Reklama

Pierwszoligowiec z dubletem. Jak Stal Rzeszów wygrała Puchar Polski

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

01 maja 2021, 13:18 • 14 min czytania 6 komentarzy

Stalowcy zdobyli Puchar Polski, bo byli najbardziej ze wszystkich wytrwali w dążeniu do celu – pisał na łamach „Nowin” Jan Filipowicz nazajutrz po największym sukcesie w historii rzeszowskiej piłki. Autor sam zaznaczał, że Stal Rzeszów miała w swojej historii zespoły potencjalne silniejsze. A jednak to rok 1975 przyniósł jej zwycięstwo w „Pucharze Tysiąca Drużyn”. Triumf wyjątkowy i niepowtarzalny. Także dlatego, że parę tygodni później zespół z Podkarpacia skompletował osobliwy dublet, uzupełniając gablotę złotym medalem za awans na najwyższy poziom rozgrywkowy w kraju.

Pierwszoligowiec z dubletem. Jak Stal Rzeszów wygrała Puchar Polski

Bo, trzeba to zaznaczyć, Stal Rzeszów nie zaskoczyła piłkarskiej Polski szarżą do finału z drugiego szeregu. Rzeszowianie ruszali do walki o to trofeum z rzędu trzeciego, a może nawet i czwartego. Od dwóch lat będąc pierwszoligowcem (dla ułatwienia używamy obecnych nazw poszczególnych szczebli rozgrywkowych – przyp.) i to niezbyt wyróżniającym się. Niewiele przecież brakowało, żeby w 1973 roku Stal skompletowała osobliwy dublet: dwa spadki rok po roku. 12 miesięcy później rzeszowianie w podzielonej na dwie grupy lidze byli szóści, czyli też bez szału. Dlatego uwagi o tym, że bywały lata, w których taki sukces był bardziej spodziewany, są jak najbardziej słuszne. Tyle że na taki wyczyn składają się nie tylko nazwiska w skarbie kibica.

Nasza szatnia to była fajna grupa ludzi, która chciała coś osiągnąć. To w dużym procencie zadecydowało o wyniku. Powiedziałbym, że atmosfera to było nawet 30%. Jak grupa się dobrze rozumie, jest do tańca i do różańca, to jest dobrze. U nas to wszystko było zgrane i dopasowane – mówi nam Zdzisław Napieracz, jeden z członków złotej drużyny.

Stal Mielec przegrała w Rzeszowie

Mimo że na wstępie rozgrywki, w których zwyciężyła Stal, nazwaliśmy „Pucharem Tysiąca Drużyn”, to musimy się trochę zreflektować. Blisko 50 lat temu nie było tak, że drużyna z zaplecza Ekstraklasy wjeżdżała w pucharową drabinkę jak do siebie. Żeby rzeszowski klub mógł w ogóle myśleć o wygranej, musiał być nieomylny grubo ponad rok przed finałem, bo dla zespołów z tego poziomu rozgrywkowego droga na szczyt zaczynała się od zmagań regionalnych. Dopiero ich zwycięzcy byli dopuszczani do gry z drużynami z Ekstraklasy. Wiadomo – sporo pierwszoligowców przez te dodatkowe męki przechodziła. Ale potknąć się było łatwo.

Wyobraźcie sobie, że dzisiaj Arka Gdynia musi najpierw walnąć kilku rywali na lokalnym podwórku, potem pokonać całą drabinkę poważniejszych przeciwników i dopiero wtedy staje przed szansą gry z Rakowem. Trochę trzeba było się namęczyć. A skład i forma w tym czasie mogą ulec wielu zmianom. Dlatego droga Stali do gry o puchar wyglądała tak:

Reklama
  • Stal Nowa Dęba – 1:0
  • Czuwaj Przemyśl – 3:0
  • Walter Rzeszów – 5:0

Najlepsi strzelcy Stali Rzeszów w Pucharze Polski

Imię i nazwisko Bramki Asysty
Janusz Krawczyk 5
Marian Kozerski 3 3
Tadeusz Krysiński 1 1
Czesław Miller, Tadeusz Michaliszyn 1
Józef Janiszewski 1

Ok, nazwy nie powalają, ale rzeszowianie odbili to sobie z nawiązką we właściwej drabince. Poza Prokocimiem Kraków, zespół z Podkarpacia trafiał na same drużyny z wyższej klasy rozgrywkowej. – Szombierki Bytom, ROW Rybnik dwa razy, bo w finale niby była druga drużyna, ale grali piłkarze z pierwszej, Pogoń Szczecin. To wszystko były drużyny z Ekstraklasy. Stal Mielec była przecież mistrzem Polski. Nie było tak łatwo, jak się komuś wydaje. Zagraliśmy cztery ciężkie mecze, a dopiero potem był finał – wspomina Napieracz.

Rzeczywiście, nawet czytając relacje z potyczek “Stalowców” można odnieść wrażenie, że wpadli pod Termopile na bitwę z Persami, a nie grali o piłkarskie trofeum. Co rundę powtarza się narracja o trudnej, błotnistej murawie. Jeśli nie, to dodatkowym utrudnieniem były dogrywki. Zespół z Rzeszowa aż trzykrotnie musiał toczyć dwugodzinne boje, żeby rozstrzygnąć kwestię zwycięstwa. Najtrudniejszy rywal na drodze do finału? Zdecydowanie ten z Mielca. Był przecież 1974 rok, więc Jan Domarski, Henryk Kasperczak i Grzegorz Lato dopiero co odbierali srebrne medale za trzecie miejsce na mundialu. Do tego świetni ligowcy, jak Zygmunt Kukla czy Włodzimierz Gąsior. Taka paczka początkowo zdominowała Stal, ale później pękła pod naporem gospodarzy.

Nie jesteśmy jeszcze zespołem tej klasy, który w spotkaniu o tak wysoką stawkę może zagrać skutecznie, jak i efektownie, tak aby swoją postawą wszystkich przekonać i zadowolić. Naszym głównym atutem w tym pojedynku i poprzednich, które rozstrzygały o losach naszej pucharowej kariery, była ambicja. Pod tym względem żaden z zawodników nie sprawił zawodu – mówił Joachim Krajczy, opiekun zespołu z Rzeszowa.

Mecz Stali Rzeszów z ROW-em II Rybnik w finale Pucharu Polski 1975

Stal Rzeszów – Puchar Polski 1975

Po ograniu mistrza kraju apetyt w Rzeszowie wzrósł. Było to widać po frekwencji na półfinałowym spotkaniu z Pogonią. – Graliśmy 2 marca, w strasznym błocie. Ludzie ustawiali się tuż obok boiska, więc kiedy ktoś się rozpędził i w tym błocie nie wyhamował, wpadał w tłum. Żeby wykonać rzut rożny czy aut, sędzia musiał rozganiać ludzi zza linii bocznej. Niespotykana sytuacja, dzisiaj nikt nie dopuściłby do gry w takich warunkach – opowiada Napieracz.

Roman Stachowicz na oficjalnej stronie Stali Rzeszów jeszcze wyraźniej rysuje tło tej absurdalnej sytuacji. – Przepełniony stadion nie stanowił warunków do oglądania tego spotkania. Publiczność, która nie znalazła już miejsca na trybunach, wyszła na tor żużlowy (gdzie porządkowi i milicja) i zajmuje miejsca w bezpośredniej odległości od płyty boiska, utrudniając oglądanie spotkania widzom na trybunach oraz spowodowała zakłócenia w przeprowadzeniu spotkania. Był nawet taki moment, że sędzia nie chciał wznowić drugiej połowy meczu i zagroził odgwizdaniem walkowera dla gości. Nie pomagały interwencje spikera zawodów i samych piłkarzy Stali. Panujący rozgardiasz odczułem sam na własnej skórze, gdyż nie widziałem dokładnie tego meczu. Na widzów zasłaniających posypały się kamienie i butelki. Mogło dojść nawet do wypadku.

Reklama

Wygląda jednak na to, że doping zmobilizował “Stalowców”, którzy w dogrywce strzelili trzy gole. Wielki finał stał się faktem. Warto rzucić okiem na nastroje przed tym spotkaniem. Zbigniew Gnida, asystent trenera Krajczego, w barwny sposób przekazał swoje spostrzeżenia przedmeczowe “Nowinom”.

Najlepsi strzelcy Stali Rzeszów w europejskich pucharach

Imię i nazwisko Bramki Asysty
Marian Kozerski 3 2
Czesław Miller 2
Zdzisław Napieracz 1 2
Janusz Krawczyk, Stanisław Curyło 1 1

Po pierwszej części meczu w Tychach byłem w znakomitym nastroju, w jaki wprawiła mnie – słabą grą – rybnicka jedenastka. Ale w miarę upływu czasu rybniczanie przechodzili dziwną metamorfozę i w końcu musiałem gruntownie zmienić swój sąd o ich formie. Wydaje mi się, że wynik jest sprawą otwartą. W zakresie wyszkolenia technicznego nie ustępujemy rybniczanom. W zakresie doświadczenia… No cóż, podopieczni trenera Trepki tworzą obecnie młody zespół, naszpikowany piłkarzami, którzy dopiero zdobywają doświadczenie. Porównując formacjami, to nasz Jałocha jest chyba lepszym bramkarzem niż Pelczar, w defensywie ROW ma kadrowicza Sobczyńskiego oraz parę stoperów (Golla – Herman), którym trafiają się niepewne momenty. Rzeszowska druga linia jest aktualnie skuteczniejsza niż odpowiednia formacja rybniczan, natomiast ataki – mniej więcej – równie mało skuteczne.

Józef Trepka, opiekun ROW-u, zdawał się potwierdzać obserwacje rywali. – Proszę zauważyć, iż ROW „cierpi” obecnie na brak zawodnika takiego, jakim był Zdebel. Dość wcześnie zakończył on karierę, niezwykle trudno znaleźć dublera, a tymczasem nie ma kto kierować grą. Druga linia, decydująca przecież o wyniku meczu, stanowi u nas piętę achillesową. Próbuję różnych ustawień, na razie, bez większego powodzenia. Młodzi piłkarze, kandydujący do drugiej linii, nie bardzo jeszcze wiedzą jak się zachować w okresach przewagi rywali. W dodatku żaden z nich nie chce brać na swe barki odpowiedzialności za budowanie akcji zaczepnych.

Rzeszowianie twierdzili, że mają atut w postaci ogrania pierwszego ROW-u na wczesnym etapie rozgrywek. Rybniczanie ripostowali, że to nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy, bo wtedy mecz odbył się na stadionie Stali, a teraz jako arenę zmagań wyznaczono Kraków. Co ciekawe miało się tak stać dlatego, że “nazwy” obydwu finalistów budziły niewielkie zainteresowanie według PZPN-u i nie było sensu rozgrywać meczu w Warszawie. I faktycznie, miało to duży wpływ na to, co działo się w finale.

To był ciężki mecz, mówi się o takich “mecz walki”. Graliśmy na trudnym boisku na Cracovii, nasze było pod tym względem lepsze. Warunki były takie, że każdy się bał, żeby nie stracić bramki, bo później nie byłoby jak jej odrobić – mówi nam Zdzisław Napieracz.

Finał Pucharu Polski 1975. Stal Rzeszów – ROW II Rybnik 0:0, k. 3:2

Już po meczu w „Nowinach” czytaliśmy o tym, że ostrożność obydwu drużyn wynikała z tego, że zawodnicy dobrze zdawali sobie sprawę, że może być to ich pierwsza i ostatnia szansa na zdobycie pucharu. Joachim Krajczy, który przygotował zespół tak, że był on w stanie wytrzymywać dwugodzinne potyczki z lepszymi zespołami, miał swoje sekrety.

Czuło się jego koleżeńskość. Na obozach przychodził do nas do pokojów, rozmawiał, był starszym, dobrym kolegą. Ustawił tę drużynę tak, jak sam chciał. Każdy wiedział, że Napieracz ma prowadzić grę, a na Kozerskiego trzeba grać dłuższe piłki – słyszymy w reportażu radiowym „Stalowy Puchar”. – Poniedziałek to była odnowa biologiczna. Wtorek: trening kondycyjny. Środa, czwartek piątek: trening strzelecki, taktyczny. Trenowaliśmy dwa razy dziennie. Była sauna, basenik. Przychodził nawet masażysta – dodają rozmówcy Bartłomieja Wisza.

Przed meczem Krajczy miał motywować swoich piłkarzy w stylu Franciszka Smudy przed spotkaniem z Grekami. Nic nie grają, co to za drużyna, wygramy. Oczywiście: w tamtych czasach, przed takim meczem, działało to jak trzeba.

Stal miała też inne atuty. We wszelkich materiałach przewijało się stwierdzenie o świetnej formie Janusza Krawczyka. Snajper co się zowie – pięć goli w pucharze, trafiał do siatki w każdym spotkaniu aż do finału. Marian Kozerski, były reprezentant Polski, autor pierwszej bramki dla kadry pod wodzą Kazimierza Górskiego. Trzy gole, trzy asysty. To nie była słaba drużyna. – Stawiam, że na dziś taki zespół byłby w czołówce Ekstraklasy. Żeby grać w drużynie, zdobyć puchar, większość zawodników musiała mocno pracować i dobrze grać w piłkę. Marian akurat w finale był zmieniony, bo to był zawodnik szybki, a na takim boisku miał ciężko. Czasami trzeba było używać trochę siły fizycznej, zagrać dokładniej. Lepiej sprawdzali się fizyczni piłkarze. Wiadomo, w każdej drużynie są tacy zawodnicy, którzy preferują drybling i łobuzy, które nie przepuszczą – tłumaczy Napieracz.

„Stalowy Puchar” – reportaż radiowy Bartłomieja Wisza

Krakowski finał, jeśli oceniać go tylko w kategoriach fachowych, nie uzyska wysokiej oceny. Mecz był raczej szary, gra monotonna, prowadzona w jednostajnym rytmie. Ale zwróćmy uwagę na bardzo charakterystyczne zjawisko: otóż takich meczów, jeśli uwzględnić różnice kwalifikacji drużyn i indywidualnych możliwości zawodników, jest bardzo dużo – czytamy w pomeczowych „Nowinach”.

Nic dziwnego, że skończyło się na 0:0. Decydowały rzuty karne, których nikt nie chciał wykonać. W końcu do piłki podszedł Zdzisław Napieracz, który w Stali był najpewniejszym wykonawcą „jedenastek”. Nie pomylił się, za to mylili się kolejni zawodnicy. W relacji prasowej wyróżniono postawę Henryka Jałochy, bramkarza “Stalowców”. – Komu przyznać pierwszeństwo? Chyba Henrykowi Jałosze, który w najtrudniejszym momencie wykazał fantastyczne opanowanie. Broniąc pierwszy rzut karny, odebrał rywalom najważniejszy atut – spokój. Jałocha był zresztą znakomity we wszystkich pucharowych pojedynkach i można stwierdzić bez cienia przesady: wykazywał reprezentacyjną formę.

Sam Jałocha tak opisywał swoją formę po meczu. – Kiedy Golla ustawił piłkę, popatrzył się w prawy róg. Zorientowałem się, że albo tam będzie strzelał albo blefuje. Postanowiłem obstawić prawy róg, wyczekałem do końca i udało się. Kapitan ROW posłał niezbyt silny strzał i obroniłem piłkę. Przy trzecim karnym też byłem zasięgu piłki, która odbiła się od słupka. No cóż, jeszcze nigdy w rzutach karnych nie przepuściłem pięciu goli. Zwłaszcza na stadionie Cracovii, w której grałem przecież pięć lat i też wyłapywałem jedenastki.

Po trzeciej serii nadal było 1:0 dla rzeszowian. Dopiero wtedy obydwie strony się odblokowały, ale było już za późno. Stal utrzymała przewagę i chwilę później odbierała trofeum na płycie boiska.

1974/1975 – awans Stali Rzeszów do Ekstraklasy

Sukces odniesiony przez rzeszowian w dniu 1-majowego święta jest bardzo duży, bo tylko tytuł mistrza Polski, pod względem sportowej wartości i prestiżu, można ocenić nieco wyżej. Innych, bardziej zaszczytnych wyróżnień, w polskim piłkarstwie nie ma – pisały “Nowiny”. Radość była ogromna, tym bardziej że do Krakowa wybrali się nawet kibice Stali, którzy po meczu głośno dziękowali swoim bohaterom. – Pierwszy raz fani za nami pojechali. Wzięli flagi, jechali pociągami, autobusami. W Krakowie było ich wyraźnie słychać, a wtedy na wyjazdach takie rzeczy się nie zdarzały. Nie było jeżdżenia za swoim zespołem, zorganizowanych grup – opowiada Napieracz.

Abyście nie myśleli, że wątpiłem w wasze zwycięstwo, przygotowałem, co w tej okoliczności należało – miał powiedzieć trener Krajczy, cytowany przez „Wiadomości Fabryczne”. Pojawiła się butelka szampana, szkoleniowiec powędrował w górę. Ale wcale nie było tak, że Rzeszów zwariował na punkcie Stali i rozpoczął się karnawał.

Po Pucharze Polski nie było większej imprezy, bo czekało nas jeszcze kilka kolejek ligowych. Walczyliśmy o awans, a zwycięstwo w krajowym pucharze nas napędziło, podbudowało. Wchodzi do głowy, że skoro tam się udało, to i w lidze można – mówi nasz rozmówca.

„1-majowy prezent dla sympatyków sportu”

Stal Rzeszów zwycięzcą Pucharu Polski 1975 - relacja "Nowin"

Stal Rzeszów była wówczas liderem pierwszej ligi, ale nie mogła sobie pozwolić na żadne wpadki. Do Ekstraklasy awansować mógł tylko zwycięzca każdej z dwóch grup, a po piętach deptał jej GKS Katowice. Kiedy spojrzymy na tabelę, widzimy, że „Stalowcy” sporo wygrywali, ale równie dużo meczów remisowali. Tyle że wtedy był to klucz do sukcesu.

Na remis patrzyło się wtedy inaczej, bo grało się 2/1. Czyli dwa punkty za zwycięstwo, jeden za remis. Nie było wygranych za trzy punkty, remisując na wyjazdach, było się w czubie ligi. Jak się wygrało parę spotkań na wyjeździe, to już miejsca 1-2 były pewne – zdradza Zdzisław Napieracz.

Dlatego w końcówce sezonu Stal była spokojna. Do promocji wystarczył jej remis w ostatnim meczu. Ale wiadomo, jak to jest: gdy coś jest zbyt łatwe, to coś musi pójść nie tak. Napieracz: – Długo prowadziliśmy, ale w końcówce najpierw padł remis, a potem, koło 90. minuty, bramka na 1:2. Wtedy nie było telefonów, więc wszyscy po meczu byliśmy smutni. Prowadziliśmy cały sezon, a w ostatniej kolejce nie weszliśmy… Cała robota na nic. To trwało z pół godziny. Poszliśmy do autokaru, siedzimy jak skazańcy. Ktoś włączył radio, a tam mówią, że Stal Rzeszów w Ekstraklasie. Wszyscy wstali z miejsc, słuchają, co się stało. Okazało się, że Siarka Tarnobrzeg nie poszła na żadne układy i wygrała z GKS-em Katowice 3:0. Wtedy to się zaczęła zabawa… Pojechaliśmy do „Piekiełka” w Rzeszowie, orkiestra czekała, ludzie bili brawo. Na zapleczu było przyjęcie… To szło szybko!

Dla rzeszowian był to powrót do najwyższej ligi. Jak się później okazało, był to także ostatni sezon Stali w Ekstraklasie, bo zespół szybko z ligi spadł. Dość nieoczekiwanie po awansie odszedł trener Joachim Krajczy, któremu nie pozwolono na wzmocnienie zespołu. Miał usłyszeć, że skoro wygrał Puchar Polski, a jeszcze wcześniej dotarł do półfinału tych rozgrywek, to rzeszowianie bez problemu poradzą sobie w lidze.

Nie poradzili. Nie po raz pierwszy sukces okazał się zabójczy.

Stal Rzeszów w europejskich pucharach

Zanim jednak Stal Rzeszów zakończyła swoją przygodę z najwyższą ligą w kraju, czekał ją jeszcze jeden zaszczyt. Występ w Pucharze Zdobywców Pucharów. Na pierwszy strzał Skeid Oslo. Utytułowany norweski zespół, pełen kadrowiczów i z młodzieżówki i z pierwszej drużyny narodowej skandynawskiego kraju. Z reportażu “Stalowy Puchar” dowiadujemy się, że Polaków przyjęto z honorami – zostali zabrani na wycieczkę, podczas której obejrzeli centrum Oslo czy skocznię w Holmenkolen. W szatni zespół odwiedził ambasador kraju z synem. Na boisku jednak nie odpowiedzieliśmy taką samą gościnnością. 4:1. Szok. Stal wypadła najlepiej ze wszystkich pucharowiczów.

Pamiętam, że lecieliśmy tam z przesiadką. Najpierw z Warszawy do Kopenhagi, potem z Kopenhagi do Oslo. Było to trochę uciążliwe, jednak Norwegowie nie mieli wtedy takiej drużyny jak teraz. I liga i reprezentacja stała na niższym poziomie – opowiada Zdzisław Napieracz.

W drugim meczu powtórka z rozrywki – tym razem 4:0. Działacze Skeidu byli podobno zachwyceni Marianem Kozerskim i oferowali mu kontrakt, jednak ten nie zgodził się na wyjazd z kraju. Zamiast tego poleciał ze Stalą do Anglii. Znów przesiadki – najpierw lot do Londynu, potem do Manchesteru, a na koniec do Walii. Wrexham, w teorii zespół z trzeciej ligi angielskiej. W praktyce? Ekipa, która postawiła się później nawet Anderlechtowi, zwycięzcy tamtej edycji rozgrywek.

Wrexham – Stal Rzeszów 2:0

To był bardzo mocny zespół – słyszymy w reportażu “Stalowy Puchar”. – Pozwolono nam obejrzeć inne drużyny i doszliśmy do wniosku, że oni tam bardzo dużo grają skrzydłami. W meczu z nami zdobyli dwie bramki, po dwóch podobnych zagraniach. Długa piłka na środkowego napastnika. Billy Ashcroft, potężny chłop z jeszcze potężniejszą rudą czupryną, on strącił głową, 1:0. Druga bramka padła dlatego, że zaczęliśmy atakować. Z dwa razy trafiliśmy w poprzeczkę. Nie mogliśmy się jednak dostosować do ich gry. Bramkarz wybijał piłkę, była walka w powietrzu. Widzieliśmy tylko samoloty.

Napieracz uważa, że losy meczu rozstrzygnął już pierwszy gol. – My odpadliśmy po tych dziewięciu minutach, gładziutko. Zawieszono nam stopera, Józka Rosoła, za jakiś incydent pozaboiskowy. Zagrał Kawalec, młody obrońca. Utalentowany, ale bez doświadczenia. Potem, w rewanżu, walczyliśmy na równi. Mieliśmy 1:0, zdecydowało doświadczenie. Napieraliśmy na nich, mieliśmy sytuacje, ale straciliśmy bramkę pod koniec.

Znów trafił Billy Ashcroft. Oficjalna strona Stali Rzeszów przytacza relację z ówczesnej prasy, która stwierdziła, że walijski snajper w pojedynkę stworzył więcej okazji niż cały atak polskiej drużyny. Takie czasy, jeden magik mógł przesądzić o wyniku. Tak jak Kozerski w Norwegii.

***
Jak wielki sukces odniosła wówczas Stal Rzeszów? Wystarczy wspomnieć, że był to pierwszy w historii przypadek, gdy po Puchar Polski sięgnął zespół spoza Ekstraklasy. Dotychczas dwa trzecioligowe zespoły znalazły się w finale, ale nie udało im się wstawić trofeum do gabloty. Zresztą do dziś znalazły się zaledwie cztery drużyny, które wygrały Puchar Polski, nie grając przy tym w najwyższej lidze – później wyczyn ten powtórzyły Lechia Gdańsk (trzeci poziom rozgrywkowy), Miedź Legnica oraz Ruch Chorzów.

Żadnemu z nich nie udało się jednak w tym samym roku wygrać swojej ligi. Stal ma więc swój unikalny wpis w historii polskiego futbolu.

SZYMON JANCZYK

fot. archiwum Stali Rzeszów

źródła: Stal Rzeszów, „Nowiny”, „Stalowy Puchar”

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Pertkiewicz: Marchewka zamiast kija z młodzieżowcami, kwota w PJS co najmniej podwojona

Patryk Fabisiak
3
Pertkiewicz: Marchewka zamiast kija z młodzieżowcami, kwota w PJS co najmniej podwojona

Komentarze

6 komentarzy

Loading...