Reklama

Koeman, Barcelona, El Clasico w Madrycie. Wraca 1995 rok…

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

10 kwietnia 2021, 14:43 • 8 min czytania 1 komentarz

Gdyby poszukać ostatniej wizyty Ronalda Koemana na terenie Realu z herbem Barcelony na koszulce, musielibyśmy cofnąć się do 1995 roku. Jednego z najgorszych okresów w historii klubu, pełnego rozczarowań. Wtedy bowiem miał miejsce sezon, który „Duma Katalonii” zakończyła dopiero na czwartej pozycji w tabeli La Liga. To był zmierzch Johana Cruyffa w roli szkoleniowca, podobnie jak w przypadku holenderskiego obrońcy. Na oczach kibiców wygasła siła „Dream Teamu”, który wcześniej potrafił wygrać cztery mistrzostwa Hiszpanii z rzędu. Najbardziej dotkliwym momentem, tym, który niejako zapieczętował koniec pięknego cyklu, była pamiętna porażka na Santiago Bernabeu.

Koeman, Barcelona, El Clasico w Madrycie. Wraca 1995 rok…

Porażka, której Koeman nie chciałby powtórzyć jako trener Barcelony. Wracamy wspomnieniami do tych mrocznych czasów dla kibica „Dumy Katalonii”.

Manita inna niż wszystkie

Kiedy Barcelona lub Real wygrywa ze swoim największym rywalem różnicą pięciu bramek, najlepiej do zera, tworzy się z tego wydarzenie wiekopomne. Nieczęsto przecież zdarza się, żeby między dwoma tak wielkimi ekipami powstała ogromna różnica w jakości prezentowanej na boisku. To bardzo rzadki obrazek. Patrząc na historię, nawet tę sprzed II WŚ, meczów dobitnie jednostronnych naliczymy tylko dwanaście. Od 11:1 dla Realu Madryt w 1943 roku, po 5:0 dla Barcelony 67 lat później. Każde z takich spotkań kryje w sobie wiele historii, jest na swój sposób wyjątkowe. Wyznacza kolejne epoki, wywiera wpływ na nowe pokolenia kibiców. Dla niektórych pierwszą manitą, tą, która umacnia świadomość kibicowania jednej z drużyn, będzie ta z lat 70., dla innych z lat 90., a dla wielu z nas dopiero wynik z 2010 roku wraz ze słynnym gestem Gerarda Pique.

El Clasico z 1995 roku miało jednak zupełnie inny wymiar.

To była sprawa osobista.

Reklama

Zemsta z różnymi wątkami w tle.

Żeby to zrozumieć, trzeba cofnąć się na osi czasu do początku 1994 roku. Wtedy do Barcelony pędzącej po czwarte mistrzostwo Hiszpanii przyjechał Real nie tak okazały, jak sezon później. Wiadomo było, że w tamtym starciu goście nie będą faworytem, ekipa Cruyffa grała genialny futbol, ale nikt nie mógł się spodziewać, że dojdzie do ostrej demolki. Hattrick Romario, gol Ivana Iglesiasa i piękne trafienie z rzutu wolnego Ronalda Koemana. „Duma Katalonii” wkręciła „Królewskich” w ziemię, pokazując, że na krajowym podwórku rządzi tylko jeden gracz.

Jak pokazała przyszłość, 12 miesięcy w świecie futbolu potrafi znaczyć bardzo wiele.

Karta dla Barcelony się odwróciła.

Styczeń, 1995 roku. Media huczą o tym, że generacja wielkich piłkarzy Barcelony zmierza ku końcowi, a Real jest mocniejszy niż kiedykolwiek m.in. za sprawą pozyskania latem pewnego jegomościa. Rozgrywającego klasy światowej, najwspanialszego zawodnika w historii duńskiego futbolu. Michaela Laudrupa, który jeszcze pół roku wcześniej upokarzał swoich obecnych kolegów z Madrytu. Zmienił stronę barykady, ponoć z zamiarem zagrania na nosie Johanowi Cruyffowi, z którym Duńczyk nie miał po drodze. Ile znaczy brak, a dla szczęśliwego posiadacza obecność tak wybitnej jednostki w składzie, pokazał nie tylko mecz na Santiago Bernabeu, ale również cały sezon 1994/1995.

Sezon, jak już zostało wspomniane, dla Barcy katastrofalny. Ale o tym później.

Reklama

Kadry obu ekip na kolejne El Clasico imponowały. Po stronie gospodarzy widzieliśmy takie postacie jak Fernando Hierro, Manolo Sanchis, Quique Sánchez Flores, Luis Enrique, Ivan Zamorano czy Raul. Na ich czele oczywiście Laudrup, a więc paka naprawdę mocarna. Z tym, że Barcelona nie mogła czuć się stroną gorszą. Oj, nie. Koeman, Guardiola, Hagi, Stoiczkow, Romario – na papierze to nadal była drużyna zdolna do wygrywania wielkich meczów. Ale w praktyce już niekoniecznie.

Cryuff zaczął tracić szatnię, wiara piłkarzy w dalsze sukcesy podupadła. Nie pomagały temu takie sytuacje jak fakt, że w szatni wciąż przebywał Romario. Ten sam Romario, który po zwycięstwie na mundialu nie chciał wracać do Barcelony. Spóźnił się na okres przygotowawczy prawie miesiąc, potem imprezował, choć nadal strzelał bramki. Trener Barcy był dla niego łaskawy, mimo że Brazylijczyk nie wiązał już swojej przyszłości ze stolicą Katalonii.

Feralne El Clasico było jego ostatnim w karierze.

Na tamten moment nie dało się ukryć, że Barcelona, mimo posiadania kilku piłkarzy klasy światowej, straciła swój blask. Jedni upatrywali tego przyczynę w odejściu Laudrupa, drudzy zauważali, że pewna formuła po prostu się wyczerpała. Historia pokazuje, że wszyscy mieli rację w podobnym stopniu. Co prawda nie nadszarpnęło to statusu Cruyffa w stolicy Katalonii, ale on sam wiedział, że ten okręt zboczył z wcześniej obranego kursu. Płynął w stronę skał. Niektórzy marynarze zawinęli się w szalupach jeszcze przed rozpoczęciem ostatniego rejsu, tak jak cudotwórca i legenda w bramce – Andoni Zubizarreta. Po ośmiu latach w Barcelonie Hiszpan odszedł do Valencii. Jego następca, Carles Busquets, który barcelońskie zakamarki znał jeszcze dłużej, od dziecka, nawet nie zbliżył się do poziomu swojego kolegi. Warto zaznaczyć, że na pierwszą poważną szansę w klubie swojego życia czekał 10 lat.

I tak się w tej Barcelonie kręciło. Po zwycięstwie 5:0 nad Realem rok później w jej kuluarach nie działo się najlepiej. „Królewscy” wykorzystali ten fakt w wyśmienity sposób, nie dając światu żadnych złudzeń. Sprawili swojemu największemu rywalowi takie manto, że w Hiszpanii dyskutowano o tym meczu wiele lat wprzód. To był dzień, który kilku piłkarzom Barcy mógł obrzydzić dalsze występowanie z tą naszywką na koszulce. Atmosfera i tak była gęsta w wyniku spięć na linii trener-zawodnicy, ale nikt nie powiedział, że nie może być gorzej.

Właśnie, wróćmy do meczu. „Królewscy” zagrali koncert.

Strzelanie dla gospodarzy rozpoczął Ivan Zamorano. To był jego wieczór. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że być może najlepszy występ w karierze. Trzy bramki, dwie asysty. 5. minuta, Raul w polu karnym lekko potyka się o własne nogi pod presją obrońców Barcy, ale podaje do Chilijczyka, który lewą nogą z ostrego kąta posyła bombę pod poprzeczkę. Ręce Busquetsa przełamane, 1:0. Kwadrans później Abelardo, środkowy obrońca Barcy ściągnięty przed sezonem, robi coś niewytłumaczalnego. Zostaje kilka metrów za plecami Koemana, dość znacznie łamie linię spalonego w momencie prostopadłego podania Amavisci do Zamorano. Ten jednym dotknięciem zabiera się z piłką na pojedynek z bramkarzem i znów lewą nogą kończy dzieło.

Kilkanaście minut później kolejny zawodnik „Dumy Katalonii” popełnia niewybaczalny błąd. Długa piłka z głębi pola za plecy obrońców gości, asekuruje ich Bakero. Zdawało się, że skontrolował futbolówkę w polu karnym, miał ją pod nogami, ale dał się przechytrzyć Laudrupowi. Duńczyk dostał prezent, który skrzętnie wykorzystał. Podał wzdłuż bramki do nabiegającego Zamorano, reszta była formalnością. 39 minut, 3:0 na tablicy wyników. Zespół Cruyffa wyglądał tak, jakby przegrał spotkanie jeszcze przed wyjściem na murawę. Nie dojeżdżali mentalnie poszczególni zawodnicy, Hagi czy Stoiczkow totalnie zawodzili. Ba, ten drugi dostał czerwoną kartkę po brutalnej nakładce w 44. minucie, co oczywiście nie było końcem problemów Katalończyków. Tam brakowało lidera, drużyna była w rozsypce.

Druga połowa była dopełnieniem katastrofy.

68. minuta, Rafael Vazquez, który wszedł na boisko kilka minut wcześniej, mija przed szesnastką Abelardo jak dziecko. Wbiega w pole karne, rzuca miękkie dośrodkowanie do Zamorano. Napastnik Realu trafia w słupek, piłka odbija się na nogę… Luisa Enrique. Tego Enrique, który w 1996 roku przenosi się do Barcelony i staje się jej kolejną legendą. A to przecież nie koniec, spektakl skończył się dopiero w 78. minucie. Wtedy na placu gry wykazał się Luis Milla, były pomocnik Barcy. Mikry Hiszpan posłał piękne przeszywające podanie do Zamorano, który znalazł w polu bramkowym Amaviscę. Nie upilnował go Koeman, dla którego ogółem to był chyba najgorszy mecz w roli kapitana „Dumy Katalonii”.

Hiszpańska prasa nie miała litości. Real został mianowany na nowego króla ligowych rozgrywek, choć, swoją droga, sezon później mistrzostwo zdobyło Atletico. Piłkarzy Barcelony zaś określono mianem chodzącego nieszczęścia. Obrazu porażki, która była wypisana na twarzach wszystkich zawodników nie po raz pierwszy w tamtym okresie. Nieważne, że kilka miesięcy później Katalończycy wygrali 1:0 na własnym terenie. Nie, tego się nie pamięta. Tym bardziej, że wstydliwa porażka na Santiago Bernabeu służyła jako swego rodzaju okładka gazety zatytułowanej „Barcelona 1994/1995”. To był marny rok poprzedzony blamażem w finale Ligi Mistrzów, gdzie Barca przegrała aż 0:4 z Milanem. Wtedy w ekipie „Dream Teamu” coś pękło po raz pierwszy. Media określiły piłkarzy „martwymi”. Po jakże dramatycznym El Clasico – po raz drugi. Zabici po raz drugi.

Cruyff został jeszcze na rok, ale kolejnych kilku graczy odeszło.

Po sezonie 1994/1995 z klubem pożegnali się m.in. Stoiczkow, Txiki Begiristain i Ronald Koeman. Ten pierwszy wrócił jeszcze do Barcelony, ale w chwili „panowania” sir Bobby’ego Robsona rok później. Bułgarski napastnik nie miał już tak mocnej pozycji przed pierwszym odejściem, bo w zespole mogło pojawić się maksymalnie trzech obcokrajowców. Było ciasno, Cryuff w końcówce swojej kadencji miewał niemałe bóle głowy. Ktoś zawsze cierpiał, tak jak swego czasu Laudrup we wspomnianym finale z Milanem. On był tym jegomościem, którego Holender zdecydował się poświęcić. Z biegiem czasu, za sprawą małych konfliktów tego pokroju, stało się pewne, że topowej drużyny w tym zestawieniu nie da się utrzymać w ryzach. Pewnego dnia nawet sam Stoiczkow powiedział „Albo ja, albo Cruyff”. Pikanterii tej sprawie dodawał fakt, że syn Cryuffa, Jordi, był niejako rywalem Bułgara na podobnej pozycji na boisku.

Koeman stał z boku i obserwował. Nie wchodził na kontrowersyjne grunty, ale wiedział, że w tym miejscu nie urodzi się już nic dobrego. Wokół działo się naprawdę wiele. Skonfliktowany z trenerem Laudrup, który odchodzi do Realu. Staczający się Romario, marudny Stoiczkow, płaczący Guardiola na wieść o Zubizarrecie, któremu powiedziano dzień po finale z Milanem, że jednak nie dostanie obiecanego kontraktu. Porażki w lidze i pucharach, źle zaplanowana przyszłość zespołu, do czego przyznał się Carles Rexach, asystent Cryuffa, mówiąc, że Barcelona osiadła wówczas na laurach.

W takich okolicznościach nie dało się wygrywać najważniejszych trofeów. To był koniec pewnej ery, zaczątek chudych lat. Manita w El Clasico była jak katalizator. Ten jeden mecz, który przywołuje wszystkie negatywne wspomnienia. Na szczęście dla kibiców Barcelony okazało się, że nie trzeba było zbyt długo czekać na odrodzenie wielkości „Dumy Katalonii”. Ale to już temat na inną historię.

Barcelona w sezonie 1994/1995 w pigułce:

  • 22 zwycięstwa, 13 remisów, 15 porażek (najgorszy bilans Cryuffa)
  • Odpadnięcie w 1/16 Pucharu Króla z Atletico (dwumecz: 4:5)
  • Fiasko w Lidze Mistrzów z PSG (ćwierćfinał, 2:3 w dwumeczu)
  • Dziewięć punktów w tabeli La Liga za Realem Madryt
  • Kolejne 0:5 z Racingiem Santander miesiąc po styczniowym El Clasico

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Anglia

Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi

Piotr Rzepecki
1
Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi

Komentarze

1 komentarz

Loading...