach Bayernu w Bundeslidze. Lepszą skuteczność miał jedynie wspomniany Müller, który w niemieckiej lidze trafiał 365 razy. Lewandowski w sobotę odniósł też 249. ligowe zwycięstwo, odkąd występuje na niemieckiech boiskach, co również jest rekordem. Jeszcze przed tym spotkaniem Lewy dzielił ten tytuł z Claudio Pizarro, a teraz wyprzedził Peruwiańczyka – czytamy w dzisiejszym „Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?

Pobije rekord Muellera i kilka innych rekordów po drodze. Lewandowski jak maszyna

„SPORT”

Podbeskidzie na kursie do I ligi. Baszłaj jednym z powodów remisu z Wisłą Płock. Przed spadkiem bielszczan uratować może już tylko cud w ostatniej kolejce.

Na początku II połowy Wisła miała znakomitą szansę na podwyższenie prowadzenie, ale nie wykorzystał jej Rafał Wolski, który szukając „długiego” rogu bramki został powstrzymany przez Michala Peskovicia. Następnie przez kilkadziesiąt minut nic specjalnego na placu gry się nie działo, bo zespół przyjezdny doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że remis daje mu pewne utrzymanie w ekstraklasie. „Górale” próbowali atakować, ale czynili to zbyt nieporadnie. W 79 minucie piłka wpadła do siatki gości, po szybkiej, dobrze zorganizowanej kontrze, ale Peter Wilson był na wyraźnym spalonym. Pod koniec meczu Podbeskidzie stworzyło jeszcze jedną, klarowną sytuację bramkową, ale Karol Danielak  nie sięgnął piłki. Podział punktów pod Klimczokiem spowodował, że Wisła Płock zagwarantowała sobie utrzymanie w ekstraklasie.

Dziś Raków może przyklepać sobie wicemistrzostwo kraju. Nie ma to jednak znaczenia dla letnich przygotowań do pucharów.

Reklama

Choć spotkania z Piastem i Pogonią będą istotne dla układu ligowej tabeli, ale nie zmieni to sytuacji Rakowa na zbliżający się sezon. Niezależnie, czy częstochowianie sięgną po srebrny, czy brązowy medal, rozpoczną sezon w połowie lipca od meczu eliminacji Ligi Konferencji Europy lub Superpucharu Polski. Stąd też muszą odpowiednio wcześnie rozpocząć przygotowania do sezonu. – Myślę o przygotowaniach, są one już nawet przez nas zaplanowane. Zaczynamy je 14 czerwca. Ich terminarz na pewno zostanie podany – dodaje szkoleniowiec Rakowa. Jeżeli plan przygotowań będzie podobny do tego, co działo się w latach poprzednich, to częstochowianie rozpoczną przygotowania od krótkiego zgrupowania w Polsce, a następnie wyjadą poza granice kraju na dwa tygodnie. Jedyne, co może ulec zmianie, to poziom rywali, z jakimi będą się mierzyć. W poprzednich latach nie były to najmocniejsze zespoły. Teraz najprawdopodobniej się to zmieni – częstochowianie będą potrzebowali mocnego przetarcia przed spotkaniami eliminacyjnymi do europejskich pucharów.

ŁKS grał godzinę meczu w przewadze jednego zawodnika, a niewiele brakowało, by przegrał z GKS-em Jastrzębie.

Piłkarze ŁKS grali jednak bez należytej koncentracji i kończyli swoje ataki wyjątkowo niestarannie – jak grupa niesfornych, roztrzepanych pierwszaków, która rysując w zeszycie szlaczki nie dociąga kredką do linii. Dostali za to mocno po łapach… Surowy i konsekwentny do bólu sędzia, który po każdym groźniejszym faulu wyciągał żółtą kartkę, tępiąc zwłaszcza faule „taktyczne”, przerywające atak przeciwnika, przyznał gościom „jedenastkę” po faul Adama Marciniaka na Lukaszu Bielaku. Daniel Rumin nie dał jednak rady pokonać Dawida Arndta – Arkadiuszowi Malarzowi należał się psychiczny odpoczynek po ostatnich meczach. Jednak i z takiego daru losu łodzianie nie umieli skorzystać, bo kilka minut później faulował z kolei Maciej Dąbrowski, a Rumin zrehabilitował się za poprzednie pudło celnym strzałem. Piłkarze z Jastrzębia, którzy pomstowali na arbitra za kartki i rzut karny w I połowie, teraz gotowi byli całować go w rękę w podziękowaniu za sędziowanie.

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

Po hat-tricku z Gladbach Lewandowski musi strzelić już tylko dwa gole w dwóch ostatnich meczach, by pobić rekord legendarnego Gerda Muellera. Ale Lewandowski odhacza kolejne rekordy z niesamowitą prędkością – tak że prawie ich nie zauważamy.

Reklama

– Jestem bardzo wdzięczny kolegom, bo dostałem od nich tyle podań. To niesamowite, jak się rozwinęliśmy. W każdym kolejnym meczu będę grać na maksimum możliwości i też w ten sposób rewanżować się drużynie za wsparcie, jakie mi daje – mówił w sobotę po spotkaniu z BMG Lewandowski. – Byłem przekonany, że rekord Gerda jest już na zawsze, że to osiągnięcie nigdy nie zostanie przebite. A teraz nie mam już wątpliwości, że Robertowi to się uda. I zajmie zasłużone miejsce w historii Bayernu Monachium – powiedział dyrektor zarządzający FCB Karl-Heinz Rummenigge. Pogoń za rekordem Müllera jest oczywiście najbardziej emocjonująca, nie tylko z naszej perspektywy, ale również kibiców bawarskiego klubu. Dlatego niektóre osiągnięcia Lewego przeszły trochę niezauważone, a przecież w sobotę nie tylko ustrzelił hat tricka. Druga bramka zdobywa przez Polaka, po efektownym uderzeniu nożycami, była jego dwusetnym trafieniem w barwach Bayernu w Bundeslidze. Lepszą skuteczność miał jedynie wspomniany Müller, który w niemieckiej lidze trafiał 365 razy. Lewandowski w sobotę odniósł też 249. ligowe zwycięstwo, odkąd występuje na niemieckiech boiskach, co również jest rekordem. Jeszcze przed tym spotkaniem Lewy dzielił ten tytuł z Claudio Pizarro, a teraz wyprzedził Peruwiańczyka. A jakby osiągnięć było mało, to również formalnie Bawarczycy zapewnili sobie dziewiąte z rzędu mistrzostwo Niemiec i to jeszcze zanim rozpoczęło się ich spotkanie z Borussią Mönchengladbach. Tytuł mieli już zapewniony po porażce RB Leipzig z Borussią Dortmund kilka godzin wcześniej. Lewandowski kontynuuje więc niesamowitą serię. Siódmy sezon w barwach Bayernu kończy z siódmym tytułem mistrzowskim.

Antoni Bugajski w poligowym felietonie docenia postawę Michała Kucharczyka w tym sezonie. Dzięki jego ważnym trafieniom Pogoń wróciła na podium ESA.

Można się zakładać, że teraz lepiej czułby się w Legii, ciesząc się z nią kolejnego tytułu, lecz klasa pana Michała polega również na tym, że nie żyje przeszłością, a tym bardziej nie użala się nad sobą. Zdecydowanie na takie ckliwostki szkoda mu czasu. Poprzedni rok spędził w dalekim Urale Jekaterynburg (a to już Azja, 1800 kilometrów na wschód od Moskwy) i choć wcale nie musiał się tam czuć jak na zsyłce, bo i nieźle zarabiał, i za towarzyszy miał rodaków – Macieja Wilusza oraz Rafała Augustyniaka, to jednak chętnie wrócił do Polski. Przyjął ofertę Pogoni, czyli poszedł tam, gdzie go najbardziej chciano, wiążąc się aż trzyletnim kontraktem. W kończącym się sezonie miał różne momenty. Teraz wszyscy się nim zachwycają, ale pamiętam głosy ekspertów z jesieni wyrokujące, że powinien dawać drużynie więcej. Owszem, pierwszą część sezonu miał gorszą niż drugą, widać to choćby po jakże chętnie analizowanych przez wszystkich „liczbach”, tyle że dziś z pełnym przekonaniem można stwierdzić, że Kucharczyk dopiero się docierał, systematycznie budował formę, uczył stylu Kosty Runjaica. I pokornie wykonywał tak nietypowe polecenia, jak choćby w grudniowym spotkaniu z Lechem Poznań (4:0), gdy musiał wystąpić na lewej obronie. W następnej kolejce jako gracz wchodzący z ławki w doliczonym czasie strzelił fantastycznego, zwycięskiego gola Zagłębiu Lubin (1:0) i choć zaczynała się przerwa zimowa, właśnie ten mecz stał się punktem odniesienia do tego, jak się spisuje po wznowieniu rozgrywek. A jest facetem, który odpowiedzialnie pomaga drużynie na całym boisku, strzela i asystuje.

„Prześwietlenie” Łukasza Olkowicza o sprawie Matusiak-Małecki. Trenerowi miało się dostać od piłkarza, były gracz Wisły Kraków broni się, że doszło tylko do słownej sprzeczki. Gra toczy się o pieniądze, bo jeśli Małeckiemu wina zostanie udowodniona, to straci pensje w wysokości 250 tys. złotych.

Kluczowi są świadkowie. Dotarliśmy do kilku z nich, ale żaden pod nazwiskiem – niech to nie będzie zaskoczeniem – nie zdecydował się skomentować tej sprawy. Milczeć postanowili Matko Perdijić (ten, który rozdzielał Małeckiego i Matusiaka), Lukaš Ďuriška i Sobczak (powołani przez Małeckiego na świadków przed KD). Udało się porozmawiać z Dawidem Ryndakiem, ale już nie udało się przez 25 godzin dostać od niego autoryzacji, której wymagał. Trzeba przyznać, że zawodnicy Zagłębia znaleźli się w niezbyt szczęśliwym położeniu. Z jednej strony jest klub, czyli ich pracodawca, z drugiej lubiany w szatni kolega, o którym słyszymy od wielu z nich, że pod względem funkcjonowania w zespole nie można mu nic zarzucić. Dwaj świadkowie, którzy widzieli zajście w szatni, zdecydowali się o nim opowiedzieć pod jednym warunkiem. Zagwarantowaliśmy im anonimowość.

Świadek nr 1: – Po meczach w szatni zawsze jest dużo emocji. Z mojej perspektyw kłótnia Patryka i trenera skończyła się tylko na wymianie zdań. Nie widziałem żadnego kontaktu, zresztą między nimi stanęli inni, więc nie było takiej możliwości. Fakt jest taki, że jedyne, co mocnego się pojawiło, to słowa. Dla mnie to nic obcego w piłce.

Świadek nr 2: To działo się szybko. Może czegoś nie zauważyłem, ale nie było naruszenia nietykalności. Nie powiedziałbym, że ktoś jest winny, a inny nie. Na pewno nie powinny takie słowa paść, ale z drugiej strony uważam, że nie padły takie, by iść do sądu. Takich wymian zdań w szatni słyszy się milion razy. Wyzwiska Patryka były, aczkolwiek w drugą stronę też coś padło. To patowa sytuacja, nieraz rozmawialiśmy o niej w szatni. Powiem coś pod klub, to będzie mi źle wobec Patryka. Powiem coś dla jego dobra, to w klubie będą mieć pretensje. Wiadomo, jak to traktują. Jedno słowo za dużo, a potem się nie gra. Ile już było takich sytuacji, że posadzili kogoś na ławce.

Felieton Dariusza Dziekanowskiego w duże mierze poświęcony Robertowi Lewandowskiemu. O tym, że „Lewy” prowadzi karierę pozbawioną frazesów.

Kibicując Lewemu w Bayernie, oczywiście myślimy też o reprezentacji Polski, bo przecież wielkimi krokami zbliżają się mistrzostwa Europy. I nasuwa się pytanie: czy uda się wykorzystać potencjał Roberta na wielkiej imprezie. Od czasu do czasu pojawiają się głosy, że w kadrze to jemu aż tak bardzo się nie chce. To moim zdaniem jest kompletna bzdura. Problem polega na tym, że jeśli Bayern jest zazwyczaj perfekcyjnie funkcjonującą maszyną, w której Lewandowski dokłada ten ostatni, istotny dla jej sukcesu element, to w kadrze za często próbował pełnić inne role – napastnika, klasycznej „dziesiątki”, a czasem „ósemki”. I nieszczęściem naszej drużyny narodowej jest to, że w każdej z tych ról – nawet tych nie swoich – jest najlepszy. Przed czerwcowym turniejem wielu zawodników reprezentacji powinno zadać sobie pytanie: co jest moim celem w tym zespole? Czy wystarcza mi powołanie i sama obecność w nim, możliwość uczestnictwa w wielkim turnieju, czy oprócz tego, a w zasadzie przede wszystkim, chcę z tą reprezentacją coś osiągnąć? Moim zdaniem, wielu piłkarzom można zarzucić, że w kadrze nie mają ambicji, ale Lewandowski jest jednym z kilku, o których powiedzieć tego nie wolno. Wielu zawodników nie zdaje sobie sprawy, że dobrą postawą na EURO mogą zrobić ogromny krok w karierze. Lewandowski uwierzył, że jest w stanie osiągnąć w piłce bardzo dużo – realizuje kolejne marzenia, stawia sobie następne cele i nie posługuje się frazesami, które nie mają pokrycia w czynach.

„SUPER EXPRESS”

Bayern wierzy i pompuje Lewandowskiego na finiszu sezonu. Nikt nie ma wątpliwości, że rekord zostanie pobity.

Kiedy Lewandowski doznał kontuzji kolana i wypadł z gry na prawie miesiąc, wydawało się, że o pobiciu czy nawet wyrównaniu rekordu Gerda Muellera musi zapomnieć. Dla niego jednak niemożliwe nie istnieje. Na koncie ma już 39 goli, a Bayern zagra jeszcze dwa mecze – z Freiburgiem (15.05) i z Augsburgiem (22.05). – Muszę szczerze przyznać, że jestem zdumiony, patrząc na wyczyny Roberta. Kiedy Gerd Mueller ustanowił swój rekord, myślałem, że nigdy nie zostanie pobity. Robert pokazuje jednak, że jest jednym z największych napastników w historii klubu – zachwyca się Karl-Heinz Rummenigge, prezydent Bayernu. – Gerd był idolem, a Robert jest dziś tym, czym Mueller był za czasów mojej młodości. On w pełni zasłużył na ten rekord – dodaje Hansi Flick, trener mistrzów Niemiec.

Błaszczykowski potraktował Hyballę jak powietrze po strzelonym golu. Dni Niemca chyba są już policzone.

Błaszczykowski u Hyballi gra mało. – W tygodniu przed meczem wykonał może 25 proc. treningów, a w całym 2021 r. – 20 proc. On po prostu nie jest w formie – tłumaczył niedawno Hyballa. Niemiec ma też problem z Kazimierzem Kmiecikiem, legendarnym piłkarzem Wisły i etatowym członkiem sztabu szkoleniowego klubu. Od dawna zabiega o odsunięcie go od drużyny. Swój sprzeciw zdążyli pokazać kibice, wywieszając w ośrodku w Myślenicach kilka transparentów (np. „Kaziu Kmiecik, Kuba 1906% poparcia”). W sobotę Błaszczykowski również pokazał, kto w klubie jest ważniejszy.

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024
Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
2
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Komentarze

7 komentarzy

Loading...