Reklama

PRASA. Tworek: Pytania o puchary? Muszę chronić zespół przed taką presją

redakcja

Autor:redakcja

24 kwietnia 2021, 08:43 • 16 min czytania 3 komentarze

Weekendowa prasa nie zawodzi. Dziś znajdziemy w niej kilka ciekawych rozmów. Krótszą z Rafałem Boguskim przed derbami Krakowa, nieco dłuższą z Piotrem Tworkiem, który mówi o presji nakładanej na Wartę i najbardziej obszerną – z Przemysławem Płachetą, który opowiada o grze w Norwich i kadrze. My zatrzymaliśmy się na chwilę przy Tworku, który studzi nastroje wokół drużyny z Poznania. Puchary? – To jest niepotrzebna presja nakładana na mój zespół. A w takich sytuacji czasem podejmuje się niedobre decyzje na boisku. Muszę chronić drużynę od takiego myślenia, bo tak naprawdę od dwóch lat gramy pod ogromną presją. Przypominam sobie tydzień, który spędziliśmy w oczekiwaniu na pierwszy i drugi mecz barażowy o ekstraklasę, a potem fakt, że po awansie byliśmy skazywani na porażkę, który też w jakiś sposób na nas ciążył.

PRASA. Tworek: Pytania o puchary? Muszę chronić zespół przed taką presją

Sport

W Częstochowie kibice pojawili się na stadionie i na… bloku. Jak wyglądał powrót Rakowa do domu?

Wśród bloków, które lata świetności mają już dawno za sobą, widać było przechodniów z czerwono-niebieskimi szalikami, czapkami czy maseczkami. Z powodu pandemii nie mogli zasiąść na trybunach, mimo tego chcieli poczuć klimat, duchowo wesprzeć swoją drużynę. Teoretycznie mieli okazję nawet zobaczyć spotkanie – umożliwia to pętla tramwajowa niedaleko boiska, ale mało kto zdecydował się na ten wariant. Większa grupa pojawiła się dopiero w okolicach 30 minuty – i to po drugiej stronie stadionu. Poza standardowymi „pozdrowieniami” dla policji dopingowali także swój zespół. Wchodząc na stadion trudno było odnieść wrażenie, że przyjechało się na mecz ekstraklasy. Tylko jedna trybuna jest gotowa. Reszta to stan surowy – za bandami górują zwały ziemi oraz prowizoryczne rusztowanie dla operatorów. Do tego kilka banerów reklamowych w miejscu, gdzie jeszcze w ubiegłym roku stała zadaszona trybuna oddzielająca stadion od bocznych boisk… Brak „piłkochwytów” po jednej ze stron był sporym utrudnieniem, gdyż futbolówki mogły w ten sposób zaginąć na placu budowy. Prawo narzekać mogli też ci spośród zgromadzonych na trybunach, którzy na mecz dotarli własnym transportem. – Żeby mi tylko w samochód nie trafili – mówił jeden z nich.

Problemy Górnika i Wisły Płock przed starciem w Ekstraklasie. Oba zespoły muszą mierzyć się z absencjami.

Reklama

Zabrzanie prawdopodobnie nadal będą musieli sobie radzić bez Alasany Manneha, który nabawił się urazu w starciu ze Śląskiem. Na kontuzje narzekają też obrońcy Michał Koj i Stefanos Evangelou. – Nasz sztab medyczny robi wszystko, by cała trójka była do dyspozycji. W tym wypadku decydującą rolę odrywa czas – tłumaczy Marcin Brosz, szkoleniowiec Górnika. Kłopoty ma też trener „nafciarzy” Maciej Bartoszek. Z powodu żółtych kartek nie zagra Angel Garcia. Do zespołu po kartkowej absencji wraca za to Damian Rasak. Być może szkoleniowiec Wisły będzie mógł też skorzystać z Rafała Wolskiego. Co do składu i ewentualnych rozwiązań trener Brosz mówi: – W ostatnich meczach wychodzimy czwórką młodzieżowców i będziemy chcieli to podtrzymać. Patrzymy przede wszystkim na siebie i to jest niezmienne. Zdajemy sobie sprawę, że naszą szansą jest jeszcze większa ilość stwarzanych sytuacji bramkowych i ich wykorzystywanie. Tu mamy największe możliwości i to jest coś, na co szczególną uwagę zwracaliśmy w treningach. Jeżeli poprawimy skuteczność, to będziemy punktować.

GKS Jastrzębie sprawi niespodziankę Bruk-Betowi? Łukasz Włodarek, tymczasowy trener, w końcu miał czas na poszukanie rozwiązań.

Przełom nastąpił w spotkaniu z Górnikiem Łęczna, w którym drużynę GKS-u 1962 Jastrzębie prowadził asystent trenera Ściebury, Łukasz Włodarek. Jego podopieczni byli bliscy wygranej, bo mieli bardziej klarowne sytuacje do zdobycia gola, jednak ich nie wykorzystali i musieli zadowolić się remisem 1:1. – Gdy dochodzi do zmiany trenera, nawet jeśli tymczasowym trenerem zostaje dotychczasowy asystent, to jest to bodziec dla drużyny – stwierdził Kamil Jadach. – Tak też było w meczu z Łęczną, ale mam nadzieję, że pójdziemy za ciosem i zaczniemy punktować w każdym kolejnym meczu. Nie byliśmy zadowoleni z tego, że mecz z Miedzią został przełożony, ale to była siła wyższa. Rytm meczowy jest bardzo ważny, ale trzeba pamiętać o tych zawodnikach, którzy mają mniej rozegranych minut w tej rundzie. Dlatego w piątek, dzień przed terminem meczu z Miedzią, mieliśmy gierkę wewnętrzną, w której każdy piłkarz mógł zagrać 90 minut, więc dobrze ten czas spożytkowaliśmy. Trener Włodarek nie miał wcześniej okazji, żeby zobaczyć wszystkich zawodników w pełnym meczu, czy nawet w trochę mniejszym wymiarze czasowym. Trzeba z tego wyciągnąć pozytywne wnioski, co sztab na pewno zrobił i dobierze na najbliższy mecz z Termaliką najlepszy skład.

Zagłębie Sosnowiec powalczy o wyjazdowe przełamanie. Znowu.

Reklama

To już powoli staje się nudne, ale po raz kolejny przed wyjazdowym meczem Zagłębia zastanawiamy się, czy fatalna seria w końcu dobiegnie końca. 3 remisy i 9 porażek. Tak złego bilansu na boiskach rywali nie ma żaden inny zespół na zapleczu ekstraklasy. W najnowszej historii klubu ze Stadionu Ludowego dłużej na triumf na boisku rywala czekano tylko w sezonach 2007/08 oraz 2018/19 gdy sosnowiczanie występowali w ekstraklasie. Wówczas w obu przypadkach ekipa z Sosnowca zgarnęła komplet punktów dopiero podczas wyjazdowego meczu numer 14. Być może tym razem „13″ okaże się szczęśliwa. Jak podkreślał po ostatnim starciu trener Kazimierz Moskal, drużynie zabrakło odpowiedzialności. Patrząc na to, jak rozpoczął się tamten mecz, można oczywiście tylko przypuszczać, ale w pełnym zestawieniu sosnowiczanie raczej by nie stracili punktów. Jeśli więc w Sosnowcu myślą o dobrym wyniku w Rzeszowie zespół nie może popełnić błędów z tamtego spotkania. – Nie ma co już wracać do przeszłości, trzeba umieć wyciągać konsekwencje. Bełchatów to już przeszłość, choć oczywiście wiemy co było złe. Tak czasem układają się mecze. Przy wyniku 1:0 mieliśmy świetną okazję na podwyższenie wyniku, ale dogodna okazja została zaprzepaszczona. Z kolei w starciu z Sandecją to my dominowaliśmy, ale rywal z zimną krwią wykorzystał dwie okazje i wygrał. Koncentracja, zimna krew – tego nam potrzeba.

Super Express

Derby Krakowa to mecz wyjątkowy. Przypomina o tym Rafał Boguski.

– Domyślam się, że nowym piłkarzom zazwyczaj to ty tłumaczysz, czym dla kibiców w Krakowie jest „święta wojna”?

– Już po domowym meczu z Wartą Poznań mieliśmy spotkanie z zarządem. Krótkie. Przypomniano nam, że zbliża się najważniejszy mecz sezonu i od tamtej pory już nie ma nikogo, kto by tak nie myślał. Po drodze było oczywiście spotkanie w Lubinie (1:4). Równie istotne. Chłopaki zostawili dużo zdrowia w tym meczu. Teraz był czas na regenerację i myślenie o tym najważniejszym starciu. Mam pewność, że jak każdy nasz piłkarz usłyszy o meczu z Cracovią, to serce zabije mu szybciej.

– To prawda, że rozwoziłeś posiłki w trakcie pandemii, pomagając żonie przy prowadzeniu restauracji?

– Kiedy było trochę zamieszania i trzeba było pomóc, to zdarzało mi się kilka razy podwieźć posiłek do klienta. Oczywiście stosowaliśmy dostawę bezdotykową, tak że nie miałem z nikim bezpośredniego kontaktu. Kilku głodnych kibiców mnie rozpoznało, to były miłe spotkania.

Jakub Wawrzyniak o meczu Legii z Lechią. Jakiego spotkania możemy się spodziewać?

– Lechia wciąż walczy o czwarte miejsce, więc zrobi wszystko, aby wygrać. Jakiego spotkania się pan spodziewa?

– Legia w każdym meczu stara się grać ofensywnie, a piłkarzy Lechii remis nie urządza. Sądzę zatem, że będziemy świadkami dobrego i otwartego meczu.

– Czym Lechia może zaskoczyć lidera?

– Kluczowy może okazać się Dusan Kuciak w bramce. Rozmawiałem z nim niedawno i wiem, że za wszelką cenę będzie chciał udowodnić, że zasługuje na powołanie na mistrzostwa Europy. Jeśli Słowak będzie miał swój dzień, to 

Przegląd Sportowy

Duża rozmowa z Przemysławem Płachetą. Skrzydłowy opowiada o tym, co zmienił Paulo Sousa, ale i o grze w Norwich.

Jakie są pańskie wrażenia po pierwszym zgrupowaniu u nowego selekcjonera?

Niewątpliwie trener Sousa wniósł coś nowego do reprezentacji. Nie odważę się po tak krótkim okresie współpracy stwierdzić, czy będzie dobrze, czy nie. Do oceny zawsze potrzeba czasu, ale już na początku otrzymałem wiele ciekawych informacji, m.in. dotyczących ustawienia na boisku. Paulo Sousa bez wątpienia jest bardzo doświadczonym trenerem i ma pewien plan na tę reprezentację.

Wspominaliśmy już, że w pewnym momencie wypadł pan ze składu. W jedenastu spotkaniach zaliczył pan jedynie epizod w starciu z Wycombe Wanderers. Jakie były powody tej absencji?

Do tego czasu grałem we wszystkich meczach z wyjątkiem przerwy na dwie kontuzje, przez które też brakowało mi rytmu. W pewnym momencie trener Daniel Farke stwierdził jednak, że być może ciąży na mnie zbyt duża presja, a jestem młody i to mój pierwszy sezon w tej wymagającej lidze, więc dał mi odpocząć. Rozmawialiśmy na ten temat. Zaufałem trenerowi, bo wiem, że ma bardzo duże doświadczenie, to są jego sprawdzone metody i wie, co robi. Zresztą wystarczy spojrzeć, jak rozwinęli się przy nim inni zawodnicy w klubie. Później jako zespół odpaliliśmy, wygrywaliśmy seryjnie i trener nie miał powodów, aby na siłę kogoś zmieniać, więc musiałem czekać na swoją kolej. Nie zawsze będzie kolorowo, nie zawsze będę grałod deski do deski. Poza tym wydaje mi się, że nieźle poradziłem sobie w pierwszym sezonie w tak wymagającej lidze, jaką jest Championship, a tym bardziej w zespole, który praktycznie przez cały sezon był w czubie tabeli. Wiedziałem, na co się piszę, zdawałem sobie sprawę, że w drużynie będzie spora rywalizacja i że nie będzie łatwo.

Początek sezonu i nawet początek tego roku był dla pana obiecujący, później to się zmieniło. Czy w tym czasie pojawiały się wątpliwości albo poczucie, że trener Farke stracił do pana zaufanie?

Nie, absolutnie. Mam z nim dobry kontakt, ufam mu i często rozmawiamy. Taka jest piłka, szczególnie na wyższym poziomie. Tutaj nikt nie trzyma dla ciebie miejsca i nie czeka. Jest duża rywalizacja. Trzeba mieć w sobie pokorę i cały czas ciężko pracować, bo na sukcesy drużyny składa się nie tylko pierwsza jedenastka ale również zmiennicy, którzy muszą być w gotowości i również wysokiej dyspozycji, żeby móc kogoś zastąpić, kiedy wymaga tego sytuacja. Ja miałem okazję być już w obu rolach, ale nie ukrywam, że zawsze walczę o tę pierwszą.

Czy Mateusz Hołownia wykorzysta szansę, którą dał mu los? Obrońca w końcu doczekał się okazji do gry w Legii.

– Nie jest łatwo wejść do składu po przerwie, szczególnie w tak ważnym meczu, jakim był ten z Piastem. Mateusz dostał szansę, zagrał poprawnie, wydaje mi się, że dobrze ją wykorzystał – ocenia młodszego kolegę kapitan drużyny Artur Jędrzejczyk. – Przed spotkaniem z Piastem Hołownia otrzymał impuls od trenera, który powiedział mu, że czasem w karierze piłkarza są momenty zwrotne. Potrzeba chwili sprawia, że ktoś dostaje szansę i z niej potrafi skorzystać. Być może Mateusz jest teraz w takim momencie – przyznaje Przemysław Małecki, asystent Czesława Michniewicza, który w Gdańsku zastąpi go po raz kolejny na ławce (pierwszy trener jest zawieszony za czerwoną kartkę otrzymaną z Cracovią). Duże szanse na występ z Lechią ma też Rafael Lopes, który w środę wszedł do pierwszej jedenastki i jego bramka dała legionistom trzy punkty. Małecki przyznaje, że nie tylko w Gliwicach, ale generalnie ostatnio Portugalczyk znajduje się w wysokiej dyspozycji. – Nawet w zajęciach po meczu z Cracovią wyróżniał się skutecznością, co było dla nas dobrym sygnałem – tłumaczy asystent Michniewicza.

Piotr Tworek chce chronić piłkarzy przed presją. Dlatego nie będzie odpowiadał na pytania o grę w pucharach.

JAKUB TREĆ: Dlaczego pytania o awans Warty do europejskich pucharów działają na pana jak płachta na byka?

PIOTR TWOREK (TRENER WARTY POZNAŃ): Z bardzo prostej przyczyny. To jest niepotrzebna presja nakładana na mój zespół. A w takich sytuacji czasem podejmuje się niedobre decyzje na boisku. Muszę chronić drużynę od takiego myślenia, bo tak naprawdę od dwóch lat gramy pod ogromną presją. Przypominam sobie tydzień, który spędziliśmy w oczekiwaniu na pierwszy i drugi mecz barażowy o ekstraklasę, a potem fakt, że po awansie byliśmy skazywani na porażkę, który też w jakiś sposób na nas ciążył. Powstało w głowach pytanie, czy sobie poradzimy w tej lidze. Kolejny ładunek, czy bagaż emocjonalny, nie jest nam potrzebny. Z drugiej strony myślę, że mówienie o Warcie w kontekście pucharów jest zacieraniem stanu faktycznego. Legia, Raków, Pogoń, Piast, Lechia to zespoły, które co sezon powinny walczyć w Europie. A przecież do tej grupy trzeba dodać Górnika, Zagłębie czy Jagiellonię. Każdy z tych klubów dysponuje większym budżetem i kadrami, które pozwalają myśleć o pucharach.

Jak można wytłumaczyć tak dużą liczbę błędów, która przytrafiła się w meczu z Rakowem? Z czego to mogło wynikać? Zmęczenia, braku koncentracji, a może ze zbyt dużych chęci?

Być może nasze myślenie jest w jakiś sposób zaburzone wszystkim tym, co dzieje się wokół Warty. Tak naprawdę nie zdarzyło nam się nigdy, żebyśmy w jednym meczu trafili samobója i nie wykorzystali dwóch karnych. Zwłaszcza że Mateusz Kupczak to, śmiem twierdzić, najlepiej wykonujący jedenastki zawodnik, spośród tych, których miałem przyjemność prowadzić.

Od kilku kolejek podkreśla się momenty, w których pański zespół zamiast, wygrać, remisuje, teraz mówi się o walce o puchary i niewykorzystanej szansie, bo przytrafiła się porażka z Rakowem. To w pewien sposób obrazuje ewolucję Warty?

Bez wątpienia tak, bo to pokazuje, jakie są oczekiwania wobec naszej drużyny. Rozgrywki zaczęliśmy w sierpniu, a więc w dziewięć miesięcy ten zespół zrobił duży krok w przód. Z drużyny skazywanej na porażkę, staje się zespołem, który zalicza serię zwycięstw. Gdzie remis czy porażka z Rakowem, który bije się o czołowe lokaty, wywołują niedosyt. To pokazuje, jak Warta przechodzi szybki kurs bycia solidnym „ekstraklasowiczem” i to cieszy.

Jak psuje się Bayern Monachium? Machinę rozmontował konflikt trenera z dyrektorem.

Decyzja Flicka z jednej strony była wielkim zaskoczeniem, ale można było się też jej spodziewać. W półtora roku Niemiec pokazał światu, jak genialnym jest trenerem i przede wszystkim jak doskonale radzi sobie z prowadzeniem zespołu składającego się z wielu gwiazd, piłkarzy z trudnym charakterem i wielkimi ambicjami. Rolę szkoleniowca pełnił doskonale. Ale nie potrafi ł sobie poradzić z bawarskimi układami, klubowymi zasadami, gdzie trener jest na dalszym miejscu, gdy wymienia się zasługi. – Bayern Monachium może prowadzić niemal każdy trener świata, bo dostaje doskonałych piłkarzy – powiedział kiedyś były menedżer i prezydent FCB Uli Hoeness. I to przeświadczenie obowiązuje do dzisiaj. Flick również się o tym przekonał. Skoro nie miał za wiele do powiedzenia w decydujących kwestiach, nie mógł zagwarantować wyników, a przede wszystkim nie chciał pracować z piłkarzami, którymi uszczęśliwiano go na siłę. Natomiast lista zawodników, których chciał, żeby sprowadzono, regularnie lądowała w koszu na śmieci. Konfl ikt Flicka z Salihamidžiciem zaszedł tak daleko, że dalsza współpraca była niemożliwa. Wiadomo było, że ktoś musi przegrać. Trener nie chciał czekać na wynik tej wojenki, wolał odpuścić, tym bardziej że od lipca zwolni się posada selekcjonera reprezentacji Niemiec. I jeśli Bayern nie będzie robić problemów, zostanie następcą Joachima Löwa, uciekając z bawarskiego piekiełka. A w Monachium zostanie po staremu – każdy kolejny szkoleniowiec będzie się przekonywał, że w klubowej hierarchii nigdy nie będzie na czołowych miejscach.

Bordeaux na skraju upadku. Co się stało?

Cztery porażki z rzędu, 16. miejsce w lidze, zła atmosfera w szatni, konfl ikt pomiędzy najbardziej znanymi piłkarzami, a także grup ultras z prezesem wcale nie są najpoważniejszymi kłopotami Bordeaux. W czwartek właściciel klubu, amerykański fundusz inwestycyjny King Street, wycofał się z fi nansowania Girondins, który trafi ł pod ochronę sądu gospodarczego. A przecież Żyrondyści mają 140-letnią tradycję (drugi najstarszy klub we Francji) i zajmują drugie miejsce w tabeli wszech czasów Ligue 1. – Klub będzie funkcjonować, a jego pracownicy otrzymają wynagrodzenie – zapewnił prezes Frederic Longuepee. – To efekt braku kontroli i racjonalnego zarządzania, do tego doszła pandemia – mówi nam Marek Jóźwiak, były obrońca Guingamp, a obecnie ekspert Canal+. Teraz King Street musi znaleźć kupca. Zainteresowany jest biznesmen Bruno Fievet. – W październiku dawał 70 milionów euro, ale oferta została odrzucona. Teraz przyznał, że kwota nie będzie taka sama. Na dodatek klub jest zadłużony na 80 milionów euro, a on twierdzi, że nawet 130. Musi być porozumienie trzech stron: dotychczasowego właściciela, organu kontrolującego finanse klubów i miasta – mówi Jóźwiak.

Atletico Madryt uratowało życie Angela Correi. Jak? To właśnie tam wykryto u niego wadę serca.

W 2014 roku Correa poleciał do Madrytu, by podpisać kontrakt z Atletico. W trakcie badań medycznych lekarze zauważyli zmianę w sercu, której początkowo nie udało się zdiagnozować. Traf chciał, że w Madrycie odbywała się światowa konwencja kardiochirurgów. Szefom dziesięciokrotnych mistrzów Hiszpanii udało się wysłać zawodnika na konsultacje do przebywających akurat w mieście najlepszych fachowców na świecie. – Tylko dwóch lekarzy podjęło się przeprowadzenia operacji – wspominał napastnik. Zamiast podpisu na kontrakcie, Correa musiał złożyć parafkę pod zgodą na skomplikowany zabieg. – Początkowo nie chciałem tego robić, bo właśnie szykowaliśmy się do półfi nału Copa Libertadores. Ale lekarze do spółki z moim menedżerem wytłumaczyli mi, że muszę zgodzić się na operację – mówił gracz. Diagnoza, choć fatalna, nie zrobiła na Correi większego wrażenia. Jak mówił w jednym z wywiadów, chciał tylko grać w piłkę. – Nie bałem się śmierci. Jeśliby się nie udało, trudno, widocznie to byłby mój czas – stwierdził. Na szczęście to nie był jego czas. Z Nowego Jorku wrócił o własnych siłach, ale przez pół roku musiał zapomnieć o grze w piłkę. To i tak niewiele, bo groziło mu całkowite wykluczenie z uprawiania sportu. – Przed operacją lekarze mnie okłamywali. Mówili, że nie ma opcji, bym nie wrócił na boisko. Dopiero po zabiegu przyznali, że prawdopodobieństwo komplikacji było duże – zdradził urodzony w Rosario gracz.

Bartłomiej Drągowski trafi do Atalanty Bergamo za 30 milionów euro? Tak wynika z informacji „Przeglądu Sportowego”.

Nie ma wątpliwości, że trzeci aktualnie klub Serie A będzie latem potrzebował nowego numeru jeden. Atalanta znowu ma najskuteczniejszą ofensywę w lidze, ale traci bardzo dużo goli. Ani Pierluigi Gollini, ani zastępujący go w pierwszej części sezonu (26-latek leczył kontuzję kolana) Marco Sportiello nie są zawodnikami ze ścisłej ligowej czołówki na swojej pozycji. Na celowniku Atalanty znalazła się dwójka: Drągowski i bramkarz Udinese Juan Musso. Z informacji uzyskanych przez „PS” wynika, że działacze drużyny z Lombardii wystosowali ofi cjalne zapytanie o cenę Polaka do Fiorentiny. Jeśli zdecydują się zapłacić żądane 30 mln euro, uczynią z niespełna 24-letniego białostoczanina najdroższego polskiego bramkarza w historii. Do tej pory rekord dzierży Wojciech Szczęsny, którego cztery lata temu Juventus wykupił z Arsenalu za 14 mln euro. Wcześniej Polak spędził dwa sezony na wypożyczeniu w Romie, gdzie zbudował sobie dobrą markę w Italii. – Okno transferowe bramkarzy będzie w tym roku bardzo urozmaicone. W Atalancie na pewno nastąpi zmiana, Roma też chciałaby to zrobić, tak samo Inter. A jeżeli chodzi o Milan, wszystko zależy od to, co zrobi Gianluigi Donnarumma – mówi „PS” Alberto Bertolotto, dziennikarz związany m.in. z „La Gazzetta dello Sport”.

Gazeta Wyborcza

Nic o piłce.

Rzeczpospolita

Piotr Żelazny podsumowuje projekt Superligi. Tytuł wymowny, ale niezbyt zaskakujący – Superlipa.

Maszyna do zarabiania stworzona przez UEFA pracowała z pełną mocą. Pieniądze brały się przede wszystkim ze sprzedaży praw telewizyjnych. Im większy rynek, tym większą sumę musiały wyłożyć stacje próbujące zdobyć ten ekskluzywny produkt. W Polsce spekulowano, że Polsat na mocy poprzedniej umowy obejmującej lata 2018–2021 płacił około 130 milionów euro za sezon, czyli 390 milionów euro w sumie. Stacja Zygmunta Solorza niedawno pozyskała prawa na lata 2021–2024. Angielska BT Sports zapłaciła za ten sam okres 1,2 miliarda funtów (blisko 1,4 miliarda euro). Z kolei we Francji finansowana przez katarskie QSI (które jest też właścicielem klubu Paris Saint-Germain) stacja BeiN Sports wespół z Canal+ (byłym właścicielem tegoż klubu) wydała na nowy kontrakt 1,12 miliarda euro. Druga co do wysokości pula pieniędzy pochodzi od sponsorów, w tym tak kontrowersyjnych jak będący największą rosyjską firmą państwową Gazprom. Sumy, jakimi dobroczyńcy zasilają kasę UEFA, nie są oczywiście podawane do publicznej wiadomości. Bogatym było jednak wciąż za mało. Nie ma takiej kasy, której szefowie największych europejskich klubów nie byliby w stanie wydać. Transfery piłkarzy po 100 milionów euro stały się w ostatnich latach standardem. Horrendalne pensje piłkarzy powodowały, że każda drużyna, która chciała się liczyć w Europie, musiała się zadłużać. Niedawno hiszpańska gazeta „El Mundo” opublikowała szczegóły kontraktu najlepszego piłkarza świata – Leo Messiego. Barcelona podpisała z Argentyńczykiem umowę, według której zarobi on ponad pół miliarda euro przez cztery lata obowiązywania kontraktu. Absurdalne pensje w futbolu są czymś całkowicie normalnym. Brazylijczyk Neymar zarabia w Paryżu ponad 30 milionów euro rocznie. Najlepszy piłkarz ligi angielskiej Belg Kevin de Bruyne dostawał 19 milionów euro rocznie, ale właśnie podpisał nową umowę z Manchesterem City i oczywiście wynegocjował podwyżkę. Zarobki Roberta Lewandowskiego w Bayernie szacowane są na 24 miliony euro. To oczywiście tylko pensja – do niej dochodzą premie za tytuły i mnóstwo indywidualnych bonusów. W tym krótkim zestawieniu są wyłącznie nazwiska największych gwiazd. Ale superkluby płacą krocie wszystkim – także rezerwowym i zawodnikom drugiego planu. Wedle podręczników biznesowych zdrowo prowadzone przedsiębiorstwo powinno przeznaczać na wynagrodzenia od 30 do 38 procent budżetu.

fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...