Reklama

I oby finał Ligi Mistrzów był taki sam

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

08 maja 2021, 21:08 • 4 min czytania 16 komentarzy

Jeśli ktoś chciał wyciągnąć daleko idące wnioski na podstawie hitu tej kolejki Premier League, musiał się rozczarować. Kubeł zimnej głowy wylali już sami szkoleniowcy, którzy najpierw przestrzegli przed takimi praktykami, a chwilę później sami zamienili słowo w ciało. Po obu stronach brakowało bowiem kilku kluczowych piłkarzy.

I oby finał Ligi Mistrzów był taki sam

Przede wszystkim zaszalał Pep Guardiola, który w porównaniu do ostatniego meczu w Lidze Mistrzów, dokonał ośmiu zmian. Swoje miejsce w podstawowym składzie utrzymali jedynie Rodri, Ruben Dias i Ederson, zaś Foden, Gundogan i Zinczenko weszli z ławki. Co więcej, awizowany na starcie z Chelsea nie został Kevin De Bruyne – Belg miał w ten weekend wolne, chociaż kibice Manchesteru City zaczynają zastanawiać się, czy rzeczywistym powodem nie była tak naprawdę delikatna kontuzja Belga.

W każdym razie lider Premier League przystąpił do tego spotkania w drugim garniturze. Decyzja tyleż odważna, co w pełni zrozumiała. Przewaga nad Manchesterem United jest w zasadzie bezpieczna, a granie podstawową jedenastką niosło nie tylko ryzyko kontuzji, ale też bycia rozczytanym przez swojego finałowego przeciwnika. A tego przecież Pep Guardiola chciał za wszelką cenę uniknąć, podobnie zresztą jak Thomas Tuchel.

Gdyby Chelsea nie musiała walczyć o miejsce w Lidze Mistrzów, Niemiec pewnie odpuściłby kilku piłkarzom więcej. Niemniej, i tak dał trochę wolnego tym zawodnikom, którzy jeszcze w środę harowali przeciwko Realowi Madryt. Odpoczął Havertz, jedynie z ławki wszedł Jorginho, zaś Chilwell i Mount – podobnie jak De Bruyne – oglądali mecz sprzed ekranu swojego telewizora. Zmiany nie tak rozległe jak w Manchesterze City, ale dokładające cegiełkę do tego, że próżno snuć narrację o finale Ligi Mistrzów na podstawie meczu z Premier League, nawet jeśli było to starcie między tymi samymi zespołami. Takie same były bowiem tylko z nazwy, co jednak w żaden sposób nie odbiło się na widowisku. Nie ma co kryć – jeśli taki sam poziom emocji zobaczymy 29 maja, wszyscy chyba będą zadowoleni.

Niemal przez równe 90 minut Manchester City oraz Chelsea starały się dostarczać wrażeń i trzeba przyznać, że wychodziło im to cokolwiek nieźle.

Reklama

Sprawdź ofertę zakładów bukmacherskich w Fuksiarz.pl!

  • odrobienie strat,
  • gol w samej końcówce,
  • kontrowersyjna decyzja o rzucie karnym,
  • pudło panenką,
  • kontrowersyjna decyzja o braku czerwonej kartki dla Raheema Sterlinga,
  • kontuzja środkowego obrońcy przy okazji akcji bramkowej rywala,
  • trafienia niespodziewanych bohaterów,
  • błąd bramkarza

Obdzielić tym można kilka meczów i pewnie nikt na ich intensywność by nie narzekał. Tymczasem na The Eithad dostaliśmy pełen pakiet futbolowych emocji spod znaku Premier League. Trudno spodziewać się, że spotkanie w Stambule będzie równie otwarte, a zawodnicy po obu stronach będą popełniali takie błędy, lecz jeśli mamy trzymać za coś kciuki jako bezstronni obserwatorzy, to właśnie za to.

Oczywiście z racji zwycięstwa jednej ze stron druga powinna być podłamana, lecz Pep Guardiola nie sprawiał wrażenia człowieka szczególnie poruszonego. Wściekał się tak, jak zawsze, ale koniec końców miał wyraz twarzy zbliżony do Thomasa Tuchela. Pewnie grała w jego duszy nutka „co by było gdyby”, lecz jest to zrozumiałe. The Citizens wcale nie musieli przegrać. Trudno powiedzieć, żeby Chelsea jakoś wydatnie na te 3 punkty zasłużyła. Po prostu w tym meczu zobaczyliśmy, dlaczego Sergio Aguero to już nie jest poziom Premier League.

Nieskoncentrowana legenda

Gdyby w piłkę nie trafił Gabriel Jesus, pewnie nikt nie byłby specjalnie zdziwiony. Jednakże w 44. minucie to nie Brazylijczyk, lecz Sergio Aguero pomylił się tak, że ręce kibiców automatycznie powędrowały do twarzy. Argentyńczyk otrzymał idealne podanie, ale skiksował i tylko dobra reakcja ze strony Raheema Sterlinga uchroniła Manchester City przed zaprzepaszczeniem doskonałej sytuacji.

Na tym jednak nie koniec, bo Aguero miał dobra okazję do tego, by zrehabilitować się za swoje błędy. Po faulu Billy’ego Gilmoura sędzia wskazał na wapno, a piłkę ustawił właśnie napastnik Manchesteru City. Stanął wówczas do pojedynku z Mendym, czyli bramkarzem, który w trakcie swojej kariery ma odnotowany jeden obroniony strzał z jedenastu metrów. Na 24 różne podejścia.

No to po dzisiaj Senegalczyk ma 2/25, bo to co zrobił Argentyńczyk przejdzie do historii tak pewnie, jak pewnie weszła część jego trafień.

Reklama

Te dwa błędy wystarczyły, by Aguero schodził z boiska z kwaśną miną. Była ona jeszcze gorsza po końcowym gwizdku, gdy Marcos Alonso szczęśliwie dał Chelsea prowadzenie. Wiedział, że gdyby nie ta nonszalancja z pierwszej połowy, jego zespół najpewniej by nie przegrał. Tym razem los nie był jednak po jego stronie i tak jak zwykle dawał on Manchesterowi City szczęście, tak tym razem oddalił mistrzowską fetę. Na szczęście nie będzie to szczególnie długie oczekiwanie, a Aguero będzie miał kolejną szansę na rehabilitację.

Najpewniej zagra w finale Ligi Mistrzów. Najpewniej będzie miał okazję do tego, by zagrozić bramce Chelsea. Trudno też spodziewać się, by był aż tak nieskoncentrowany jak tego wieczora na The Etihad.

MANCHESTER CITY 1:2 CHELSEA

R.Sterling 44′ – H.Ziyech 63′, M.Alonso 92′

Fot.Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

16 komentarzy

Loading...