Reklama

PRASA. „Boniek roztoczył nad Sousą parasol ochronny, a media tę zasadę akceptują”

redakcja

Autor:redakcja

07 kwietnia 2021, 08:41 • 9 min czytania 37 komentarzy

W środowej prasie trochę ligi, trochę europejskich pucharów i jeszcze trochę reprezentacji. Antoni Bugajski uważa, że Paulo Sousa ma na razie taryfę ulgową i uchodzą mu rzeczy, za które Jerzy Brzęczek zostałby zmieciony. Jest też rozmowa z trenerem Rakowa, Markiem Papszunem, który mówi o koronawirusie w swoim zespole i przenosinach na własny stadion. 

PRASA. „Boniek roztoczył nad Sousą parasol ochronny, a media tę zasadę akceptują”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Zaczynamy od zwolnienia Dariusza Żurawia przez Lecha Poznań i prawdopodobny powrót Macieja Skorży. A jeszcze na początku jesieni było tak pięknie.

2 października 2020 roku nad ranem fani czekali pod INEA Stadionem na zespół, który kilkanaście godzin wcześniej w Belgii w IV rundzie eliminacji LE pokonał Charleroi (2:1) i po pięciu latach przebrnął przez kwalifikacje i trafił do fazy grupowej. Były race, śpiewy, tańce. – Dariusz! Żuraw! Dariusz! Żuraw! – w pewnym momencie zaintonowali wspólnie kibice oraz zawodnicy. Lekko onieśmielony szkoleniowiec wyszedł przed szereg i w ramach podziękowań ukłonił się. Nie mógł się spodziewać, że jego miodowe miesiące w Lechu powoli dobiegają końca.

Miesiące, bo Kolejorz imponował (mniej lub bardziej) od maja do początku listopada ubiegłego roku. Po triumfie nad Belgami przyszło efektowne zwycięstwo nad Piastem Gliwice (4:1), mimo porażek niezła gra w fazie grupowej LE z Benficą Lizbona (2:4) oraz Rangersami (0:1) oraz wygrana ze Standardem Liege (3:1). Później było już tylko gorzej.

Reklama

Żuraw tłumaczył kiepskie wyniki kontuzjami i zmęczeniem kluczowych piłkarzy, co wydawało się być w zgodzie z faktami. Dyrektor sportowy Tomasz Rząsa powtarzał co prawda, że pod względem kadrowym Kolejorz jest gotowy do rywalizacji na trzech frontach (ekstraklasa, Puchar Polski, Liga Europy), jednak akurat to okazało się brednią. Gdyby tak było, to pewnym momencie rundy jesiennej Jakub Moder i Tymoteusz Puchacz nie mieliby więcej rozegranych minut od wielu reprezentantów Polski z Robertem Lewandowskim na czele.

Niewykluczone, że dwa grupowe mecze reprezentacji Polski zostaną przeniesione do Wielkiej Brytanii.

W środę ważny dzień dla EURO 2020. Miasta, gdzie mają odbyć się mecze, mają dać pełną gotowość… Czy będą niespodzianki? Czy będą dotyczyć też naszej grupy? Zobaczymy – napisał na Twitterze Zbigniew Boniek. Wszystko wskazuje na to, że na oba pytania prezesa PZPN odpowiedź będzie twierdząca. Z naszego punktu widzenia nastąpi jedna niezwykle istotna zmiana – zamiast meczów na AVIVA Stadium w Dublinie Biało-Czerwoni dwa ze swoich meczów grupowych rozegrają w Anglii.

Skąd ta zmiana? Prezydent UEFA Aleksander Ceferin kilka tygodni temu ostrzegł 12 miast-gospodarzy tegorocznego turnieju, że muszą zagwarantować, iż podczas spotkań na trybunach będą mogli pojawić się kibice. A ze względu na pandemię koronawirusa nie ma pewności, że wszędzie będzie to możliwe. Szef europejskiej piłki zobowiązał więc władze miast to zastosowania odpowiednich środków, które pozwolą na bezpieczne rozegranie spotkań przy publiczności. – Możliwość, że jakiś mecz odbędzie się bez fanów, właściwie nie istnieje – mówił Słoweniec w rozmowie z telewizją SkySports.

Reklama

Marcin Żewłakow jest optymistą co do dalszych losów naszej reprezentacji pod wodzą Paulo Sousy.

W obu wyjazdowych meczach Polska musiała gonić wynik, a trener Paulo Sousa dokonywać błyskawicznych zmian w składzie.

Nie trafia z pierwszą jedenastką, ale dobrze czyta grę i potrafi reagować. Sprowadza się to do tego, że na początku trochę za bardzo kombinuje i dlatego „przestrzela” ze składem, a potem prostuje pomyłki. Sousa ma pomysł i odwagę, by je wdrażać. Powinien dokonywać lepszych wyborów – wiedział, że na początku gramy trudne, wyjazdowe mecze i ingerencja w skład na taką skalę niesie za sobą duże ryzyko. Może trzeba było zacząć od wersji bardziej stabilnej, a pomysły wprowadzać w trakcie meczów?

Co się panu podobało, a co nie?

Widzę odwagę i konsekwencję Sousy, ale zmieniając skład i ustawienie, można było chyba podejść spokojniej, wprowadzać zmiany i patrzeć, jak reaguje zespół. Podobał mi się występ Kacpra Kozłowskiego – na razie tylko z Andorą, ale pokazał, że ma możliwości. Podobało mi się, że trzy razy potrafiliśmy odrabiać straty – dwukrotnie w Budapeszcie i raz na Wembley, ale nie chciałbym, żeby to stało się tradycją i żebyśmy zawsze przydzielali sobie rolę goniących stawkę. Chciałbym, żeby pierwsze połowy nie były o tyle gorsze od drugich. Po tym ocenimy pracę Paulo Sousy w dalszej perspektywie – czy do przerwy nadal będziemy tłem dla rywali, nadal będziemy ją przesypiać i tracić, by cieszyć się tym, co po przerwie. Pokazywanie „lepszej twarzy” w drugich połowach było wręcz obowiązkiem, po tym, co widzieliśmy wcześniej.

Zmiana selekcjonera miała sens?

W grze nie widziałem wielkiego postępu ani czegoś niesamowitego, ale staram się dostrzegać plusy, bo kibicuję i dobrze życzę drużynie. Piłkarze chcą wierzyć, że Sousa jest w stanie poprowadzić ich do lepszego wyniku. Zawodnicy decydujący o obliczu zespołu przestali wierzyć w powodzenie z Jerzym Brzęczkiem, dlatego stracił posadę. Podstawą pracy selekcjonera jest psychologia i umiejętne podejście do zawodników. W tym momencie relacje międzyludzkie w kadrze zostały uzdrowione, poukładane i może być tylko lepiej.

Mniej optymistyczne podejście ma Antoni Bugajski. Jego zdaniem Paulo Sousa na razie ma taryfę ulgową.

(…) Rozumiem jednak, że Boniek zatrudnił trenerskiego światowca właśnie po to, by nie trwonił czasu na dziwaczne i skazane na niepowodzenie eksperymenty. Jego szkoleniowe know-how miało zadziałać od razu. Oczywiście każdy ma prawo się pomylić, ale przecież mówimy o kwestiach fundamentalnych. Sousa na przykład uparcie stawiając w najtrudniejszych meczach na Michała Helika chciał być mądrzejszy od wszystkich. Nie miał racji, a jednak z tego tytułu nie poniesie żadnych konsekwencji, bo przecież prezes PZPN roztoczył nad nim przysługujący nowemu selekcjonerowi parasol ochronny i media tę zasadę generalnie akceptują. Gdyby coś takiego zrobił selekcjoner Brzęczek, zostałby medialnie rozjechany, a już po meczu w Budapeszcie zapytany o taktykę kapitan reprezentacji Polski ustanowiłby swój nowy rekord w milczeniu przed kamerą telewizyjną. Portugalczykowi żaden srebrny włos z głowy nie spadł; nawet w zawoalowanej formie nie zaatakowali go ani pracodawca, ani kadrowicze, natomiast krytyczne uwagi kibiców i części dziennikarzy traktowane są jako czepialstwo wiecznych malkontentów. Trzeba zresztą przyznać, że obrońcy Sousy na każdą zaczepkę reagują bronią atomową: „Czyli uważasz, że za Brzęczka było lepiej?”. I tu następuje efekt mrożący, bo przecież nikt nie chce wyjść na obrońcę poprzedniego selekcjonera. O Jezu, tylko nie to!

SPORT

Piast Gliwice staje przed trzecią w historii szansą gry w finale Pucharu Polski. Jest faworytem meczu z Arką w Gdyni.

Piast zna swoją wartość, ale absolutnie nie zamierza zlekceważyć Arki. – Zespół rywala nie ma nic do stracenia. Spodziewam się faz przejściowych w tym meczu, gdy jedna strona będzie atakowała, a druga będzie się broniła – mówi Waldemar Fornalik, który zawsze dba o to, żeby nikt przypadkiem nie „odfrunął”. – Na tym etapie rozgrywek nie ma przypadkowych drużyn. To, że Arka gra w I lidze niewiele zmienia, ma wielu piłkarzy z przeszłością ekstraklasową. To będzie zacięty mecz, ale na pewno stawia się nas w roli faworyta. Cały czas powtarzamy, że aby zagrać w finale trzeba wygrać na boisku i to jest najważniejsze. Dlatego nie było czasu na wolne dla piłkarzy – dodaje szkoleniowiec.

Gliwiccy zawodnicy twardo stąpają po ziemi. – Arka się nie położy przed nami, łatwego meczu się nie spodziewam. Szybki gol może bardzo pomóc. Mecze ligowe, a pucharowe to są inne spotkania. Musimy grać swoje, bo mamy jakość w defensywie i w ofensywie. W naszej szatni da się wyczuć głód trofeum i to nas nakręca – mówi z kolei Michał Żyro.

Podbeskidzie po raz pierwszy zagrało w ustawieniu z trójką stoperów i to się sprawdziło.

– Gdy rozpoczynaliśmy pracę w Podbeskidziu zestaw personalny zawodników bardziej odpowiadał ustawieniu 4-2-3-1, czyli takim, jakim rozgrywaliśmy pierwsze mecze – tłumaczył asystent Roberta Kasperczyka. – Z czasem jednak zaczęli do nas dochodzić kolejni zawodnicy, jak również mieliśmy więcej czasu, by przyjrzeć się predyspozycjom poszczególnych graczy. Od dłuższego czasu mieliśmy zamiar przejść na ustawienie 3-5-2. I tak zrobiliśmy – podkreśli drugi opiekun bielskiej drużyny.

Zmiana ustawienia, której najważniejszymi elementami były wprowadzenie na boisko trzech środkowych obrońców, a także dwóch piłkarzy wahadłowych, pomogło Podbeskidziu nie tylko wygrać spotkanie, ale też po raz drugi w tej rundzie zagrać na zero z tyłu. Bielszczanie w starciu z „Białą gwiazdą” mieli trochę szczęścia. Rywal trafił w poprzeczkę, przynajmniej dwa razy świetnie interweniował Michal Pesković, a ponadto stuprocentowej sytuacji nie wykorzystał Yaw Yeboah. To już jednak nie jest problem Podbeskidzia, a warto podkreślić, że w kilku poprzednich meczach, kiedy bielszczanie nie zdobywali punktów, szczęścia im brakowało. Tak było chociażby przeciwko Rakowowi. To był typowy mecz na remis, a o wyniku przesądziło jedno zagranie.

Rozmowa z Arturem Szymczykiem, prezesem Skry Częstochowa, świetnie spisującą się w II lidze.

W 6 tegorocznych meczach zdobyliście 16 punktów. I co pan na to?

– Jestem pozytywnie zaskoczony aż tak dobrymi wynikami. Cieszę się, że drużyna się zgrała, szatnia funkcjonuje. To przekłada się później na boisko.

Co pan czuł, gdy w sobotę w dobrym stylu sprowadzaliście do parteru wyżej notowaną i niepokonaną wcześniej u siebie Chojniczankę?

– Dumę, że po tylu latach przychodzą efekty pracy, którą włożyliśmy w klub. Jestem zadowolony, że dobrze postawiłem na trenera. Zadziałał trochę nos prezesa. To była bardzo szybka decyzja. Godzinne spotkanie z Markiem Gołębiewskim – i od razu uznałem, że to on będzie prowadził naszą drużynę.

Co przez tę godzinę się wydarzyło?

– Powiem, czego nie było: zawahania w odpowiedziach na pytania, które zadawałem podczas rozmowy. Ofensywny styl gry, stawianie na młodych, do tego brak obostrzeń ze strony pana Marka. Chciał się związać z nami na dwa lata, bez żadnych zapisów czy klauzul na wypadek odejścia. Ale najważniejsze były dwie wizje – klubu i trenera – które się pokryły. Trener dostał szansę na szczeblu centralnym, ale działa to w dwie strony, bo on też obdarzył zaufaniem klub. Dobrze wiedział, że przychodzi do miejsca, w którym nie można liczyć na wysokie wynagrodzenie. Spodobało mi się, że napędzała go chęć wykazania się, zaistnienia na szczeblu centralnym, a niekoniecznie sowita pensja.

Nie obawiacie się, że ktoś go wam podbierze?

– Jesteśmy zabezpieczeni dwuletnim kontraktem, ale piłka jest taka, że jeśli ktoś się zgłosi i miałoby to być z korzyścią również dla klubu, to
oczywiście siądziemy i się zastanowimy.

Trzeba się z tym liczyć, bo dobra gra w II lidze nie przechodzi bez echa. Już kilku trenerów w świat wypuściliście…

– Zgoda, ale pamiętajmy też, że to nie trener strzela gole, nie trener walczy na boisku. Trener może trafić na grupę piłkarzy, którzy nie będą tak ambitni jak zawodnicy Skry – i wtedy nie będzie już osiągał takich wyników. Spora jest w tym wszystkim także zasługa zawodników, chcących pokazać, że nie grają pieniądze, stadiony. Że bez tego też potrafią, mogą i im wychodzi.

SUPER EXPRESS

Nic ciekawego, tabloidowa bieżączka.

RZECZPOSPOLITA

Rozmowa z Markiem Papszunem. W Rakowie powoli wracają do równowagi po koronawirusie.

Chyba mocno pan odetchnął, gdy zakażenia wreszcie się skończyły?

Długo się trzymaliśmy, przez ponad rok epidemii mieliśmy tylko dwa zachorowania i nagle zostaliśmy w jednej chwili zdekompletowani. Bardzo chcieliśmy zmierzyć się ze Stalą Mielec w pierwotnym terminie, zrobiliśmy sobie kłopot, przekładając ten mecz, ale staliśmy pod ścianą. Zostało mi dwóch stoperów i trudno byłoby w takiej konfiguracji zagrać trójką obrońców. Spadło to na nas jak grom z jasnego nieba. Zrobiliśmy standardowe testy i okazało się, że dwóch lub trzech piłkarzy miało pozytywne wyniki. Od razu ich odseparowaliśmy, ale następnego dnia kolejni gracze byli chorzy. Wprowadziliśmy wszystkie procedury, indywidualizację zajęć, i sytuację udało się opanować.

Kiedy może pan mieć wszystkich piłkarzy do dyspozycji?

Trenujemy indywidualnie, mamy ograniczone możliwości, ale chcemy jak najlepiej przygotować tych, których mamy. Wiele będzie zależało od tego, jak chorzy przejdą covid. Na szczęście żaden nie ma ciężkich objawów.

Może będą też inne dobre wieści, prace na stadionie Rakowa trwają. Uda się zagrać 17 kwietnia z Lechem już w Częstochowie?

Trawa jest już praktycznie prawie rozłożona. Wszystko wskazuje na to, że się uda.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

37 komentarzy

Loading...