Reklama

„Pan Przesmycki nie wykorzystał swojej szansy, by siedzieć cicho”

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

16 kwietnia 2021, 16:38 • 11 min czytania 21 komentarzy

Jarosław Rynkiewicz, były sędzia piłkarski, w poprzednim tygodniu wygrał proces sądowy ze Zbigniewem Przesmyckim. Wymiar sprawiedliwości uznał, że wszystko to, co powiedział w wywiadzie dla „WP Sportowe Fakty” było prawdą. Skrytykował wówczas system oceniania sędziów w Polsce, a także otwarcie przyznał, że w wyniku praktyk stosowanych przez przewodniczącego Kolegium Sędziów PZPN był zmuszony zrezygnować z sędziowania. Postanowiliśmy porozmawiać z nim o kulisach zakończonego sporu sądowego. Czy żałuje, że udzielił tamtego wywiadu? Dlaczego proces nie zakończył się szybciej? Czy czuje teraz ulgę? Co spowodowało, że zaczęły się jego problemy na ścieżce sędziowskiej? A może planuje powrócić do wykonywanej wcześniej profesji?

„Pan Przesmycki nie wykorzystał swojej szansy, by siedzieć cicho”
Potrzebny był tobie w ogóle ten wywiad, którego udzieliłeś portalowi sportowefakty.pl? Przecież straciłeś wiele czasu i nerwów.

Mam przede wszystkim satysfakcję, ponieważ sąd uznał, że ani jedno moje słowo w tym wywiadzie nie było nieprawdziwe. Tak więc jest to raczej problem osoby, która czytała na swój temat, a nie mój.

Nie sądzisz, że odniosłeś pyrrusowe zwycięstwo w procesie sądowym?

Cóż. Trzy lata wątpliwej przyjemności regularnych podróży do łódzkiego sądu i spotkań z panem Przesmyckim.

Gdybyś mógł cofnąć czas, zdecydowałbyś się na takie same słowa?

Odpowiem tak: o tym, co powiedziałem w wywiadzie, wiedzieli wszyscy, ale omawiano to tylko w kuluarach. Podczas procesu okazało się że, pan przewodniczący Przesmycki też doskonale zdawał sobie z tego sprawę. W procesie sądowym przyznał, że nakazał w Polsce nie dawać żółtych kartek za coś, za co nasi sędziowie musieli sięgać do kieszeni w tej samej sytuacji, będąc za granicą. Dodatkowo zeznał, że sam podejmuje decyzje odnośnie do obsady sędziów i obserwatorów. Ponadto powiedział, że w Polsce sędziowie nie mają trybu odwoławczego od ocen. Również nie omieszkał wspomnieć, że sędziowie rzeczywiście nie otrzymują informacji o swojej finalnej ocenie z opisywanego przeze ze mnie jako nieuczciwy systemu „triple-checking”.

Wrócę teraz do twojego pierwszego pytania: czy mój wywiad był potrzebny? Okazuje się, że wystarczyło zaprosić do sądu pana Przesmyckiego i w wielu sprawach potwierdził prawdziwość moich słów.

Reklama
Widocznie najpierw ktoś musiał wsadzić kij w mrowisko. No i ty to zrobiłeś.

Ówcześnie nie czułem się zbawcą organizacji sędziowskiej i absolutnie nadal się nim nie czuję. Teraz wszyscy przedstawiają tę sprawę, że to ja wygrałem z panem Przesmyckim i że między nami od lat był jakiś spór. Należy jednak zacząć od tego, że to pan Przesmycki mnie pozwał, a ja w celu obrony tylko udowadniałem, że to, co powiedziałem w wywiadzie, jest prawdą. Sądy dwóch instancji to potwierdziły. Zresztą, nie brałem pod uwagę innego scenariusza, bo wiedziałem, o czym mówię. To też nie był wywiad, który z kimkolwiek konsultowałem.

Pan Przesmycki zasugerował, że przeciwko niemu zawiązano jakiś spisek. Jeżeli oskarża mnie o działanie w zmowie, to ja się w takim razie zapytam: co z zeznaniami wielu innych świadków w tej sprawie? Czy to było bez znaczenia zdaniem Przesmyckiego? Zeznawał szanowany lekarz, wykładowca akademicki, burmistrz jednej z podwarszawskich gmin czy prezes towarzystwa ubezpieczeniowego. Takie stawianie sprawy, to wybieranie tylko tego, co pasuje do tezy, którą pan przewodniczący chciał udowodnić. Zeznania trzeba oceniać jako całość, tak jak to uczynił sąd, który właściwie ocenił wiarygodność poszczególnych świadków.

Świat już zdążył zapomnieć, że kiedyś sędziował ktoś taki, jak Jarosław Rynkiewicz. Wywiad ukazał się trzy lata po zakończeniu twojej przygody z gwizdaniem, a pan Przesmycki jednak postanowił wstąpić na drogę sądową, co tylko dodało rozgłosu twoim słowom.

Jak mawiał klasyk – nie wykorzystał swojej szansy, by siedzieć cicho. Gdyby pan Przesmycki nie grzał tego tematu i nie próbował nieskutecznie udowodnić, że rzekomo kłamałem, to wyszedłby na tym zdecydowanie korzystniej. Miał swoją szansę, by się wycofać. Z kolei ja nie czułem się w obowiązku do przepraszania za prawdę i wycofywania swoich słów. Ponadto zeznania przewodniczącego Kolegium Sędziów PZPN częściowo pokryły się z moimi słowami zawartymi w wywiadzie, co w zasadzie przesądziło sprawę.

Proces sądowy nie był przyjemny. Wiem doskonale, co mnie spotkało i nie chciałem tego kontynuować. Gdyby nie pozew, sprawa nie byłaby tak głośna, a co za tym idzie, nie rozmawialibyśmy teraz. Ja już zamknąłem część życia sportowego związanego z sędziowaniem przeze mnie piłki nożnej.

Definitywnie?

Tak. Udzielając tamtego wywiadu, wiedziałem, że całkowicie zamknąłem sobie furtkę powrotu do tej profesji. A pamiętasz może odpowiedź pana Przesmyckiego na wywiad ze mną, która pojawiła się na waszym portalu? (wywiad jest dostępny tutaj)

Pamiętam.

Powiedział wówczas, że pieniądze w fundacji się zgadzają i w domu dziecka też będą się zgadzać po wygranych przez niego procesach. To w takim razie ja pytam, dlaczego w pozwie przeciwko mnie jako beneficjenta nie wskazał domu dziecka, tylko Fundację Sędziów Piłkarskich, której jest jednym z fundatorów?

Reklama
To była z jego strony medialna zagrywka?

Tak myślę, ponieważ w pozwie jako beneficjent wskazana została Fundacja Sędziów Piłkarskich. W ogóle od jej tematu rozpoczął się cały konflikt. Pan Przesmycki był bowiem bardzo zdenerwowany, bo chyba nie zrozumiał, że powiedziałem iż zapewnił sobie dożywotni wpływ w fundacji. „W” jak Wanda. Natomiast w wywiadzie dla was stwierdził, że poda mnie do sądu za to, że rzekomo powiedziałem, iż ma wpływy z fundacji. „Z” jak Zbigniew.

W sumie to dopiero na samym końcu rozmowy z redaktorem Pawłem Kapustą poruszyłeś wątek fundacji.

No tak, ale pan Przesmycki uważał, że wywiad miał na celu skierowanie wobec niego zarzutu, że ukradł coś z fundacji. Powiedziałem mu prosto w oczy na sali sądowej, że ja nigdy nie uważałem i nadal nie uważam, że Przesmycki wyprowadzał pieniądze z fundacji. W wywiadzie Pawła Kapusty chodziło tylko o przedstawienie sposobu i stylu, w jakim pan Przesmycki zarządza polskimi sędziami. Wszystkie szczegóły znajdują się w uzasadnieniu wyroku.

Twardo upierał się przy swojej interpretacji twoich słów?

Jak tylko się spotykaliśmy, to powtarzał jak mantrę: masz mnie przeprosić, masz mnie przeprosić. Gdy podczas kolejnego spotkania w sądzie usłyszałem to samo, wreszcie to ja zapytałem: a może to pan przeprosi mnie ?

A otrzymałeś jakieś wezwania do mediacji, polubownego załatwienia sporu?

Otóż nie. Od razu dostałem pozew, gdzie napisano, że powód nie jest zainteresowany polubownym rozwiązaniem sporu, bo rzekomo moja postawa na to wskazuje. Tylko pan Przesmycki nie raczył wcześniej się nawet ze mną skontaktować. Pierwszy raz rozmawialiśmy dopiero w łódzkim sądzie.

Dziwne, nawet kodeks cywilny wskazuje, że sprawy powinno najpierw załatwiać się na drodze mediacji.

Widocznie nie według przewodniczącego Kolegium Sędziów PZPN. Może chciał w ten sposób powstrzymać osoby takie jak ja przed wypowiadaniem krytycznych słów na jego temat? Tego nie wiemy. Jednak po zakończeniu sprawy w I instancji zaproponowałem mu, aby się honorowo wycofał – żeby się nie odwoływał, a sprawa umrze śmiercią naturalną 11 grudnia 2019 r. Pan Przesmycki jednak kolejny raz nie skorzystał z szansy zakończenia sporu. Najprawdopodobniej był tak pewny swoich racji, że wniósł odwołanie od wyroku.

Po prostu skorzystał z przysługującego mu prawa.

Skorzystał, a sprawa ciągnęła się następnie przez blisko 15 miesięcy. Wyrok się oczywiście nie zmienił.

„Trochę” to trwało wszystko. Jak twoja rodzina zareagowała na te wszystkie rozprawy sądowe?

Martwili się, szczególnie mama. Ja starałem się to wszystko łagodzić. Jednak wszyscy wiemy, w jakim tempie nasze sądy działają. Nie mogę powiedzieć, że moje życie prywatne nie ucierpiało.

Przejdziemy teraz do tego, co wydarzyło  się kilka lat temu. W Zachodniopomorskim Związku Piłki Nożnej najbardziej rokującym sędzią byłeś ty oraz Łukasz Bednarek (syn prezesa ZZPN-u: Jana Bednarka – przyp. red.). Była między wami rywalizacja? Tajemnicą poliszynela jest to, że nie byłeś ulubieńcem działaczy z Pomorza Zachodniego.

Po tym, jak uzyskałem promocję do Ekstraklasy, poszedłem do siedziby związku w Szczecinie i wyczułem, że pewna grupa wpływowych osób nie jest zadowolona z mojego sukcesu. Nie wiem, czy wiesz, ale tylko jeden mecz w Ekstraklasie – GKS-u Bełchatów z Legią Warszawa – sędziowałem, reprezentując ZZPN. Potem mieliśmy obóz szkoleniowy dla sędziów z Pomorza Zachodniego. Pojawił się na nim pan Zbigniew Przesmycki, wówczas już przewodniczący Kolegium Sędziów PZPN. Nie zaproszono mnie jednak na kolację z jego udziałem, gdzie obecni byli pozostali sędziowie szczebla centralnego reprezentujący ZZPN. Wtedy poczułem się jak piąte koło u wozu i uświadomiłem sobie, że z tej współpracy już nic pozytywnego nie wyniknie.

Z ZZPN-u przeszedłeś do Lubuskiego Związku Piłki Nożnej. Ktoś miał o to do ciebie pretensje?

Moim zdaniem rozwiązałem problem. Jeden ze świadków w sądzie wyraził przypuszczenie, że byłem tępiony po to, by zwolnić komuś miejsce. Pragnę podkreślić, że nigdy w życiu nie pchałem się tam, gdzie mnie nie chcą. Także jeśli chodzi o płaszczyznę zawodową. Dlatego zmieniłem związek. Zresztą w myśl zasłyszanej podczas tego obozu zasady – tutaj cytat: „Król na Pomorzu Zachodnim może być tylko jeden”. Mimo wszystko nie życzyłem nikomu źle.

Jest w tobie dalej żal za to wszystko, co cię spotkało ze strony ZZPN-u, potem przewodniczącego Kolegium Sędziów PZPN? Czy jednak czas leczy rany?

Tak jak już wspomniałem: dla mnie to zamknięty etap. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że nie mam szans na kontynuowanie swojej życiowej pasji.

Nie chciałeś sędziować w niższych ligach?

W drugiej i trzeciej lidze już nasędziowałem się  – idąc w górę, a nie w dół. Naprawdę już czułem się zrealizowany w tej profesji. Więcej przy ówczesnej władzy  – obecnej również – nie mogłem osiągnąć.

Czy uważasz, że wasze środowisko jest dość specyficzne? Brakuje odpowiedniej transparentności w przypadku pracy sędziego i stąd jest tak postrzegane?

Nie jest problemem to, czy sędzia może się wypowiadać, czy też nie. Większy problem stanowiło to, że sędziowie musieli inaczej wykonywać swoje obowiązki w Polsce niż za zagranicą. Jeżeli była taka sytuacja, że nasi sędziowie – na przykład w Ekstraklasie – nie dawali za coś żółtych kartek, a za granicą już tak, to chyba nie do końca skutecznie władze PZPN-u nadzorowały działania Kolegium Sędziów? Tylko IFAB jest uprawniony do interpretacji przepisów. A jednak u nas doprowadzono do tego, że na szczeblu centralnym obowiązywały inne zasady niż na całym świecie – wbrew statutowi PZPN-u.

To, że nie wszystko podaje się do publicznej wiadomości, nie jest niczym złym. Kibice, piłkarze czy trenerzy nie muszą znać wszystkiego od kuchni. Sędzia ma być osobą niezależną. Nie musi się tłumaczyć po każdym meczu – dlaczego podjął taką, a nie inną decyzję. Niech robi to przedstawiciel sędziów, np. rzecznik prasowy. Problemem jest to, że w czasie, o którym mówiłem w wywiadzie, wszystko było skupione w rękach jednej osoby. Powiedziałem wtedy, że system oceny sędziów jest niesprawiedliwy, a sąd to potwierdził.

Czujesz teraz ulgę?

Cieszę się, że skończyły się czasochłonne wyjazdy na rozprawy i te wszystkie kłopotliwe formalności z tym związane. A czy czuję się szczęśliwy z powodu wygranej? Raczej usatysfakcjonowany. Moim zadaniem było tylko się bronić, bo zostałem pozwany. Mam nadzieje, że dzięki temu wyrokowi coś jednak się zmieni.

Nie chcesz jeszcze odpuścić panu Przesmyckiemu. Na Twitterze napisałeś, że złożysz wniosek o jego odwołanie ze stanowiska. Napisałeś to na gorąco, czy podtrzymujesz słowa?

Ależ oczywiście – wniosek już został przeze mnie wysłany. Najlepszym dowodem na to, że powinno nastąpić odwołanie, jest prawomocny wyrok sądu oraz jego wyczerpujące uzasadnienie.

W tamtym pamiętnym wywiadzie z 2018 r. powiedziałeś, że w danych sytuacjach – często wbrew sobie – gwizdałeś tak, aby wpasować się w wykładnie przepisów, bo inaczej obserwatorzy mogliby cię źle ocenić. Rzeczywiście tak było?

Podjąłem kilka decyzji, które wszyscy akceptowali, oprócz jednej osoby. Zapewne domyślasz się, kogo mam na myśli.

Oczywiście.

Otrzymywałem sugestie, żebym sędziował w określony sposób albo inaczej opisywał sytuacje w sprawozdaniach.

A może byłeś za mało krytyczny wobec siebie i rzeczywiście istniały podstawy do tego, by odstawić cię na boczny tor?

W wywiadzie podkreśliłem, że nigdy nie czułem się nieomylny w podejmowaniu swoich decyzji. A skoro każdy popełnia błędy, to dlaczego niektóre urosły do problemu polskiej piłki? Podczas gdy inne, tej sami wagi, nie były przedstawiane na szkoleniach i omawiane. Żeby była jasność – nigdy nie uważałem siebie za mistrza arbitrażu. Nie czułem się wówczas kandydatem na sędziego międzynarodowego, ale nie miałem wrażenia, że jestem gorszy od innych arbitrów. To były moje początki w Ekstraklasie i znałem swoje miejsce w szeregu.

Czułeś, że masz wsparcie ze strony innych kolegów-sędziów? Czy jednak byłeś persona non grata w środowisku?

Otrzymałem wiele słów wsparcia, ale nieformalnie. Czyli: nie przejmuj się, jeszcze będą lepsze czasy itp. Tylko zawsze na koniec padała prośba od kolegów: tylko proszę, nie mów, że ciebie popieram.

A po zwycięstwie?

Non-stop siedziałem na słuchawce, telefony z gratulacjami się nie kończyły. Prawda zwyciężyła. Odezwało się wielu sędziów, z którymi nie miałem kontaktu od lat. Staram się być dyskretny dla nich, bo wiem, że mogą mieć problemy – dzwonili w tajemnicy z prośbą o poufność. Jednak wszystkim chciałem serdecznie podziękować za słowa wsparcia i za gratulacje.

Skąd tyle strachu w środowisku sędziowskim? Dlaczego arbitrzy boją się ujawniać swoje zdanie, nie chcą wyrażać opinii? Nawet, by udzielić kilku wypowiedzi na temat swojej pracy – nie chodzi mi o błędy i kontrowersje – muszą otrzymać na to zgodę odpowiednich organów.

Ja już od kilku lat jestem poza życiem sędziowskim – nie jestem na bieżąco, i nie wiem, co się dokładnie dzieje. Ale jeżeli uważasz, że takie zjawisko występuje, to ktoś do tego doprowadził. Nie powiem, gdyby spojrzeć na to z boku, jest to dziwne. Przecież mamy w Polsce konstytucyjnie zagwarantowaną wolność słowa i wyrażania własnych opinii.

Rozmawiał Piotr Stolarczyk

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

21 komentarzy

Loading...